#32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Wydaje mi się, że każdy z nas ma jakąś część siebie, której nie chciałby nikomu pokazać. Jeśli samemu nie spróbujesz go odkryć, nigdy nie zobaczysz czyjegoś prawdziwego oblicza." —Hagiwara Daisuke "Horimiya 1"

— Jak tam jest Kapitanie? — spytałam po przyjemnie mijającej chwili ciszy. 

Delikatny wiaterek wiał prosto w twarz, chłodząc moje rozpalone policzki, a poskręcane loczki powiewały pod jego wpływem, zakręcając się jeszcze bardziej. Mimo zmęczenia byłam jakoś dziwnie szczęśliwa.

Naturalnie się uśmiechnęłam, ciesząc z jakiegoś dziwnego, nieznanego powodu. Niedawno wręcz skręcało mnie na samą obecność mężczyzny w bliskim otoczeniu, a niewyparzony język udzielał mi się często w wypowiedzi. Chciałam go w ten sposób zdenerwować. Zawsze nie mogłam się jakoś opanować gdy ktoś mnie irytował, to było wręcz ponad moje siły. Co więc się jednak zmieniło? Co skłoniło mnie do zmiany?

Czyżbym z biegiem tych kilku dni, przez te incydenty z Erenem, czy też w innych przypadkach, nabrała do niego szacunku? A może to dlatego, że dostrzegam w jego zimnym spojrzeniu coś z siebie? Miał tak samo tępy wzrok, takie zimne oczy, obserwujące wszystko wkoło, jakby przez cały czas szukały jakiegoś nadchodzącego niebezpieczeństwa. Starał się odrzucać od siebie obojętnością i głębokim poważaniem wszystkiego i wszystkich. Chociaż wydawać by się mogło, że to właśnie jemu zależy na czymś najbardziej. Zazdrościłam mu. Zazdrościłam mu tego, że potrafił idealnie nakładać na siebie maskę podczas gdy ja, okresowo i zbyt machinalnie wyrzucałam z siebie zgromadzone ilości emocji. 

Czy jego od czasu do czasu nie dręczyły wyrzuty do samego siebie, albo chociażby to cierpienie spotykane w życiu żołnierza tak często? Przyznaję, że od poznania tego tajemniczego mężczyzny coraz bardziej zaczynam zaskakiwać samą siebie. Coraz trudniej jest mi ukrywać to co czuje, te dawne wydarzenia zaczynają częściej niż kilka tygodni temu napływać do mojej świadomości. Nie jestem w stanie się czasami od nich uwolnić co ostatnio doprowadziło do zawstydzającego wybuchu. Moje myślenie i postrzeganie świata również się zmieniło. Co on ze mną zrobił? Czy to ta jego postawa tak mnie do tego wszystkiego nakłoniła?

Nie odpowiadał mi przez dłuższą chwilę wpatrując się niemo w przestrzeń, jakby dokładnie zastanawiając się co powinien powiedzieć. Wyglądał tak jak gdyby rozważał czy wyznać mi prawdę i zniszczyć moje idealizacje, czy może zaskoczyć czymś naprawdę miłym co w jego przypadku nie zdarzało się prawie wcale. Przeszły mnie ciarki. Nawet mimo tak prywatnej chwili on dalej pozostawał taki sam — odpychająco niewzruszony. Mnie jednak ta jego niedostępność dziwnie przyciągała. 

Było to trochę tak jakby ludzie byli magnesami. On był takim jednym, próbującym nie wyróżniać się z tłumu, ładunkiem ujemnym. Wywodził się z tego grona osób, które zbyt dużo widziały i doświadczyły by stać się dodatnim — był jednym ze zwiadowców. Ja wpasowałam się w grupę osób raczej pozytywnych, świeżych, choć chyba bardziej mogłabym powiedzieć, że znajdowałam się teraz na skraju nie będąc pewna swojej przynależności. Te dziwne przyciąganie w jego kierunku i czas z nim spędzany jednak coraz bardziej utwierdzały mnie w fakcie, że stąpam coraz bliżej w kierunku plusa.

Patrzyłam w skupieniu na jego profil, przyglądając się idealnie zarysowanej szczęce i białej skórze, kontrastującej z czarnymi włosami, które mimo swojego awangardowego ułożenia były idealnie przystrzyżone.

— Niebezpiecznie. — odparł, zerkając w moją stronę kątem oka. 

Nie obrócił jednak głowy w moją stronę, a dalej miał ją lekko podniesioną ku górze, próbującą doścignąć myśli unoszące się ku niemal niewidocznemu księżycowi. Wiedziałam to, jednak mimo wszystko nie chciałam dopytywać o nic innego. Ta chwila była zbyt idealna, bym jednym złym pytaniem mogłabym to zburzyć. 

Zaciągnęłam się przyjemnie chłodnym, wieczornym powietrzem, które dawało mojemu ciału naprawdę rozluźniającą dawkę świeżości. Mogłam śmiało teraz przyznać, że nigdy nie czułam się tak zrelaksowana jak w tym momencie — byłam pewna, że nawet w przypadku niebezpieczeństwa ktoś kto aktualnie siedzi obok mnie z pewnością mnie ocali. Cóż za dziwne poczucie bezpieczeństwa... 

— Niezwykłe...— wydusiłam z siebie szeptem, pochłaniając przepiękny obraz zjawiska. 

Przez to że ziemia przysłaniała słońce, a tym samym niemal całkowicie zakrywała księżyc na niebie pojawiało się istne przedstawienie. Mrok pokrył wszystko, a tylko gorące płomienie ognia były w stanie rozświetlić tą czernię. Tej nocy gwiazdy były widoczne tak dobrze jak nigdy.

W tamtym momencie nawet nie zwracało się uwagi na tą dziwną wymianę zdań pomiędzy nami. Porozumiewałam się z nim półsłówkami, nie wchodząc w jakiś głębszy temat, czy rozważania. Czułam się wtedy jakbym już za chwilę mogła go rozgryźć, jakbym mogła lada chwila dokopać się do jego od wieków skrywanych emocji. Było to jednak na tyle ulotne, że niczym zdążyłam na dobre zbliżyć się do tej cienkiej linii, odgradzającej mnie od tej wyjątkowo intrygującej osobowości to nagle, droga ta powielała się do niebywałej odległości. Wydawała się wtedy nie do przebycia. 

Przyznając się do tego i do swojej własnej słabości stwierdziłam jednak, że właśnie takich chwil oraz głębszej relacji z kimś potrzebuje. Między mną, a nim panowała jakaś dziwna intymność, a w powietrzu zaczynało krążyć wyczuwalne napięcie. Co to oznaczało? Nie była to już złość, zazdrość, czy czysta nienawiść, a wręcz przeciwnie — to naprawdę uspokajało. Co to mogło być? 

Przymknęłam oczy wczuwając się w to wszystko mocniej. Chciałam poczuć i usłyszeć otoczenie całą sobą. Gdy odcinało się jeden zmysł, a skupiało na tym co było dookoła resztą zmysłów to właśnie w tamtym momencie świat zaczynał odkrywać przed nami swoje prawdziwe oblicze. Mogłam usłyszeć przyśpieszone bicie mojego serca, poczuć spięcie mięśni w żołądku i cisnący się na moją twarz uśmiech. Niesamowite. Pomruk radości wydobył się z mojego gardła mącąc panującą ciszę.

— Spadająca gwiazda. — dotarł do mnie głęboki i wyjątkowo zmysłowy jak na jego oschłość, głos. 

Było to tak niespodziewane i tak przyjemne, że nawet nie zdążyłam pomyśleć nad odpowiednim życzeniem. Zostałam jednak nadziei, że po czasie wypowiedziane, chociaż po cichu, zadziała ono równie skutecznie.

Kochana gwiazdko chciałabym za wszelką cenę znaleźć większy sens w moim istnieniu.

Złożyłam ręce w geście prośby i w dalszym ciągu przy braku jakiegokolwiek użytku zmysłu wzroku, uniosłam głowę w górę. Gdy byłam mniejsza wierzyłam w takie rzeczy, jak spełniające się życzenia. Teraz jedynym co z tego pozostało było tylko czyste przyzwyczajenie, domysły i wyuzdane nadzieje. W tym okrutnym świecie mogłeś liczyć tylko i wyłącznie na przypadek, a ufać tylko własnym, wyuczonym umiejętnościom. 

— Powiedz mi Nina. Czy ty masz jakieś marzenie? — spytał nagle, przerywając ten nieopisany panujący we wnętrzu mnie spokój. 

Powoli uchyliłam powieki, kierując w jego stronę moje zaciekawione sytuacją spojrzenie. Nie spodziewałam się jakiejś reakcji z jego strony tego wieczoru. Myślałam, że jak tej wstydliwej nocy w jego pokoju po prostu będzie i niczego nie będzie wszczynał. Jakie były więc w tamtej chwili jego motywy. 

Skarciłam w tamtym momencie samą siebie. Znowu automatycznie próbowałam doszukać się w jego zachowaniu jakiegoś większego sensu. To było absurdalne. A co jeżeli wcale nie musiałam tego robić? Co jeżeli miał dokładnie to na myśli, co powiedział, bez żadnego zbędnego podtekstu znanego tylko i wyłącznie jemu samemu? Moją reakcją obronną stało się doszukiwanie drugiego dna w naprawdę błahych sprawach co kusiło powodowanie sprzeczek. Zdecydowanie będę się musiała oduczyć to robić. 

— Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. — odpowiedziałam zagłębiając się w jego kobaltowym spojrzeniu. 

Przez panujący dookoła mrok ledwo udało mi się dostrzec, przedzierającą się przez zamglone tęczówki iskrę zainteresowania. Nie pokazał tego mimiką, ja jednak dobrze wiedziałam, że tak łatwo nie porzuci tego tematu. 

— Przecież każdy ma jakieś marzenia. — mruknął pod nosem. 

Spodziewał się pewnie, że już nic mu na to nie odpowiem, a będę się po prostu zachwycać tym co mam, jednak ja postanowiłam zrobić coś przeciwnego. Jako iż byłam równie ciekawa jego zdania, jego postrzegania świata, jego głębi i nutki niebezpieczeństwa, również postanowiłam spytać. 

— W takim razie jakie jest twoje? — tym razem to ja przejęłam inicjatywę. 

Byłam naprawdę ciekawa jego odpowiedzi. Też był człowiekiem i też musiał posiadać jakieś swoje cele dzięki, którym mógł przeć do przodu, oczyszczając przy tym drogę innym. Przez te jego zamknięcie wręcz walczyło się o każdą prywatną sprawę, chciało się czerpać z niego garściami, zasypywać się bez wytchnienia na pierwszy rzut oka niepotrzebnymi. Ekscytujące było odkrywania i dokopywanie się do prawdy. A zabawne w tym wszystkim było to, że nie tylko mnie intrygowała ta zabawa. Byłam ciekawa czy z jego perspektywy, jestem osobą równie ciekawą jak on sam. 

— Moje marzenia się nie spełnią, więc są nieistotne. — odparł, próbując mnie zbyć. 

Nie chciałam jeszcze kończyć tej konwersacji. Z każdą jego taką odmową moje zaciekawienie, podsycenie tym wszystkim za każdym razem wzrastało. Czarnowłosy najpierw dawał mi jakiś przed smaczek czegoś większego, nadzieję na to, że czymś się ze mną podzieli, a potem bez najmniejszego mrugnięcia okiem deptał to co we mnie wzbudził. Jaki miał w tym sens? Bał się czegoś, tylko właśnie czego?

— Marzenie każdego jest istotne, nie patrząc na to jak mało ważne by się wydawało. A taki argument jak niemożność się jego spełnienia jest po prostu dziwna. Bo czy jakieś marzenie da się w ogóle spełnić? Niech Kapitan pomyśli. Ludzie nadają sobie jakieś CELE, coś co sprawi, że będą z mniejszą obawą patrzeć w przyszłość. Wyobrażą sobie coś co pomoże im spełnić to co chcieli, jednak czy to spełnienie jest poszukiwanym przez nas marzeniem? Otóż właśnie nie. Marzenie to coś nieuchwytnego, coś co jeżeli się spełni — straci znaczenie, będzie mniej ważne niż wydawało się w momencie przeszłego pomyślenia o nim. Wszystko to sprowadza się do jednego wniosku; nikt z nas nie ma marzenia, a jedynie swój przyszłościowy, nadrzędny cel. Spytam się więc od nowa. Jaki jest twój cel Levi? —  każde słowo wypowiadałam powoli, zastanawiając się nad odpowiednim dobraniem słów. 

Za wszelką cenę chciałam do niego dotrzeć, dać do myślenia. Chciałam obudzić go z tego zapędzenia w prostym myśleniu. To, że coś nazwane zostaje tak, a nie inaczej nie powstrzymuje człowieka od dojścia do istotnego meritum. Cogito ergo sum.

Z kolejnym wymówionym przeze mnie, potokiem słów jego twarz wydawała się minimalnie zmieniać. Niezbyt duże, ale pełne usta zaciskały się i uchylały, jakby chciały mi w każdym momencie przerwać, jednak wciąż uporczywie się powstrzymując. Ciemne i cienkie brwi marszczyły się, zaostrzając jego onieśmielające mnie spojrzenie. W chwili gdy skończyłam jednak swój monolog pozostała pomiędzy nami cisza.  Czarnowłosy odwrócił wzrok od mojej wciąż lustrującej go twarzy i skupił się na czymś przed sobą. Choć bardzo chciałam to za nic nie mogłam wpaść na trop tego na co patrzy. Zastanawiał się. Zastanawiał się identycznie jak wcześniej, gdy próbował udzielić mi na pytanie związane z wyprawami. Co z tego wyniknie?

— Chcę położyć kres temu trwającemu koszmarowi, tu i teraz. Są tu ci, którzy będą wchodzić mi w drogę. Lecz godzę się na odgrywanie roli lunatyka, który zabija w ten sposób ludzi. Muszę być gotowy na przemeblowanie niektórych twarzy. Ponieważ wybrałem piekło ludzi zabijających siebie nawzajem, zamiast piekła bycia pożartym. — wydusił w końcu z siebie, nawet na mnie nie patrząc. 

Bał się mojej reakcji? Byłam zaskoczona jego wyznaniem. Nie dokładnie o to mi chodziło, poddając go wątpliwości, jednak uzyskałam tym sposobem coś równie ciekawego. Po moim karku przeszły ciarki, które rozlewając się powoli pokryły prawie niemal każdy element mojego ciała. 

Panujący wokół nas spokój w tym momencie wydawał się być szybko burzony. Zanikał niemal natychmiastowo, zabierając ze sobą również moją pewność siebie. Nie miałam pojęcia co mogłabym mu na to odpowiedzieć. Zaskoczył mnie swoim wyznaniem, to prawda, a jak ostatnia idiotka nie potrafiłam go w tym wszystkim chociażby poprzeć. Swoją postawą sugerował jednak w jakiś dziwny sposób, że nie potrzebuje wsparcia. Był poważny w tym co robił — tak — jednak gdy tak siedział na tym murku, opierając nonszalancko swoją dłoń na zgiętym kolanie, mówił wręcz całym sobą; "Nino nie musisz mnie w tym wspierać! Sam sobie z tym poradzę!". Czy tak jednak było? Odpowiedź na to pytanie zna tylko on sam, a ja mogłam tylko stawiać hipotezy. 

— Chciałabym być tak zdecydowana jak ty. — zaczęłam — Miałam do tej pory dwa można by powiedzieć "marzenia". — uśmiechnęłam się pokrzepiająco w miarę moich możliwości i pokazałam w powietrzu prowizoryczny cudzysłów.  Jego uniesiona w górę brew i pytające spojrzenie dały mi znak bym kontynuowała. 

— Niegdyś chciałam po prostu wrócić do rodziców i wydostać się z tego okropnego miejsca z powrotem na powierzchnię. Teraz jednak nie mam pojęcia do czego zmierzam. — odparłam cicho, spuszczając głowę. 

Lustrowałam teraz uważnie moje dłonie, próbując dostrzec w tej ciemności wyrzeźbione mi przez los linie, które są przecież naszą tak bardzo unikatową częścią, jak zapisany w nas kod genetyczny. Niespodziewany ciężar na moim ramieniu, ciepło od niego bijące i uścisk obudził mnie jednak z mojego chwilowego zamyślenia. 

Poczułam się w tamtym momencie naprawdę wyjątkowo. Skupił na mnie całą swoją uwagę i nawet w geście zwykłego, ludzkiego wsparcia, nawiązał ze mną kontakt fizyczny. Pokrzepiło to moje w zatrważającym tempie pompujące krew serce. Co to za dziwne uczucie podekscytowania? Było niby tak znajome w jego obecności, ale jednak też tak bardzo obce...

— Z czasem wszystko samo odnajdzie swój sens. — poradził mi, wprawiając moje ciało w lekkie drżenie. 

Jego głos w tamtym momencie był tak okrutnie napompowany emocjami, pieprzoną troską i zmartwieniem, że nawet gdybym próbowała to w konfesjonale bym go nie rozpoznała. Levi'u Ackermanie, skąd w tobie tyle empatii? I dlaczego ujawniłeś ją właśnie przed kimś tak mało wyjątkowym jak ja?

Z lekką nutką obawy i strachu, wynikającego z mojego braku obeznania w relacjach międzyludzkich, odważyłam się położyć moją rękę na tej jego, spoczywającej na moim ramieniu. Była trupio zimna i niemal porównywalnie blada, jednak mimo że należała to płci męskiej to w dalszym ciągu miała coś ze swojej delikatności, subtelności.  Przyjemnie było ją tak przy sobie trzymać. Na mój dość śmiały gest, reakcja była niemal nieodczuwalna. 

W dalszym ciągu znajdowaliśmy się w tej samej pozycji. Ja patrząc raz w jego niezwykłe oczy, a raz na nasze dłonie, on lustrując moją zaczerwienioną twarz. Było to zarazem bardzo dziwne i krępujące jak i magiczne. Nakręcało. 

Mężczyzna przejął inicjatywę i instynktownie połączył nasze ręce razem. Oboje czuliśmy się spięci, poddenerwowani jednak wyjątkowo tym zaciekawieni. Po raz pierwszy doświadczaliśmy czegoś tak prawdziwie, nie zakłamanie. To nie było coś jak zwykłe łapanie za rękę, gdy trzeba przypilnować kogoś by się nie zgubił, a raczej bardziej wewnętrzne, wnikające w głąb każdej komórki ciała. Zaczynaliśmy siebie zapamiętywać i akceptować. 

— Mam taką nadzieję. — odpowiedziałam mu, uśmiechając się tak szeroko jak jeszcze nigdy. 

Nie chciałam, by rzucał swoje słowa na wiatr. Do moich uszu dotarł jego gardłowy pomruk, który zdawał się być akceptacją moich słów. Pot zaczynał oblewać moje ciało, a brzuch skręcał się coraz bardziej. Nie byłam chora, więc dlaczego?

Przez resztę czasu już się nie odzywaliśmy, a tylko siedzieliśmy wpatrując się w horyzont. Nasze w dalszym ciągu splecione dłonie dodawały tej sytuacji pikanterii, a ja tak samo jak on wymknęłam się do mojego świata rozmyśleń. Jego dzisiejsze wyznanie dało mi tylko znać ile wyzwań i poświęceń może zostać przede mną jeszcze postawionych. Nie powiem, że nie, ale przerażało mnie to. Nie wiedziałam czy dam radę wytrzymać jeszcze taką dawkę zła. 

Gdy mrok zaczęły rozbijać pojawiające się co chwilę promienie słońca, a gwiazdy ukryły się w głębi nieboskłonu, zarządziliśmy iż trzeba będzie wrócić już do szarej rzeczywistości. Ackerman za pomocą trójwymiarowego manewru zniknął jak gdyby rozpływając się w porannej mgle, natomiast ja wróciłam do mojego wysprzątanego pokoju i zakopałam się pod ukochaną, czerwoną narzutą. Od tej chwili nie mogliśmy być tylko dwójką podobnych do siebie ludzi, gdyż obowiązki zwiadowcy oczekiwały od nas pełnienia odpowiednio nadanych nam ról. 

On był ukrywającym emocje Kapitanem, a ja jego nieudolnie próbującą zamaskować uczucia podwładną...

cdn.


*"Cogito ergo sum" — (łac. "Myślę, więc jestem")

W rozdziale został użyty cytat z realnej historii oryginalnego twórcy.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro