#59

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Jedynie pierwsza miłość jest prawdziwa, piękna, słuszna. Niebo ją zsyła, by zaspokoić palące nas pragnienie. I może dlatego, że nie wychyliłem jej do dna, łaknę wciąż i tak już będzie do końca życia." — Romain Roland — "Colas Burgeon"

Pamiętałam. Choć pierwszego dnia przebijały mi się zaledwie momenty, niewielkie odczucia, rozbudzające moje ciało. To upojenie alkoholowe w jakim byłam tamtego wieczoru, nie spowodowało tak gwałtownych zaników wątków. Prędzej mogłabym powiedzieć, iż mieszało mi się dosłownie wszystko. Było tego tak dużo, że myliłam twarze, osoby które brały udział w wydarzeniach oraz konwersacje. Pulsujący ból rozsadzał mi czaszkę i nawet przygotowana przeze mnie wcześniej woda, nie dała rady go powstrzymać. Mimo tego wszystkiego, szumu, bólu, dezorientacji i cholera wie czego jeszcze — nie mogłam pozbyć się krążącego po mojej głowie kobaltu oraz sposobu w jaki silna dłoń kręciła wokół palców pasmo loków.

Rozmyślałam o tym podczas przeprowadzanych samodzielnie treningów. Przez ten cały czas, gdy nastąpiła tymczasowa zmiana przełożonych, w celu poszerzenia umiejętności. W momentach, gdy zamiast uczestniczyć w ćwiczeniach z oddziałem do zadań specjalnych, ja nadganiałam kondycją, by w ogóle móc do nich dołączyć. Musiałam to przyznać z bólem, jednak gdy wysłany przez Kapitana Eren, oznajmił mi iż nie będę mogła wraz z nimi wyciskać z siebie siódmych potów, zrobiło mi się naprawdę żal. Byłam zawiedziona nie tym, iż spadnie moja wydajność, ale tym, że Levi nie przyszedł osobiście, by mi to powiedzieć.

Wiedziałam, że to co się stało tamtego dnia nie było przypadkowe. Wyczuwałam, że oboje tego pragnęliśmy. Mogłam przyrzec, że gdyby nie nagłe odejście czarnowłosego, to sama posunęłabym się w swojej sprzeczności do dużo odważniejszych czynów, niż tylko zwykłe pocałunki. Iskra wyzwalała we mnie zarówno odwagę, jak i niewypowiedziany wstyd.

Pamiętałam nietypową mieszankę zapachów; cytryn, wody kolońskiej oraz alkoholu. Zastanawiałam się nad tym, czy gdybyśmy oboje byli trzeźwi, to kiedykolwiek mogłoby zaistnieć jakiekolwiek takie zdarzenie. Zastanawiałam się co bym wtedy zrobiła, co bym powiedziała, jak zareagowała, jak odczytała jego emocje oraz jak on by na mnie patrzył.

Każdego dnia, wzmacniając swoje mięśnie podczas biegu, obserwując najpierw to spadające liście, potem łyse gałęzie, aż do dnia dzisiejszego, gdzie po raz pierwszy ujrzałam śnieg. Zawsze wracałam wspomnieniami do tamtego momentu, obawiając się, że gdy nie będę tego robić, w końcu zapomnę. Pamięć ludzka była ulotna, a tylko drastyczne oraz wyjątkowo stresujące sytuacje, miały w zwyczaju wbijać się nam w umysł. Ja miałam wrażenie, że dałam radę przetrwać ich już tyle, iż nie było już miejsca na te złe w innym sensie. I to mnie przerażało.

Nie widziałam go. Nie spotkałam go ani na korytarzach, ani na stołówce. Dzień po tym co się stało, Hanji przejęła jego obowiązki, wprowadzając nas w inny rodzaj szkolenia. Erwin stwierdził, że będzie to lepsze ze względu na wymagania zbliżającej się wczesną wiosną wyprawy. Umysł Zoe mógł pomóc w konstrukcji różnego rodzaju maszyn przydatnych za murami. Mógł rozszyfrować działanie ludzkiego ciała, nauczyć go uderzać w życiowe punkty. Levi też to potrafił, jednak w swoich dążeniach, skupiał się przede wszystkim na dyscyplinie, czystości oraz wytrzymałości. Smith uznał, że mamy już tych trzech wartości wystarczająco dużo i oddelegował Ackermana, który odtąd czas spędzał samotnie na własnym szkoleniu lub na wypełnianiu dokumentów za zamkniętymi drzwiami swojego biura. Według Jeagera oraz innych wychodził jedynie wtedy, gdy przywożono zapasy herbaty lub następowała konieczność poprowadzenia oddziału.

I wtedy też dotarło do mnie, że to wszystko może było przez niego zainicjowane. Że chciał unikać mnie. Zadał sobie tyle trudu, tylko po to by nie wracać do niewygodnej dla niego sytuacji. Wszystko by się zgadzało. Wszystko, poza jego słowami oraz tym jak na mnie wtedy patrzył. Jeżeli postąpiłby w taki, a nie inny sposób, oznaczałoby to, że się mnie wyparł, próbując zakopać uczucia, tak jak ja próbowałam to zrobić wcześniej. Z każdym kolejnym dniem analiz, wydawało mi się, że zaczynam go rozumieć. Jego tok myślenia, zachowanie, schematy postępowania.

Gdybym znalazła się na jego miejscu i poczuła do kogoś mojego pokroju, jakieś nieznane uczucie. Głębszą niewyjaśnioną emocję, która zaczyna nagle pożerać cię od środka, nie ostrzegając, zmuszając do irracjonalnych decyzji, których normalnie byś nie podjął — bałabym się. Zmuszałoby mnie to do ucieczki, do zamknięcia się w swoim świecie i odepchnięcia wszystkich wokół. Dochodziłam do wniosku, że mógł bać się opinii innych, mógł bać się goniącej go przeszłości, mógł bać się tego co nowe. Obwiał się — o zgrozo — bliskości.

I mijał tak ten czas, miesiąc za miesiącem, dzień za dniem, aż znalazłam się w tym jednym punkcie, dwudziestego czwartego grudnia. Byłam ogromnie sfrustrowana. Wciąż czekałam z nadzieją, że jednak znajdzie jakąś wymówkę, by się ze mną spotkać. Wierzyłam, że wyjdzie z inicjatywą i cokolwiek zrobi. Naprawdę na to liczyłam. Było jednak tak samo jak po naszym pocałunku w Podziemiach. Całkiem tak jakby go nie było. I to bolało mnie najbardziej.

Leviathana oraz jego kolegów, z którymi ponoć całkiem nieźle do pewnego momentu się bawiłam, również nie spotkałam. Z jakiegoś powodu, zostali odesłani do innej flanki, zmieniając bazę. Nie natknęłam się więc ani razu na połyskujące węgliki, które skutecznie niegdyś zapełniały mi umysł. Nie słyszałam głosu, który był na tyle bezczelny, by mierzyć się z Ackermanem oraz nie widziałam tej dużo wyższej ode mnie postury. I o dziwo wbrew przekonaniom, mało mnie to obeszło. Cała ta sytuacja tylko udowodniła mi, jak mało ważny był dla mnie Collins. Nie cierpiałam mocno z powodu ich zdrady i po prostu pozwoliłam sobie wrócić do swoich spraw. Miałam do rozgryzienia ważniejsze sprawy, niż ich powód. 

Zoe choć widziała jak trudno to znoszę oraz w jaki sposób staram sobie z wszystkimi tymi zawirowaniami radzić, nie ingerowała. Nie naciskała, nie pytała i nie była sobą przy mnie w stosunku do tego. Odwiedzałam ją wieczorami, pomagając tak jak niegdyś w wypełnianiu dokumentów, a w wolnych chwilach to ona przychodziła do mnie, przynosząc mi od czasu do czasu, nową partię książek. Zapisane na papierze historie, w nikłym stopniu jednak pomagały podczas dni wolnych. Szanowałam brunetkę za to, że pozwalała mi się z tym uporać sama, choć doskonale zdawałam sobie też sprawę, że w identyczny sposób co do mnie, próbowała dotrzeć również i do Ackermana. Postawiliśmy ją nieświadomie w imadle, a ona z całą mocą próbowała się z niego wyrwać. Dopóki jednak Levi nie wyjdzie ze swojego pokoju, nawet ona nie była w stanie nic zrobić.

Choć początki były ciężkie, a rany zadane przez Bowmana goiły się naprawdę opornie, jakimś cudem zaczynałam widzieć efekty moich poświęceń. Niczym się spostrzegłam na ramionach pozostały tylko białe ślady blizn, przypominające mi w lustrze o ostrzu zatapiającym się z lubością w mojej skórze. Mięśnie nabrały siły, będąc w stanie wykorzystać już ponad połowę swojej utraconej energii. Mogłam czuć się z siebie dumna. Tyle przeszłam, wciąż walczyłam, a widząc, że przynosi to skutki, podnosiłam swoje ego.

Tego dnia miała odbyć się wspólna wigilia, upamiętniająca naszą wspólnotę. Po urodzinach Hanji jakie miały jakiś czas temu miejsce, jasne było, że wydarzenie to nie będzie w najmniejszym stopniu, choć trochę tak dobre w porównaniu do tego zorganizowanego przez brunetkę. Koniec końców, z każdego przyjęcia tutaj, nieważne jak byłoby ono zatytułowane oraz wagę posiadało, wywiązywała się popijawa. 

Jedyny taki dzień przed tym, nim większość wyjedzie w odwiedziny do swoich rodzin, powracając do siedziby dopiero po nowym roku. Była to jedyna szansa na zebranie się razem w jednym miejscu i przypomnienia wszystkim, że tak naprawdę jesteśmy jednością walczącą w tej samej sprawie. Dawało to niezwykłego kopniaka emocjonalnego wszystkim z ambicjami, ślepo zapatrzonym w słowa Smitha. Nieświadomie wpłynęło to również na mnie, gdyż pojawił się płomyk nadziei, że takiego wydarzenia to Kapitanowi nie wypada przegapić. Noc pojawiających się szans.

Choć dano nam dzisiaj dzień wolny, by w spokoju przygotować się do wieczornej uroczystości, przygotowanej przez Erwina, ja postanowiłam się nie oszczędzać. W soboty oraz niedziele, również nie siedziałam bezczynnie, a wykonywałam wszystkie zalecone sesje w taki sposób, by starczyło mi również czasu na to, by obracać się w towarzystwie moich znajomych.

Wstałam przeciągając się pośpiesznie, założyłam jakiś cieplejszy zestaw ubrań, niewiele różniący się od specjalnie ocieplanego munduru, po czym wybiegłam korytarzami na dwór. Godziny moich ćwiczeń nieco się zmieniły, ze względu na to, że przez dręczące mnie nocami myśli, nie dane mi było dobrze się wyspać. Wychodziłam więc nawet i przed świtem, tylko po to, by dać umysłowi zbiec na inne tory.

Śnieg skrzypiał pod moimi stopami, gdy w odpowiednim dla mnie tempie, zmierzałam w kierunku niewielkiego lasku, w którym ćwiczyliśmy konspirację. Niewielkie płatki,otrzeźwiały umysł, opadając na głowę oraz policzki. Włosy z każdą chwilą robiły się mokre, a policzki czerwone. Czułam kujący ból w płucach, spowodowany lodowatym powietrzem, wdzierającym się z ogromną prędkością do moich nozdrzy. I choć było to nieprzyjemne, niebezpieczne oraz wyjątkowo nieodpowiedzialne z mojej strony, gdyż bezpośrednio narażało mnie na przeziębienie, to nie przejmowałam się tym. Na jednej z pogadanek, w której Zoe tłumaczyła nam zależność wobec zmiennej pogody, wszczęłam z nią dyskusję, dowiadując się, że hartowany organizm, przyzwyczaja się do trudności otoczenia i przez to staje się mocniejszy. A komu zależało na zdobyciu siły w krótkim odstępie czasu? Tak,mnie.

Podczas tych samotnych chwil, w których dręczyłam swój organizm, będąc koszmarem sama dla siebie. Satysfakcję zaczął przynosić mi ból. Wszelki rodzaj bólu. Nawet gdy przypadkowo lądowałam na ziemi, sprawiało mi to dziwną radość. Spowodowane to było w dużej mierze przez zmianę mojego myślenia. Jeżeli bolało, oznaczało to że występował postęp. Jeżeli bolało to pozostawała satysfakcja tego, że podczas cierpienia nie poddałam się i walczyłam dalej. Jeżeli bolało to oznaczało, że nie znajduję się teraz w jednym, wielkim, pokomplikowanym koszmarze.

Biegałam po tym mrozie, ciesząc się gdy pierwsze promienie słońca zaczęły wyłaniać się zza muru, powodując rozbłysk śniegu. Był niczym srebro, powykładane na ziemi, czekający cierpliwie, by jakaś chciwa duszyczka go pozbierała. Jednak, gdy wzięło się go do rąk, odmrażał palce, przenikał do duszy i rozpływał się, znikając, poprzestając tylko i wyłącznie na tym.

Obłoki pary wydostawały się z ust, uciekając do nieba. Rozmazany obraz, który zapewniały oczy, dręczył swoją awangardą. Rozbiegane tęczówki skanowały otoczenie, w poszukiwaniu czegokolwiek ciekawego. Nie zastały jednak nic poza bielą. Całkowita pustka. Symbol oczyszczenia.

Końcówki uszu odmarzały, zmieniając nieco swoją barwę, a wychwytywane przez kosteczki słuchowe, dźwięki w żadnym stopniu nie przypominały tych wiosennych. Wydawało się być tak, jakby wszelkie życie wokół, umarło. Zapadło w wieczny sen. I choć było mało prawdopodobne, bym ja odzwierciedlała w jakiś sposób te cechy, to jednak niezaprzeczalnie, w jakimś stopniu na mnie wpływały. Czy Levi miał podobnie?

Zdawałam jednak sobie sprawę, że ten stan rzeczy jest tylko chwilowy, a z kolejną zmianą położenia słońca na nieboskłonie, to co nadawało sens, wybudzało ze snu las oraz niezaprzeczalnie poprawiało człowiekowi nastrój — powróci. Zima była okresem przejściowej martwicy, istniejącej tylko po to, by rozkwit kwiatów mógł znowu nastąpić, by zwierzęta powróciły do swoich zwyczajów, ponownie wylegując się w ciepłych promykach. Kończyła cykl, tylko po to, by zaraz od nowa się zaczął. I to uważałam w tym wszystkim za piękne. 

Nietuzinkowe myślenie, coraz częściej niekontrolowanie wdzierało mi się do umysłu, sprawiając, że zastanawiałam się nad rzeczami, o których przeciętny człowiek nigdy by nie pomyślał. Skupiałam się na szczegółach, do których każdy się już przyzwyczaił, obok których przechodził niewzruszony. Nie raz z tego powodu przypadkowo zdarzyło mi się wpaść w drzewo, raniąc się przy tym, nie raz traciłam kontrolę, przynosząc sobie tym ból. Nie zamierzałam jednak z tego rezygnować. Gdy zaczynasz od obserwacji tego co w gruncie rzeczy jest martwe, dopiero potem możesz zabierać się za analizę ludzi. Może też dlatego zdarzało mi się popełniać tak wiele błędów. Nie byłam konsekwentna w tym co obserwuje. Nie wyciągałam odpowiednich wniosków i aż do momentu samotnych treningów nie zdawałam sobie sprawy ze swojej nieudolności. 

Potarłam skostniałe dłonie, po których przeszło nieprzyjemne mrowienie, rozprzestrzeniające się na całe ciało. Z grymasem na twarzy, zaczesałam przemoczone włosy do tyłu, w taki sposób, by niepotrzebnie nie leciały mi do oczu. Grzywka, którą kiedyś tak skrupulatnie przycinałam z powodu mojego lenistwa, jak i obrażeń, sporo urosła. Jej pasma sięgały mi teraz do czubka nosa, a skręt powodował, że wydawały się być nawet trochę wyżej.

Po kilkugodzinnej przebieżce w ostrych warunkach, zmuszona jednak byłam w końcu zawrócić. Dzień nie zapowiadał się dobrze, nie należał także do najlepszych. Zdradliwe słońce, które nie było aż tak kojąco ciepłe jak latem, szybko zostało przysłonięte przez warstwę ciemnych chmur, które nadeszły z północy. Wiatr w zastraszającym tempie się wzmógł, a przyjemnie opadające płatki śniegu, zwiększyły swoją rotację. Nim się spostrzegłam znalazłam się na zewnątrz, w pełni wyczerpana, podczas trwania jednej z większych śnieżyc.

Choć wcześniej rozmazywało mi się przed oczami, tak teraz, jedynym czym mogłam dostrzec, okazały się być moje niewiele oddalone od twarzy dłonie. Miałam wrażenie, że za chwilę zmienię się w jeden ogromny sopel lodu. Zaczęłam też wtedy rozumieć, dlaczego wypraw nie organizuje się o tej porze roku. Byłoby to świadome pchanie się na śmierć. Moją jedyną opcją w tej sytuacji, było kierowanie się jak najszybciej do bazy.

Wydawało mi się, że dobrze znam drogę, byłam przekonana, że pamiętam ją wręcz doskonale. W wirach powietrza, które świszczało mi w uszach, ciężko było jednak na czymkolwiek się skupić. Jedyne na co zostałam zdana to własny instynkt oraz emanujące bólem, nogi. Wszystko stawało się w takiej sytuacji niebezpieczne. Nie miałam pojęcia gdzie jestem, a każdy stawiany przeze mnie krok, mógł być zarówno tym przybliżającym mnie do celu, jak również tym przeciwnym. Tak czy siak, nie mogłam się zatrzymać. Ruch pozwalał metabolizmowi pracować, a proces ten zapewniał organizmowi ciepło. Bez tej całej energii, nie przetrwałabym długo na tym mrozie. Tym razem musiało wystarczyć mi szczęście i samozaparcie.

Czułam się jakbym spacerowała godzinami, podczas których dręcząca pogoda wcale nie ustawała. Nie miałam gdzie się schować. Znajdowałam się w środku lasu, gdzie nie było nic poza ogromnymi konarami, pokrytymi śniegiem. Mogło pojawić się również niebezpieczeństwo ich złamania i upadku. Musiałam się jak najszybciej stąd wydostać. Gdzieś na otwartą przestrzeń, z dala od tego miejsca. Wtedy też pojawił się katar. Męczące pociągnięcia nosem, powodowały ból w płucach, a wdzierający się do jamy ustnej śnieg, przy innej próbie oddychania, sprawiłby tylko, że by mi się pogorszyło. Robiło się coraz gorzej.

Sytuacja zmieniła się dopiero w momencie, gdy ja sama byłam już na pograniczu nieświadomości. Nie miałam pojęcia, czy majaki przed oczami są tylko majakami, czy pocieszającą prawdą. Oczy przedstawiały mi migoczące plamki, które w dużym stopniu przypominały trzymane przez zwiadowców latarnie. Podążałam w ich kierunku, zdobywając się na wołanie resztkami sił. Straciłam czucie w kończynach i to, że dalej stałam na nogach, posuwając się do przodu, było jakimś pieprzonym cudem. Nie trwało to też jednak długo. Parę metrów później runęłam w śnieg, doprowadzając swój organizm do wyższego przedziału hipotermii.

Zęby zderzały się ze sobą, wydając z siebie charakterystyczny dźwięk, a wargi akompaniowały im. Choć były już całkowicie sine i nie powinny były się nawet trząść. Z każdą kolejną chwilą dopadała mnie potęgująca się senność. Lód nie pobudzał już do działania, nie orzeźwiał, ani nie motywował. On mnie zabijał. Starałam się walczyć z tym przytłaczającym uczuciem jak najdłużej tylko mogłam, odnajdując ukojenie we wspomnieniach. Nie trwało to jednak tak długo jakbym tego chciała, a ciężkie powieki, w końcu zdążyły osiągnąć swój cel. Straciłam przytomność.

............

— Jeager do cholery! Weź przynieś tu trochę drewna! — krzyczał znajomy mi głos.

Coś mną kołysało, było duże oraz parzyło. Niesłychanie gorące. Miałam wrażenie, że znajduję się teraz na samym dnie piekła, pokutując za popełnione w Podziemiu zbrodnie. Ten ton jednak i te stanowcze dłonie, które tylko bardziej przyprawiały moje ciało o drżenie, zdradzały mi, kto może wywoływać we mnie taką mieszankę uczuć.

— Kapitan? — wychrypiałam, ledwo czując swoje wargi. 

Powoli otworzyłam oczy, próbując wyłapać jego twarz w półmroku. Patrzył na mnie z góry, przytrzymywał za ramiona, bym mu nie wypadła. Nie myliłam się. Kobalt skanował moją twarz z ledwo dostrzegalnym zmartwieniem i choć twarz dalej była wyjątkowo obojętna oraz blada, to nie dało się nie zauważyć na niej niewielkich kropelek potu. Dygotałam.

— Żyjesz? — to było pierwsze pytanie, które padło z jego ust prosto w moim kierunku, od kiedy po raz ostatni zwrócił się do mnie przed drzwiami.

Starałam się zaśmiać, by jakoś poprawić atmosferę, by jakoś go pocieszyć. Nie wyszło to jednak tak jakbym tego chciała, a z mojego gardła wydobył się tylko o wiele bardziej chropowaty rechot.

— Jakoś. — wymamrotałam, gdy moja reakcja nie wywołała u niego niczego innego, niż zaciśnięcia szczęki.

Starałam się poruszyć dłoniami. Były w coś owinięte, wydawały się być kompletnie bezwładne, gdy lekko je uniosłam stały się tak ciężkie jak kamień. Jakby nad tym pomyśleć, to posiadały nawet strukturę takiej skały. Wyjątkowo gładkiej, omytej dokładnie przez rwący potok.

— Co ty tam, kurwa robiłaś?! — podniósł głos, nie odrywając ode mnie wzroku.

Jego spojrzenie wydawało się wypalać dziury w mojej twarzy. Było stanowcze, ponownie w stu procentach zapewniające mnie, że gdy nie otrzyma wystarczająco zadowalającej odpowiedzi, będzie próbować aż do skutku. Wiedziałam, że czarnowłosy mógłby się posunąć do kar cielesnych, znałam go na tyle, iż zdawałam sobie sprawę, że nie było to dla niego nowością. Jednak tak samo dobrze jak wydawałam się wiedzieć tamto, tak samo byłam pewna, że akurat na mnie by ich nie zastosował. Zbyt wiele wiedział o mojej przeszłości. Nie potraktowałby mnie tak, nie Levi. Ackerman nie był Chrisem. Nie był diabłem. Dla mnie był swojego rodzaju owocem zakazanym, zesłanym z niebios. Aniołem, sprawnie podszywającym się pod diabła. 

— Wyszłam pobiegać i burza mnie zaskoczyła. — wychrypiałam.

Czułam jak pulsuje mi gardło, a każde wypowiedziane słowo, powodujące jego ścisk, jest dla mnie jak szpile, wrzynające się w skórę. Nie wiedziałam już czy to początki przeziębienia, czy jest to spowodowane przez gwałtowną zmianę temperatur. Teraz byłam w zamku, niesiona przez niego cholera jedna wie gdzie, a chwilę temu przecież znajdowałam się w śniegu. Czułam na sobie nieprzyjemnie mokre ubrania, które całkiem sprawnie w dalszym ciągu pozbawiały mnie ciepła.

— Tch, idiotka. — wysyczał pod nosem, skupiając się na pokonywaniu schodów.

Mocniej ujął mnie pod nogami, przyciągając do swojej klatki piersiowej. Ścisnęłam koszulę jaką miał na sobie, chcąc przytrzymać się czegoś bliżej. W tej chwili potrzebowałam ciepła o wiele bardziej niż zwykle. Miałam wrażenie, że jestem taka sama jak płatki śniegu, które dążą do ziemi, dobrze zdając sobie sprawę, że ich losem kieruje przeznaczenie, a one same mają pewnego dnia zniknąć. Levi spojrzał na mnie kątem oka, nie komentując jednak mojego zachowania. Szczęka wciąż przyprawiała mnie o zgrzytanie zębami, a usta drgały bezwładnie pod jej wpływem. Nie spodziewałam się, że to w takiej sytuacji ponownie po tylu miesiącach będę znowu mogła poczuć jego dotyk.

Dopiero po chwili dłuższej obserwacji, zobaczyłam, że wspinamy się po schodach, prosto do mojego pokoju. Ackerman sprawnie się ze mną poruszał, choć moja waga znacząco wzrosła przez przyrost masy mięśniowej. Byłam już bliska masy wyjściowej, z którą się w tym korpusie pojawiłam, a to zwiastowało tylko jako coś dobrego. Ciężko mi się oddychało. Wydawało się jakby płuca przyzwyczaiły się do lodowatego powietrza, a te które było tutaj stało się dla nich toksyczne. Kaszlnęłam, co wywołało lekkie ukłucie bólu w klatce piersiowej.

— Ej, daj klucz. — mruknął, próbując otworzyć drzwi, które przed wyjściem szczelnie zamknęłam.

Spojrzałam na niego wymownie, przypominając sobie gdzie zwykle go chowam i zamarłam. Nie było mowy, by teraz się przed nim w taki sposób obnażać, nie gdy sprawy pomiędzy nami nie zostały wyjaśnione. Nie wiedziałam co siedziało mu w głowie, gdy mnie całował i owszem chciałam tego, jak za pierwszym, tak jak i za drugim razem, jednak co jeżeli dla niego to był sposób na poradzenie sobie z obojętnością? Takie jednorazowe wyskoki pozwalające się zrelaksować? Nie miałam na nic gwarancji. Postanowiłam mu po raz pierwszy skłamać.

— Zgubiłam w śniegu. — wymamrotałam, spuszczając wzrok. Bałam się na niego patrzeć.

Nie chciałam ryzykować, że dostrzeże iskrę wyrzutów sumienia w moich tęczówkach. Czarnowłosy nie dał mi się jednak namyślić, nie czekał. Poczułam gwałtowne szarpnięcie i słyszalny w całej wieżyczce trzask. Uniosłam wzrok, dostrzegając moje białe drzwi, spoczywające na podłodze, po drugiej stronie framugi. On je wyważył! Kurwa wyważył je kopnięciem! Wzięłam głębszy wdech, zadając sobie tym cierpienie. Cholera jasna!

— Co ty...— zaczęłam, nie dokańczając jednak zdania, gdyż wstrząsnął mną kaszel.

Podrzucił mnie lekko do góry, po czym przeniósł w pobliże tlącego się kominka, do którego podłożyłam kilka szczep drewna jeszcze przed wyjściem. Schylił się, delikatnie odkładając mnie na dywan. Bezwładnie poddałam się jego ruchom, nie będąc sama w stanie wykonać własnych. Każda próba, kończyła się rażącym mrowieniem oraz tępym bólem, rozchodzącym się po kręgosłupie.

Ułożył mnie na plecach, pozostawiając ramiona luźno spoczywające po obu moich bokach. Patrzyłam jak to robi, podążałam za jego wzrokiem, skupiającym się na moim ciele. Czułam bijący od paleniska żar, uderzający w moją prawą stronę, który sprawiał, że nie potrafiłam odróżniać zwykłych reakcji. Nie wiedziałam, czy to pot spływa z moich skroni, czy woda, będąca chwilę wcześniej drobinkami lodu.

Czarnowłosy pozostawił mnie w ten sposób na chwilę, tylko po to, by dosłownie za kilka sekund wrócić z moją czerwoną narzutą. Usiadł obok mnie, zsuwając mi ze stóp skórzane buty i ściągając przemoczone skarpetki. Czułam jego upalny dotyk. Choć zwykle miał chłodną skórę, idealnie dostosowaną do tego, by nie musieć się pocić, tak teraz nie wiedziałam już co było prawdą. Narażenie się na tak duże różnice temperatur z pewnością powodowało najdziwniejsze skutki uboczne jakie znałam.

— Kapitanie! Przyniosłem! — w progu pojawił się zdyszany Eren, z kilkoma sztukami starannie porąbanego drewna. Ackerman oderwał ode mnie wzrok, skupiając swoją uwagę na nim. Zmarszczył brwi.

— Zostaw to tu i idź do kuchni przyrządzić jej coś ciepłego do jedzenia. Mi przynieś herbatę. — rozkazał, wskazując mu na obszar obok pieca, jednym z palców swojej lewej dłoni.

Jeager był mu posłuszny dużo bardziej niż ktokolwiek inny, więc polecenia wykonywał sprawnie i błyskawicznie, czyli tak jak tego czarnowłosy wymagał. Gdy znalazł się w zasięgu mojego wzroku, pocieszająco się do mnie uśmiechnął oraz posłał swoje zmartwione spojrzenie. Wydawał się mnie rozumieć dużo bardziej niż inni z naszej paczki, a jego obecność, nawet chwilowa, nawet w tamtym momencie, dodała mi otuchy. Nie został jednak na dłużej i po wykonaniu polecenia, zniknął, zostawiając mnie z Levi'em w pomieszczeniu sam na sam.

— Dlaczego za każdym razem, gdy wpadasz w kłopoty, to ja cię kurwa muszę ratować? — warknął z wyrzutem, pochylając się lekko nade mną.

Usta miał zaciśnięte w cienką linię, a oczy zwężone. Był dzień, jednak panująca na zewnątrz burza, sprawiała wrażenie jakby słońce w ogóle dzisiaj nie wstało. Jego źrenice przez małą ilość światła wydawały się dużo większe, przez co wywoływały wrażenie upojenia. Mimo wszystko jego piękna twarz i tak powodowała u mnie zawroty głowy. Nie ważne jaka była pora roku, dzień, noc, sytuacja, ponieważ Ackerman i tak za każdym pieprzonym razem był cholernie przystojny.

— Też się nad tym zastanawiam. — odpowiedziałam niewyraźnie, próbując powstrzymać się od odruchów bezwarunkowych. Czułam się niezręcznie, drżąc, znowu bezsilna, przytłoczona przez jego intrygującą osobowość w każdym calu silniejszą od tej mojej.

Przyłożył dłoń do mojego czoła, odsuwając wcześniej wilgotną grzywkę na bok. Miałam wrażenie jakby ktoś przyciskał mi żelazko do skóry, jednak było to też w jakiś sposób bardzo przyjemne. Nie wyrządzało mi krzywdy, nie powodowało oparzeń. Rozgrzewało.

— Cholera. — mruknął, odsuwając się ode mnie.

Nie odrywał ode mnie wzroku, ponownie marszcząc brwi w charakterystyczny dla siebie sposób. Ponownie poddałam jego umysł zwątpieniu, nad którym musiał się zastanowić. Nie robił tego często, zwykle wiedział co powinien kiedy zrobić, każda jednak najprostsza nawet sytuacja związana ze mną, wydawała się mu być o wiele trudniejsza do wykonania.

I nagle dostrzegłam w oku ten charakterystyczny blask zdecydowania, który nie pozwalał organizmowi dalej się wahać. Widocznie zacisnął szczękę, pochylając się nade mną bardziej. Jego ręce spoczęły u góry kołnierza mojej koszuli i zaczęły starannie, w dość szybkim tempie odpinać jej guziki. Nie mogłam nic poradzić na to co czuję i jak reaguje na to mój organizm. Znajome dreszcze zawitały na ciele, a ucisk w podbrzuszu spotęgował się, sprawiając tym samym, przyśpieszenie mojego oddechu. Co on...

— Levi, co ty robisz? — wyszeptałam, zwracając się do niego z wyczuwalną obawą.

Nie odpowiedział mi, nie patrzył mi w oczy. Wykonywał po prostu swoją pracę, pozbywając się kolejnych części mojej garderoby, aż zostałam przed nim jedynie w koronkowym zestawie białej bielizny. Widziałam jakie jest to dla niego niezręczne, musiał czuć się podobnie jak ja. W jakimś stopniu jednak cieszyłam się, że tak przed nim leżę. Bijące serce, pompowało krew tak szybko, iż wydawało się wyskoczyć mi zaraz z piersi, a ciepło rozeszło się po moim ciele. Jego chłodny wzrok i ta sytuacja potrafiła sprawić, że mimo tego iż było mi w dalszym ciągu zimno, to wewnętrznie zdążyłam już dawno zapłonąć. Nie pozostałam odkryta jednak na dłużej, ponieważ czarnowłosy chwilę potem, szczelnie okrył mnie, przyniesioną ze sobą narzutą.

Zajmował się mną najstaranniej jak mógł, przysparzając sobie tym samym dodatkowych obowiązków. Musiał być zajęty skoro nie wychodził przez cały ten czas ze swojego biura, na tyle zajęty, by nie pofatygować się oraz zmusić do konwersacji. Nie wiedziałam, że nie miał odwagi ze mną o tym rozmawiać, nie miałam pojęcia, że jedyną obawą poza pleśnią dla Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości, była konfrontacja ze mną.

— Wygląda na to, że nie dane będzie mi wziąć udział w dzisiejszej wigilii. — odparłam gorzko, wyobrażając sobie jakie przygotowania są robione na dole, by zapewnić wszystkim żołnierzom miejsce. 

Szansa na to, bym spędziła z nimi ostatnie dni w tym roku, właśnie spadła do zera. Z ich opowieści wiedziałam, że dosłownie wszyscy wybierają się do rodzin. Nawet Eren, Mikasa oraz Armin, których miasto zostało im odebrane i jest aktualnie pod władzą tytanów, panowali udać się do znajomych rodziny, by miło, po raz pierwszy od lat powspominać swoich rodziców. Jeager wróci pewnie po tym dwa razy bardziej nabuzowany niż zwykle, blondyn przerażony, a Mikasa jak to Mikasa nie oderwie wzroku od bruneta. Ja nie miałam do kogo się udać, więc jedyne co mi pozostało to pozostać w zamku. Na tą informację coś ściskało mi się w żołądku i napełniało niewypowiedzianym bólem. Ile było takich osób jak ja? Czy cierpiały w ten sam sposób?

W czasie gdy ja leżałam w ciszy, ze wzrokiem utkwionym w suficie, on zdążył odpowiednio rozwiesić przemoczone ubrania, by szybciej wyschły oraz ustawić moje buty, jak najbliżej ognia, odwrócone podeszwą do góry. Przyniósł sobie też bliżej mnie, stojące w kącie krzesło, po czym sprawdzając jak się czuję, wygodnie się na nim rozsiadł, wydając przy tym stłumione westchnięcie, które powodowało u mnie pobudzenie i tak już zbyt ubarwionej wyobraźni. Matko dlaczego nawet w takich chwilach, musiał nieświadomie wzniecać w człowieku coś, czego on sam nie potrafił sobie logicznie wytłumaczyć? 

— Też nie idę. Kolejna gówniana uroczystość. — odpowiedział mi po dłuższej chwili swoim zirytowanym tonem. Bez obawy wyraził swoje awangardowe podejście. Wyglądało to tak, jakby przez ten czas w ogóle zastanawiał się, czy podjąć się rozmowy ze mną. 

Każdy inny żołnierz nawet dla darmowego jedzenia by poszedł. Mężczyzna siedzący jednak przy mnie był inny. Dużo bardziej indywidualny i za to z całą pewnością go ceniłam. Nogę miał założoną na nogę, a ręce ulokował na piersi, jasno sygnalizując to jak zamknięty jest. Tą postawą oznajmiał wszystkim, że nie chce by się do niego zbliżano. Nie miałam pojęcia, czy robi to świadomie, czy też nie, ale widok ten był dla mnie w jakiś sposób nostalgiczny. Pomyśleć, że kiedyś mogłam zachowywać się w podobny sposób. 

— Dlaczego tak myślisz? — spytałam. Naszła mnie potrzeba rozmowy z nim. Spojrzał na mnie, unosząc jedną z brwi ku górze. 

Od tak dawna nie słyszałam jego głosu, nie czułam obecności przy sobie. Zdążyłam za nim zatęsknić, a jego obecność stała się jak kawałek złota, zdobiący mój dzień. Niby dało się bez niego przeżyć, jednak zawsze miało się uczucie braku, pustki, niemożliwej do wypełnienia przez; na przykład srebro. 

— To sztuczne. Pieprzony Erwin robi z tego szopkę, porównując nas do jednej wielkiej rodziny. Chce stworzyć w ten sposób więzi, które i tak podczas wyprawy zostaną brutalnie rozerwane. Ciało towarzysza zniknie w paszczy tytana, a nasze przywiązanie sprawi, że sami narazimy siebie na śmierć. Gówniane koło relacji. Nie bawię się w to. — wygłosił dłuższy monolog. 

Szerzej otworzyłam oczy, rozkoszując się nieprzerwanym potokiem słów, wypływających z jego kształtnych ust. Nigdy nie dane było mi doświadczyć ich w aż tak dużej ilości. Zawsze tylko rzucał krótkimi komentarzami lub prychał i wydawało mi się przez to, że nie potrafi wyrazić swoich myśli. Było jednak zupełnie inaczej. Jeżeli Ackerman wiedział jak coś powiedzieć oraz przede wszystkim jak chce to powiedzieć, to potrafił mówić długo i sensownie jak tylko chciał. Takich momentów było też oczywiście o wiele za mało, jednak ci którzy ich doświadczyli mogli z całą pewnością nazywać siebie szczęściarzami. Ja byłam chyba w czepku urodzona, gdyż zdecydowałam się z nim podjąć dyskusję. 

— Jednak, czy bez więzi będziemy mieli w ogóle dla kogo się starać? — uniosłam kącik ust, próbując z tej pozycji, uchwycić jego wyraz twarzy. 

— Jeżeli jesteś wystarczająco silny, to możesz być samowystarczalny. — odpowiedział poważnie, poprawiając wpadające mu do oczu kosmyki włosów. 

Odkąd go ostatnio widziałam, wydawał się w ogóle ich nie ścinać, przez co mimo, że zachowywały swoje idealne ułożenie, wydawały się też przez to w jakiś sposób przeszkadzać. Zastanawiałam się jakim cudem może być taki poukładany przez cały czas. Nigdy nie widziałam go w sytuacji, gdy nie wie jak się zachować, czy też powiedzieć. Zwykle po prostu pozostawał przy sprawdzonych schematach, demonstrując w taki sposób niezwykłą klasę. Nie śmiał się, nie żartował i nie wygłupiał. Owszem, zważywszy na nasz wiek nawet nie wypadało tego robić, jednak w dalszym ciągu nawet my — dorośli — od czasu do czasu musieliśmy popełnić błąd. Czy dane mi będzie kiedyś zobaczyć jego potknięcie?

— Ja myślę, że ludzie w grupie są silniejsi. — kichnęłam, przerywając tym moją myśl. 

— Wspierają się, pomagają sobie w trudnych sytuacjach nie raz ratując wzajemnie życia. Posiadając kogoś do kogo możesz wrócić, pragniesz zrobić to za wszelką cenę, nawet do samego końca. Gdy odchodzisz też milej jest myśleć o tym, że ktoś po tobie będzie rozpaczał, ktoś będzie pamiętał, że w ogóle istniałeś. — z trudem przełknęłam ślinę. 

— Poza tym czy nie jest smutniej, walcząc samemu? — spytałam, próbując się zaśmiać. 

Ponownie mi jednak nie wyszło. Muszę zapamiętać, że dopóki mój organizm się nie uspokoi nie mogę nawet próbować nadwyrężać swojej przepony do celów rozrywkowych. Liczyłam, że Levi dołączy się do rozmowy, zacznie zaprzeczać, bądź popierać moje zdanie. Tak zrobiłby każdy normalny człowiek. Tak zrobiłabym też ja. On jednak nie był mną, ani kimś innym. Był sobą. Prychnął jedynie, oznajmiając mi swoją dezaprobatę. Po tym zapanowała między nami wymowna cisza, podczas której znów niepotrzebnie zaczęłam skupiać się na moim stanie. Co oczywiście było w każdym calu, złą decyzją. Angażowałam się w ten sposób w rozpaczanie przez co sam chłód podwójnie się potęgował. 

— Już jestem Kapitanie! — w pomieszczeniu rozległ się znajomy mi głos. Słyszałam jak Eren tupie, przy salucie, po czym powoli się do nas zbliża. Z perspektywy w jakiej się znajdowałam, wszyscy mogli bez krępacji patrzeć na mnie z góry. Nie popierałam oczywiście takiego stanu rzeczy. Nienawidziłam go wręcz. 

— Zostaw to na stole i znikaj. — wysyczał głosem przesiąkniętym dziwnego rodzaju jadem. 

W czasie gdy powinien mu podziękować, być wdzięcznym, że udało mu się to wszystko szybko załatwić, on po prostu lekceważył jego wysiłek. Zacisnęłam szczękę, na krótką chwilę zatrzymując uderzenie o siebie zębów. Musiałam wychwycić moment, w którym będzie wychodził. Musiałam skupić się na tym, by widział mnie, gdy będzie mnie mijał. W momencie, gdy jego kroki zbliżyły się do mnie, zmierzając do wyjścia, obrzuciłam Jeagera silnym spojrzeniem i warknęłam, zwracając na siebie jego uwagę. Zatrzymał się będąc zaskoczonym moją reakcją. 

— Dziękuję ci. — wyznałam, starając się uśmiechnąć. 

W momencie gdy odwdzięczył mi się równie ciepłym uśmiechem oraz skinął głową w geście uznania, mogłam czuć się z siebie dumna. To, że jesteśmy starsi, czy wyżsi rangą, w żadnym stopniu nie powinno nas uprawniać do braku szacunku wobec drugiego człowieka. Kapitan odchrząknął znacząco, co wybudziło stojącego nade mną Erena. Przeprosił cicho, za swoją niesubordynację i chwilę potem słychać było już tylko cichnące kroki jego butów na pobliskich schodach. Prawdopodobnie wracał do swojego pokoju zlokalizowanego w lochach, by przygotować się na wigilię. Jeżeli wiedział w jakim byłam stanie, nie musiałam się martwić późniejszymi pytaniami Hanji odnośnie tego gdzie wtedy byłam. Brunet powinien wszystko sprawnie jej wyjaśnić.

Pomiędzy mną a Ackermanem znowu nastała cisza. Nie miałam jej nic przeciwko. W pewnym sensie dawała mi wytchnienie, od ciągłego naporu innych. On nie oczekiwał ode mnie aktywnego udziału, jakiejkolwiek inicjacji rozmowy na siłę. Oboje wydawaliśmy się zdawać sobie sprawę z tego, iż jeżeli będziemy chcieli coś sensownego powiedzieć to to zrobimy. Mimo wszystko zapewniał mi swoja obecnością ukojenie. Od kiedy go poznałam, w złych momentach,w których byłam narażona na niebezpieczeństwo, on zawsze ze mną był. Poświęcał mi swój czas, dobrze zdając sobie sprawę, że jest on bezcenny. Ofiarował mi coś, czego wiedział, że już nie odzyska. I może zbytnio się nad tym pewnie nie zastanawiał, nie myślał o taki farmazonach jak ja, nawet mnie pewnie o to nie podejrzewał, jednak ja wiedziałam i to wystarczyło. Wystarczyło, bym po raz kolejny mogła go wystarczająco mocno docenić. 

W pewnym momencie gwałtownie wstał, wywołując tym ciche skrzypienie, uginających się pod jego ciężarem desek. Zniknął z mojego zasięgu wzroku  i chwilę potem pojawił się zaraz obok w metalową tacą, na której spoczywały dwa kubki czarnej herbaty oraz nieznanego mi rodzaju zupa. Spojrzał na mnie wymownie, by potem schylić się i usiąść przy moim boku. Patrzył na mnie przez chwilę z obojętnym wyrazem twarzy, po czym zmrużył oczy. 

— Siadaj. — rozkazał. 

Zamrugałam szybciej, przełykając ślinę, po czym jak najlepiej tylko mogłam, starałam się podnieść do siadu. Sprawiało mi to jednak ogromne trudności. Mój stan był dużo gorszy, niż na początku zakładałam. Olivia zwykła mawiać, że gdy czegoś się nie sprawdzi i nie poruszy, nigdy też się nie dowie, czy ta rzecz w dalszym ciągu jest użyteczna. Mogłam się teraz do tego bezsprzecznie porównać. Levi westchnął męczeńsko, obserwując moje daremne poczynania. Zaraz potem zbliżył się jednak do mnie, ostrożnie chwytając mnie za ramiona i przysuwając do siebie, w taki sposób, bym się o niego oparła. Był w tym jednak tak delikatny, że można by nie poczuć iż właśnie on to zrobił. Jako jedyny wydawał się uważać na zranione niegdyś przez Chrisa miejsca, nawet w chwilach, gdy rany były już dawno zasklepione. Pewien rodzaj prądu znowu przebiegł pomiędzy naszymi ciałami. Mężczyzna sam niekontrolowanie zadrżał, ujawniając zarazem swoją wrażliwość. Podczas tego wszystkiego w dalszym ciągu, czujnie mnie obserwował, badając moje reakcje. Martwił się, bardziej niż przypuszczałam. 

Jego ramię było jednak takie ciepłe. Jedynie przemoczony kawałek materiału, do którego wcześniej przylegałam, raził chłodem. Sprawiło to, że zaczęłam zastanawiać się, czy jemu też sprawia dyskomfort. W wojsku o przeziębienie było bardzo łatwo i nawet najmniej wyrazista przyczyna mogła doprowadzić do nieoczekiwanych skutków. Przygryzłam popękaną wargę. 

— Nie jest ci zimno? — spytałam, skupiając wzrok na jego klatce piersiowej. 

Będąc tak blisko niego, fizycznie go dotykając, znowu czując ten piękny zapach cytrusów i wody kolońskiej , mogłam wyczuć napięcie jego mięśni. Jak spinają się na moje pytanie, jak jego twarz pozostaje wciąż w takim stanie, ale jak jego całe ciało reaguje w całkiem odmienny sposób. Czyli to tak to robił? Niezauważalnie reagował na wszystkie wypowiadane przeze mnie słowa, starając się niczego nie ujawniać?

— To nie jest teraz istotne. — próbował mnie spławić, przewracając oczami. Nie zamierzałam się jednak poddać. Nie mógł narażać swojego zdrowia tylko ze względu na mnie. Wciąż był ważniejszy, był do jasnej cholery najważniejszą dla mnie osobą na świecie. 

— Jest. Przebierz się. Możesz się przeziębić. — nakazałam, całkowicie ignorując zacierające się pomiędzy nami tytuły. 

Już dawno przysięgliśmy sobie, że w swojej obecności nie będziemy bawić się w zwroty grzecznościowe. Wydawaliśmy się być razem bardziej ludzcy, niż w towarzystwie innych. Ja rozumiałam jego, a on był w stanie zrozumieć mnie. Mimo całego tego chłodu, dalej potrafił mnie wspierać. Nawet będąc przy tym mocno nieokrzesanym. 

Widać było jak bardzo mój pomysł mu się nie podoba. Jego usta zacisnęły się w cienką linię, powstrzymując się zapewne od rzucenia jakiegoś podłego komentarza w moim kierunku, a ręce w palcach lekko się zgięły. Prychnął w końcu, decydując się zmrozić mnie spojrzeniem. Przyznam, że rzadko kiedy udawało mu się mnie zaskoczyć. Następowało to zwykle wtedy, gdy wychodził zza swojego muru, choć na chwilę zdejmując maskę obojętności. Nie spodziewałam się tego, że tym razem również to zrobi, postanawiając się mnie posłuchać. Zrobił to, jednak po swojemu. Nie wyszedł do swojego pokoju, nie pożyczył też moich rzeczy, ani niczego innego. 

Lekko mnie odsunął, z powrotem dając położyć mi się na ziemi, by potem bez czasochłonnego odpinania guzików, zdjąć przez głowę, nałożoną przez siebie koszulę. Zrobił to tak jak na niego przystało — sprawie i bez niepotrzebnych ruchów. Zburzył tym ułożenie swoich włosów, przez co czarne kosmyki odstawały teraz w różne strony. Gula stanęła mi w gardle, a oczy nie potrafiły się oderwać od tego co widzę. Mięśnie. Blizny i piękne zakreślenia skóry. Wszędzie. Nawet w mojej głowie myśli zaczynały mi się plątać, a trzeźwość umysłu odeszła w zapomnienie. W tamtym momencie nie mogłam skupić się na niczym innym niż na jego odkrytej klatce piersiowej. Nie miałam pojęcia, że od samego widoku czegoś tak wyrzeźbionego, może mi się poprawić. Rozgrzało mnie to bardziej niż bym przypuszczała. I przyznam, że za wszelką cenę chciałam tego dotknąć. Bóg. 

Poskładał odpowiednio swoją koszulę i odrzucił ją obok moich schnących ubrań z tak wielką gracją, że aż z trudem byłoby to do czegokolwiek w tej chwili przyrównać. Opadła idealnie w wolne miejsce. Byłam w szoku gdy to zrobił. Jego sylwetka zawsze była niepozorna. Nie wyróżniała się niczym, poza widoczną postawą zwiastującą wszechogarniającą pewność siebie oraz dezaprobatę. Wśród innych był mały, wyśmiewany oraz niedoceniany. I choć miałam już przyjemność znaleźć się z nim w paru sytuacjach, by móc poczuć jak wielka siła w nim drzemie, zastanowić się nad tym skąd ją bierze i wyobrazić sobie jego ciało, to jednak dopiero teraz gdy zobaczyłam go na własne oczy, nie w wyobraźni, mogłam poczuć się naprawdę mała. Byłam jak mrówka w porównaniu do jej królowej. Niczym ziarenko piasku. Spoglądał na mnie, nie przejmując się kompletnym stanem rzeczy. Nigdy go takiego nie widziałam i podejrzewałam, że nikt też go takiego nie widział. Święta Sino! Teraz dosłownie każda czynność będzie przy nim dwa razy trudniejsza do wykonania.

O nic nie pytał. Wydawał się też zignorować mój utkwiony w nim wzrok i ponownie oparł mnie o swoją klatkę piersiową, w taki sposób bym siedziała do niego bokiem. Nie miałam żadnej możliwość ukrycia przed nim twarzy. Cholera! Znowu to robiłam. Znowu zachowywałam się jakbym nigdy nie widziała nagiego mężczyzny. Zachowywałam się jak pieprzona nastolatka, całkowicie opętana swoimi emocjami, choć tak naprawdę miałam już sporo lat na karku. Owszem nikt z kim byłam — bo byłam z przymusu — nie przywiązywał wagi do tego jak się czuję. Po prostu mnie wykorzystywali. Nie było też czasu na jakieś dłuższe przytulanki, czy tego typu rzeczy. Za każdym razem była to szybka akcja, albo tak jak w gwoli wyjątku, kilka godzin dręczenia przez Chrisa. Nie miałam szans, by skupić się na tym jak się czuję, jak odczuwam i co się dzieje wokół. A taka już byłam. Chciałam przeżywać wszystko wolniej i pełniej, by jak najwięcej szczegółów utknęło mi w głowie. Choć wątków z Podziemi nie chciałam akurat pamiętać. 

W momencie, gdy moja lodowata skóra, zetknęła się z tą jego, czarnowłosy wzdrygnął się. Był to naturalny odruch na gwałtowną zmianę temperatury. Poza dreszczami i napięciem, na jego twarzy nie zaszła jednak żadna zmiana. Był jak kamień. Uczuciowy kamień z ukrytymi w swoim zalążku emocjami. A ja chciałam, by ten zalążek nareszcie się ujawnił, rozbijając jego twardą skorupę. 

W tej chwili nic nie fascynowało mnie tak jak Levi. Każdy jego oddech, ciepło od niego bijące, każdy skurcz, zapach. To wszystko zlewało się w jedno powodując, że wewnętrznie chciałam wybuchnąć. Byłam ciekawa, czy w innej sytuacji gdybym też go o coś takiego poprosiła, to by się na to zgodził. Scenariusze były różne, a ja z dziwnych, z niczego nie wynikających zachcianek, pragnęłam poznać ich zakończenia. Byłam szalona, to więcej niż pewne. 

— Domyślam się, że łyżki też nie potrafisz utrzymać? — spytał, przywracając mnie tym do rzeczywistości. 

Jego głos był mi teraz dużo bliższy. Powietrze wibrowało pod jego tonem, a ciało dużo lepiej rezonowało ten dźwięk. Naprawdę niski baryton, który łamał moje serce. Idealny, kojący dla duszy, choć potrafiący być w swym pięknie równie mocno przeklęty. Ale muszę przyznać, że gdyby nie innowacyjne podejście językowe Ackermana oraz specyficzny rodzaj jego wypowiedzi, to to już nie byłoby to samo. To jaki był, sprawiało, że lgnęłam do niego jak ćma do ognia. Był moim płomykiem, podczas gdy ja przez większość czasu żyłam w ciemności, nie mogąc do niego dostrzec. Pojawił się tak nagle, ale teraz nawet ja mogłam stwierdzić, że nie potrafiłabym bez niego żyć. 

Podczas gdy prawą dłoń miał owiniętą wokół mojej talii, jego lewa ręka stabilnie podsuwała w moją stronę miskę zupy, wraz z zanurzoną w niej łyżeczką. Domyślałam się czego ode mnie oczekiwał. Uniosłam z trudem jedną z dłoni na wysokość naczynia i spróbowałam ją podnieść. Poskutkowało to jednak tym, że miska się zachwiała i gdyby nie dalsze wspomaganie Kapitana, zapewne bym coś albo stłukła, albo wylała. Upokarzające. Znowu słaba.

— Tch. Same tylko z tobą problemy. — skomentował, podsuwając zupę zaraz pod samą moją brodę. 

Sprawnie zmienił dłoń, sprawiając, że opierałam się teraz na jego ramieniu. Drugą ręką natomiast ujął łyżkę i uważając, by niczego nie pobrudzić, nakazał mi jeść. Nie miałam pojęcia, czy jest to tylko jeden z moich snów, czy dzieje się też to naprawdę. Nie wiedziałam jak sprawdzić to, by nie wyjść na idiotkę, nie chciałam też tego robić. Bo gdyby to wszystko okazało się moim marzeniem sennym, oznaczałoby to, że Levi tak naprawdę w dalszym ciągu nie wyszedł ze swojego gabinetu, a ja nigdy nie przestałam się martwić. Przełknęłam ślinę, patrząc najpierw to na niego, a potem na trzymany przez niego przedmiot, po czym delikatnie uchyliłam usta. Czarnowłosy korzystając z okazji, wsunął mi dość delikatnie jak na niego drewnianą łyżkę do buzi, zmuszając tym samym do połknięcia. Żar rozlał się po moim podniebieniu, powodując, że oniemal nie zapiszczałam. To co przyniósł tutaj Eren to był zagotowany do wrzątku rosół. Ten charakterystyczny smak. Nie mogłabym go z niczym pomylić. 

Ackerman nadawał tempo, raz po raz wsadzając mi kolejne porcje pomiędzy usta. Teraz już wiedziałam, dlaczego tak naprawdę nigdy nie widziałam go, żeby coś jadł. Kiedyś myślałam, że po prostu nie lubi robić tego przy innych lub po prostu utrzymuje dietę, jednak po czasie żadna z tych teorii nie miała sensu.  On po prostu spożywał posiłek szybciej niż inni, nie pozwalając sobie na spoufalanie się z innymi. Można więc było się domyślić, że dostarczony tutaj rosół, z pomocą czarnowłosego, znikł z miski tak szybko, jak Levi pozbył się koszulki.

Po wszystkim odstawił mnie z powrotem na podłogę, poprawiając nakrycie czerwonej narzuty. Byłam nią opatulona z każdej strony, a tylko głowa wydawała się wyłamywać ze szczelności. Nostalgiczne wspomnienia powróciły do mnie na chwilę, przedstawiając mi obraz zmartwionej twarzy matki, która tak dzielnie warowała przy moim łóżku, gdy byłam chora. Owijała mnie w podobny sposób, pozwalając organizmowi wypocić to co złe. Pociągnęłam nosem, czując zalegającą w nim wydzielinę. Mimo, że był to tylko chwilowy przebłysk dobrej przeszłości, to poprawił mi on humor na tyle, iż byłam w stanie szczerze się zaśmiać. Na szczęście zupa rozgrzała moje gardło i nie brzmiało to tak samo źle jak wcześniej.

— Co cię tak bawi? — fuknął na mnie, ze zniesmaczeniem odstawiając tłuste naczynie na tacę obok siebie. 

Chwycił jednocześnie w dłoń filiżankę zaparzonej przez Erena herbaty i przycisnął ją do ust. Widziałam jak z niesmakiem się krzywi, odstawiając ją zdecydowanie na bok. Widać było, że nie zamierza już tego dnia po nią sięgać. Przeczuwałam, że pójdzie zrobić sobie nową, jednak on cierpliwie czekał. Chciał usłyszeć odpowiedź na swoje pytanie. Zderzyłam z nim wzrok, wzdychając. 

— Wspomnienia z przeszłości. — wymamrotałam. 

Charakterystyczny blask zaciekawienia przemknął przez krótką chwilę w jego spojrzeniu, informując mnie o tym, że mimo iż chciał poznać o czym dokładnie myślałam, to nigdy by też na to nie naciskał. Był wyrozumiały co do tego. W pewien sposób on też wiedział jak trudno jest coś wyznać. Szczególnie jeżeli to coś jest dla nas dość dramatyczne i wzbudza odruchy wymiotne. To wspomnienie o którym miałam przyjemność sobie przed chwilą przypomnieć, wcale nie było złe. Nie widziałam przeszkód, dlaczego miałabym mu tego nie powiedzieć. I choć otwarcie nie zapytał, ja sama z siebie postanowiłam kontynuować. 

 — Matka w podobny sposób opiekowała się mną podczas choroby. — wyznałam, posyłając w jego kierunku lekki uśmiech. Było mi już łatwiej kontrolować mimikę twarzy. Mój stan się poprawiał. Obserwowałam jak powoli kiwa głową w geście zrozumienia. 

Po tym wszystkim zapanowała pomiędzy nami cisza. Ackerman nie wrócił już na oddalone ode mnie krzesło, a został tuż przy boku, co jakiś czas kontrolując moją temperaturę dotykiem dłoni na czole. Wydawał się dobrze znać na rzeczy. Dziwiło mnie, że nie posłał po nikogo kto być może mógłby mi lepiej pomóc, jednak po chwili zastanowienia znałam odpowiedź. Byłam naprawdę niedomyślna co do tego stanu rzeczy. Jasne było, że nie chciał nikomu psuć ostatnich chwil we wspólnym gronie. Musiałby zaraz fatygować pielęgniarkę w ambulatorium, a przez to dowiedziałaby się zaraz Zoe oraz inni. Byłoby to katastrofalne co do skutków, biorąc pod uwagę, że zyskałam niemy rozgłos oraz popularność. Odciągnęłabym przez to całkiem sporą grupkę osób od stołu. Nie miałam też wtedy pojęcia, że Levi wcale tak o tym nie pomyślał. Był samolubny i chciał mnie mieć tylko dla siebie, a rzucone do Jeagera podziękowania, mówiąc kuriozalnie lekko wyprowadziły go z równowagi.

W pewnym momencie burza wzmogła się, wydając z siebie zastraszające dźwięki. Wiatr gonił między budynkami, przeraźliwie świszcząc, a śnieg z głuchym łomotem obijał się o szyby. Było to na tyle gwałtowne, że zameczek trzymający drzwi balkonowe nie wytrzymał oporu i puścił zatrzask, otwierając je w ten sposób na oścież. Burza nie oczekiwała na Levi'a, który natychmiast pofatygował się by je zamknąć. Wwiewała do środka jak największe ilości białego puchu wymieszanego z deszczem, powodując przygaśnięcie kominka oraz znaczne obniżenie się temperatury. I choć ledwo mogłam tą zmianę poczuć, to po chwili spowodowało to, iż znowu trzęsłam się jak osika, zgrzytając zębami, w myślach przeklinając naturę. Czarnowłosy oczywiście nie szczędził sobie przekleństw, siłując się z zamkiem. Ostatecznie udało mu się z nim uporać. Dla bezpieczeństwa sytuacji, przysunął nawet pod okno stolik, by w razie potrzeby swoją obecnością powstrzymał powtórzenie się takiej sytuacji.

Gdy dostrzegł w jakim jestem stanie, widocznie się spiął, mrużąc przy tym swoje oczy. Był to wyraz zmartwienia. Może nie dość zauważalny, ale jednak jakiś. Zbliżył się do mnie, ponownie przykładając ciepłą dłoń do czoła. Prychnął pod nosem mamrocząc coś czego niestety nie byłam w stanie zrozumieć. Podszedł następnie do pieca i podłożył do niego jedną ze szczyp, by pobudzić ogień do większego zapłonu. Dbał bym miała wystarczająco ciepło, jednak nawet gorąc bijący od rozgrzanego metalu, wydawał się mi nie pomagać. 

— Kurwa. — zdenerwował się, dostrzegając, że mimo upływu czasu mój stan wcale się nie poprawia. 

Chodził przez chwilę po pokoju, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Śledziłam go wzrokiem, podziwiając ruch jego odkrytych mięśni. To co zobaczę to moje. Levi wydawał się być szczerze zdenerwowany oraz zaniepokojony, choć  po twarzy nikt by tego nie rozpoznał. Jak można było być, aż tak buforowo sprzecznym? 

Gdy w końcu wydawał się wiedzieć co chce zrobić, ponownie zbliżył się do mnie. Męczyłam się próbując uspokoić drgania, by rozmazująca mi się przed oczami sylwetka była bardziej wyrazista. Nie mogłam dać sobie zasnąć, nie w tej chwili. Stał nade mną, obserwując moją dygoczącą posturę, skuloną pod narzutą. Jego jabłko Adama widocznie poruszało się na tle skóry szyi, co informowało mnie o tym, że właśnie przełknął ślinę. 

— Odwróć się. — rozkazał, wyczekując mojego ruchu. Zmarszczyłam brwi, nie miejąc pojęcia o co może mu chodzić. Zirytowałam go tym. 

— Odwróć się na bok. — sprecyzował. 

Kaszlnęłam boleśnie, czując jak coś kłuje mnie w płucach. Z trudem przechyliłam się na prawy bok tak jak o to prosił, frontalnie zderzając się z ciepłem, które zaczynało coraz mocniej emanować od kominka. W dalszym ciągu nie czułam rąk, więc utrzymanie tej pozycji  było dla mnie wyjątkowo trudne. Dlatego też pochyliłam się w taki sposób, że moja twarz niemal dotykała podłogi, a cały ciężar był nałożony na miednicę. Było mi po prostu niewygodnie. Drewniane deski pokryte cienkim materiałem dywanu, nie były wcale najwygodniejszą rzeczą na jakiej miałam zaszczyt leżeć. No cóż, chociaż i tak było to o niebo lepsze niż kamienne płyty w celi. 

I w taki sposób nie mogłam już widzieć Ackermana. Stał dokładnie za mną, rzucając swoją posturą lekki cień na sąsiednią ścianę. Był ledwo widoczny, przez rozpraszające płomienie, tańczące w piecu, jednak też na tyle wykonturowany, bym przy odpowiednim skupieniu mogła go dostrzec. Czułam jego obecność oraz słyszałam oddech przebijający się przez trzask palonego drewna. Po chwili jednak oba te dźwięki zostały zagłuszone przez brzdęk sprzążki od pasa. Nie mogłam tego pomylić z niczym innym. Też używałam w końcu pasa po tym jak spadłam z wagi. Oddech ugrzązł mi w płucach, a bijące i tak już serce nie przestawało zwalniać. Potęgujące się skurcze w żołądku wciąż z każdą sekundą się nasilały. On odpinał spodnie

W myślach przemknęły mi wszystkie momenty, gdy musiałam doświadczać czegoś podobnego, przez co momentalnie wpadałam w ataki paniki. Dwie skrajności wciąż prześladujące mnie do teraz. Zagryzłam z bólem wargę, by powstrzymać pisk strachu. Nie chciałam się go bać. To był Levi, on przecież nie zrobi niczego, czego bym nie chciała. Dlaczego to wszystko co w tej chwili czułam, musiało być tak bardzo popieprzone?

Niepokoju dodał mi tylko odgłos odrzucenia materiału, wraz ze stukotem butów. Jeżeli dobrze zakładałam to czarnowłosy stał w tej chwili za mną prawie całkowicie roznegliżowany. Nie miałam nawet pojęcia czy nawet bieliznę ma na sobie. Czułam się jakbym była na mocnych narkotykach. Ta myśl i fakt, że kazał mi się odwrócić tylko dlatego bym go nie widziała potrajały wszystkie sygnały jakie wyrażało moje ciało. To było rozrywające. Zacisnęłam ze stresu uda, krzyżując nogi w kostkach. Dłonie za to wsadziłam pod głowę, dając zamoczyć im się od schnących powoli loków, które wraz z bielizną, pozostały jedynym chłodnym elementem, w jakim musiałam leżeć.

Wszystko wybuchło jednak w momencie, gdy ciepło narzuty w jakiej leżałam na chwilę zniknęło, a rozgrzany tors oparł się powoli o moje plecy. Czułam się jednocześnie tak wystraszona i podekscytowana, że mogłabym w każdym momencie zwymiotować. Lewą ręką przysunął mnie do siebie bliżej, chwilę potem przekładając, jedną z nóg przez te moje. Twarde i spięte mięśnie drapały moją skórę, sprawiając że wręcz wrzała. Cytrynowy zapach podwoił się, przyprawiając mnie o zawroty głowy, a jego oddech drażnił moją skórę na szyi, powodując gęsią skórkę. To nie działo się naprawdę. Ja chyba śniłam. 

Nie miałam odwagi by sprawdzić. Choćbym nie wiem jak się zmuszała, nie byłam w stanie przekręcić tej cholernej głowy i zmierzyć się z jego wyrazem twarzy. Szybko oddychał, powodując lekkie łaskotki, pomiędzy moimi łopatkami. Jego dłoń spoczywająca na moim boku nie poruszyła się od tamtego momentu, a tylko spokojnie leżała. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że przez cały czas wstrzymuje oddech. Musiało to w jakiś sposób zmartwić czarnowłosego, gdyż chwilę potem do moich uszu, dotarł jego zachrypnięty głos. 

— Ej, żyjesz? — spytał, uderzając powietrzem wprost z ust, obok mojego ucha. 

Był teraz bliżej mnie niż kiedykolwiek wcześniej. Nie myślałam już logicznie. Wszelka przewidywalność, znikła w momencie gdy zaczął mnie tutaj nieść. Nie wiedziałam jak, ale musiałam się z nim jakoś jednak zmierzyć, zdając sobie sprawę, że wielokrotnie przy tym będę musiała łamać swoje własne zasady. On zresztą parę swoich też pewnie już złamał. 

— Tak. — mruknęłam, przełykając ślinę.  

Każda moja reakcja, każdy oddech, poruszenie, drżenie, kaszlnięcie, będzie teraz przez niego dokładnie dostrzeżone. Zdradzałam się dokładnie wszystkim i nie mogłam nic na to poradzić, co mnie przez to też trochę frustrowało. Aż dziw było myśleć jak człowiek potrafi zostać zepchnięty do obrony, w momencie gdy jest narażony na ujawnienie.

Ale mimo tej całej niezręczności, poczucia dezorientacji oraz bezpieczeństwa wymieszanego z jakąś dawką stresu moim położeniem, to pomagało. Biło od niego ciepło porównywalne do tego uderzającego od paleniska. Byłam z dwóch stron ogrzewana, choć osobiście kłóciłabym się, że też jeszcze od środka. Czy właśnie spełniało się nieoczekiwanie jedno z moich pragnień?

Moje ciało przestawało się powoli trząść, a odmarznięte członki wracały do swojego danego stanu. I choć przebiegało to w naprawdę wolnym tempie, w całkowitej ciszy, w obecności mężczyzny, do którego czułam coś więcej niż tylko poczucie obowiązku, czy chociażby zwykłą przyjaźń, to coś wciąż nie dawało mi spokoju. Nie dawało mi ukojenia i zasmakowania chwilowego szczęścia. 

Powróciłam myślami do rozmowy z Hanji, do tego jak Leviathan opowiadał mi o tym co się działo w korpusie podczas mojej nieprzytomności. Wysłuchałam zdania niemal wszystkich, dostrzegłam zainteresowanie wszystkich. Wszystkich poza nim. Wszystkich poza osobą, na której zdaniu mi zależało. Czyżby naprawdę tak bardzo się poświęcał, by znowu otrzymać ode mnie tylko kolejny problem? Czy byłam dla niego tylko kamieniem u nogi, któremu wydawało się przez namowy innych, że nie jest w jego oczach tylko zwykłym brukiem, a najpiękniejszym diamentem? Czy znowu byłam na tyle lekkomyślna i głupia, by wyobrażać sobie coś czego nie ma?

Ale przecież była jeszcze sytuacja po urodzinach. Co prawda byłam pijana w trupa, on zresztą też wydawał się być wstawiony. Pamiętałam jednak. To nie mogło mi się przyśnić. Ackerman w tamtym stanie również powinien pamiętać i podejmować świadome decyzje. Pytanie brzmiało tylko; dlaczego? Dlaczego się powstrzymywał? Dlaczego przychodził, mącił i pozwalał mi się zakochiwać bardziej, by zaraz potem odchodzić? Dlaczego to wszystko robił? 

Nie to jednak było najważniejsze. To ile czasu i wysiłku mi poświęcił, musiało wymagać od niego naprawdę dużo zaangażowania. A ja nigdy nie chciałam być dla nikogo problemem. Nie pragnęłam, by ktoś poświęcał całego siebie, tylko dlatego, że ja nie mogłam czegoś osiągnąć. Tylko dlatego, że ja byłam w niebezpieczeństwie. Nie wiedziałam jednak, że czarnowłosy zawsze czuł się do tego zobowiązany. Był moim ochroniarzem. W głowie zawitała mi myśl. Przełknęłam ślinę, poruszając się lekko. Musiałam jakoś rozluźnić skamieniałe mięśnie. W jego choć lekkim uścisku, było to nie lada wyzwaniem. Nie ograniczał mnie fizycznie, jednak psychiczny nacisk, wydawał mi się w tamtej chwili zbyt duży. 

— Levi? — zaczęłam, czekając na jego reakcje.

— Czego? — warknął gardłowo z lekkim przeciągnięciem. Zrobił to w taki sposób jakby dopiero co wybudził się ze snu. Choć może ja naprawdę go obudziłam? Uroczy.

— Dziękuję. — wyznałam szczerze. Poczułam jak bardziej niż zwykle napinają mu się mięśnie, a oddech w szybszym tempie opada na moją szyję. Wystraszyłam go? Zdziwiłam?

— Za co? — zapytał, bardziej się wybudzając. Zaskoczyłam go.

— Za wszystko co dla mnie zrobiłeś. Jestem wdzięczna, że wydawałeś na mnie swoje oszczędności. — powiedziałam pewnie, nie chcąc by wziął to za rodzaj przymusu, kierowany do niego tylko ze względu na stopień. 

On nigdy nie był dla mnie tylko Kapitanem. Na samym początku traktowałam go jak wroga, potem jak osobę która jest w stanie mnie zrozumieć, kogoś o dobrym sercu i twardej skorupie, by potem opierać się z nim na relacji czysto przyjacielskiej. Nie mam pojęcia jak, ani kiedy rozwinęło się to do tego stopnia, bym pragnęła jego całego. Chciałam jego uwagi, myśli i obecności. Chciałam do niego należeć. Wszystko zależało teraz od tego, czy on chciał mnie przygarnąć. I była to jedyna rzecz, o którą nie mogłam go poprosić. Jedyny wybór jaki będę musiała zaakceptować, bez względu na wszystko. 

— Jest coś co mogłabym zrobić, żeby ci to jakoś wynagrodzić albo zwrócić? — dodałam pośpiesznie, chcąc wyraźnie zaznaczyć co mam na myśli. 

W tym momencie jego palce poruszyły się lekko, zjeżdżając na mój brzuch. Płuca znacząco zwiększyły objętość, a ja tylko mogłam sobie wyobrazić jak charakterystycznie marszczy czoło, gdy się zastanawia. Chwila ta ciągnęła się wyjątkowo długo, trzymając mnie w ciągłym napięciu. Nie znałam jego odpowiedzi, a ta niewiedza w tym momencie wydawała się dla mnie wyjątkowo zabójcza. Zagryzłam policzek od środka, nie mogąc już jej wytrzymać. 

— Nie chce twoich pieniędzy. — mruknął zaczynając. 

Przełknął ślinę, przygotowując się na wyznanie mi czegoś ważniejszego, a przynajmniej ja czułam, że to co zamierza mi powiedzieć, dużo teraz zmieni. Atmosfera pomiędzy nami, znowu się zagęściła, doprowadzając mnie na skraj wytrzymałości. Kurwa, raz kozie śmierć.

— Czego, więc chcesz? — zwróciłam się do niego niemal szeptem, trudząc odwracaniem. 

I w momencie, gdy niemal zderzyłam się z nim nosem, a kobaltowe tęczówki, z zaskoczeniem błysnęły, zorientowałam się jak blisko mnie był. Przez chwilę zakręciło mi się w głowie, przez co zmuszona byłam szybciej zamrugać. Idealnie zarysowana szczęka, była mocno zaciśnięta, a czarne kosmyki włosów, opadały lekko na bok uwydatniając jego idealne podcięcie wraz z uchem. Czy teraz mogę już umrzeć?

— Trzech rzeczy. — odparł. Nieme wspomnienie zamigotało mi przed oczami, a piwne tęczówki błysnęły gdzieś w podświadomości. Nie Nina, nie wolno ci.

— Jakich? — dopytywałam, chcąc wiedzieć co będę musiała poświęcić.

Prawdą było, że dla tego mężczyzny mogłam nawet zabić. Spuścił wzrok, kierując go na mój biust, który przyciskałam nieświadomie do jego klatki piersiowej. Zagryzł wargę, na co moje serce podskoczyło. Czy on kiedykolwiek tak zrobił? Cholera.

— Po pierwsze, przyjdziesz jutro do mojego gabinetu. — wyjaśnił mi, barwiąc swój baryton w najbardziej emocjonalną wersję, na jaką mógł sobie pozwolić. 

To był miód dla moich uszu. Skinęłam głową, unosząc jeden z kącików ust, lekko ku górze. Wolałam nie pytać o coś więcej. Był w dobrym nastroju i nie chciałam tego psuć. Dowiem się jutro. Na razie musi mi wystarczyć świadomość, że jutro znowu będę mogła zamienić z nim słowo. To było o wiele więcej niż oczekiwałam. 

— Po drugie, masz ćwiczyć i przeżyć wyprawę, którą ten hazardzista przygotowuje specjalnie ze względu na ciebie, gówniarzu. — przewrócił oczami. 

Widząc to z bliska wydawało się to być naprawdę zabawne. Wyglądał z tej perspektywy jak dorosłe dziecko, któremu nie do końca odpowiadały warunki, na które musiał przystawać. Zaśmiałam się, wydobywając z mojego gardła o wiele przyjemniejszy dla ucha chichot. Zignorowałam już jego, prześmiewcze nazwisko, które już nie aż tak często gościło na jego ustach. 

Na całe szczęście nie musiałam się też już martwić o anginę. Gorące ciało, które w dalszym ciągu przyciśnięte było szczelnie do mojego, zapewniało mi idealne środowisko do odbudowy. To dziwne, ale przyzwyczaiłam się do tego i czułam się w jego obecności dziwnie naturalnie. Całkiem tak jakbym była właśnie we właściwym miejscu. Jakbym tam właśnie należała. 

— A po trzecie? — pośpieszyłam go. I w tym momencie wydawało się, że coś go blokuje. 

Warknął, zmieniając swoje nastawienie co do mnie. Poprawił się tracąc swoją tymczasową pewność siebie. Jego też musiała męczyć niewygoda tej pozycji, jednak tylko też w taki sposób mogłam być teraz w obecnym stanie. Niemal podskoczyłam, gdy przypadkowo położył dłoń na moim pośladku, źle oceniając odległość. Serce podskoczyło mi do gardła, a podbrzusze się skurczyło. Matko.

Panicznie i wręcz natychmiastowo odsunął się ode mnie, zrywając ze mną jakikolwiek kontakt cielesny. Wyszedł spod narzuty i wstał, odwracając się do mnie plecami. Tym razem jednak się nie odwracałam. Pozwoliłam sobie podziwiać to, co codziennie przykryte było w większości przez materiał. Całkowicie zignorowałam to co miało przed chwilą miejsce, napawając się czystym widokiem. Kto wie kiedy znowu będę miała taką okazję? Może to właśnie był ten jedyny raz? 

— Nie ważne. — syknął, dziwnym, nieznanym mi wcześniej tonem. 

Czy on był zawstydzony? Czy udało mi się spowodować tak gwałtowną reakcję, tak naprawdę tylko leżąc i zadając mu pytania?

— Wszystko co powiesz jest dla mnie ważne. — wydukałam, dopiero w trakcie zdając sobie sprawę, co tak naprawdę wydobywa się z moich ust. 

Przyłożyłam już tylko lekko ścierpniętą dłoń do warg w gwoli odruchu. Spostrzegłam poruszenie jego ramion oraz to z jaką gracją, ukrywa swoją twarz w dłoniach. Stał bezpośrednio na przeciwko drzwi balkonowych, przez które przebijać zaczęło się światło. Leżeliśmy tutaj tyle, że panująca na dworze śnieżyca zdążyła się już nawet trochę uspokoić. Długie westchnięcie przedarło się przez pokój jak brzytwa, rozrywając chwilowy nastrój. 

— Może lepiej już pójdę. — wymamrotał, odwracając się do mnie. 

Ponownie obdarował mnie chłodnym spojrzeniem oraz równie zimnym tonem, który zaczął ponownie spowijać lodem moje serce. Poczułam strach, gdy zaczął zbierać ubrania i pośpiesznie je na siebie wkładać. Czułam się zagrożona. Uważałam, że jeżeli dam mu wyjść to jakimś cudem znajdzie wymówkę, bym jutro nie musiała pojawiać się u niego w gabinecie. Przewidywałam, że znowu zaszyje się gdzieś, unikając konfrontacji ze mną. A ja wiedziałam już teraz, że nie dam rady drugi raz tego wytrzymać. 

W momencie, gdy przechodził obok mnie, zmierzając do drzwi, zebrałam w sobie całą odwagę, którą zgromadziłam i tak mocno jak mogłam, chwyciłam go za kostkę. Ackerman zachwiał się, prawie się wywracając. W ostatniej chwili ledwo złapał równowagę, odwracając się do mnie i mierząc charakterystycznym dla siebie spojrzeniem. Groził mi w ten sposób, że jeżeli zaraz go nie puszczę, to poniosę co do tego konsekwencje. Nie wiedział jednak, że byłam na nie gotowa. 

— Zostań proszę. — wymamrotałam, walcząc ze sobą by jakoś utrzymać z nim kontakt wzrokowy, co w tym momencie wydawało mi się być wyjątkowo trudne. 

Nie zareagował w żaden sposób. Stał jak głaz, wpatrując się we mnie, czołgającą się bezwiednie u jego stóp. Robiącą wszystko by go tutaj zatrzymać. I byłam jedyną osobą, która zabiegała o jego obecność. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że przypominałam mu w tym momencie jego samego, błagającego los, by nareszcie pozwolił mu cieszyć się tym co ma. Scenę, gdy Kenny — jego wuj — bez najmniejszego zawahania porzuca go na ulicy. Złagodniał.

— Nie chce być sama w wigilię. — ciągnęłam, próbując na niego jakoś wpłynąć. 

Wydawał się mi być w tej chwili tak bardzo odległy, choć dosłownie moment temu, miałam go na wyciągnięcie ręki. Teraz ledwo, utrzymywałam go za kostkę, próbując nie dopuścić by mi się wyrwał. Wydawało się jednak, że on nie zamierzał wyjść. Gdyby miał mnie opuścić, zrobiłby to już dawno. 

— Tch. — prychnął, zmieniając nieco swój wyraz twarzy. Nie był teraz, aż tak bardzo zacięty, jak przed sekundą. 

Ukucnął, zabierając ze mnie narzutę. Zdezorientowana starałam zakryć się przed nim rękami. Prawdę mówiąc materiał zasłaniał to na czym mi zależało, w tym również i niechciane blizny po cięciach, a teraz zostałam z niego obdarta. Chłód znowu otulił moje ciało, powodując, że zadrżałam. Nie było to jednak w takim stopniu jak na początku. Zdecydowanie mój organizm zdążył ustabilizować się do poziomu homeostazy, a jedyne co dawało o sobie znać, to lekkie mrowienia w najbardziej poszkodowanych częściach ciała. 

Nie zwracał na to uwagi. Jedną dłoń wsadził pod kolanami, a drugą podparł moje plecy, ustawiając mnie w tej samej pozycji, w jakiej mnie tutaj przyniósł. Nie zajęło mu długo przeniesienie mnie do łóżka wraz z narzutą. To była zaledwie chwila, niczym zdecydował się mnie nakryć pierzyną i ruszyć by, podłożyć kolejne drewno z tych przyniesionych przez Erena. Obserwowałam jego ruchy, spodziewając się, że będą one ostatnimi tego dnia jakie doświadczę. 

Los jednak dla odmiany postanowił miło mnie zaskoczyć. Czarnowłosy wrócił do mnie, ponownie zdejmując z siebie koszulę oraz buty. Przeszedł nade mną, chwilowo siadając mi na biodrach, po czym sam wygodnie rozłożył się od strony ściany. Z jego ust wydobyło się przyduszone mruknięcie, świadczące o tym, że miękkość materaca zdecydowanie mu odpowiadała. Choć ja twierdziłam, że jego własne łóżko, jest o wiele wygodniejsze od tego mojego. Ten jeden raz, kiedy miałam przyjemność w nim gościć, zdecydowanie wystarczył, bym mogła to stwierdzić. 

— Dziękuję. — wyszeptałam, spoglądając na niego kątem oka. 

Leżałam na plecach i była to na razie najbardziej wygodna pozycja jaką znałam, więc postanowiłam jej nie zmieniać. Też przykryty był kołdrą, z zamyśleniem wpatrywał się w sufit nie odpowiadając mi. Byłam mu wdzięczna. Leżałam z moim Kapitanem w jednym łóżku w całości ciesząc się z tego faktu. We dwójkę, mimo już całkowicie zachowanej odległości było nam cieplej, a ja sama mogłam być przez to spokojniejsza. Przyzwyczajona do otulającej mnie miękkości oraz otulającego mnie zapachu, zrobiłam się senna. 

Z każdą sekundą mój oddech zaczął się wyrównywać, a oczy samoistnie się zamykały. Powoli odpływałam, zanurzając się w odmętach swojej podświadomości. I choć zwykle miałam zwyczaj rozmyślać przed snem oraz pisać niemożliwe do spełnienia scenariusze, tak teraz wyjątkowo nie musiałam tego robić. Główny bohater tych historii, leżał bowiem obok mnie zapewniając mi tym samym wystarczającą dawkę wrażeń. Nasłuchując jego bicia serca, zasnęłam, wciskając na twarz, nieświadomy uśmiech. 

Tertio: Sed quod amor me.


cdn.

*Tertio: Sed quod amor me. — (łac. Po trzecie : pokochaj mnie.) 






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro