#26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Cała ludzka skomplikowana psychika powstała po to, żeby nie pozwolić człowiekowi zrozumieć, co tak naprawdę widzi. Żeby prawda do niego nie dotarła, poowijana w iluzje, pustą gadaninę. Świat jest pełnym cierpienia więzieniem, skonstruowanym tak, że aby przeżyć, trzeba zadawać ból innym." — Olga Tokarczuk " Prowadź swój pług przez kości umarłych"

Księżyc w pełni oświetlał swoim blaskiem pogrążony w mroku pokój. Przez białe zasłony przedostawały się stróżki światła, sprawiając, że panowała tu przyjemna atmosfera półmroku oraz błogości. Tylko w tym pokoju wydawało się być jakoś spokojnie i wyjątkowo cicho. U Hanji słychać było rozmowy innych zwiadowców, a na wieżyczce piskliwy odgłos wydawał przymykający przez szpary wiatr. U Kapitana natomiast nie było nawet najmniejszej oznaki tych niesprzyjających czynników. 

Czarnowłosy i jego podwładna mimo tej późnej pory, w dalszym ciągu nie zmrużyli oka. Obojgu myśli w zbyt dużym stopniu zaprzątały umysł. Mężczyzna zastanawiał się nad powodem płaczu brunetki, nad jej celem oraz tym co zamierza dalej ze wszystkim zrobić. Zdawał sobie sprawę, że w tym momencie zaprzecza sobie. Nie był pewien czy może jej ufać, jednak mimo wszystko zaprosił ją do swojego pokoju. Wstęp miały tu tylko nieliczne osoby, które dodatkowo odważyły się z niego zadrwić — sprzątały one tutaj. Kastner natomiast była dziwnym przypadkiem przez który zrobiło mu się jej żal. Patrząc na nią w wieżyczce miał wrażenie, że patrzy na siebie.

22-latka przekręciła się na prawy bok, myśląc że Ackerman już śpi. Nie spodziewała się jednak, że było inaczej, a on leżał na plecach wpatrując się ze ściśniętymi brwiami w biały sufit. Przetarła szybko zapłakane oczy i odwróciła się do ściany tak szybko jak tylko potrafiła. Przez jej zachowanie i dręczące ich dwójkę uczucie irytacji, Levi postanowił wbrew swojej naturze zacząć temat. Nie mógł dopuścić, żeby oprócz jego płaszcza, zasmarkała mu również poduszkę.

— Do jasnej cholery, Kastner dobrze wiem że nie śpisz. — powiedział szeptem. 

W korpusie już dawno panowała cisza nocna więc nie chciał być zbyt głośno. Dobrze wiedział, że inni w przeciwieństwie do niego nie przestrzegają zasad i jeden z pijanych żołnierzy przechodząc obok jego gabinetu mógłby usłyszeć, że nie znajduje się w nim sam. Było to niszczące dla niego i jego reputacji gbura bez uczuć. Bał się pomyśleć co by zrobiła Hanji, gdyby się o czymś takim dowiedziała. Na samą myśl przeszedł go dreszcz. 

Dziewczyna poczuła jego poruszenie. Zastanawiała się nad tym czy przypadkiem nie nakryć by mężczyzny kołdrą, ale po jego słowach była zbyt wystraszona, by w jakikolwiek sposób się poruszyć. Pociągnęła nosem, z którego mimo wszystko próbowała wydobywać się wodnista wydzielina. Levi westchnął. Zaczynał mieć dość tego jej zamknięcia w sobie.

— Oi gówniaro, odpowiedz mi w jakiś sposób. — rozkazał. 

Dobrze wiedział, że początkowo nie chciała wykonywać jego poleceń i była im przeciwna, jednak z jakiegoś dziwnego, tylko znanego dziewczynie powodu nie mógł zrozumieć dlaczego to zmieniła. Jak można zmienić swoje przekonania z dnia na dzień?  Jak można zmienić stosunek do drugiej osoby z dnia na dzień? Nie rozumiał tego. W dodatku zrobiła mu śniadanie. Czy osobie której się nienawidzi robiłoby się obiad? A w dodatku to jej dziwne zachowanie teraz.

— Nie śpię. — wychrypiała przytłumionym głosem. 

Widocznie miała twarz wciśniętą w poduszkę. Czarnowłosemu zaplątała się wizja jego pobrudzone, wykrochmalonej poduszki i odruchowo pociągnął brunetkę za prawe ramię, w taki sposób by leżała tak jak on na plecach. 

— Czego Kapitan ode mnie wymaga? — spytała głosem wypranym z emocji starając się dla niego nie patrzeć. 

Dużo kosztowało ją uspokojenie siebie oraz głosu do tego stopnia, by mężczyzna niczego nie podejrzewał. 

— Powiedz o co chodzi. — odparł stanowczo. 

Jego głos tak jak na niego przystało nie zdradzał żadnych emocji, żadnego zaniepokojenia obecną sytuacją. Był spokojny, a zniżony o kilka tonów do szeptu więc kojący. Nikt dotąd nie słyszał jeszcze jak szepcze. Odwrócił się do niej bokiem, podpierając swoją głowę lewą dłonią i skupiając się na jej ledwo oświetlonej przez księżyc twarzy.

— Nie wiem czy mogę Kapitanowi ufać... — wyszeptała, zaciskając usta w wąską linię. 

Czarnowłosy spiął mięśnie. Jakoś nie pomyślał o tym, że jeżeli on nie ufa w pełni jej to ona też może nie ufać jemu. Był przyzwyczajony do sytuacji gdzie wszyscy podziwiali go na tyle  by w sytuacji utraty życia mogliby mu je powierzyć.

— Wystarczy Levi. — warknął. 

Było to z jego strony uprzejme ustępstwo, które pozwoliłoby mu na trochę bardziej ludzkie traktowanie, nie tylko jako relacja podwładny, a kapitan. Może przez to udałoby mu się zdobyć trochę jej zaufania. Nawet przez mrok panujący wkoło można dostrzec było jej delikatny rumieniec. Nie spodziewała się tego po czarnowłosym.

— W takim razie nie Kastner, a Nina. — wymusiła uśmiech na twarzy. 

Chciała tylko tak jak Hanji się wyszczerzyć, ale wyglądało to jakby czymś się zadławiła. Ackerman w głębi ducha się zaśmiał. Widocznie w jego obecności umiała albo dobrze udawać, albo wracała do względnej normalności.

— Nina — zrobił przerwę i spojrzał na nią — co sprawiło, że wpadłaś w taką histerię? — spytał. 

Miał dość owijania w bawełnę. Chciał po prostu wiedzieć i już. Nie zważał już na to czy była jego wrogiem czy nie. Biła z niego ludzka ciekawość zachowania osoby nad którą miał mieć opiekę. Kobieta zamknęła oczy i przełknęła ślinę. Jej zdaniem nie wyglądał on na człowieka, który mógł by to komukolwiek powiedzieć. A co gorsza rozpowiedzieć po całym korpusie. Dużo bardziej nieodpowiedzialnym  z jej strony było wyznać prawdę Hanji. A może, gdyby on znał prawdę i wiedział jakie ma do tego podejście to powstrzymałby Zoe w razie potrzeby? Przecież spędzał z nią o wiele więcej czasu w ciągu dnia niż ona. Dziewczyna odetchnęła głęboko.

— Dużo rzeczy... — westchnęła. 

Przez jej umysł znowu zaczęły przewijać się obrazy przeszłości. Zarówno te dobre jak i złe chwile, wprowadzające ją w stan nostalgii. 

To właśnie od tego stanu zaczynała się przelewać fala goryczy, która za każdym razem uderzała w nią zbyt mocno, wypompowując z niej energię wraz ze łzami. Mimo wszystko nie naciskał na nią, dał jej czas by mogła zebrać myśli. W momencie gdy Ackerman dostrzegł drżenie jej dolnej wargi, która wskazywała na to iż zbiera jej się na płacz, tak jakoś odruchowo chwycił brunetkę za rękę. Był to automatyczny odruch z jego strony i nawet dużo nad tym nie rozprawiał — po prostu musiało tak być.

— Porwali mnie wtedy... — zacisnęła szczękę, mocniej ściskając czarnowłosego za dłoń. 

— Tak trafiłam do Podziemi, do tego cholernego syfu. — kontynuowała roniąc łzy. 

Chciała zacząć opisywać mu jak tam jest by bardziej mógł wyobrazić sobie sytuację jednak on jakoś dziwnie wydawał się to rozumieć. Przerwał jej, choć niechętnie.

— Wiem, też tam mieszkałem. — odparł krótko, potakując głową na znak by kontynuowała. Westchnęła przeciągle i mówiła dalej.

— Czyli nie muszę tłumaczyć ci co tam trzeba robić, żeby przeżyć... — powiedziała jakby do siebie — Trafiłam tam do celi i tam też się wychowałam. W tych walonych kilku metrach kwadratowych. Gdyby nie obecność pewnej bliskiej mi przyjaciółki zapewne bym zwariowała. Marzyłyśmy by uciec, śniłyśmy o tym jak pewnego dnia wyjdziemy na powierzchnię i będziemy mogły w spokoju bez wizji powrotu popatrzeć w gwiazdy. — Uśmiechała się na to wspomnienie. 

Marzenia i snucie ich w takim miejscu jak tamto było jedną z tych nielicznych przyjemnych rzeczy, tych niedoścignionych, niby niemożliwych do spełnienia, ale według psychiki osiągalnych. 

— Nauczyła mnie walczyć, szkoliła fizycznie, psychicznie — była moją mentorką. — opowiadała o Olivii bez żadnej krępacji doskonale pamiętając jej przepiękne oczy. 

Nieświadome jej uśmiech na twarzy samoistnie się poszerzał. Może i były w złym, okrutnym oraz brudnym miejscu, ale były tam razem posiadając te same cele i to wydawało jej się najpiękniejsze. 

— To dzięki niej umiem tak wysoko skakać, dzięki niej odważyłyśmy się na tak odważny krok jak ucieczka, ale to przez to że się na to wszystko zgodziłam. Przez to że byłam na tyle głupia by jej nie zatrzymać, zbyt rozmarzona...— wypuściła gwałtownie powietrze z ust. 

Szczęśliwy uśmiech zniknął, a na twarzy ponownie w ciągu kilku ostatnich godzin pojawiły się łzy. Była słaba i wiedziała to, bo gdyby nie była to możliwe, że jej ukochane blond włosy powiewałyby na powierzchni będąc nareszcie wolne. Nie kontrolowała się i pchnięta emocjami wtuliła się w rękę kapitana, którego dłoń wciąż zaciskała się na jej dłoni.

W tym momencie Levi przeklinał siebie w duchu, że tak odtrącał wszystkich dookoła. Przez swoją obojętność, odpychał ludzi, a tym samym nie zdobywał doświadczeń z nimi związanych. Nie wiedział co powinien zrobić i zachowywał się czysto instynktownie — tak jak jego zdaniem należałoby się zachować. Wsadził swoją dłoń w jej poskręcane włosy drugą swoją dłoń i zaczął ją uspokajająco głaskać. Może mogło to z boku dziwnie wyglądać i ktoś mógł to nazwać głupim posunięciem, jednak po kilku minutach 22-latka rzeczywiście zaczęła się uspokajać. Jeżeli coś jest głupie, ale działa to nie jest głupie. W momencie gdy zdała sobie sprawę w jakiej pozycji się znajduje i do kogo właśnie odważyła się przytulić — zaschło jej w gardle. Nie odważyła się jednak od niego odsunąć, a i on nie narzekał. Dla nich obojgu było to jakoś dziwnie potrzebne i kojące. 

— Przez tą marną próbę ucieczki mnie zgwałcono, a ona zapłaciła najwyższą cenę. Ochroniła mnie do cholery Levi... Gdyby nie jej ruch, nie udałoby mi się zabić tego pokurwieńca...— otarła łzy i zagryzła wargę. Czarnowłosy w dalszym ciągu się nie odezwał, przeczesywał tylko palcami jej pukle włosów. 

— Zabiłam ich wszystkich, mi się udało. Wyszłam z tego, szkoda tylko że sama... — przełknęła ślinę. 

Posmak goryczy przechodził jej przez usta, a podrażnione gardło zaczęło piec. Bolało ją, ale postanowiła mówić dalej. Zawsze kończyła to co zaczynała. 

— Życie na powierzchni jednak nie było, aż tak kolorowe jak obie sobie wtedy wymarzyłyśmy. Moim celem było odnalezienie rodziców oraz chęć odzyskania chwil dzieciństwa, które mi bezsprzecznie ukradziono. Jednak wiesz, Levi że życie to niestety nie bajka, a dorosła kobieta, która wyjdzie z podziemi nie może już być tym samym dzieckiem, które wyszło parę lat temu z rodzicami na przechadzkę po mieście. — przerwała swój monolog, by na chwilę odetchnąć, lecz po minucie odpoczynku znowu zaczęła mówić.

— Rodzice się mnie wyrzekli, pieprzeni idealiści i wezwali na własną córkę zwiad żandarmerii... — powiedziała to wszystko z taką pogardą jakiej Ackerman nigdy by się po niej nie spodziewał. 

— Postawili mnie przed sądem wojskowym, a resztę już chyba wiesz... — odparła nie zmieniając wciąż swojej pozycji. 

Skończyła już mówić. Była wyczerpana tym wszystkim i dokładnie tak jak się tego spodziewała wcześniej wyssało to z niej resztki energii. 

— Możesz tego nie wiedzieć, ale rozumiem twój ból...— odparł w końcu, przerywając dręczącą go ciszę. 

Nie spodziewał się tego, że kogoś mogło spotkać praktycznie tyke samo zła co jego. Oczywiście był świadom, że ludzie cierpią w tamtym miejscu, że każdy ma swoje problemy, ale zwykle stawiał na piedestale swój ból, zakrywając się obojętnością i chcąc w jakiś sposób zaradzić temu bólowi. Poprzez pracę o tym zapominał, miał za dużo na głowie by rozmyślać o Farlanie i Isabel, albo chociażby o swojej matce. Szarpnął mocniej za kosmyk jej kasztanowych włosów.

— Nie jestem jakoś otwarty na ludzi, ale jedynym co mogę ci w tej sprawie poradzić jest pamięć o tych którzy odeszli, nie zadręczając się. Można znaleźć na to różne sposoby, począwszy od pracy, kończąc na przyjemnościach. — wyznał. 

Nie wiedział czy te słowa coś jej dadzą, czy coś z tego wyniesie, czy je sobie weźmie do serca, a może puści mimo uszu. Wiedział jednak, że jego obowiązek jako Kapitana prawie został spełniony i to sprawiło, że po tym całym jej depresyjnym wywodzie mógł być bardziej spokojny.

— Obwiniać też się nie można. To co się stało już się nie odstanie, a my podejmując teraźniejsze decyzje musimy być świadomi tego iż możemy zaradzić złu, wyprzedzając je. Nie myśl więc o tym co było, a o tym co możesz zrobić w tej chwili, by jutro mogło stać się lepsze. — zakończył swój wywód. 

Kobieta od dłuższego czasu mu nie odpowiadała, a on leżąc w ten sposób, nie zmieniając pozycji i wsłuchując się w jej miarowy oddech odkrył, że musiała zasnąć. Uśmiechnął się lekko do siebie. 

— Pieprzona Kastner... — szepnął, wyciągając dłoń z jej włosów. 

Nigdy nie spotkało go coś tak dziwnego, smutnego jak i zarazem ekscytującego. Mógł być pewien, że kobieta po tych wszystkich sytuacjach nie ma raczej złych zamiarów odnośnie nich. Korpus jest dla niej w tym momencie czymś w rodzaju nowego celu, nowej drogi życia, dzięki której może zapomnieć i dojść do siebie. Otworzyć nową kartę zapominając o tej starej, całkowicie zapisanej. 

Ułożył się wygodniej kładąc dłoń pod jej głowę  i przyciągając ją tym samym bliżej siebie. Do nozdrzy dotarła woń jego cytrynowego szamponu. Było to urzekające dla niego w jakiś sposób. Zamknął oczy, ufając jej, że nie postanowi nagle zabić nadziei ludzkości, gdy ta spokojnie sobie zaśnie. Nina Kastner była do niego cholernie podobna i to właśnie sprawiło, że nie czuł się na tym cholernym świecie już całkiem sam. Ta cała rozmowa choć na początku wcale nie miała tak wyglądać — sprawiła, że rzeczywiście mógł obdarzyć jej osobę zaufaniem. Naprawdę to go pocieszyło i uspokoiło. Myśl ta i obecność dziewczyny obok sprawiła, że Ackerman po raz pierwszy od bardzo dawna mógł spać spokojnie, nie dręczony żadnymi koszmarami przeszłości.

Cognosce te ipsum.

cdn.

*Cognosce te ipsum. — (łac. Poznaj samego siebie.)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro