#50

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Musiało we mnie pokutować głęboko wpojone przekonanie, że w rzeczywistości nic nie dostaje się za darmo. Zwłaszcza uśmiechy losu obdarzone rysem cudowności upomną się kiedyś o zapłatę; tym wyższą, im zdarzenie bardziej nieoczekiwane."  Jan Antoni Homa "Ostatni Koncert"

— Możesz chodzić? — odkleił mnie od siebie, dokładnie analizując sytuację wokół. Jego chłodny głos przywrócił mnie na pogranicze rzeczywistości, choć w dalszym ciągu stąpałam po cienkiej nici wyobrażeń. Upadek spowodował, że część belki wbiła się w moje udo, a ja pod wpływem adrenaliny nawet nie zwróciłam na to uwagi. Czarnowłosy mierzył wszystko swoim chłodnym spojrzeniem, analizując sytuację.

Pokiwałam głową na tak, w znaku potwierdzenia, że sobie poradzę, jednak wydobywająca się z nogi krew coraz bardziej osłabiała mój organizm. Wszystko zaczynało z czasem coraz bardziej wirować. Rozmazywało się. To było dość podobne uczucie do tego z przed miesiąca, gdy myślałam, że już nie należę do świata żywych. Zaczynałam się chwiać na nogach. Zdecydowanie zbyt często się narażałam...

— Ej Nina! — czarnowłosy krzyknął łapiąc mnie za ramiona.

Ledwo widziałam jego bladą twarz. Słabłam. Próbowałam się czegoś na oślep chwycić, jednak dłonie zsunęły mi się z tego czegoś tak szybko jak na tym spoczęły. Mój oddech znacznie spowolnił. Poczułam jak mimowolnie osuwam się na ziemię, zanurzając kolana w błotnistej mazi. Gdyby nie Levi, zapewne moczyłabym w tej dziwnej konsystencji również i twarz.

— Cholera! — przeklął, próbując mnie w jakiś sposób ocucić. Sprzedał mi siarczystego plaskacza w policzek, krzycząc coś o tym bym nie zasypiała. Było to jednak na tyle bolesne co ukłucie szpilką w palec. Zero reakcji. Minimalny ból, nieporównywalny do tego, który męczył mnie teraz o wiele bardziej.

Czułam ciepło rozlewające się po mojej kończynie. Bolało, ale było też dziwnie satysfakcjonujące. Bo jeżeli boli to znaczy, że jeszcze nie umarłam. Bo jeżeli boli to jeszcze mam szansę, prawda? Bo jeżeli boli to żyję. Żyję na tym pojebanym świecie.

Słyszałam co się dookoła mnie dzieje. Mało jednak dostrzegałam, gubiąc się w przestrzeni. Ktoś rozerwał skórzany materiał spodni i założył mi jakiegoś rodzaju opatrunek uciskowy. Czułam jakby ktoś odcinał mi nogę. Nieustające, potęgowane przez ruch cierpienie stawało się nie do wytrzymania. To było naprawdę cholernie bolesne! Nieporównywalne do niczego co przeżyłam wcześniej. Walczyłam ze sobą, by nie stracić przytomności. Choć tak bardzo kuszące wydawało się poddanie i proste zamknięcie oczu.

— Idiotka. — podsumował dość blisko przywołujący mnie do trzeźwości głos.

Chciałam wysunąć dłonie w jego kierunku, chciałam ponownie poczuć się lepiej zagłębiając bardziej w jego ramiona. Czy mogłam czuć się wtedy bezpieczniej? Czy ukoiłoby to mój ból? Oh, proszę Levi zrób to dla mnie chociaż jeszcze jeden raz. Chce się tylko upewnić...

— Jestem szczęśliwa. — odparłam, czując jak mężczyzna mnie podnosi, a jego specyficzna woń z powrotem wdziera się do moich nozdrzy.

Był spięty — mogłam to wyczuć nawet teraz. Próbowałam się skupić na wszystkim innym, tylko nie na sobie i obecnym położeniu. Spojrzałam na bok i w pośpiechu — dość wymagającym ruchem — zgarnęłam starannie zapakowany plik banknotów. Ackerman miał dużo racji co do tego, by nie spoufalać się w takim miejscu. Skoro ktoś z tej mafii mnie znał to możliwe, że było więcej członków tego zgrupowania. Wychodziło na to że całkiem spora ilość osób chciała mnie zabić. Żadna nowość.

— Nie gadaj, jakbyś się z życiem żegnała, bo tak cię trzepnę, że do końca życia na kiblu już nie usiądziesz. — odpowiedział mi ostro.

Nie zbierało mu się na żarty,ale ja jednak się zaśmiałam. Jego specyficzny styl mówienia zawsze mnie bawił. Serce zabiło mi dwa razy szybciej, gdy poczułam, że uścisk jego dłoni się wzmocnił, a my oderwaliśmy się od ziemi. No tak. Mogłam spodziewać się tego, że ma manewr. Skupiając się najpierw na nim samym, kompletnie uciekło to mojej uwadze. Byłam ślepa i gdyby nie moje szczęście to pewnie już kilka razy leżałabym już martwa, zakopana głęboko pod ziemią, o ile pozwoliłby mi na to los.

— Gdzie mnie zabierasz? — spytałam, całkowicie nie mogąc wpaść na jakikolwiek pomysł, jak zamierza w tej sytuacji wyjść na zewnątrz. W pojedynkę miałby zapewne problem, a co dopiero z ranną ofiarą, taką jak ja. Niewykonalne.

— W bezpieczne miejsce. — zbył mnie, przeskakując z dachu na dach sprawnymi susami.

Używał niewielkiej ilości gazu, by dodać sobie tym sposobem prędkości, jednak był w tej kwestii również wyjątkowo ostrożny. Nie możemy sobie pozwolić, na marnowanie drogocennego materiału. Zastanowiłam się nad tym chwilę. Podobnymi odpowiedziami co on raczył mnie Kenny. Intrygujące...

Gdyby tak się zastanowić to dwójka tych różnych osób była do siebie zaskakująco podobna. Oboje lubili nawiązania do ludzkich odchodów w swoich wypowiedziach, oboje wydawali się mieć te same wyuczone nawyki i oboje byli posiadaczami przyciągających moją osobę, kobaltowych tęczówek.

W jednych czaiła się, żądza mordu, zdrada, ból oraz śmierć, natomiast w drugich spokój i niemożliwa do zobaczenia przez kogoś mniej obeznanego, chęć ufności - były one z pewnością o wiele bardziej DOBRE od tych pierwszych. Nie zostawiły mnie na pastwę losu, dostrzegając niebezpieczeństwo. Dostrzegając, że mogę stać się problemem, obserwowały moje ruchy, moje reakcje przejmując się czy przypadkiem nic mi się nie stało. I nie było to tym co od razu się widziało. Nie można było tego zobaczyć. Ja to czułam. Czułam te wszystkie emocje, gdy hipnotyzujący kobalt spoczywał na dowolnej części mojego ciała.

Droga nie trwała zbyt długo, choć dla mnie wydawała się wiecznością. Rzadko dochodziło do tak odważnych czynów pomiędzy nami. Do muśnięcia dłoni, pokrzepiającej bliskości. Bałam się ich. Za każdym bowiem razem czułam jak coś się zmieniało, nie wiedząc tak naprawdę do końca co. Było to wyniszczające. Chciałam z nim poruszać różne tematy, później jednak się nie odzywając. Chciałam wypytywać o jego życie, siedząc ostatecznie cicho - obawiając się, że za bardzo zejdę na temat jego przeszłości, którą tak starannie chronił.

Tyle rzeczy pragnęłam, do żadnych skutków nie dotarłszy. Na pewno więc coś się działo, lecz żadne z nas nie wypowiadało niczego na głos, zachowując swoje przemyślenia tylko dla siebie. Pomagaliśmy sobie w razie potrzeby, wiedząc, że na drugim dokonuje się krzywda, kierowani jakimś dziwnym rodzajem intuicji. Wiedzieliśmy, że tak trzeba jednak było to naprawdę INNE i niecodzienne. Zdawaliśmy sobie sprawę, że przy kimś odmiennym to nie byłoby to samo.

— Jesteśmy. — powiedział, lądując na ziemi przed jakimś niewielkim budynkiem. Prowadziły do niego niewielkie schody, a sam gmach wydawał się być bardzo skromny.

Była to dość cicha okolica i z tego co kojarzyłam - nie tak bardzo niebezpieczna, jak te inne tutaj. Położone skrajnie na południu miejsce względnego spokoju. Utopia Podziemia, gdzie mniej trupów walało się na ulicy, gdzieniegdzie biegały uśmiechnięte sieroty, które w podzięce za drobne pracy dostały kawałek chleba, a rabusie ukrywali swoją działalność nie chcąc niepokoić innych, starających się żyć tu w miarę normalnie osób. To było niezwykłe. Ich współpraca, choć wydawać by się mogło, że niemożliwa do spełnienia to jednak tak realna.

— Ładnie tu. — powiedziałam zgodnie z prawdą, gdy czarnowłosy podtrzymując mnie jedną ręką, otworzył sobie drzwi. Zdążyłam przyzwyczaić się już do uczucia rwania w mojej nodze i nawet nie skrzywiłam się, gdy Levi postawił mnie na średniej wielkości stoliku znajdującym się w dalszej części pomieszczenia.

Nie odpowiadał mi. Był skupiony. W środku było zaskakująco czysto jak na standardy tego miasta. Zaskoczyła mnie dokładność osoby, która doprowadziła pokój do tego stanu. Mogłabym przysiąc, że wyczuwalny był nawet charakterystyczny zapach cytrusów. Podejrzewałam, że to na wyższym piętrze znajdują się pokoje sypialne, gdyż nie dostrzegłam tutaj nic poza pojedynczo ustawioną, przy ścianie, sofą. Było tu przytulnie i atmosfera również wydawała się całkiem inna. Odmienna od tej w kawalerce Kenny'ego. Mogłabym rzec, że całkiem rodzinna.

Czarnowłosy zniknął mi z oczu, okrążając mnie i udając się do położonej z tyłu kuchni. Nie widziałam go, nie chciałam też odwracać głowy w tamtym kierunku, gdyż było to dla mnie wyjątkowo nie wygodne. Rozglądałam się dalej, zatrzymując swój wzrok na położonej tuż za drzwiami wejściowymi półce na książki. Podziemie i literatura? Ciekawa byłam czy wkroczyliśmy do tymczasowego mieszkania jakiegoś arystokraty na wygnaniu, czy może była to własność jednego z boss'ów gang'owych.

Było to wszystko zbyt bogate i niespotykane jak na to miejsce. Co prawda, zdążyłam się już przyzwyczaić do wygód panujących w kwaterze zwiadowców, takich jak; prysznic, śniadanka, własne łóżko. Jednak nie zapomniałam też jak żyło się tutaj na dole. To nigdy nie wyjdzie z psychiki człowieka. Tego nie da się zapomnieć. Stało się to częścią mnie i mimo wszystko nie chciałam się tego wypierać. Powracało we wspomnieniach i nocnych koszmarach, dręcząc duszę. Patrzyło się dzięki temu na życie inaczej. Bardziej doceniało się to co się miało i wiedziało, że można to w każdej chwili stracić.

Słyszałam pośpieszne grzebanie mężczyzny w szafkach, brzdęk sztućców i filiżanek obijających się o siebie, przy najmniejszym ruchu. Był roztrzepany, a ja dziwnie spokojna. Było to dla mnie nienaturalnie obojętne. Jak wcześniej ciężko było mi oddychać, tak teraz miałam wrażenie, że robię to zbyt szybko. Ale jestem dziwna.

Spojrzałam na dłonie, przypominając sobie o zabranej ze sobą gotówce, którą podczas drogi nerwowo przyciskałam do piersi. Była to naprawdę niewielka ilość do tej jaką miałam zamiar stamtąd ukraść. Nie wiem czy uda mi się za nią wyżyć. Nie chce też prosić czarnowłosego o pieniądze. Nigdy niczego od nikogo nie oczekiwałam. Pragnęłam być samodzielna. Samowystarczalna. Za każdym jednak razem moje altruistyczne poczynania, nie pozwalały mi na własne szczęście. Westchnęłam. Wiem, że tego jednego nigdy nie dam rady zmienić. Choć tak bardzo się staram to i tak nigdy w pełni nie wyzbędę się nawyków czystego dobrego serca, które nie są niestety zbyt korzystne.

Rzuciłam banknotami, celując w stojące nieopodal krzesło, jednak ze względu na słabość mięśni i kiepską widoczność, nie udało mi się trafić. Pieniądze upadły na podłogę z głuchym uderzeniem ciężarka w zamieszczonej na nich wstążeczce. Syknęłam. Nie chciałam jeszcze zwracać na siebie uwagi. Nie chciałam też, by bezcenny papier przesiąkł krwią, która wciąż wydobywała się z mojej kończyny. Wybór był tylko jeden. Pogrążając się w dziwnej melancholii i pewnego rodzaju nostalgii, nawet nie zauważyłam Levi'a, obserwującego moje poczynania z dalszej perspektywy. W dłoni trzymał nie dużej wielkości pudełko, a wzrok skupiał na mojej zgiętej w kolanie nodze.

—- Już się uspokoiłaś? — spytał, wyprowadzony lekko z równowagi. Byłam bardziej zmęczona, niż zdenerwowana. Potwierdziłam mu więc powolnym skinieniem głowy.

Ackerman podszedł do mnie, odstawiając drewnianą skrzyneczkę na blat stołu, zaraz obok mojej ręki. Spojrzałam na niego niepewnie gdy ją otworzył, a moim oczom ukazała się spora ilość medykamentów, bandaży i narzędzi chirurgicznych. Wystraszyłam się. Wychwycił to, jednak w żadnym stopniu nie zamierzał zmieniać zdania.

— Jesteś na coś uczulona? — zapytał, bacznie badając skład poszczególnych etykiet. Zamknęłam oczy próbując sobie przypomnieć jakąkolwiek sytuację, w której nie mogłam czegoś zażyć. Było to jednak niemożliwe. Nigdy nie odwiedziłam przecież żadnego lekarza, a występujące po misjach rany leczyłam samodzielnie, bo nie były na tyle poważne, by angażować w to osoby postronne.

— Nie wiem. — odpowiedziałam mu zgodnie z prawdą. Na to stwierdzenie zacisnął zęby. Widziałam jak jego usta się zaciskają, a brwi marszczą. Co to oznaczało?

— Będę to musiał zrobić na żywca. — powiedział cicho, zabierając się obcinanie moich spodni. Szerzej otworzyłam oczy. Jak to kurwa na żywca?! Gdy dotarł w okolice rany, mocniej złapałam się za blat, zaciskając na nim ręce. Przygryzłam język, próbując powstrzymać mój krzyk, jednak na nic się to zdało bo z moich ust i tak wydobyło się dość głośne piśnięcie.

Sprawne ręce szybko uporały się z przeszkadzającym materiałem i odsłoniły brzydko wyglądające przebicie, wraz z kawałkiem drewna w środku. Było ono wbite dość głęboko, lecz na całe szczęście nie przebiło mi nogi na wylot.

Od tego widoku zrobiło mi się słabo. Do gardła podeszły mi resztki przygotowanej przez Kenny'ego na śniadanie jajecznicy. Zaraz chyba zwymiotuję. Przyłożyłam szybko dłoń do ust, by powstrzymać w razie potrzeby niechciany incydent. Naprawdę nie chciałam w tym miejscu jeszcze dodatkowo nabrudzić. Co jeżeli będziemy zmuszeni zatrzeć po sobie wszystkie ślady?Krew i tak była już wystarczająco trudna do pozbycia się, a moje niestrawione do końca śniadanie, zabrałoby nam tylko cenny czas. Wiem, że może dramatyzowałam, ale czułam się bezpieczniej myśląc o wszystkim z wyprzedzeniem, by być przygotowana na każdy wypadek.

— Słuchaj mnie, Nina. — zaczął powoli czarnowłosy, skupiając tym samym na sobie moją uwagę. Spojrzałam mu prosto w oczy, uważnie przysłuchując się jego słowom. Był cholernie poważny i choć nie chciał tego mi tego robić to widziałam, że się przed tym nie powstrzyma. Przełknęłam ślinę. Czy to był strach?

— Nie będę ryzykował podawaniem ci leków, ale nie mogę tak też tego zostawić. — wskazał palcem na moją nogę. Zagryzłam policzek od środka. Moja jama ustna była niemal tak samo pokiereszowana co ja. Poczułam charakterystyczny, metaliczny smak w ustach.

— Musisz wytrzymać. Dam ci coś do zagryzienia, byś nie krzyczała za bardzo. Postaraj się, słyszysz?! — podniósł głos, chwytając mnie za ramiona. Byłam przytomna wiedział to, jednak w dalszym ciągu sporo odstawałam od rzeczywistości, próbując skupić się na rzeczach, które są aktualnie poza moim zasięgiem.

— Słyszysz?! — oczekiwał ode mnie wyraźnego potwierdzenia. Potrząsnął mnie jeszcze raz, tylko tym razem nieco intensywniej. Przełknęłam zmieszaną z odrobiną krwi ślinę i wzięłam głębszy oddech, uspokajając się.

— Tak. — potwierdziłam. Zachowanie stałości głosu było w tamtym momencie nie możliwe. Drżałam i mój ton drżał. Z zewnątrz musiałam wyglądać tak chorobliwie żałośnie.

Nie zwlekał dłużej. Zawsze tak robił. Otrzymał potwierdzenie, więc zaczynał działać. Akcja i natychmiastowa reakcja. Wyciągnął z kieszeni spodni, wykrochmaloną chustę i zwinął ją w większą kulę, wpychając mi ją do ust. Nie protestowałam. Zamknęłam oczy, nie chcąc patrzeć na to co robi. Widok tego tylko pogorszyłby mój stan. Słyszałam brzdęk stali, wyciąganej z pojemnika. Wiedziałam, że zaraz będzie mieć styczność z moją skórą. Serce szybko pompowało krew, oddech nie zwalniał, pot oblał moje zmęczone ciało, a psychika szalała. Dlaczego moje życie musi być takie popaprane?! Dlaczego zawsze muszę lądować na krawędzi?!

Ból nastąpił niespodziewanie, bez najmniejszego ostrzeżenia. Czułam każdy najmniejszy czynnik dwa razy mocniej niż normalnie. Miałam wrażenie, jakby ktoś wrzucał mnie do ognia, depcząc przy tym bez jakiejkolwiek litości. Łamałam sobie paznokcie, próbując wbić w drewno palce, zdzierałam gardło, próbując być przy tym jak najbardziej cicho. To było niewykonalne. A kiedy miałam już nadzieję, że moja katorga się skończyła, to słowa Ackermana jeszcze bardziej mnie jej pozbawiły.

— Odłamek wyjęty. Jeszcze tylko drzazgi. — powiedział spokojnie, biorąc w dłoń pęsetę.

W moich oczach zamajaczyły łzy. Wiedziałam, że gdyby nie pozbył się odłamków drewna to mogłoby to doprowadzić do zakażenia. Nie było tu lekarzy, ani warunków w których wdzierająca się w moje ciało sepsa — spowodowana tym uchybieniem — została zażegnana. Nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Trwało to naprawdę długo. Mężczyzna był bardzo dokładny w tym co robił, starając się nie dodawać mi bólu. Było to jednak nieuniknione.

— Skończone. — oznajmił mi, kończąc zawiązywanie bandaża. Wiszący na jednej ze ścian zegar, wskazywał południe. Spojrzałam na niego zamglonym spojrzeniem i stwierdziłam, że sporo czasu to wszystko trwało.

Byłam wypruta. Nie miałam siły na nic. Nawet już nie siedziałam. W pewnym momencie po prostu położyłam się na blacie ignorując siniaki na plecach i rozluźniłam wszystkie możliwe mięśnie. Jego słowa były ukojeniem dla mojej duszy. Nie miałam energii, ani chęci by próbować wyjąć zaśliniony przeze mnie kawałek materiału. Byłam brudna, zakrwawiona, przepocona i śmierdząca. Byłam obrzydliwa. Chciałam wziąć prysznic. Chciałam pozbyć się tego brudu. Pragnęłam oczyścić myśli i rozluźnić się jeszcze bardziej. A to zapewniłaby mi tylko chłodna woda. Nie myślałam logicznie. Kierowały mną jedynie potrzeby.

Uspokajałam oddech, wbijając swój wzrok w pomalowany na biało sufit. Mimo dostrzegalnego wieku farby, nie odpadała ona jednak ze ścian, a była tylko w niewielkim stopniu napuchnięta. Obserwowałam z fascynacją pęknięcia i nierówności jakimi była ozdobiona. Próbowałam nawet zgadywać jakie kształty mi one przypominają. Z pewnością nie byłam normalna. Pozwalało mi się to jednak uspokoić. Słyszałam jak Levi zamyka szkatułkę i odchodzi, chowając ją zapewne na wcześniejsze miejsce. Podłoga też nie mogła być tak stara. Nie słyszałam nawet jego kroków.

— Trzymasz się? — wysilił się na pytanie po dłuższym okresie milczenia.

I co mu niby miałam odpowiedzieć? Że zajebiście! Że jestem poszukiwana przez gang, chcą mojej śmierci, a w dodatku podle mnie wystawiono i łatwo mogą nas znaleźć?! Zirytowało mnie to. Oczywiście — było to typowe pytanie. Nie poczułam jednak jakby było ono na miejscu. To wszystko było zbyt popieprzone, by należało używać jakiegoś sprawdzonego na powierzchni schematu. Nie odpowiedziałam mu. Zamknęłam oczy, uspokajając oddech.

— Ej, mogłabyś mi chociaż podziękować, a nie zachowujesz się jak niewdzięczna gówniara. — warknął w moim kierunku, nalewając do jakiegoś pojemnika wody.

Słyszałam jej charakterystyczny dźwięk. Pragnęłam jej. Wiedziałam, że mężczyzna nie lubił być ignorowany. Ja za to nie zamierzałam z nim prowadzić na razie rozmowy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że potem będę mieć z tego powodu wyrzuty sumienia, jednak moja dusza lenia była w tamtej chwili zwycięska. Owszem, posiadałam dużo wątpliwości i pytań, jednak nie miałam na ten moment do nich głowy.

— Odezwiesz ty się czy nie? — spytał spokojnym głosem, decydując się do mnie podejść.

Otworzyłam oczy spoglądając na jego symetryczną twarz od dołu. Mierzył mnie chłodnym wzrokiem, bez krzty czegokolwiek. Przeszły mnie ciarki. Byłam z nim tutaj sam na sam. Nie było miejsca gdzie mogłabym uciec, wszystko było niebezpieczeństwem, a on wydawał się jedyną osobą, która szczerze chciała mi pomóc. Łzy spłynęły mi po policzkach. Zachowywałam się w stosunku do niego jak idiotka i robiłam dodatkowe, niepotrzebne nikomu problemy. Utrudniałam mu sprawę, egoistycznie skupiając się na sobie.

— Nie becz. — skomentował, wyciągając z lekkim obrzydzeniem, biały materiał z pomiędzy moich ust. Przetarł nim resztki krwi zalegającej irytująco na blacie, po czym schował chustę do kieszeni.

Wiem, że nie powinnam płakać. Doskonale wiem. To było silniejsze ode mnie. Za dużo emocji i szoku w jednej chwili na mnie spadło. Wszystko ze sobą zmieszałam powodując tym mieszankę wybuchową. A przecież nie miałam zamiaru eksplodować. Nie to było moim zamiarem. Otarłam pośpiesznie łzy i pociągnęłam nosem. Starałam się być dzielna. Ackerman pogłaskał mnie niczym grzecznego pieska. Był władczy i zdecydowanie byłby zaborczym właścicielem. Nie byłam jednak oswojona i nie dam się tak łatwo komuś przywłaszczyć.

Podparłam się na łokciach, podnosząc się do siadu i wyrywając tym samym z dotyku czarnowłosego. Nie trwało to wszystko jednak długo. Przed oczyma stanęły mi mroczki, a w głowie zaszumiało. Zrobiłam to zdecydowanie zbyt szybko. Nie zważając jednak uwagi na zawroty głowy, opuściłam męczeńsko nogi do pozycji zwisu i skrzywiłam się, dotkliwie odczuwając rwanie w kończynie. Levi szybko zorientował się co zamierzam zrobić i doskoczył do mnie pozwalając niemo przytrzymać się jego barku. Złapał mnie również za biodro wyżej, bym nie nadwyrężała zbytnio świeżo opatrzonej przez niego rany.

— Dzięki. — szepnęłam, gdy Ackerman pomógł mi dokuśtykać do sofy. Posadził mnie na niej i jeszcze raz spojrzał na mnie przenikliwie. Nie wyglądałam jak ja i nie zachowywałam się jak ja.

W życiu gramy różne role, wcielamy się w wielu bohaterów, którymi musimy się stać wchodząc w takie, a nie inne otoczenie. Dla matki zawsze będziemy jej dziećmi, które popełniać będą irracjonalne decyzje. Dla przyjaciół będziemy kimś kto zawsze ich wesprze i bez względu na okoliczności postara się pomóc. Dla przełożonych będziemy tylko i aż podwładnymi, którzy za wszelką cenę muszą wypełniać ich rozkazy.

Nie można być nikim. Zawsze — nawet w samotności — pozostajemy kimś. Lecz tylko w odosobnieniu jesteśmy w stanie się zatrzymać i zrozumieć jakie mamy do wszystkiego stanowisko. Patrzymy na z dalszej perspektywy, rozpatrując nasze podejście, dostrzegając swoje błędy.

Najgorsze są jednak momenty, takie jak ten gdzie musimy się odnaleźć. Momenty gdzie budujemy swoją postać w czyjejś obecności. Nie chcemy jej urazić, nie chcemy popełnić błędów, więc wolimy być bardziej wycofani. Czy zastanawiamy się chociaż nad tym? Najprawdopodobniej czynimy to wszystko nieświadomie, próbując przypaść temu komuś do gustu. To są właśnie elementy psychiki człowieka nad którymi powinniśmy głębiej pomyśleć. Zastanawiałam się nad tym dość często, rozpatrując wnikliwie relację moją Ackermana. Nie mogłam nigdy jednak dojść do wniosku jaka przy nim jestem, bo byłam pomieszanym wszystkim.

— Czy coś się stało? — kolejny raz tego dnia próbował rozpocząć temat.

Zarówno ja jak i on nie mieliśmy pojęcia jak się ze sobą do końca porozumiewać. Do przełożonych zwracać było się prościej, do przyjaciół również. Levi'a miałam co prawda za przyjaciela, jednak atmosfera pomiędzy nami była całkowicie odmienna od tej, jaka przykładowo biła od Zoe. Może to wszystko przez nasze trudne charaktery? Może powinnam się bardziej na niego otworzyć i wszystko mu opowiedzieć?

— Tak średnio... — zaczęłam. Ackerman wyczuł, że ta rozmowa może być inna niż wszystkie. Wiedział, że będzie dłuższa. Musiał sobie też zdawać sprawę z tego, że byłam wyczerpana i dosłownie wypruta z energii. Dlatego postanowił się do tego stosownie przygotować.

— Zaczekaj chwilę. — przystopował mnie, udając się do skromnie wyglądającej kuchni, w której zabrał się za przygotowywanie herbaty i jakiegoś posiłku.

Dziwne było to jak dobrze się w tym wszystkim odnajdywał. Wiedział co gdzie jest, wiedział czego ile jest i jak powinien to ze sobą połączyć. W tamtym momencie do mojej głowy naszła teoria, że może on być tu znacznie dłużej niż myślałam. A może w czasie wolnym przyjeżdżał właśnie w to miejsce? Jezus co ja plotę.

Złapałam się za skronie. Kto chciałby specjalnie przemierzać tyle kilometrów od bazy, aż tu tylko po to żeby zaszyć się w takim miejscu. To nie miało podstaw. Choć Kapitan był dość wycofanym człowiekiem to byłam pewna, że nawet on by się do czegoś takiego nie posunął. To przesada.

Ułożyłam się wygodnie, opierając o dość miękkie oparcie i odetchnęłam głęboko, zbierając myśli. Musiałam zastanowić się nad tym jaki tok przybierze rozmowa. Z czarnowłosym było to nie lada wyzwaniem, bo był cholernie nieprzewidywalny. Dzisiaj jednak wydawał się być jakoś wyjątkowo przyjazny. Przyznam że zszokował mnie tą swoją uprzejmością i mniejszą ilością niechęci skierowanej do mnie w jakikolwiek sposób.

— Możesz zaczynać. — odparł stawiając przede mną dwie filiżanki z gorącą herbatą oraz talerz z paroma kromkami chleba, posmarowanymi jakimś tłuszczem. Może to było masło, a może smalec - nie mogłam tego stwierdzić póki nie dane mi będzie tego spróbować.

— W skrócie; myślałam że cała ta przygoda z korpusem to był tylko jeden piękny sen, więc wplątałam się w układ z Kennym Rozpruwaczem, by zawalczyć o swoją przyszłość tutaj. Okazało się, że pół tego gównianego miasta mnie szuka i pragnie mojej głowy, więc skończyło się tak jak się skończyło. — wypowiedziałam na jednym wdechu, nie spuszczając wzroku z porcelany na stole.

Między nami zapanowała cisza, a Ackerman wpatrywał się w ścianę z takim zacięciem, jakby dopiero co dostrzegł na niej skrawek świeżo powstałej pleśni. Chwyciłam nerwowo napój i przyłożyłam go do ust, rozkoszując się rozpierającym moje ciało ciepłem. Uspokoiło mnie to trochę i mogłam nawilżyć tym też moje obolałe od krzyku gardło. Dmuchałam, ochładzając tym chwilowo napar, po czym brałam małe łyczki cicho przysiorbując. Zastanawiając się tak krótko nad tym, to dość szybko robię się nerwowa.

— Spotkałaś tutaj Kenny'ego? — spytał, przerywając nagle ciszę. Zignorował moją wcześniejszą wypowiedź, ani trochę nie przejmując się podawanymi przeze mnie argumentami. Czyżby mnie nie zrozumiał?

Nogę miał założoną na nogę, a jego skupiony na czymś przed sobą wzrok nagle przeskoczył na mnie. Mężczyzna nie obrócił jednak głowy w moim kierunku, a tylko dalej siedział niewzruszony popijając herbatę w ten swój dziwny sposób. Zaskoczyło mnie jego pytanie, bo jednak nie spodziewałam się, że może mnie o o spytać. Nie zdradzał, żadnych emocji swoim zachowaniem, a rozmowa z nim wyglądała jak rozmowa z wszystko wiedzącym głazem.

— To on spotkał mnie. Obudziłam się na ulicy, a on był na tyle dobroduszny, by mnie zgarnąć, nakarmić i przyodziać. — streściłam. Czarnowłosy wydawał się być zdumiony.

— Nie pasuje to do niego. — skomentował.

Teraz mogłam być wręcz pewna tego, że Kapitan miał jakiś kontakt z Rozpruwaczem. Może powinnam być wobec niego bezpośrednia, tak jak byłam w przypadku Hanji? Czy był to dobry sposób rozmowy? I pomyśleć, że kiedyś naprawdę nie obchodziło mnie zdanie innych, a tylko i wyłącznie moje własne dobro.

— A ty skąd go znasz? — powiedziałam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Przez dłuższy moment nie odpowiadał, nie ruszając się choćby o milimetr.

— Powiedzmy, że poznałem go w podobny sposób co ty. Znalazł mnie, gdy byłem jeszcze małą, nieporadną, nie potrafiącą o siebie zadbać kupą gówna. Zapewne, gdyby mnie wtedy ze sobą nie zabrał to możliwe, że moje martwe truchło już dawno leżałoby pod ziemią. — słuchałam go z zaciekawieniem. Cieszyłam się, że odważył się przede mną otworzyć i choć nie było to zrobione w jakimś fenomenalnym stylu to doskonale zaspokajało moją dziecinną ciekawość.

— Potem szkolił mnie bym przeżył w tym chlewie i ostatecznie porzucił sam się stąd wynosząc. — zakończył, biorąc łyk gorzkiego naparu. Choć tego nie okazał z pewnością ta sytuacja była dla niego po prostu smutna.

Wprawiło mnie to w osłupienie. Ciekawym było, że Rozpruwacz miał utarty schemat działania wobec ocalonych przez niego osób. Odruchowo, w geście współczucia, jak i zrozumienia położyłam dłoń na jego ramieniu, jednak zdając sobie z tego sprawę i czując jego zaskoczone spojrzenie na sobie, speszona szybko ją zabrałam. To było mocno niezręczne. Byłam pewna, że na moich policzkach pojawił wypiek. Błagam, żeby tego nie zauważył!

— Jestem w stanie cię w jakimś stopniu zrozumieć, bo też mnie ten pryk na pastwę losu zostawił. Przeklęty Kenny Ackerman! — zacisnęłam w złości pięści, przypominając sobie jego oddalającą się sylwetkę.

— Ackerman? — spytał z niedowierzaniem.

Oszołomiło mnie to. On nie znał nawet jego nazwiska? Jakim cudem przebywając z nim tyle czasu, ani razu nie udało mu się chociaż go zasłyszeć w trakcie rozmów z innymi? Czy mężczyzna był, aż do tego stopnia tajemniczy? Możliwe, że dla mnie to wszystko było dość proste bo znałam parę opowieści na jego temat, jednak mimo wszystko wydawało mi się to strasznie dziwne. Udawał, czy serio nie wiedział?

— Kenny Ackerman, znany wszystkim pod nazwą Rozpruwacz. Zamordował ogromną ilość Żandarmów i dokonał...— wymieniałam na palcach przyswajane przez miesiące informacje, które mój dziecięcy wtedy jeszcze umysł, chłonął niczym gąbka.

— Przymknij się z łaski swojej. — przerwał mi, natychmiastowo się irytując. Ja jednak nie miałam zamiaru milczeć.

— Czyżbym wiedziała więcej od pana wszechwiedzącego? — uśmiechnęłam się zwycięsko w jego kierunku, dostrzegając z jak wielką pogardą próbuje na mnie patrzeć. Byłam jedyną w tym pokoju osobą, która próbując oprzeć się tej ciężkiej sytuacji, chciała poluźnić niebezpieczną atmosferę. Wiedziałam, że Levi naturalistycznie nie był do tego zdolny.

— Nie będziesz taka wyszczekana, jak jeden z tych ścigających cię skurwysynów wpakuje ci do ust kulkę. — warknął marszcząc brwi. Naburmuszyłam się. Moje plany i atmosferę szlak trafił. Ten mężczyzny był niemożliwy...

Pomiędzy nami zapanowała dręcząca mnie cisza, podczas której z ukosa — tak by nie zwracać na siebie uwagi — obserwowałam go. Schyliłam się w stronę białego talerzyka, by chwilę potem chwycić w dłoń kromkę chleba. Zrobiłam się nagle strasznie głodna. Pieczywo było świeże, pulchne i miękkie. Całkowicie odmienne od tego jakim uraczył mnie Rozpruwacz pierwszego dnia, gdy u niego przebywałam. Rozpływało się w ustach, a smalec którym zostało posmarowane dodawał słonego posmaku. W połączeniu z herbatą było czymś idealnie zaspokajającym mój apetyt.

— To twój dom? — zapytałam, gdy wyczułam, że Ackerman już trochę się uspokoił i był gotów do dalszej dyskusji ze mną.

— Ta. Mieszkałem tu kiedyś z przyjaciółmi, dopóki nie zgarnął mnie Smith i reszta tych popaprańców. — powiedział odstawiając na stolik pustą już filiżankę. Dość szybko wypił napar. Zaskakiwała mnie jego niespodziewana otwartość. Czy to ten sam Levi, którego znam?

Zaraz, zaraz, jakich przyjaciół?! Czy czarnowłosy naprawdę ma kogoś kogo może nazwać tym mianem? Nigdy nie widziałam go w towarzystwie kogoś, z kim mógłby naturalnie porozmawiać. Wyjątkiem tutaj była Hanji, która sama wpychała mu się w życie, odrywając od narzucanych obowiązków. Nie było takiej opcji by mówił o niej. Co się zatem z jego przyjaciółmi stało?

— Możesz uznać to za wdeptywanie w twoją przeszłość i nie musisz mi odpowiadać. Jednak... — zaczęłam, jednak nie dane było mi dokończyć. Levi był prostolinijny jak zawsze. Wyrachowany, chłodny, ale i szczery. Dzisiaj naprawdę zachowywał się inaczej niż zwykle.

— Zginęli na wyprawie. — uciął.

Nie odezwałam się. Zrobiło mi się bardzo przykro. Co prawda nigdy nie obchodził mnie los ludzi, których nie znam, jednak wymówienie tych słów z jego ust, jego głosem i ze zbolałym wzrokiem było tak bardzo przygnębiające, że przez narzut emocji miałam ochotę go przytulić. Przyciągnąć do swojej piersi i powiedzieć, że nie jest w tym sam, że już nikt go nie zostawi, że zawsze znajdzie się jedna osoba, która zawsze przy nim będzie. Że na tym pieprzonym świecie istnieje przecież jeszcze trochę dobra, którym może się cieszyć, a tego nie dostrzega. Spoglądałam na niego, nie potrafiąc wykrztusić całkowicie niczego. Racja zwykłe lakoniczne słówka nic tutaj nie dadzą. Byłoby to tak samo irracjonalne jak pytania "Czy wszystko jest dobrze?". Nie na miejscu, nie w Podziemiach i nie w pomieszczeniu, gdzie dawniej przecież z nimi obcował.

Wstał nagle, przerywając nasz kontakt wzrokowy i zgarnął ze sobą dwie filiżanki oraz pusty już talerzyk. Udał się do kuchni, by posprzątać. Po chwili słyszałam już tylko szum wody, wydobywającej się pod ciśnieniem z kranu. Nie wiedziałam co o tym myślał, nie wiedziałam jak się czuł. Mogłam to jednak podejrzewać. Strata bliskich boli bowiem bardziej, niż własne rany. Atmosfera ponownie zrobiła się strasznie przytłaczająca.

Było mi strasznie niewygodnie. Skórzany materiał podwijał się w wielu miejscach, nieprzyjemnie ocierając o skórę, a w pachwinach porobiła się już od niego spora ilość odparzeń. Marzyłam w tamtej chwili by go z siebie zdjąć i nawet brudna koszula, w której tutaj wylądowałam nie wydawała się złym wyborem. Wystarczyłoby ją tylko wyprać i była by nawet znośna, a takich osób, które wciąż panoszą się tutaj w łachmanach nie brakuje. Nie wyróżniałabym się z tłumu.

Zdawałam sobie sprawę, że jeżeli będę musiała spędzić tutaj kilka dni z Ackermanem sam na sam to będziemy się musieli jakoś dogadać. W przypadku tak długiego czasu nawet moja nieśmiałość przy osobie względnie obcej znika. Całkiem tak jak w pewnym momencie bańka mydlana pęka. Uwalniam wtedy siebie, swoje prawdziwe emocje i obrazuje mój prawdziwy charakter. A wiem, że jest on ciężki i porównywalny do tego czarnowłosego. Może nie powinnam się już tak ukrywać? Przecież milczeniem niczego nie zdziałam, a zaszkodzę tylko własnym potrzebom.

Zagryzłam zęby, po raz kolejny naciągając w dół opinający moją klatkę piersiową top. Czułam pieczenie w zgięciach. Jeżeli dalej będę w tym siedzieć to mój mizerny stan znowu się pogorszy. Tak w zasadzie dopiero po względnym ochłonięciu mogłam odróżnić poszczególne rodzaje bólu, zalegającego na moim organizmie. Noga, otarcia, siniaki, tego było zdecydowanie zbyt dużo. W dodatku ta cała sprawa z różnicą czasową, w której się znalazłam. Może Levi się w tym orientował? Może wiedział co się stało. Czy powinnam go spytać? Czy powinnam pytać właśnie w tej chwili? Pierdolić to, przecież dobrze wiemy, że nie jestem cierpliwa.

— Kapitanie. — przeciągnęłam ostatnią literę, zachowując się bardziej jak proszące matkę dziecko, które pragnie dostać wymarzoną zabawkę.

Patrzyłam w jego kierunku, obserwując jak ukryte pod koszulą barki poruszają się rytmicznie. Widzenie go od tyłu, a nie twarzą w twarz wydawało mi się być dużo bardziej bezpieczne, choć zdecydowanie mniej intrygujące. Wszystkie ubrania idealnie dopasowane, włosy idealnie podcięte, nawet te głupie paski idealnie pozapinane. Jak można takim być? Da się tego jakoś nauczyć?

— Jest może gdzieś tutaj prysznic i jakiś zapasowy zestaw ubrań? — spytałam, licząc na twierdzącą odpowiedź.

Moich uszu dobiegło jedynie zakręcanie kurka i chłodny wzrok, patrzący na mnie z odległości, w dalszym ciągu z dezaprobatą. Był u siebie. W swoim starym domu, w którym nic poza wspomnieniami go nie trzymało. Było to bolesne, jednak mógłby się zachowywać trochę bardziej LUDZKO. Nie widzę w nim jakichkolwiek objawów wcześniejszego smutku, zdenerwowania, czy chociażby irytacji. Dlaczego znów ukrył się za tym murem, który oddziela od niego ludzi empatycznych?

— Miskę masz pod zlewem, a ubrania zaraz ci jakieś znajdę. — odparł, kierując się do wypatrzonej przeze mnie wcześniej szafy.

Stała zaraz obok regału na książki. Nie była tak duża jak ta w moim pokoju w siedzibie, ale cieszyłam się, że była. Niegdyś żadnej przecież nie miałam. Rzeczy to tylko rzeczy i tak samo jak człowiek mogą w każdej chwili niespodziewanie zniknąć.

Byłam całkowicie zdana na niego. Nie mogłam się jeszcze do końca sama poruszać, nie wiedziałam praktycznie w ogóle gdzie jestem, nie znałam tutejszych uliczek jak i dostatecznie mieszkania. Mimo, że nie byliśmy teraz w stosunkach jako kapitan - podwładny, to byłam na niego zdana nawet bardziej niż wtedy. W dodatku sama tego chciałam. Byłam sprzecznością. Chwilę przebierał w materiałach, odwracając się w moją stronę i mierząc wzrokiem, czy aby to co wybrał będzie dla mnie odpowiednie. Widziałam jak krzywi się od sporej ilości zalegającego na ubraniach kurzu i jak bardzo dla niego niekomfortowe to jest, jednak w dalszym ciągu się poświęcał. W dalszym ciągu dawał z siebie wszystko, chcąc jak najbardziej zaspokoić moje gusta.

— Masz. — rzucił obok mnie, poukładany przez niego w kostkę zestaw.

Nie było to nic specjalnego, w porównaniu do tego co mam na sobie. Ot zwykły szary T-shirt, trochę za duże spodnie i podobnego rodzaju płaszcz. Podniosłam głowę w jego kierunku, dziękując uśmiechem. Lubiłam w ten sposób wyrażać swoją sympatię. Miałam nietypowy zgryz, z którego dzieciaki nabijały się w dzieciństwie. Ja jednak byłam z niego dumna i szczerzyłam się pokazując go dosłownie wszystkim. Nie myślę już jednak w ten sposób, jednak stary nawyk dalej pozostał.

Zaraz potem wrócił z powrotem do kuchni, schylając się i wyciągając z szafki pod zlewem, średniej wielkości miskę oraz stalowe wiadro. Skrzywiłam się na zbyt głośny odgłos, gdy metal zetknął się z porcelanową połacią zlewu. Woda ponownie zaczęła płynąć, napełniając metalowy pojemnik. Z każdą chwilą nieznane uczucie względnego strachu zaczynało we mnie narastać. Czego się tak obawiałam? Zakasał wyżej rękawy i przytargał do obie rzeczy tuż obok mnie, stawiając je z brzdękiem na podłodze.

— Woda jest zimna, ręcznik już ci dałem, ubrania też masz. — wyliczył, pokazując mi ostentacyjnie każdą z tych wykonanych przez niego czynności na palcach. Przyjmowałam do świadomości każde, jego nowe słowo bez zawahania. Czułam się niemal jak wtedy, gdy dostawałam wraz z Olivią wytyczne nowego zlecenia, którego musiałyśmy się podjąć. Każdy najdrobniejszy szczegół był dla nas ważny.

— Wyjdę zbadać sytuację, zamknę cię tutaj i wrócę za pół godziny. Do tego czasu masz się ogarnąć gówniaro. — rozkazał, podchodząc do drzwi.

Zabrał z wieszaka dobrze znany mi płaszcz i narzucił go na siebie, zaciągając kaptur na głowę. Zrozumiałam przekaz tego. Mężczyzna był dość znany, jako Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości. Przechadzając się od tak po ulicach byłby zbyt wielką atrakcją, nawet tutaj w Podziemiach. Nie odezwał się już więcej, a tylko wyszedł zamykając za sobą ciemne i dość odznaczone przez czas drzwi. Potem słyszałam już tylko miarowe przekręcanie klucza w zamku i jego ciche, oddalające się od drzwi kroki.

Zostałam całkowicie sama. Słyszałam swój oddech, kogoś kto zarobkowo na ulicy uderzał rytmicznie w struny gitary, bicie swojego serca i śpiew małego chłopca, który pewnie akompaniował muzykowi. Wszystko mieszało się w cudną harmonię, którą nic przecież nie było. Zamknęłam oczy, ciesząc się chwilową samotnością. Zawsze to robiłam, bez względu na to czy były to lochy, baza, czy kawalerka Kenny'ego. Musiałam mieć chwilę, w której otworzę swój umysł i uspokoję kotłujące się we mnie emocje. Zlepki chwil, minut, dni, które doprowadzały mnie do wybuchów.

— No to zaczynamy. — powiedziałam do siebie, zabierając się za rozpinanie spodni.

Wszystkie te czynności, te całe ściąganie z siebie, przylegającego do ciała materiału było kolejną falą cierpienia, zafundowanego mi dzisiaj przez los. Nikomu nie życzę doświadczać tego czego ja doświadczyłam. Zdjęłam z siebie dosłownie wszystko, pozostając w pomieszczeniu nagą. Moje ciało przeszył kojący chłód, a otarcia szczypały lekko, przywracając mnie ciągle do przytomności. Schyliłam się i włożyłam dłoń do przygotowanej przez Kapitana wody. Była niemal tak zimna jak jego spojrzenie. Wzdrygnęłam się. Jak mus to mus.

Ułożyłam brudne ubrania wokół nieco większej, pustej miski i wsadziłam do niej nogi, ostrożnie bacząc na świeżo zrobiony opatrunek. Był starannie przymocowany, więc jakiś gwałtowny ruch nic by mu nie zrobił, jednak ja mimo wszystko na wszelki wypadek postanowiłam uważać. Zbyt bolało przy zakładaniu, by w wyrazie mojej nieuwagi znowu miało się to powtórzyć.

Nie były to dogodne warunki do wzięcia kąpieli, prysznica, czy czegoś jakkolwiek można to coś nazwać, jednak musiało mi to wystarczyć. Odrobina wody starczyła w sam raz na obmycie otarć i pomniejszych ran, a dodatkowo mogłam się jeszcze trochę odświeżyć. Nie zajęło mi to aż tak długo. Mój top miał wbudowany gorset, więc siłą woli nie miałam poza skromnymi majtkami, ani grama jakiejś bielizny. Nałożyłam na siebie podarowane przez czarnowłosego rzeczy, które okazały się być dla mnie trochę za duże. Lepszy tytan w garści niż odmieniec na dachu. Brak stanika nie był jakoś bardzo widoczny, więc po prostu może będę udawać, że nic się nie stało. Ackerman na sto procent tego nie skomentuje. Nie ma szans by to zrobił. Byłoby to jak wyjście z jego kanonu tajemniczości, przeciw któremu na pewno nie chciał występować.

Nie zamierzałam dodatkowo denerwować czarnowłosego brudną wodą i ubraniami, które mimo, że wyglądały jak szmaty, to jednak nie powinny być tak traktowane. Schyliłam się, unosząc do góry napełnioną brudną wodą miskę i przenosząc ciężar na zdrową nogę, skierowałam się do zlewu. Musiałam robić kilka rund w tamtą i z powrotem, by się zbytnio nie nadwyrężać. W każdej chwili mogło mi się bowiem zakręcić w głowie, a niesione przeze mnie rzeczy wylądować na podłodze, tak samo z resztą jak ja sama. Wszystko co robiłam było bardzo ryzykowne. Uznałam to jednak za swoją powinność.

Na całe szczęście nic się jednak nie stało, a ja jedynie osłabłam trochę, wyczerpana nadmiernym wysiłkiem. Może powinnam się położyć? Wypada tak robić w ogóle? Z tego co wynikało ze słów Levi'a to powinien on zaraz wrócić. Spojrzałam w kierunku drzwi i niemal jak na zawołanie, do moich uszu dostał się metaliczny dźwięk przekręcania klucza w zamku, a zaraz potem w pomieszczeniu znalazł się mężczyzna. Zdjął zarzucony na siebie płaszcz i przeciągle westchnął.

— I jak było? Dowiedziałeś się czegoś? — spytałam, posyłając mu znaczące spojrzenie, gdy ten zlustrował mnie wzrokiem. Mój umysł krzyczał jedno — niezręczność! Odkaszlnęłam, próbując zażegnać moją chwilową reakcję, jaką był rosnący w podbrzuszu ucisk.

— Ta. Schody otworzą dopiero po zakończeniu protestu. Do tego czasu musimy to jakoś przeczekać. — podsumował, z dezaprobatą przekręcając oczami. Nie zdziwiła mnie jego odpowiedź. Szczerze mówiąc to spodziewałam się nawet czegoś takiego.

Podszedł do mnie i z wyjątkową dla niego elegancją, usiadł obok mnie na sofie, zakładając nogę na nogę, a jedno swoje ramię nonszlancko położył na oparciu. Był wyjątkowo zbyt bardzo spięty. Pod koszulką mogłam niemal dostrzec zarys jego mięśni. Coś musiało się wydarzyć...

Bez krępacji obserwowałam jego klatkę piersiową, gdy on wydawał się być skupiony na czymś zupełnie innym. Przy obojczyku dostrzegłam parę kropelek zaschniętej już krwi. Zmarszczyłam brwi. Co się tam do cholery stało?! Wyszedł i już się z kimś pobił. A może to on kogoś zaatakował? Nie wiem, w sumie po nim niczego nie można być pewnym. Skoro był dzisiaj szczery to powinien mi też wysilić się chociaż i powiedzieć co się wydarzyło po jego wyjściu.

— Co się stało? — zapytałam wskazując palcem na ubrudzone miejsce.

Zwróciłam tym samym na siebie jego uwagę. Zamyślił się na chwilę, po czym spoglądnął na wyznaczane przez mnie miejsce. Milczał. Czy zamierzał kłamać? A może planował całkowicie się nie odzywać? Obie opcje wchodziły u niego w grę. Przełknęłam ślinę, obawiając się jego odpowiedzi. Czy ja w ogóle chciałam ją usłyszeć? A no tak racja. Już za późno, już spytałam.

— Kręciło się tu parę szukających cię brudasów, więc posprzątałem. Nic wielkiego. Niektórzy z nich musieli nas śledzić, jednak nie masz się o co martwić, bo jest bezpiecznie. — pocieszał mnie w swój dziwny sposób. Zakrył złą informację, tą automatycznie dobrą, bym nie odczuła jej ani pozytywnych, ani negatywnych skutków. Miał rację. W takiej sytuacji powinnam być obojętna. Skoro zapuścili się za nami aż tutaj to nigdzie nie mogłam być już bezpieczna.

— Rozumiem. — spuściłam wzrok, kierując go prosto na moje dłonie. Zrobiło się z tego wszystkiego całkiem niezłe bagno.

— Zamknę drzwi i zasłonię okna. Lepiej, żeby nikt więcej nie podejrzewał, że tu jesteśmy. — oznajmił, podnosząc się z miejsca.

Wyjął z jednej ze stojących z boku szafek, niewielkiej wielkości lampę naftową, zapałki i niewielki pojemnik nafty. Był przygotowany na wszystko. Nim się obejrzałam w pomieszczeniu zrobiło się ciemno, a szczęk klucza zaskoczył mnie kolejny raz tego wybuchowego dnia. Zaraz potem nasze osoby oświetlił płomyk rozpraszającej promienie przez szkło lampy. To było dziwne. Atmosfera i oświetlenie niemal identyczne jak w lochu. Brakowało już tylko jedynie więżących mnie krat. Zadrżałam, gdy kolejna fala wspomnień zaczęła przewijać mi się przez głowę. Podziemia to nie było dobre miejsce do tak częstych odlotów jakie miewałam od śmierci przyjaciółki.

— A gdzie będę mogła spać? — spytałam, czując przypływającą, spowodowaną zapewne osłabieniem oświetlenia, senność. Nie marzyłam teraz o niczym innym niż o położeniu się i ucieczce do krainy marzeń. Mój organizm też powinien wypocząć.

— Masz do wyboru podłogę, albo sofę. — odparł znudzonym tonem.

Zaskoczyło mnie to. Dałabym sobie rękę uciąć, że to mieszkanie jest trochę większe i gdzieś znajduje się więcej pomieszczeń, w tym te sypialne. Widocznie się myliłam. Przytaknęłam mu. To było naprawdę dziwne przebywać bez żadnych zobowiązań w jego towarzystwie. Bez wzajemnych dogryzań, bez stresu i bez rozpamiętywania. Oboje chcieliśmy zapomnieć gdzie teraz się znajdujemy — uwikłani wspomnieniami, próbowaliśmy uciec od otaczającej rzeczywistości.

— Czyli między nami już w porządku? — palnęłam przypominając sobie tą feralną sytuację u mnie w pokoju. Co prawda wszystko wydawało się być już od dawna ustalone, jednak moje niewyparzone usta widocznie nie skonfigurowały się wystarczająco z mózgiem i ożyły wypowiadając na głos myśli.

— Ha? — spojrzał na mnie zdziwiony, nie do końca odnajdując się w tym o co może mi chodzić. Speszyłam się. Musiałam jakoś z tego wybrnąć. Cholera.

— Nieważne. — odparłam wymigując się od treściwej odpowiedzi. Odwróciłam od niego głowę i postanowiłam już więcej na niego dzisiaj nie patrzeć. Gdybym znowu coś przypadkowo wypaplała to mogłoby się to o wiele gorzej skończyć.

Między nami nastała znowu ta denerwująca cisza. Nienawidziłam bierności. Całe moje życie przebywałam z kimś. Zawsze u boku kogoś. Praktycznie nigdy nie udawało mi się pozostawiać w odosobnieniu. Podświadomie rzucałam się w wir towarzystwa. Ludzie zastępowali niewytłumaczalną pustkę w moim sercu, którą usilnie starałam się tuszować. Zachowując się w ten sposób czułam się najlepiej. Czułam się KIMŚ. I choć czasami uciekałam od ludzi obawiając się ich reakcji to jednak za każdym razem przecież też wracałam. Wracałam bo bałam się zostać sama.

— Jest w porządku. — powiedział przerywając ciszę.

Poczułam jak coś w środku mnie się ścisnęło, a ja w ciągu sekundy zrobiłam się bardziej radosna. Ucieszyło mnie to. Byłam szczęśliwa, że relacja z nim wróciła do punktu wyjścia i wcale nie zamierzała zniknąć. Mężczyzna był dla mnie ważny. Intrygujący, tajemniczy i przede wszystkim zbyt smutny, bym mogła go na pastwę losu porzucić. Ciągnęło mnie do niego początkowo tylko współczucie, jednak coraz bardziej po tych sytuacjach które miały miejsce, zaczynam dostrzegać, że siedzi w nim też coś więcej. Jest człowiekiem, a nie maszyną za jaką uważa go Smith. I wiem, że zastanawiam się już nad tym któryś raz, jednak chce go z tego uwolnić. Pomóc stać mu się otwartym człowiekiem, który byłby skłonny przeciwstawić się rozkazom. To, że tyle razy dzisiaj jak na niego próbował już rozpocząć temat musiało już z resztą o tym świadczyć.

— Spałaś przez ponad miesiąc. — szerzej otworzyłam oczy.

Przez kurwa ile?! Odwróciłam się w jego kierunku, nie zwracając uwagi na ból jaki tym sobie sprawiłam i chwyciłam agresywnie za kołnierz jego koszuli, przyciągając czarnowłosego bliżej siebie. Czułam jak we mnie buzuje. Kto do tego dopuścił?! Dlaczego mnie nie wybudzili?! Te obrażenia nie powinny być tak poważne! Przecież do momentu braku kontaktu ze światem ja wyraźnie wszystko czułam. Wydawało mi się, że nawet ich wszystkich słyszę. Więc jakim kurwa cudem?! Milczałam mierząc go płonącym spojrzeniem. Jak śmieli? Przecież ja nawet teraz do końca się sama poruszać nie mogę!

— Jakim cholernym cudem się w tym gównie znalazłam? — zacisnęłam zęby, ani na moment nie poluźniając mojego uścisku. To prawda, że byłam słaba. Gniew spowodowany jednak nagle tą sytuacją spotęgował i obudził się we mnie niczym wulkan poddany erupcji. Przez emocje znalazłam w sobie całkiem odmienne pokłady siły.

— Porwali cię. — odpowiedział. Nie wyrywał się, a tylko z dezaprobatą i bez jakiejkolwiek krępacji patrzył mi wprost w oczy. Prychnęłam, nie mogąc uwierzyć w to co właśnie słyszę. Z siedziby zwiadowczej ktoś mnie porwał? I to kurwa właśnie mnie?! Dlaczego?!

— Nie pieprz! Kurwa kto niby?! — wybuchnęłam, marszcząc agresywnie brwi. Szarpnęłam nim lekko, by okazał mi choć trochę zrozumienia i empatii. Ten jednak wymalowaną na twarzy miał jak zwykle tylko obojętność.

— Znajomy Jeager'a. August Jauch. Spokojnie już się stosownie nim zajęliśmy. — poinformował mnie, dalej nie pozbywając się tego swojego oschłego tonu. Nie znałam go. To nie było nazwisko, które mogłabym chociaż raz skądś kojarzyć. Te słowa wcale mnie nie uspokoiły. Czasu się nie cofnie. Tak samo ja już tego nie zmienię, a mój stan zdrowia zależy teraz wyłącznie ode mnie.

— Rozumiem. — odparłam, a oczy zaszły mi mgłą.

Moje zachowanie było irracjonalne. Jakim cudem nie ruszyło mnie to tak wcześniej, jak właśnie teraz? Dlaczego płaczę właśnie nad rozlanym mlekiem. Oczy zaszły mi mgłą, a po policzkach ściekło parę kropel wody. To przeze mnie jest ta cała sytuacja. Przeze mnie Levi tutaj jest. Jest tutaj właśnie dla mnie. Nie wiem co Erwin sobie myślał, posyłając go tutaj, ale szczerze mu dziękuję. To właśnie dzięki Ackerman'owi mam szansę tutaj przetrwać. To był dobry wybór. Niepotrzebnie się uniosłam. Mam jakieś straszne wahania nastrojów.

Ciepło, delikatnej dłoni, ocierającej moje policzki wybudziło mnie z zastoju. Dopiero teraz zorientowałam się, że w dalszym ciągu nie zmieniłam pozycji i trzymam go tak samo blisko jak wcześniej. Połowę jego twarzy oświetlała lampa. Nie patrzył na mnie. Odwrócił wzrok skupiając się na czymś z boku. Nie wydawał się też zły na to jak zareagowałam. To co działo się ze mną i wewnątrz mnie to jedno. Ale co działo się jemu?

— Przepraszam. — wyszeptałam, puszczając jego kołnierz i szybko się od niego odwróciłam. Syknęłam czując rwanie w wykręconej przeze mnie, w dziwny sposób nodze. Rana dała o sobie znać. Policzki mnie paliły, a gest ten wydawał się w dalszym ciągu trwać. Co do cholery?

— Jesteś jak gówno, Kastner. Tylko ruszyć i śmierdzi. Mogłabyś czasami zatrzymać coś tylko i wyłącznie dla siebie. — mruknął, poprawiając zapewne pogięty przez moje dłonie materiał. Tak zakładałam, bowiem nie miałam już odwagi by na niego spojrzeć.

— Późno już. — wyznał, spoglądając zapewne na wiszący na jednej ze ścian zegarek z kukułką. Podejrzewałam to. Moje wcześniejsze znużenie zniknęło, zastąpione przez czysty wstyd, spowodowany moim lekkomyślnym zachowaniem. Nie ruszyłam się. Nie odpowiedziałam. Po prostu siedziałam, trochę bardziej skulona niż zwykle i nasłuchiwałam.

— Prześpij się tutaj. Ja muszę jeszcze coś zrobić. — nakazał, wstając.

Czułam jak materac się ugina, po czym nagle gwałtownie prostuje. Nie miałam ochoty jeszcze się kłaść. Nie zasnę z myślą, że on gdzieś tutaj jest i może mnie obserwować swoimi kobaltowymi tęczówkami. Postanowiłam nie zaszczycać go już więcej słowem i po prostu udawać jak dawniej, że po prostu zasnęłam. Była to najwygodniejsza zarówno dla mnie jak i dla niego opcja. Szybko zamknęłam oczy i w miarę możliwości uspokoiłam oddech.

— Tch. Same z tobą problemy. — warknął. Czułam jak się do mnie zbliżył, chwilę obserwował i po prostu cierpliwie czekał. Podświadomie wiedziałam, że jego kobaltowy wzrok spoczywa właśnie na mnie. Nie mam pojęcia co miało mu to dać, jednak w dalszym ciągu trwałam w swoim przekonaniu.

Nagle poczułam — kolejny raz tego dnia — jego dłonie podnoszące mnie w zgięciu kolan. Wyjątkowo delikatnie uniosły moje kończyny do góry, odkładając je na szorstki materiał obicia sofy. Poprawił również moje oparcie, podnosząc do odpowiedniej pozycji głowę, po czym chyba się nade mną pochylił. Stwierdziłam to w momencie, gdy poczułam jego ciepły oddech na skórze mojej twarzy. Za blisko. Serce szybciej mi zabiło, a w brzuchu pojawiło się znowu te dziwne uczucie. Stres? Boję się? Nie to coś innego.

— Tylko tym razem otwórz rano oczy. — wyszeptał, zbliżając się do mnie jeszcze bardziej. Ja nie wierzę! Co on zamierza zrobić? Co to wszystko ma znaczyć?!

Nie dawałam za wygraną. Było to wyjątkowo trudne jednak w dalszym ciągu utrzymywałam spokojny wyraz twarzy, gałki oczne w jednej pozycji oraz umiarkowany oddech. Choć cała w środku płonęłam, na zewnątrz pozostawałam niczym głaz. Musiałam wyglądać jakbym spała. Za nic nie mogłam się ruszyć.

Odsunął sobie ręką włosy mojej grzywki, przytrzymując je przy górze i zniżył się jeszcze bardziej. Było mi strasznie gorąco. Co się do diabła dzieje?! Ktoś go podmienił czy co?! Miałam wrażenie, że pompujące krew serce zaraz wyskoczy mi z piersi. To była chwila. Dosłownie moment, gdy na odsłoniętej skórze poczułam jego ciepłe wargi. Zamarłam. Levi Ackerman właśnie sam z własnej woli pocałował mnie w czoło. Może naprawdę jednak zasnęłam? Czy to sen? Przecież w rzeczywistości to by się nigdy nie stało...


Somno diligitis suppressit impetum.

cdn.

*Somno diligitis suppressit impetum. — (łac. Sen tłumi miłosne zapały.)

Dedykowane AdaWiniewska4 Dziękuję za twoje wsparcie i naciskanie odnośnie pisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro