#36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

" Strach przed nieuniknionym jest gorszy od chwili, gdy nieuniknione nadchodzi" — Stephen King

Krew. Wszędzie krew. Na dłoniach, na ścianach, na podłodze. Czyja to wina? Czy moja, a może ich? I dlaczego te piękne, brązowe oczy patrzą na mnie z taką nienawiścią? Czy ja coś im zrobiłam? Czy to moja wina?

Z krzykiem zerwałam się do siadu. Oddech miałam ciężki, urywany, a z czoła spływała mi kropelka potu. Kolejny koszmar w przeciągu ostatnich kilkunastu dni po raz kolejny spędzał mi z oczu sen. Miałam cholerne wyrzuty sumienia. Nawet nie zdążyłam jej pochować... Uciekłam jak pieprzony tchórz, skupiając się na sobie...

Przetarłam powoli twarz dłonią, by pozbyć się dręczących wilgotnych kropelek. W ciszy siedziałam nasłuchując, budzących się do życia ptaków, które wraz ze świtem rozpoczynały swój codzienny cykl przetrwania. Gdyby nie ten zły sen z pewnością nie udałoby mi się zdążyć na trening z Kapitanem, a na to nie mogłam sobie pozwolić.

Zdjęłam z nóg otulającą i dającą przyjemne ciepło kołdrę po czym pośpiesznie wstałam, wsuwając nogi w żołnierskie buty. Dopiero w tamtym momencie zauważyłam, że nie mam na sobie już ani marynarki, ani płaszcza, jak i również pasków do manewru. Ktoś musiał je zdjąć i zadbać o mój komfort. Jednak kto? Kapitan? Czy to możliwe? Wątpliwe.

Dopiero teraz mogłam dostrzec jak moje otoczenie się zmieniło. Tylko rozmieszczenie mebli zdradzało mi to, że w dalszym ciągu znajduję się w przydzielonym mi pomieszczeniu. Wyglądało całkiem inaczej. Podłoga była nowa, ściany pomalowane na przyjazny kolor kawy z mlekiem, a wkoło mogłam dostrzec mnóstwo dodatków takich jak książki czy pluszaki. Zaraz, zaraz, czy ja przypadkiem nie miałam dodatkowej poduszki?! Spojrzałam na łóżko upewniając się. Mój uśmiech poszerzył się, gdy dostrzegłam, że wcale mi się to nie przywidziało. Kocham tego kogoś kto to tutaj przyniósł! 

Podbiegłam do szafy, chwytając za jej nowy uchwyt i zajrzałam do środka. Dzisiejszy dzień był naszym jedynym dniem wolnym w ciągu tygodnia. Piątek. Niektórzy w zniecierpliwieniu czekali na niego, by móc świętować, a inni — wręcz przeciwnie — narzekali na wiejącą w korpusie nudę z tego powodu. Zwiadowcy wszystkie przekazane na ich użytek środki przeznaczali na wyprawy za mur, na zaopatrzenie i środki lecznicze. Nie byli tacy sami jak żandarmi, którzy co wieczorka wydawali godne arystokracji uczty. Dlaczego więc w tym okrutnym świecie to właśnie skrzydła wolności były tak potępiane przez ludność? Dlaczego to ich posądzało się o marnowanie płaconych przez obywateli podatków? Dlaczego żandarmerii uchodziło to na sucho?

Postanowiłam wciągnąć na siebie coś w czym czułam się dobrze, coś co w razie potrzeby pozwoli mi na trening walki wręcz. Po czarnowłosym nie mogłam się niczego spodziewać i uniwersalność w tym wypadku była naprawdę najlepsza. Ściągając z siebie wczorajsze odzienie, które stało się moją tymczasową piżamą. Założyłam biały top na ramiączkach, a na przemęczone wczorajszym wysiłkiem nogi nasunęłam legginsy. Musiałam za wszelką cenę dać im odpocząć, a rozciągalny materiał mi to ułatwiał. 

Włosy jak zwykle tylko przeczesałam ręką. Nie było sensu ich układać, gdyż i tak każde pasmo szło w wybranym tylko sobie kierunku. Efekt końcowy nie był zły. Spojrzałam kątem oka na zawieszony na mojej ścianie zegar i z radością stwierdziłam, że zostało mi akurat tyle samo czasu ile zajmuje dotarcie pod gabinet Kapitana. Będę punktualna.

Otworzyłam cicho moje nowe drzwi i z uśmiechem na twarzy włożyłam klucz do zamka, zamykając je. Prywatność moi mili! Nareszcie prywatność! Mogłam teraz cieszyć się swoim małym kątem — pełnym światła, czystości i zadbania. Uciec do niego i zamknąć się w nim gdyby nastała taka potrzeba. Miałam szansę nawet spełnić jedno z moich małych zachcianek dzieciństwa, czyli nocowanie! To wydawało się takie nierealne, a zarazem w tamtym momencie wręcz na wyciągnięcie ręki. Zbiegłam szybko po schodach, ignorując nieprzyjemne mrowienie w niektórych częściach dolnych kończyn. Domagały się dawki energii, której ja na razie nie mogłam im dostarczyć. 

Mój dobry humor zniknął jak bańka mydlana w momencie, gdy stanęłam przed dobrze znanymi mi drzwiami. Bałam się jak to będzie wyglądać, cholernie obawiałam się części psychicznej... Czy była ona w ogóle możliwa do zrealizowania? Nie byłam pewna. W przypadku tego mężczyzny naprawdę wszystko może się wydarzyć. Raz jest zimny niczym lód, innym razem nieustępliwy jak głaz zalegający gdzieś w rzece i blokujący jej przepływ, a niekiedy całkowicie zmienia swoje nastawienie i pokazuje swoje emocje jak gwiazdy na niebie. Żeby znaleźć odpowiedni gwiazdozbiór musisz najpierw rozszyfrować jego kształt, by potem również go odpowiednio nazwać...

W momencie, gdy podnosiłam zwiniętą w pięść dłoń do drewnianej powierzchni, by zapukać uprzedziło mnie nagłe otworzenie drzwi. Okazało się, że nie tylko ja jestem punktualna. By wyjść jakoś z tej dziwnej sytuacji, taktycznie przyłożyłam rękę do piersi, starając się zasalutować. Musiało to wyglądać naprawdę głupio, zważając na to, że staliśmy teraz naprawdę bardzo blisko siebie. 

—  Witam Kapitanie! —  podniosłam głos. 

Od czegoś trzeba było zacząć. Uśmiechnęłam się, by rozładować dziwne, wiszące w powietrzu napięcie.

—  Spocznij. —  odpowiedział mi swoim znudzonym głosem. 

Tak jak rozkazał, tak też zrobiłam, opuszczając powolnie moją dłoń do normalnej pozycji. Przyjrzałam się mu.

W tamtym momencie dostrzegłam, że nie tylko ja zdecydowałam się zrezygnować z klasycznego munduru. Biały, przewiewny T-shirt oplatał jego klatę, a szare dresy odpowiednio zakrywały nogi. Zdziwiło mnie, że zawsze ułożony i wykreowany na idealistycznego mężczyzna, również postawił dzisiaj na wygodę. Trochę mnie to wystraszyło. Czego ode mnie oczekiwał? Czy dam radę temu sprostać?

—  To co robimy? —  zapytał, niecierpliwiąc się.

—  Najpierw bieg, potem śniadanie i ćwiczenia rozciągające. —  wymieniłam, pokazując mu każdą rzecz na palcach mojej prawej ręki. 

Był to dziwny odruch, który wyniosłam z Podziemi, gdy byłam zmuszona do liczenia zebranych wcześniej łupów. Może to głupio zabrzmi, jednak nikt nigdy nie wysłał mnie do szkoły, a ja sama nie miałam możliwości samej się uczyć. Nie potrafiłam czytać, a jedyną moją umiejętnością było napisanie swojego imienia oraz nazwiska, w dodatku i tak całkiem niechlujnie. 

Czarnowłosy skinął na zrozumienie głową po czym, popychając mnie lekko wyszedł z gabinety, również szczelnie zamykając za sobą drzwi. Jak widać wszyscy w tym korpusie dbają o swoją prywatność... Całkiem szybko przemieściliśmy się na dziedziniec zamku, od którego mieliśmy rozpocząć nasze przygotowania. 

—  Jest to trening wytrzymałościowy. Nie biegniemy szybko, lecz długo i daleko tak by zmęczyć mięśnie, umocnić je. Mam stałą trasę, jednak mamy raczej inne tępa, więc ustalmy, że spotkamy się tu... —  nie dokończyłam, gdyż Levi przerwał mi w połowie zdania. 

—  Boisz się, że za mną nie nadążysz? —  spytał ironicznie, zaciskając szczękę. Czy on w tamtym momencie powstrzymał się od uśmiechu? Niemożliwe.

—  Chyba śnisz. Prędzej ty nie wytrzymasz Kapitanie. —  prychnęłam, wchodząc z pełną parą w jego zasady gry. 

Postanowiłam sobie, że nawet jeżeli jest on moim przełożonym to nie ma prawa tak mnie traktować. Za każdym więc razem, gdy będzie słał jakiekolwiek docinki w moją stronę, to ja odwdzięczać będę się tym samym. 

—  Zobaczymy. —  powiedział cicho, rozpoczynając swój bieg. 

Wystartował dość szybko i narzucił sobie równie energiczne tępo. Nie było szans bym mogła go w jakikolwiek sposób dogonić. Nie miałam mu tego za złe, chciałam zobaczyć jak bardzo zmęczony będzie przy samym końcu, gdy jego nogi nie będą dawały już rady. Po drodze na dziedziniec ustaliłam z nim, że biegniemy aż do stajni zaopatrzeniowych znajdujących się po drugiej stronie lasu i z powrotem. Powinno zająć nam to około godziny w jedną stronę. Był to spory kawałek, który sama od niedawna rano pokonywałam.

Zostałam daleko w tyle, dostrzegając jedynie jego oddalającą się ode mnie sylwetkę. Uspokoiłam i ujednoliciłam swój oddech, nadając sobie jednocześnie własny rytm. Teraz wystarczyło już tylko tak biec. Ciepło wysiłku rozlewało się na moim ciele, wywołując czerwony rumieniec na moich policzkach, a wychylające się dopiero co zza muru światło promieni słonecznych oświetlało wydeptaną ścieżkę. 

To był dopiero początek...

Audaces fortuna iuvat timidosque repellit .

cdn.

*Audaces fortuna iuvat timidosque repellit. — (łac. Śmiałym los sprzyja i bojaźliwych odtrąca.)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro