#15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Zmarli przyjaciele nie spoczywają w ziemi, ale żyją w naszych sercach; tak Bóg chciał, abyśmy nigdy nie byli sami." — Aleksander Dumas — "Hrabia Monte Christo"

Wiatr przyjemnie owiewał twarz, a słodki zapach kwiatów docierał do nozdrzy. Lekkość jaka ogarniała moje ciało była zaskakująco przyjemna, a atmosfera wydawała się sprawiać, że wszystkie zmartwienia i smutki jakie niosłam dotychczas na swoich barkach stawały się niewidoczne. Przyjemne ciepło, cudna cisza oraz wszechogarniające wrażanie przytulającego mnie bezpieczeństwa.

Nie poznawałam tego miejsca. Pusta zielona przestrzeń, odgrodzona nieboskłonem oblanym kolorami, które towarzyszyły najpiękniejszym zachodom słońca, a w najbardziej widocznym miejscu stało samotne drzewo o różowych płatkach, którego zapach roztaczał się wszędzie wokół. Wszystko tak odmienne od realiów jakie znałam, wszystko tak bardzo inne, a jednocześnie tak dziwnie podobne do wszystkiego.

Najbardziej zadziwiające co jednak w tym wszystkim zauważyłam, to całkowity brak jakichkolwiek ścian. Nie było murów, nie było więzienia, nie było tytanów. Człowiek mógł nareszcie poczuć się wolny. Przymknęłam na wpół oczy napawając się tym niesamowicie przyjemnym uczuciem. Wolność.

— Nareszcie tutaj dotarłaś. — delikatny głos doszedł do moich uszu, przyprawiając mnie o ciarki. 

W tym momencie miałam wrażenie, że na karku włosy stają mi dęba, serce przyśpiesza, a oddech choć normalnie powinien być cięższy do złapania, nareszcie napełnił całą pierś. Szerzej otworzyłam oczy i spojrzałam w kierunku oddalonego o kilkanaście metrów drzewa. Rozpoznawalna sylwetka majacząca nie tylko we wspomnieniach, czy sercu, teraz stała przed moimi oczami wyciągając ku mnie swoją dłoń.

Koronkowa sukienka sięgająca jej do kolan wydawała się zlewać również z pasmami zielonych źdźbeł trawy, przez co wyglądała jak długi dywan samej matki ziemi. Kosmyki włosów smagane wiatrem o odcieniu pszenicy plątały się ze sobą, tworząc charakterystyczny spad poprzecinany półcieniami. Czekoladowe tęczówki spoglądały na mnie łagodnie, a ja nie mogłam uwierzyć w to, że ona tam stoi. Taka sama jak ją zapamiętałam, tak samo silna i pogodna, pełna nadziei nawet kiedy zdołała się od tego wszystkiego uwolnić — Olivia.

— Jak...? — nieme pytanie wyszło automatycznie z moich ust. 

Zacisnęłam pięści, a materiał mojej koszuli pod opuszkami palców wydawał się być naprawdę jedwabisty. Nie poczułam jednak bólu, a zdziwienie wymalowało się na mojej twarzy. Momentalnie uniosłam ręce na wysokość oczu i omiotłam je spojrzeniem, szybciej mrugając. Na skórze nie było najmniejszego otarcia, nie wspominając już o ranach od noży. Jakimś cudem nie potrafiłam sobie wyobrazić nawet tego, że kiedyś mogły tam być.

— Podejdź. —  zawołała wyraziście swoim delikatnym głosem.

Skupiłam się teraz bardziej na jej twarzy, wciąż nie wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę. Zderzyłam się z jej promieniującym obliczem. W tym świetle wyglądała jak najprawdziwszy anioł. 

Wzięłam głębszy wdech, zaciągając się odurzającą słodką wonią otoczenia i z wyuczoną dumą wypięłam pierś przed siebie. Chwilę potem kroczek za kroczkiem, zaczęłam posuwać się do przodu, wspinając się na wzniesienie, na którym rosło drzewo. Z każdą kolejną sekundą byłam coraz to bliżej odwracającej się do mnie plecami kobiety, a uczucie szczęścia narastało w piersi. Napięcie nie było równe nawet temu, które odczuwałam w obecności Ackerman'a. Czułam się zupełnie inaczej, całkiem tak jakby nic nie było w stanie przeciwstawić się mojej woli oraz decyzjom, tak jakby nic nie stało mi na drodze do osiągnięcia spełnienia.

Dreszcze przechodziły moje ciało, a serce łomotało w piersi kiedy zrównałam się wraz z nią. Zapach jej charakterystycznych perfum, jej cień w którym się kryłam oraz zachód słońca majaczący przed naszymi oczami, który w Podziemiach był dla nas tylko marzeniem. Teraz mogłyśmy go wspólnie doświadczyć, stać tutaj w swojej obecności oraz patrzeć na ten piękny widok. Całkiem tak jakbyśmy cofnęły się w przeszłość, a te wszystkie pośrednie wydarzenia były jedynie snem. 

— To wszystko mi się śni. — wyszeptałam, przybierając na twarz jeden z najpiękniejszych uśmiechów. 

Kątem oka spojrzałam na nieobecną twarz mojej przyjaciółki, która również patrzyła na mnie identycznego rodzaju wzrokiem. W jej oczach nie było tego zmatowienia, tej przygaszonej nadziei i wymuszanego pozytywizmu. Stały się takie jak zapamiętałam to w jej ostatnich chwilach — pełne szczęścia oraz ulgi. W końcu mimo, że jej ciało zostało tam na dole, jej dusza nareszcie mogła od tego wszystkiego odejść. Dla niej nie było ograniczeń, nigdy nie istniały mury oraz ograniczający czas. 

Stojąc jednak przy jej boku, w oświetlających nas, wyjątkowo ciepłych oraz przyjemnych promieniach zachodzącego słońca dobrze zdawałam sobie z tego sprawę, że nie dane mi jest zostać tutaj wraz z nią. Coś niewidzialnego ciągnęło mnie z powrotem w stronę cienia i chłodu, w przeciwnym kierunku niż ona się znajdowała. Znalazłam się tutaj przypadkiem, zabrana przez wyobrażenia swojego przemęczonego umysłu. Na samą myśl, że jest to tylko moja wyimaginowana rzeczywistość robiło mi się przykro, a usta same zaciskały się w żalu.

— Dlaczego? — wymamrotałam cicho, wytrzymując jej pokrzepiające spojrzenie.

— Dlaczego tu jesteś? Dlaczego razem tutaj jesteśmy? — wypowiedziałam trochę głośniej, zaciskając odruchowo pięści.

Mój oddech przyśpieszył, a łomoczące serce jak dziwne wrażenie biło rozbijając na małe cząsteczki moje poplątane myśli. Dłuższe utrzymanie kontaktu wzrokowego dużo mnie kosztowało, gdyż było zarówno czymś kojącym duszę, ale jednocześnie rozrywającym mnie od środka. Ponieważ ja miałam świadomość, że jest to tylko ulotna chwila w całej wieczności mojego życia bez niej — bez Olivii.

Na moje pytania zareagowała na początku lekkim zdziwieniem, jednak zaraz potem na bladej oraz nieskalanej skórze policzków pojawiły się charakterystyczne dołeczki, a usta rozciągnęły się w rozczulającym uśmiechu. Brązowe tęczówki również się śmiały, choć żaden dźwięk nie nadszedł z jej strony — przynajmniej nie do momentu kiedy ja sama lekko otworzyłam buzię, chcąc się wypowiedzieć nie wiadomo na jaki temat. Miałam wrażenie, że trzeba coś sobie wyjaśnić, ale kwintesencją tego było to, że całkowicie nie miałam pojęcia co. Co tu się działo?

— Ponieważ nareszcie mogę odejść. — odparła w końcu, odwracając się do mnie całym swoim korpusem. 

Lica miała zaróżowione, materiał koronkowej sukienki spływał delikatnie po jej ramionach, zostając zwieńczony falbanami na rękawach, a smukła talia opasana została srebrnym pasem. Była ode mnie o głowę wyższa oraz zdecydowanie piękniejsza, a ja nawet teraz potrafiłam przez ułamek sekundy poczuć się od niej gorsza. Nie powinnam schodzić na te tory merytoryczne. Mogłam domyślić się, że tak się to skończy. Nie da się jednak całkowicie panować nad swoimi najbardziej zakorzenionymi przyzwyczajeniami.

— Odejść? Przecież ty nie żyjesz. — wydusiłam, przełykając ślinę. 

Dziwny niepokój ogarniał moje ciało, choć jednocześnie czułam się tak bardzo dobrze jak jeszcze nigdy. Nie miałam pojęcia co się dzieję. Czułam się tak zagubiona, tak poplątana w tym wszystkim. Czy to wszystko jest tylko żartem, który sama sobie funduję? A może ma jakieś drugie dno?

— Owszem. — zgodziła się ze mną blondynka, na co tylko zmarszczyłam brwi w dezorientacji. 

Miałam mnóstwo pytań, a jej odpowiedzi z każdą chwilą nasuwały mi na język coraz większą jej ilość. Kiedy chciałam jej coś na to odpowiedzieć, spokojny ton nie dał mi dojść do głosu, a kontynuował wciąż przyprawiając moje uszy o błogość. 

— Jednak cały ten czas czuwałam nad tobą. — przyznała, wciąż z uśmiechem na twarzy. Jeden z kosmyków włosów wpełzł na jej twarz, jednak sprawna dłoń szybko to poprawiła, zakładając go sobie za ucho.

— Czekałam, aż będziesz w stanie uwolnić się od swoich okowów, znaleźć coś co naprawdę chcesz robić i na czym ci zależy. — wciąż spokojnie kontynuowała, podczas gdy mi oddech sam utknął w piersi.

— Ale jak to? O czym ty mówisz? — wykrztusiłam, czując narastający ścisk w żołądku. 

To co mówiła potwierdzało tylko moje przeczucia oraz informacje. Jakim cudem stała tutaj przede mną, a ja przed nią? Jakim cudem miałyśmy możliwość by wymienić ze sobą słowa? Nagle zrobiło mi się trochę chłodniej, a dreszcze pojawiły się na dotąd ogrzewanym przez słońce ciele.

— Pamiętasz jak wspólnie obiecywałyśmy sobie, że kiedyś razem spojrzymy na zachód? — spytała retorycznie, gdy niepewnie postawiłam jeden krok w jej stronę. Wciąż intensywnie obrzucała mnie spojrzeniem, a czekoladowe tęczówki wręcz raziły pasją.

— Pamiętasz jak przyrzekłam ci, że wtedy wyznam ci coś ważnego? — do moich uszu dotarło kolejne pytanie. Tym razem jednak oczekiwała ode mnie odpowiedzi. Przełknęłam ślinę, robiąc kolejny krok w jej kierunku.

— Tak. — przytaknęłam.

— Chodziło o twoje przywiązanie. O brak akceptacji życia bez uszczęśliwiania innych, zrezygnowania z robienia czegoś dla siebie, tylko na poczet innych. — wymieniała na palcach, próbując jaśniej zobrazować mi moje zachowanie, którego nie miałam chęci niegdyś kontrolować. 

Przygryzłam wargę, zbliżając się do niej na tyle, że gdybym tylko lekko pochyliła się do przodu, z całą pewnością uderzyłabym w jej brodę. Z tej odległości jej zapach był na tyle wyraźny, by w jakimś stopniu zacząć mnie ogłupiać. Tak bardzo chciałam, by to co się dzieje, miało realne odzwierciedlenie w rzeczywistości.

— Pragnęłam, żebyś z tym skończyła. — wyznała, kładąc swoje dłonie na moich ramionach. 

Wzięłam głębszy wdech i szybciej zamrugałam, dając jej się od siebie odciągnąć. Zadarłam głowę lekko do góry i spotkałam się z jej urzekającym wyrazem twarzy.

— Ale ja już...— zaczęłam, jednak nie dane było mi skończyć, gdyż smukły palec, został natychmiast przyłożony do moich ust. 

Tak wyraźnie czułam ciepło bijące od jej dłoni. Nawet przez materiał mogłam poczuć jak jej bliskość jest kojąca, jak jednocześnie boli nie będąc prawdziwą. Czułam jej palec na moich wargach, który z małą siłą był do nich przyciśnięty, jej skupiony wzrok na mojej osobie. Tak bardzo pragnęłam, żeby była ze mną już zawsze. 

Jej słowa jednak mieszały mi w głowie i sprawiały, że nie wiedziałam co dokładnie ma przez nie na myśli. Moje wcześniejsze odpowiedzi były jedynie zdawkowe, by pozwolić jej wyrazić to co ma na myśli. Z każdym jednak przedłużającym się momentem, nabierały jakiegoś większego sensu. Zaczynałam łączyć wątki, zakotwiczając je również z obecnymi wydarzeniami.

— Wiem i właśnie dlatego tutaj jestem. — powiedziała, podchodząc do mnie jeszcze bliżej. 

Pochyliła się lekko i z całej siły objęła swoimi dość rozbudowanymi ramionami moje bezwładnie poddające się jej naporowi ciało. W tamtym momencie czas wydawał się na chwilę zwolnić, a w moich oczach zamajaczyły łzy, porozumiewając się z pękającym powoli sercem. Ta wizja była piękna, najpiękniejsza z tego czego w całym swoim życiu doświadczyłam. Uosabiała wszystko to co wiązało się z moim dawnym marzeniem, wszystko co wiązało się z blondynką. Była tak bardzo odmienna od koszmarów z jej udziałem, że aż wykluczyłam możliwość śnienia. 

Przełknęłam głośniej ślinę i przymknęłam oczy, tylko by zaraz potem również przycisnąć jej plecy do siebie z odpowiednio dobraną siłą. Czułam jej oddech na szyi, włosy ocierające się o moje policzki oraz oddech, zupełnie tak jakby była tutaj ze mną żywa. Trzymała mnie swoich ramionach, a ja trzymałam ją i to było piękne, bo czułam się na swoim miejscu. Wtedy też dotarł do mnie sens jej słów. 

Powróciło wspomnienie z jej udziałem, kiedy przez jedną z dziur w Podziemiach, obserwowałyśmy pojawiające się na niebie gwiazdy. Momentalnie coś ścisnęło mnie w gardle, a w oczach zamajaczyło charakterystyczne szczypanie, przez co zmuszona byłam je otworzyć. Dłonie zaczęły mi drżeć, a oddech również przyśpieszył. Miałam również wrażenie, że z każdym momentem robi się tutaj coraz ciemniej. Całkiem jakby szczęście powoli znikało ze szklanki naruszając strukturę również i tego stworzonego przez mój umysł świata.

— Spełniasz naszą ostatnią przysięgę. — wyszeptałam, trzymając się na skraju płaczu, a jej mocniejsze ściśnięcie tylko mnie w tym utwierdzało. 

— Opuszczasz mnie. — słowa ledwo opuszczały moje usta, a łzy zaczynały powoli spływać po moich policzkach. Przygryzłam wargę, próbując powstrzymać szloch.

— Nie odchodź. — wymamrotałam, mocniej wtulając się w jej korpus. Miałam jednak wrażenie, że również i ona wydaje się być smutna moim odkryciem. Byłam taka żałosna. 

— Jesteś ostatnią osobą, która mi została. — wyjąkałam żałośnie, pociągając nosem, tylko po to by zaraz potem zostać pociągniętą przez jej stanowcze dłonie do tyłu. 

Moje ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała, a spojrzenie szukało tego czekoladowego, które ani myślało się przed nim chować. Nawet teraz ona nie przestawała się uśmiechać, nawet jeżeli można było wyczytać z niej smutek.

— Nareszcie jestem wolna. — odparła, na chwilę spoglądając w kierunku słońca, które już prawie całkowicie schowało się za horyzontem. 

— Nie rób mi tego. — próbowałam ją zatrzymać, chcąc złapać ją za jedną z dłoni. 

Ta jednak w przeciwieństwie do poprzedniego ciepła, jedynie obco przeze mnie przeniknęła, a ja z szokiem omiotłam kobietę spojrzeniem. 

— Cieszę się, że mogłam po raz ostatni z tobą porozmawiać. — wyznała szczerze. 

Z oka uciekła jej samotna, słona kropla, która powoli spłynęła od jego kącika, aż po sam koniec delikatnie zarysowanej szczęki. Lśniła na jej bladej skórze jak zadra niszcząca całą tą piękną wizję, choć wydawała się naprawdę adekwatna do smutnej atmosfery.

— Proszę... — nie poddawałam się w prośbach, jednak ona wydawała się z każdym momentem coraz to bardziej zanikać. Nikła z każdym utraconą smugą światła po tej stronie horyzontu.

— Nie zamartwiaj się i nie śpiesz za szybko na ten świat. — odparła spokojnie, wycierając wilgotny policzek w zarezerwowany tylko dla siebie, dyskretny sposób. 

— Żyj, kochaj, wierz i poświęcaj się, aż do kolejnego momentu kiedy znowu będziemy mogły się spotkać. — podniosła głos, podkreślając poszczególne słowa, podczas, gdy mi całkiem zaczynało zamazywać się spojrzenie. 

W tym momencie wydawała się być tylko ledwo widoczną mgłą, która zbłądziła w tej krainie zapuszczając się na zbyt wysoki pułap, przez co nie była w stanie długo trwać w odpowiednim dla niej stanie. Nie mogłam przestać płakać. To bolało bardziej niż strata rodziny, bardziej niż zdrada. Traciłam ją po raz drugi. Po raz drugi nie mogłam nic na to poradzić. Wokół nas zrobiło się już niemal całkowicie ciemno, a ja ledwo mogłam dostrzec jej majaczące w tym świetle tęczówki. 

— Olivia... — wyszlochałam, próbując pochwycić jej znikające wraz z ostatnimi promieniami słońca ciało. 

Nie miałam jednak pewności, że wciąż tam było, a ogarniający mnie chłód oraz niepokój, całkowicie mieszał mi w głowie. Wraz z nastającym mrokiem, jej ciało zanikło całkowicie, a mnie otoczyła jedynie nieprzenikniona ciemność, w której bezczynnie stałam zaciskając pięści.

— Nina, nie zapominaj, że teraz ty też jesteś wolna. — ostatnie dźwięki jej delikatnego głosu obiły się echem od ogarniającej mnie nicości. 


Nagły dotyk. Wyrwanie mnie z tego stanu oraz rażące światło dnia, sprawiło, że oszołomiona usiadłam na łóżku. Nagłe kłucie w boku oraz nie opisany ból dłoni znacząco przypomniały mi o tym, że wróciłam do smutnej rzeczywistości. Nie mogłam już nic zmienić, ani niczego od niej usłyszeć. Całkowita momentalna pustka istnienia. Cisza przeszłości z ostatnim utraconym z niej elementem.

— Skarbie. Pobudka. — niewyraźny i dość znajomy głos dotarł do moich uszu, choć ja wciąż zagubiona, wciąż nie miałam pojęcia kto do mnie przemawia. 

Załzawione oczy zamazywały mi pole widzenia, a płaczliwe westchnięcie sprowokowało gościa, do przyciśnięcia mnie do siebie. Osoba ta usiadła od razu na pryczy i objęła mnie szczelnie ramionami, ignorując całkowicie moje obrażenia na co syknęłam, zaciskając przy tym zęby. Zaczęła głaskać mnie po głowie, jednocześnie sennie bujając, a piżmowy zapach dotarł do moich nozdrzy, doskonale informując mnie o jego właścicielu. 

Pociągnęłam nosem, poddając się łzom oraz obezwładniającemu uczuciu potrzeby bliskości. Moje ciało czuło prawie to samo co w tamtym momencie, gdy Olivia tak silnie przytulała mnie do siebie. To było identyczne, choć również znacząco różniło się od siebie. Nie dało się tego jednoznacznie opisać. 

Choć właśnie odeszła cząstka mnie, a uścisk strasznie bolał, to właśnie jego potrzebowałam, żeby wrócić do mojej nadziei. Hanji była lekiem, który pozwolił mi uzupełnić lukę w sercu po tym co przed chwilą działo się w mojej głowie. Przez moment po prostu siedziałyśmy razem w ciszy, przyciśnięte do siebie. Ona głaskała mnie uspokajająco po głowie, a ja całkowicie się temu poddawałam, nie powstrzymując łez. Tak bardzo dziękowałam w tym momencie losowi, że mam tą kobietę przy sobie. 

— Zły sen? — spytała po dłuższej chwili, kiedy nareszcie zdecydowała się powoli ode mnie odsunąć. 

Wzrok miała zatroskany, a jej wyraz twarzy nie świadczył o niczym innym niż zmartwieniu. Widać było, że przejęła się moim stanem. Namacalne było to jak bardzo jej na mnie zależało. Nie mogłam wyobrazić sobie nikogo lepszego na moją przyjaciółkę. Przełknęłam ślinę, próbując jakoś otrzeć łzy spływające po moich policzkach, jednak nim sama to zrobiłam, Zoe wyciągnęła przed siebie dłonie i sama zaczęła ścierać mi je swoimi palcami. 

— To nic strasznego. Czasami takie się zdarzają. — mówiła, starając się brzmieć jak najbardziej przekonywująco. 

Jej ciepłe dłonie dotykały z delikatnością moim policzków, a ja z czasem coraz spokojniej oddychałam. Czułam się źle, wręcz koszmarnie smutno, jednak z jakiegoś powodu, czułam że mogłabym w tej chwili góry przenosić, a żadna przeszkoda nie była mi już na tyle straszna bym nie mogła jej pokonać jakimś wymyślnym sposobem. Uśmiechnęłam się pod nosem.

— Nie to nie był koszmar. — zaprzeczyłam jej po raz ostatni pociągając nosem, na co brunetka obrzuciła mnie swoim spojrzeniem, które momentami tak bardzo przypominać potrafiło mi te Olivii. 

Odsunęła się, zaprzestając wycierania słonych kropel z mojej twarzy i spojrzała na mnie poważniej, unosząc tym samym ku górze brew w geście zdziwienia. Na sobie miała lekko pożółkłą koszulę, na nogach żołnierskie buty, a spodnie z całą pewnością należały do garnituru, w którym pojawiła się niegdyś na ognisku. Charakterystyczny nieład na głowie przyprawiał człowieka o bardziej pozytywistyczny pogląd na świat, a okulary które lekko zsuwały jej się z nosa w tej kompozycji idealnie pasowały do jej podejścia. 

Nie wiem dlaczego zwracałam uwagę na takie elementy bez wyraźnego powodu, jednak w jakimś stopniu czułam tego niewyjaśnioną potrzebę. Przygryzłam wargę, czując jak dziwne ciepło rozlewa się po mojej klatce piersiowej, gdy widziałam jak Zoe wytrwale czeka na moją dalszą wypowiedź. 

— Co to więc było? — ciekawość znowu okazała się być silniejsza od niej, więc poruszające mnie pytanie dotarło do moich uszu. 

Po plecach przebiegły mi ciarki, a dłonie zaczęły drżeć, co powodowało swego rodzaju utrzymaniem mnie przy rzeczywistości. Nawet niewielkie ruchy powodowały bowiem ból porównywalny do wkłuwania się drobnych igiełek w najbardziej wrażliwe miejsca ludzkiego ciała. Starałam się to pokonać. Póki co  dawałam radę.

— To był najpiękniejszy sen jaki kiedykolwiek miałam. — wyznałam, nie wątpiąc ani w jedno ze swoich słów. 

W pewnym sensie ta psychiczna wycieczka bardzo mi pomogła. I choć raniła doszczętnie moje i tak pokiereszowane już serce, to nie mogłam zaprzeczyć, że spełniło się właśnie jedno z moich marzeń, a obietnica złożona blondynce w pewnym sensie została przeze mnie dotrzymana. Mogłam czuć się wolna bez konsekwencji. Miałam możliwość obejrzenia najpiękniejszego zachodu słońca z kimś kogo śmiało mogłam nazywać siostrą. To było więcej niż kiedykolwiek. Powinno mi wystarczyć. Nie oznacza też że nie wystarczyło, jednak...

— To dlaczego płakałaś? Nie powinnaś się uśmiechać? — dopytywała Zoe, poprawiając okulary na swoim nosie. Ja jednak tylko się lekko uśmiechnęłam.  

— Powinnam. — przyznałam po chwili namysłu, odczuwając szybsze kołatanie serca. 

— Ale to wszystko, choć było tak piękne, to nie było prawdziwe. — wyjaśniłam, przełykając głośniej ślinę. 

— A marzenia nigdy nie będą w stanie stawić czoła rzeczywistości. — dodałam, zniżając ton. 

Spuściłam bardziej głowę, spoglądając na biały materiał przykrywającej mnie narzuty i westchnęłam głośniej. Nostalgia mimo obecności Hanji wciąż przyprawiała mnie o uczucie smutku. Dlaczego nawet po takim czasie raz doświadczony ból, nie potrafił wyjść z mojej duszy, a uderzał mnie tak samo mocno jak tamtego dnia?

— Jednak zawsze możemy się starać, by tak się stało. — pocieszała mnie, unosząc do góry moją głowę. 

Jej palce z mojej brody czujnie jednak złapały za lecące mi do oczu włosy i założyły je za ucho. Posłałam jej smutny uśmiech, spoglądając jednocześnie w czekoladowe tęczówki. Teraz tak samo jak Olivia, wszyscy którzy byli dla mnie ważni, stawali się moimi skarbami. 

— Niektóre ze swoich snów można spełnić. — odparła z przekonaniem. 

Spojrzałam na nią niepewnie. Wiedziałam, że chciała dobrze. Podejrzewałam, że miała na myśli całkowicie coś innego i w niektórych aspektach jej punkt widzenia naprawdę mógł być słuszny. Musiałam sobie jedna poradzić z tym sama. Ponieważ nawet wsparcie pozostanie jedynie tylko wsparciem z zewnątrz, a jego świadomość tylko może pomóc nam w pozbyciu się swojego problemu. Prawdziwą walkę bowiem toczymy samotnie.

— Niestety nie tych, które są nieosiągalne przez czas. — wymamrotałam, przerywając nasz kontakt wzrokowy, by kątem oka spojrzeć za okno. 

Dzisiaj miało odbyć się ognisko, spotkanie z przyjaciółmi, miłe chwile spędzone razem, a ja dramatyzowałam z powodu jakiegoś snu. Byłam egoistką, wciągającą w swoje przedstawienia wszystkich wokół. Czułam się wypruta z energii mimo długiego snu, choć moje wyczerpanie wynikało zapewne ze zmęczenia psychicznego. 

— Nie mów mi, że... — zaczęła Zoe, jednak wiedząc, że moja mądra przyjaciółka dobrze zdaje sobie sprawę z tego co miałam na myśli, szybko jej przerwałam. 

— Właśnie pożegnałam się z moją przeszłością. — przytaknęłam jej, napawając się dziwnego rodzaju wagą tych prostych słów. Wydawały się wybrzmiewać teraz szczerzej niż kiedykolwiek wcześniej. Tak jak gdyby naprawdę były prawdziwe. Przełknęłam głośniej ślinę. Moje ciało wciąż drżało, a suchość w gardle dusiła niemiłosiernie po nocnym bezdechu.

— Jestem z ciebie taka dumna, Nina. — odparła z całym przekonaniem Zoe, sięgając po leżącą na krześle porcję jedzenia. 

Spojrzałam na nieschludnie poskładaną kromkę chleba, przesmarowaną jakiegoś rodzaju dżemem i już wiedziałam co za chwilę będę musiała zrobić. Moi przyjaciele o mnie dbali. Znajdujące się na stoliku nocnym kwiaty, wzruszający sen, troska brunetki, która również jak i Ackerman przygotowała mi z własnej woli coś do jedzenia. 

Choć czułam się samolubnie, wiedząc ile dla mnie robią oraz co muszą poświęcać, by tutaj ze mną być, nie miałam im prawa też odmówić. Potrzebowałam ich pomocy, ich wsparcia oraz poczucia się dobrze choć przez moment. Doświadczyłam dużo, straciłam jeszcze więcej, jednak wiem że tracić będę też więcej. Chciałam jednak przeżyć wraz z nimi u boku jak najwięcej dobrych chwil, a za to co robią dla mnie teraz, sowicie się odwdzięczyć. Jeszcze nie wiedziałam w jaki sposób, czy za co, jednak pragnęłam tego. Ponieważ moim przyjaciołom należało się dobro całego tego świata, na który z całą pewnością nie zasłużyli.

Łzy wzruszenia znowu zamajaczyły mi w oczach, a dziwny ucisk w klatce piersiowej który tylko potęgował to uczucie wcale mi nie pomagał. W ostatnich dniach moje rozdarcia emocjonalne były zdecydowanie zbyt męczące, a natłok wydarzeń jedynie utrudniał mi myślenie. Dzisiejsze wyjście z całą pewnością mi się przyda. Nim jednak zdążyłam się głębiej nad tym wszystkim zastanowić, niecierpliwa brunetka podsunęła mi pod brodę kanapkę nakazując otworzyć buzię, a ja przełamując swoją wstydliwość, kolejny raz uległam, biorąc pierwszy gryz. Dobrze przegryzłam chleb, po czym powoli go połknęłam, wciąż spoglądając na Zoe.

— Dziękuję, że ze mną jesteś, Hanji. — wydukałam, wychwytując jej równie ciepłe spojrzenie, które z całą prawdziwością wyrażało tyle samo co najpiękniejsze odbicie moich uczuć. 

— Ja również ci dziękuję, skarbie. — podniosła głos, szczerząc się bardziej niż zwykle. 

Poruszyła głową tak gwałtownie, że przez posuwisty ruch do góry, niemal nie doprowadziła do upadku jej szkieł, które ledwo trzymały się na jej nosie. Uniosłam brew patrząc na nią jak na najbardziej szlachetną i szaloną osobę. Momentami zachowywała się jak całkowita idiotka zapominając o najważniejszych dla żołnierza przepisach oraz zasadach. Stawała się przeciwnością Levi'a, Erwina oraz wszystkich innych, ale w pokrętny dla siebie sposób zawsze potrafiła sprawić, że to co robiła, kończyło się sukcesem bez poniesienia ofiar. 

Jednak wciąż była moją idiotką, a ja ceniłam ją ponad wszystko.

****

— Na pewno nie chcesz iść do skrzydła szpitalnego? Ta rana na nodze nie wygląda dobrze. — przyznała zaniepokojona Aurelia, przypatrując się ropiejącemu nacięciu na skórze towarzyszki. 

Tuż po wizycie w gabinecie Ackerman'a oraz jego wyjątkowo dziwnym rozkazie, jaki od niego otrzymały, postanowiła za namową Mulle udać się jeszcze na chwilę do wspólnego pokoju, który został przydzielony damskiej części ich oddziału. Dwuosobowy, dość przestronny skrawek ich własnej codzienności, dzięki któremu brunetka pozwolić sobie mogła na chwilę wytchnienia. 

Jej nowa znajoma nie była w zbyt dobrym stanie, choć z całą zawziętością starała się to ukrywać. Przyciszone prychnięcia, grymasy, a teraz nareszcie odwrócony wzrok, gdy pokazywała jej stan swojej nogi. Jej upewnienia ani na moment nie pozwoliły jej zwątpić, że ognistowłosa kłamie. Była wyjątkowo przekonująca co do tego wszystkiego, choć może też nieznajomość obcowania z ludźmi ze strony Clarke trochę przyczyniła się do błędnej oceny sytuacji. 

— Już z gorszych ran się wylizywałam. — wymamrotała, uciążliwie odciągając od siebie przejętą sytuacją Aurelię. 

W stolicy Samantha pokazała swoją siłę. Rude loki powiewały na polu bitwy, wykupując większość osób z ciężkich sytuacji. Pojawiała się pomiędzy walczącymi w najgorszym momencie, odpierając lub biorąc na siebie każdy atak. Przez to, że właśnie tak się zachowywała, tak zapalczywie miotała przed wszystkimi, doprowadziła do swojego nędznego stanu. 

Brunetka była w szoku jak bardzo szalonym, niemiłym, a jednocześnie nieodpowiedzialnym można się stać, gdy tak naprawdę sprawia się w jednej chwili wrażenie kogoś nie do pokonania, pełnego odwagi oraz wyrachowania. Odkąd dostrzegła w czasie wyprawy osobę Mulle, nie potrafiła się jej nadziwić. Dalsza ich znajomość, tylko dziwnie ich do siebie przyciągała, co wydawało się potwierdzać jej dziwne przeczucia. 

— Tym razem nie jestem pewna, czy sobie poradzisz. — odparła niepewnie, walcząc ze swoją naturą, która wykluczała ją pewni z grupy ekstrawertycznych osób. 

Przywykła już że w tym świecie mało kto będzie interesował się nią i jej życiem, więc przyrzekła sobie kiedyś, że nie pozwoli by ktoś przestał się zajmować tym swoim. W tym momencie Mulle nie miała prawa ignorować swojego stanu, a jako że Aurelia próbowała kiedyś dostać się do oddziału Pułkownik Zoe dobrze wiedziała jakie ze zranień jest bardziej lub mniej niebezpieczne. 

— Na ulicy dawałam sobie radę. — lekceważący ton nie opuszczał młodej kobiety. 

Siedziała na łóżku ze spuszczonymi nogami. Od siniaków ledwo trzymała się w pozycji siedzącej, a światło męczyło jej oczy, uświadamiając jak niewiele tej nocy spała. Pot oblewał jej skórę, włosy nie były już objętościowo widowiskowe — stała się przygaszona i nie widać już było po niej tej siły, którą starała się w oczach innych budować. Odkąd tylko wstąpiła do korpusu, nie chciała już być ani razu na tyle słaba, by potrzebować czyjejś pomocy. 

— Teraz nie musisz już... — Clarke próbowała jej coś wytłumaczyć, jednak zwiadowczyni ani myślała jej słuchać. 

— Muszę. — wymamrotała, poprawiając lecące do oczu włosy. 

Jej głos rozbrzmiał dziwnie w uszach jej towarzyszki przyprawiając o szybsze bicie serca i szybszy oddech. Znajome ciepło towarzyszące jej jeszcze w czasach dzieciństwa przyczyniło się do większej dawki odwagą jaką w sobie jeszcze posiadała. W tej chwili miała wrażenie, że trochę bardziej zbliżyła się do kobiety. 

— Zawsze musiałam dbać o siebie. Nigdy nie było łatwo, więc teraz też nie zamierzam polegać na innych. To upokarza. — wyjaśniła swój punkt widzenia, zaciskając ręce na ciemnej narzucie swojego łóżka. 

Jej sylwetka była skulona i roztrzęsiona, co wręcz tylko zachęcało do tego, by podejść i przytulić jej pięknie, wyrzeźbione przez treningi ciało. Zielone tęczówki Clarke nie potrafiły odwrócić od niej wzroku, gdyż nawet w tym momencie potrafiła wprawić ją w oszołomienie. Może sama nie rozumiała nigdy jak to jest samotnie walczyć o każdy kawałek jedzenia, szukać lokum by przetrwać kolejną zimową noc, czy szukać jakichkolwiek groszy na podstawowe potrzeby. 

Zawsze wszystko zapewniali jej rodzice, nigdy też nie narzekała, jednak dobrze zdawała sobie sprawę, że tacy ludzie także istnieją. W myśli przywoływała sobie niewyraźne sylwetki dwójki dzieci, o które kiedyś z jakiegoś powodu wypytywała matkę, jednak było to na tyle odległe wspomnienie, że niemal od razu wyrzuciła je z głowy. Przełknęła ślinę i wstała ze swojego łóżka, które znajdowało się naprzeciw tego rudowłosej. 

— Zatem zaufaj tylko mnie. — odparła, czując jak na jej policzkach pojawiają się rumieńce. 

Mówienie o sobie, umyślne skupienie na sobie uwagi wymagało od niej dużego poświęcenia, a wyciągnięcie na wierzch wszelkich emocji, które chciała jej wyznać jeszcze pewnie długo nie będzie miała miejsca, jednak nie zamierzała wciąż tylko ze smutkiem obserwować rozwoju swojej towarzyszki. Jeżeli otworzy się przed nią choć trochę, to możliwe, że ona również odważy się na ten niewielki krok. Aurelia wierzyła, że dając Samanthcie cząstkę siebie, otrzyma również i kawałek samej Mulle. I choć raz w życiu ta wiara nie okazała się być jedynie złudnym marzeniem, gdyż kobieta z jakiegoś powodu, którego jeszcze nie znała, wydawała jej się ufać tak jak utraconej w dzieciństwie blondynce. 

— Nikt inny nie będzie musiał oglądać twojej słabości. Nikt inny już jej nie zobaczy. Nikt poza mną. — mówiła dalej, wyłapując błękitne spojrzenie zwiadowczyni, która w szoku spoglądała na jej lekko zaróżowioną twarz. 

Atmosfera w pokoju gęstniała z każdym nieświadomym krokiem zbliżającym je do siebie nawzajem. Serca wydawały się łapać wspólny rytm, a niewyjaśniony spokój oraz pewnego rodzaju ulga pojawiały się w ich duszach. Każdy ruch sprawiał, że były sobie bliższe, każde słowo koiło ich potargane życia. Czyżby to właśnie o takim dopasowaniu pisały te wszystkie, słynne dzieła artystów?

— Choć nawet w moich oczach, nigdy nie będziesz słaba, Samantha. Pamiętaj o tym. — wyznała Clarke, przyklękając przed nią na jedno kolano. 

Jej ciepła dłoń zetknęła się z lodowatą skórą ognistowłosej, na co kobietę przeszły dreszcze. Ucisk choć bolał, w pewnym stopniu wydawał się leczyć rany wewnętrzne, poniesione w przeszłości nieskończoną ilość razy. Brunetka z powagą przypatrywała się ropiejącej brzydko ranie, obserwując ją chyba z każdej możliwej strony. 

Nie myliła się wcześniej. Konieczne było oczyszczenie rany, odkażenie jej, a następnie prawdopodobnie szycie. Gdyby teraz tak to wszystko zostawić, mogłoby dojść do dalszego zakażenia i dużo poważniejszych konsekwencji takich jak utrata nogi, czy chociażby śmierć, a tego z całą pewnością nie mogłaby znieść. Nie wytrzymałaby kolejnego dnia w pustym pokoju, pozbawionym życia. Nie dałaby rady znieść tej ciszy oraz braku obecności. Ponieważ choć naprawdę lubiła być sama, to to uczucie w zbyt nasilonej częstotliwości, obdzierało ją jeszcze bardziej z chęci do życia, które w zwiadowcach były dużo cenniejsze niż chęci. 

— Wstań. — niepodobny do niej ton nakazał Mulle podnieść się i wysilić zmęczone ciało do ruchu. 

Sama również podniosła się do pionu i wyczekująco spojrzała na zmęczoną twarz, która w dalszym stopniu z dezorientacją przypatrywała się ich poczynaniom. Uchylone usta wydawały się pytać ją; dlaczego to wszystko robi? Dlaczego chce jej pomóc mimo tego, że tak krótko się znają? Jednak wciąż milczały, dobrze zdając sobie sprawę, że osoba Aureli jest ucieleśnieniem potrzeb jej serca. 

— Gdzie mnie ciągniesz? — spytała, chwytając lekko za zwiadowczą kurtkę brunetki, na co ta tylko bardziej się spięła. 

Każdy gest poczyniony ze strony towarzyszki tylko bardziej ją stresował, jednak musiała być w tym momencie na tyle silna, by zmusić ją do wysiłku. Już prawie udało jej się dopiąć swego. Jeszcze tylko mały kawałeczek dzielił ją od osiągnięcia pełnego sukcesu. Biorąc głębszy wdech, chwyciła ostrożnie Mulle, pod ramię pomagając jej się podnieść i powoli zaczęła ciągnąć ją w kierunku wyjścia. 

— Idziemy się wykąpać. — oznajmiła jej, próbując pokrzepiająco się uśmiechnąć, na co ta tylko charakterystycznie dla siebie fuknęła. 

— Nikt w porze obiadowej nie bierze pryszniców. — podkreśliła przewracając oczami, pozwalając sobie na przykrycie swojej wrażliwej strony, bardziej interesującą osobowością. 

— Więc nikt poza mną nie zobaczy twojej słabości. — słowa Aurelii okazały się być jednak pewnego rodzaju zakończeniem ich dziwnej konwersacji. 

Zamknęły bowiem pewien etap, który choć na pierwszy rzut oka niezbyt widoczny, był naprawdę ważny. Tego dnia mijając na swojej drodze Gregor'a powierzyły mu rozkaz od Kapitana Levi'a nie przejmując się już żadnymi konsekwencjami z tego aspektu. Liczyła się jedynie sama wzajemna obecność oraz swego rodzaju porozumienie, które się pomiędzy nimi nawiązało. 

Powoli, kierowały się w stronę damskich łazienek, których nikt nie odwiedzał zbyt często z powodu braku chęci i czasu. Jedna kuśtykając ze wsparciem, druga wspierając ją na tyle ile mogła, oparte jedna o drugą, wspólnie równoważąc siły. Obie zmierzały tam jednak z drobnymi uśmiechami. 

To właśnie wtedy przeskoczyła między nimi ta drobna iskierka chemizmu, który był wystarczający do zapoczątkowania rozbudowanej reakcji, ciągnącej za sobą różne skutki. To w tamtym momencie Samantha dostrzegła w Clarke kogoś komu można zaufać. Kogoś więcej niż tylko tylko towarzyszkę z drużyny. 

Miała jednak nadzieję, że tego nie pożałuje. 

****

— Co?! Naprawdę zamierzasz iść w tym stanie się bawić?! — krzyk Zoe rozniósł się po sali, przyprawiając mnie o palpitację serca. 

Był bowiem na tyle niespodziewany jak człowiek tytan wśród zwiadowczych zastępów. Jej zamaszysta gestykulacja również nie poprawiała wcale mojego rozeznania w sytuacji. Choć nie minęło wcale tak dużo czasu od naszego ostatniego spotkania, ja z jakiegoś powodu nigdy od razu nie mogłam przyzwyczaić się do jej wybuchów emocji. 

— Ciszej, Hanji. — zniżyłam głos, zerkając za pobliskie okno. 

Jeszcze tego by brakowało, żeby ktoś zaniepokojony hałasem przybiegł sprawdzić co się stało. Tylko narobiłby sobie problemów. Choć wątpię, by ktoś był na tyle "świeży", żeby nie połączyć tego krzyku właśnie z Zoe. W pewnym sensie korpus zwiadowczy był już przyzwyczajony do jej wybuchów, więc brunetka już wszędzie mogła się czuć swobodnie. Nic jej nie ograniczało.

— No, no ja się nie spodziewałam, że taka towarzyska jesteś. — zacmokała, opierając się na podparciu krzesła. Ja natomiast westchnęłam tylko głośniej przymykając oczy. Ledwo powstrzymałam się od odruchu użycia dłoni do podparcia brody.

— Sama wiesz dobrze, że tak nie jest. — odparłam spokojnie. 

Nie miałam pojęcia, w którym momencie mój humor po porannej nostalgii, poprawił się na tyle bym była w stanie szczerze się śmiać oraz otwarcie żartować. Nie wiedziałam też kiedy zeszłyśmy na temat przyniesionych przez moich przyjaciół kwiatów oraz eksperymentów Zoe. Teraz jednak żwawo dyskutowałyśmy o zbliżającym się ognisku, o którym informację okularnica wyciągnęła ze mnie szybciej niż bym się tego spodziewała. 

Zapewniała mi zajęcie całą tą rozmową rozmową i nie dawała czasu na pomyślunek, a to też w pewnym aspekcie zapewniało mi spokój. Nie chciała mi dać czasu, bym przypomniała sobie o smutnych wspomnieniach, które zostały pobudzone przez jedno marzenie senne. 

— Jest, czy tam nie jest, to nie ważne. — zignorowała moje słowa, potwierdzając tym swoje własne przekonania, które w żadnym stopniu nie były podobne nawet do tych moich. 

Dzisiejszy dzień również był piękny, można było nawet rzec, że ładniejszy niż ten wczoraj. Nawet przy otwartym oknie w salce było wyjątkowo ciepło. Idealna temperatura do spacerów ciągnęła mnie na zewnątrz, choć z całą pewnością idealne do rozmowy towarzystwo wcale nie myślało nawet by mnie tam wypuścić. 

— Idziesz tam z jakiegoś specjalnego powodu, czy ze względu na kwiaty od twojego tajemniczego wielbiciela? — przysunęła się do mnie, poprawiając szkła na swoim nosie. Raziły mnie one momentami, zmuszając do mrużenia oczu poprzez odbijanie mocnego światła. 

Im dłużej ją znałam, tym bardziej szalone i nienormalne teorie z jej strony słyszałam. Wydawała się zauważać każdy niuans w moim życiu, którego nawet ja nie byłam w stanie dostrzec. Dbała o mnie bardziej, niżeli ja sama o siebie oraz odkąd tylko dołączyłam do korpusu usilnie próbowała doprowadzić do sytuacji łączących mnie z Ackerman'em. Nie żebym miała jej to wszystko za złe. 

To, że przy tym wszystkim tak bardzo się poświęcała i udowadniała mi, że momentami potrafi znać mnie lepiej niż ja, świadczyło o tym iż prawdopodobnie nie potrafiła mi zaufać. Nie brała pod uwagę tego, że sama również potrafię decydować o sobie, zadbać o własne samopoczucie, dać sobie czas. Też przecież byłam człowiekiem. 

Nie była to jednak chwila na takie wyznania w jej kierunku. Aktualnie przez rany byłam uzależniona od wszystkich. Musiałam liczyć na ich pomoc, troskę oraz zrozumienie. Chwilowa słabość powstała w wyniku pokonania swoich barier. Jedna, momentalna szybka zmiana, która sprawiła, że zależeć zaczęło mi na własnym szczęściu, a nie jedynie krążącej wokół mnie obawy. 

Ponieważ wszystko będzie dobrze, jeżeli własnoręcznie o to zadbam. Wszystko się ułoży, kiedy pokażę wszystkim wokół, że stałam się silna nie tylko fizycznie, ale również psychicznie. Ja zburzyłam swój mur i pokonałam ograniczenia płacąc za to ogromną cenę. Pozostało mi czekać jedynie aż Levi...

— Ehh... — westchnęłam przeciągle — przecież mówiłam ci, że przynieśli je moi przyjaciele. Zaprosili mnie też na to ognisko. — próbowałam jej to wytłumaczyć, jednak jak wiadomo docierała do niej tylko odgórnie nałożona przez siebie prawda, która z każdą chwilą zaczynała robić się bardziej denerwująca. 

— To ciekawe dlaczego ja o tym nic nie wiem. — zamrugała szybciej, opierając głowę na dłoni złożonej wygodnie w pięść.

Zamilkłam. Poczułam się zmieszana co starałam się nieudolnie ukryć, jednak zdałam sobie sprawę z tego, że nie mam prawa przemycać Zoe na tak prywatne spotkanie. Moi przyjaciele sami potwierdzili, że to ma być niewielka grupa osób. Możliwe również, iż dobrali żołnierzy w specyficzny sposób, w odpowiedniej ilości oraz złudzeniu atmosfery, która ma mnie zadowolić. Nie miałam prawa bez konsultacji z nimi, zapraszać w tej chwili Zoe. Nina, musisz improwizować. 

— Ponieważ nie jesteś na nie zaproszona. — starałam się nie zdradzać głosem swojego powątpiewania oraz pewnego rodzaju zawiedzenia. 

Nie byłam pewna czy brunetka mi w to wszystko uwierzy, kiedy przez moment wydawała się reagować, tak jakby co najmniej mnie nie usłyszała. Mogłam jednak spodziewać się, że jej chwilowe zawieszenie, będzie skutkować tylko gwałtowniejszym wyrazem uzewnętrzniających się przez ciało oraz głos emocji. 

— Co?! Ale jak to?! Mnie nie zaprosiliście?! — uniosła się, raptownie wstając z krzesła, co wywołało charakterystyczne skrzypnięcie drewna. 

Zgięłam nogi w kolanach, uciekając wzrokiem gdzieś w bok, kiedy nieprzyjemna duszność pojawiła się w mojej klatce piersiowej, a ciemne tęczówki próbowały złapać ze mną kontakt wzrokowy. Matko, jak ja nie znoszę takich sytuacji.

— To tylko spotkanie towarzyskie w małej grupce. — próbowałam się jej wytłumaczyć, walcząc ze swoją wewnętrzną uległością. 

Nigdy nie byłam osobą asertywną. Wykonywałam zwykle z góry powierzone mi zadania, próbując nie dociekać co miały na celu osoby, które mi je przydzieliły. Gdy byłam przyparta do muru, by się ratować również tak postępowałam. Możliwe że w pewnym stopniu to też było swojego rodzaju czynnikiem, przez który Bowman tak łatwo mógł mnie wykorzystać. Nie przeszkadzało mi to wtedy, nawiedzało nocami i przyprawiało o mdłości, ale na pewno nie było czymś o czym wstydziłam się mówić. Robiłam to i słuchałam się go tylko by przetrwać, a osobiście sama nigdy do niego nie należałam. 

Mógł mnie dręczyć fizycznie ile chciał, znęcać się nade mną i mi ubliżać, wykorzystywać w każdy możliwy sposób. Nie miał jednak nade mną władzy psychicznej. Jakimś cudem udało mi się ominąć to niepożądane powikłanie. Nie zmieniało to jednak faktu, że podburzył mnie samą w sposób zbyt okrutny niż ktokolwiek inny. Nikt nie zabrał mi tyle praw, tyle bliskich oraz aż tyle szczęścia co on. To właśnie takiego odebrania wyboru nie mogłam znieść, to przez nie pałałam do niego taką nienawiścią. 

— Tak, tak. Wszyscy zawsze tak mówią. — słowa Zoe wybudziły mnie z chwilowego transu, w który przez przypadek wpadłam. 

Szybciej zamrugałam i podniosłam głowę, spoglądając na przyjaciółkę z uniesioną brwią. Ten moment zadumy sprawił, że całkiem pogubiłam w się w całej konwersacji, którą dotychczas prowadziłyśmy. Było mi przez to cholernie wstyd. Pokazałam jak mało szacunku mam co do Hanji, odpływając w stronę przeszłości i ignorując rzeczywistość, w której osoby takiej jak Chris już dawno nie było. Już nigdy więcej do tego nie wrócę. A przynajmniej postaram się to zrobić. 

— Nie rozumiem co masz na myśli. — wymamrotałam, przełykając ślinę.

— W małych grupach zawsze dzieją się najlepsze rzeczy. — poprawiła swoje okulary, unosząc ku górze swój kącik ust, co wyglądało dość podejrzanie. Już zbyt wiele scen zainicjowała tym uśmiechem. 

— Na przykład? — spytałam, wciąż nie do końca wiedząc co chce mi przekazać. a

— Oj gdybyś tylko widziała mnie za czasów szkolenia... — przeciągała, przeskakując wzrokiem z mojej twarzy na pobliskie okno. Przyłożyła palec wskazujący do swojej brody i na moment całkowicie zamilkła. 

Był to moment kiedy z zewnątrz dało się usłyszeć śpiew skowronka, wyruszającego o świcie na poszukiwania pożywienia, a krzyki walczących towarzyszy były jedynie harmonią z dźwiękiem jego głosu. Nie można było się tym nacieszyć jednak za długo, gdyż na zamyślonej twarzy Zoe, z każdą mijającą chwilą, pojawiać zaczęły się rumieńce świadczące prawdopodobnie o naprawdę pikantnym wspomnieniu z jej czasów młodości. Pąsowy odcień pokrył jej policzki niemal pod same oczy, sprawiając że wyglądała naprawdę zabawnie. 

— Może jednak nie powinnam pytać. — zaśmiałam się, przywołując ją lekko do porządku. 

— Mam na myśli to, że wtedy powstają nowe znajomości, miłości... — zaczęła nieporadnie gestykulować, wciąż pozostając w tym dziwnym stanie. 

Mam nadzieję, że momentami, kiedy czuję jak mi gorąco nie wyglądam tak samo jak ona. To byłoby co najmniej, niepokojące. Chociaż jakby się jej tak przyjrzeć dłużej, to wydaje się to być nawet urocze. 

— Już chyba wiem do czego zmierzasz. — próbując ją w jakimś stopniu uspokoić, co w pewnym stopniu wydawało się podziałać.

Uśmiechnęłam się w jej kierunku, a ta widząc moją zadowoloną minę, jedynie głośniej westchnęła, opuszczając dłonie. Zaraz potem usiadła znowu na krześle i przyłożyła dłoń do twarzy, odsuwając tym samym z pola widzenia kosmyki, które odważyły się wymknąć spod jej niesfornego kucyka. Czerwień na jej policzkach pobladła już w większości, choć niewielki odcień wciąż wydawał się utrzymywać w okolicach uszu. Wracała do siebie. 

— To jak? Czy w tej małej grupie znajomych, uwzględniliście Levi'a? — nieodchodzące od niezręcznego dla mnie tematu pytanie, wyszło z jej ust, przyprawiając mnie o kolejną dawkę nieprzyjemnych odczuć. 

Jej zainteresowanie mną oraz Ackerman'em, stawało się z pewnością pewnego rodzaju nowym hobby, którym się fascynowała. To tak jakby badania nad tytanami całkowicie jej nie wystarczały, a wszystko co dotąd robiła, było zbyt przeciętne. Nie mogła sobie darować ingerencji w życie swoich przyjaciół. Tego akurat nigdy w niej nie zrozumiem. Możliwe że kiedyś to właśnie jej nie wyszło w tym aspekcie i teraz próbowała za wszelką cenę odwrócić niekorzystną sytuację. Nie miałam pojęcia. 

Zamierzałam dać sobie jednak spokój na jakiś czas z przejmowaniem się, tą całą sytuacją. Każdemu był on potrzebny. Levi musiał to wszystko przemyśleć, a ja ochłonąć w towarzystwie drogich mi osób. Wyjdzie nam to na dobre. Choć na rozmowę akurat o nim nie mam ochoty. 

— A wyobrażasz sobie, że te ognisko w ogóle odbyłoby się, gdyby o tym wiedział? — zapytałam, próbując w pewien logiczny sposób, pociągnąć ją za język.  

Wciąż siedziała lekko przygarbiona na krześle, wpatrując się w kamienną posadzkę. Oparta łokciami na kolanach głośno oddychała, mocniej wciskając w dłonie czoło, co z mojej perspektywy wyglądało co najmniej tak jakby zaraz miała się rozpłakać. Gdzie w przypadku Hanji było to najmniej realnym scenariuszem, ponieważ nawet kiedy świat wydawał jej się podstawiać kłody pod nogi, starała się przechodzić przez to wszystko z uśmiechem, wspierając swoich towarzyszy. Była naprawdę silnym psychicznie człowiekiem.

— W sumie... — zastanawiała się na głos, przeciągając lekko — coś w tym jest. — zgodziła się ze mną. 

— A jeżeli już o niego chodzi to... — próbowała wrócić do wcześniejszego wątku, jednak uniosłam stanowczo dłoń, natychmiast jej przerywając. 

— Wolę o nim nie rozmawiać. — powiedziałam stanowczo, odczuwając ucisk w żołądku, który przy większej częstotliwości mógłby się przyczynić do niestrawności. 

— Dlaczego? Co znowu zrobił? — zdziwiła się okularnica, prostując się na siedzeniu, przez co teraz jej pełna uwaga skupiona była na mojej twarzy.

Chwilę siedziałam w ciszy, zastanawiając się, czy aby na pewno powinnam jej o tym mówić. Czy nie naruszę pewnej bariery intymności pomiędzy mną a Levi'em, do której nikt poza nami nie ma dostępu. Z każdą jednak sekundą przelewającą mi się przez parce, czułam rozsadzający klatkę piersiową ból. Ciężko było mi sobie poradzić z jego wymowną ciszą i porzuceniem. Nie wiedziałam co miał przez to wszystko na myśli, czy czuł to samo co ja, czy jednak tylko mnie w ten sposób porzucił. Czułam się zagubiona i nie mogłam sobie z tym poradzić ilekroć tylko sobie o tym przypomniałam. 

Zoe za to była kimś kto już od samego początku, nawet kiedy nie przejawiałam w stosunku do czarnowłosego tak skonkretyzowanych emocji. Wspierała mnie z całych sił, zaciskając więzy pomiędzy nami. Mogłam jej ufać w każdej sprawie, wierząc że to co jej powierzę, nie dotrze również do uszu kogoś innego. Kochałam jej za te zrozumienie oraz empatię. Kochałam ją za pozytywne spojrzenie oraz roztaczanie tej radości wokół siebie, przekazywanie jej na innych przy rozmowie, rozrywce czy innej odnodze życia. Kocham ją jak siostrę.

— Zostawił mnie. — wymamrotałam, z ledwością wypowiadając te słowa. Musiałam włożyć w to dużo trudu. 

Nie łatwo rozmawiać jest człowiekowi o tym co w nim siedzi. Czasami jest to trudniejsze nawet od zwykłego czynu, w którym nie narażamy się na poniżenia, nie czujemy tej presji rozrywającej nas od środka. Nawet kiedy pałałam do Hanji tak wielkim zaufaniem, w dalszym ciągu wstydziłam się mówić. 

— Nie rozumiem.  — odparła od razu. 

Szybciej zamrugała, przysuwając się bliżej krawędzi siedziska w taki sposób, że teraz by utrzymać się na drewnianym meblu, musiała wkładać w to dodatkową siłę. Mięśnie nóg spięły się, a żołnierskie buty stuknęły cicho, stykając się z ciemnym kamieniem tworzącym podłogę. 

Mój grymas na twarzy oraz stękanie połączone z wyrzucaniem z siebie przypadkowych wyrazów, które miały jej to wszystko jakoś wyjaśnić, wydawały się w pełni dać jej znać, że coś pomiędzy mną a Levi'em zdecydowanie poszło nie tak. Inteligencja Zoe kolejny raz nie zawiodła, a to że wpadła na to wszystko sama, również automatycznie sprowokowało jej naturę ekstrawertyczki do działania. 

— Wyszedł z propozycją odciążenia cię dokumentami. Ja, on oraz Erwin będziemy je wypełniać. — obrzuciła mnie tak niespodziewanie tą informacją, że przez chwilę musiałam zastanowić się nad jej sensem. Nie dano mi jednak na to szansy, gdyż zwiadowczyni zdecydowała się kontynuować. 

— Ale... — zająknęłam się, próbując wytrącić ją z zaczętego wątku. Zoe jednak w tym temacie była nie do zatrzymania. Nie miałam szansy powiedzieć nic póki kobieta nie skończy się merytorycznie wypowiadać. 

— Nie zmrużył też oka, kiedy nie było cię w kwaterze, a tylko włóczył się po korytarzach bez celu. — uniosła palec do góry, przerywając mi przez co tylko wzmocniła swoją pozycję jako mówczyni. 

— Widziałam jak wygonił te baby z kuchni, by nie plątały mu się pod nogami. Pierwszy raz doświadczyłam widoku Acerman'a przyrządzającego jedzenie z takim zawzięciem.  — z wielką dozą emocjonalności przytaczała mi kolejne sytuacje, które miały miejsce poza oddziałem szpitalnym za każdym to nowym razem jedynie mnie zaskakując.

— Gotował zupę dla ciebie? — spytała, na co automatycznie niemal pokiwałam głową, nie będąc w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa po tym co powiedziała.

Nie dość, że wszystko co razem z czarnowłosym przeszłam, to co dla mnie zrobił, jak się starał mocno mieszało mi w głowie. To jeszcze w dodatku kolejne wykonane przez niego poczynania przyciskały mnie do ziemi z każdą kolejną taką sytuacją. Gdybym jeszcze była tego wszystkiego świadkiem, czy usłyszała coś podobnego od kogoś innego niż Zoe, może skłoniłby mnie to do jakiś głębszych przemyśleń. Czułam się w środku mimo jej słów dziwnie pusta. Nie wiem może to dlatego, że wszystko co do niego czułam odważyłam się głośno powiedzieć, a może jeszcze z innego powodu. 

To jednak właśnie ta pustka sprawiała, że nie mogłam ponownie ekscytować się słowami Hanji jak niedorobiona nastolatka, tak jak robiłam to wcześniej. Tamta faza chyba mi już minęła, a teraz pozostawało coś na wzór zwykłej wdzięczności wymieszanej z żalem. Bolało mnie, że po tym co mu powiedziałam, on tak po prostu wyszedł. Przygryzłam wargę, spuszczając wzrok na moje zabandażowane dłonie, próbując w ten sposób jakoś ukryć moje zmieszanie. Przed czujnym wzrokiem brunetki, która łypała na mnie zza okularów nic nie mogło się ukryć. 

— Zachowuje się jak się zachowuje, ale zrozum, że dla niego to też nie jest łatwe. — wciąż nie poddawała się w przekonywaniach.

— Nie gniewaj się na niego za długo, bo robi co może, żeby pokazać jak mu zależy. — żałość w jej głosie była raną dla moich uszu. 

Znowu byłam egoistką. Myślałam jedynie o małych, przyziemnych oraz nic nie znaczących sprawach które miały miejsce albo w dalekiej przeszłości albo chwilę temu, a nie posiadały żadnego istotniejszego znaczenia. Wytykałam jej nacisk, sama nie będąc lepszą i oczekując, że każdy będzie miał czas wiecznie przy mnie siedzieć, bym nie została sama. A Hanji zależało na moim szczęściu dużo bardziej niż mnie samej i to właśnie to sprawiało, że tak bardzo nie chciałam by się starała. Musiałam sama załatwić osobiste sprawy i jakoś się z nimi uporać, gdyż w przeciwnym wypadku znowu czułabym się jedynie czyimś problemem. W życiu zdecydowanie brakowało mi jakiegoś wypośrodkowania. 

Cisza rozrywała mi klatkę piersiową, a na skórze czuć było palące spojrzenie Zoe, która widocznie oczekiwała na jakąś bardziej określoną reakcję z mojej strony. Zabawne, że po takim czasie kiedy obiecałam sobie zmianę znowu stawałam się ofiarą nawet w swojej psychice, choć wcale tak naprawdę nie chciałam nią być. Zdecydowanie złapał mnie dołek. Może po prostu mam dziś gorszy dzień?

— Powiedziałam mu.  — wyszeptałam, czując pojawiającą się w gardle suchość. 

Pomięty materiał bandaży majaczył mi przed oczami, a w kiszkach pojawił się znajomy ucisk wywołany chwilowym stresem. Czy jeżeli opowiem o tym najbliższej mi teraz osobie, to będzie mi ona w stanie pomóc?

— Co? — wydukała, widocznie nie mogąc odnaleźć się w sytuacji, w której przed zaledwie chwilką górowała. 

Uniosłam wzrok zderzając się z zaciekawionym moimi słowami brązem, po czym męczeńsko westchnęłam. Może obojętność to naprawdę najwygodniejsza ucieczka?

— Powiedziałam mu, że go kocham. — powiedziałam nieco pewniej zderzając z nią spojrzenie, które w tym momencie wydawało się na chwilę znieruchomieć. 

Moment ciszy wydawał mi się przeciągać, choć tak naprawdę był zaledwie ułamkiem sekundy w całości naszej, toczącej się rozmowy. Obserwowałam i nie mogłam uwierzyć jak szybka oraz zadziwiająca potrafi być ludzka mimika. Rozszerzające się tęczówki za rozbłyskującymi od promieni słonecznych szkłami, które również dziwnie lśniły, usta otwierające się do krzyku, które jednocześnie potrafiły się również uśmiechać. Czerwień, która całkowicie przypadkowo pojawiała się na policzkach, łącząc się ze sobą, aż w końcu utworzyła słynnego "buraka" na skórze, aż w końcu charakterystyczny i głęboki wdech, świadczący o zdziwieniu. 

— Aaaaaa! I jak zareagował?! Zaczerwienił się?! Powiedz, że tak! Matko jak ja bym to chciała zobaczyć! — jej pisk rozrywał moją barierę dotychczas poznanych dźwięków, a bębenki uszne wydawały się napinać tak bardzo, jakoby za moment miały pęknąć. 

Zoe złapała się najpierw za policzki, nieczule je tarmosząc, aż w końcu przeniosła ręce na głowę, wplątując palce we włosy. Wierciła się na krześle, prawie podskakując co przy gwałtowniejszych ruchach, sprawić mogło, iż wywróciłaby się na meblu prosto na moją pryczę. Spodziewałam się, że nie będzie mogła uwierzyć. 

— Uciekł. — odparłam spokojnie przez co wydawałam się chwilowo ochłodzić jej zapał. 

Znieruchomiała i powoli, jakby uważając by nie zgnieść ich w palcach, poprawiła okulary na swoim nosie. Przełknęłam głośniej ślinę, próbując dostarczyć suchemu gardłu odpowiednią ilość wydzieliny, która zapewniłaby mi odpowiednią wilgotność. Było ono dla mnie pewną zmorą, która pojawiała się w najgorszym dla mnie momencie, akurat wtedy kiedy zamierzałam coś powiedzieć. Ciągłe odksztuszanie męczyło, tak samo nawadnianie się, jednak teraz było jeszcze trudniejsze przez brak możliwości samodzielnego zażycia płynów. Ciekawe kiedy Armin i reszta załatwią mi to przeniesienia do pokoju. Hanji pewnie nawet jak teraz ją spytam to się zgodzi, jednak z Levi'em może być już pewien problem...

— Ha? — mruknęła głośniej, w końcu decydując się na poruszenie tego tematu. 

Z jej policzków znikać zaczynało już zaczerwienienie, a ona sama wydawała się nieco mniej lśnić. To wciąż jednak nie zabierało jej wyjątkowego podejścia oraz empatii w stosunku do mnie. Uniosłam lekko kąciki ust do góry próbując obdarzyć ją w tym momencie jak najbardziej pokrzepiającym uśmiechem. Chociaż, kogo ja oszukuje? Sama przecież go potrzebowałam.

— Wyszedł w ciszy.  — nakreśliłam jej sytuację, na co również i charakterystyczny błysk w oczach znikł. 

Tęczówki były bardziej matowe i o wiele mniejsze, jednak to też nie one w tym przypadku szokowały najbardziej. Okularnica całkiem zamilkła tylko od czasu do czasu mrugając. Uchylała i zamykała usta próbując coś z siebie wykrztusić, jednak żaden dźwięk nie wydobywał się z pomiędzy jej warg. Zmrużyłam bardziej oczy, a mój lekki uśmiech na jej niemrawą reakcję, samoistnie zszedł mi z twarzy, ustępując miejsca obojętności. 

— I nic ci nie odpowiedział? — wydukała w końcu, wciąż nie dowierzając. 

Pewnego rodzaju zawód przelewał się w jej głosie, a wcześniejsze podekscytowanie już całkiem zniknęło. Teraz wcześniejsze emocje jakie mogłam zobaczyć na jej twarzy przekształcały się w ledwo widoczne zmarszczki złości. 

— Nie. — potwierdziłam.

— Całkowicie nic? — podniosła głos, akcentując ostatnie słowo. 

Ja jednak tylko ponownie skinęłam jej z przekonaniem, uwydatniając jak wyglądało to z mojej perspektywy. Zaraz potem dłonie Zoe z zapałem uniosły się do głowy, zagłębiając się w potarganych już i tak kosmykach, a szyja sama kierowała głowę w górę. 

— Ale idiota! — krzyknęła tak, że aż ciarki przeszły mi po plecach, kumulując się na karku, docierając nawet do końca palców. 

Nie wiem czy kiedykolwiek byłam świadkiem tak jawnego przejawu dezaprobaty z jej strony. Zwykle raczej starała się szukać w kimś pozytywów i zrozumieć jego tok rozumowania, czy postępowania. Tym razem jednak jawnie i bezprecedensowo wyraziła swoje zdanie o Ackerman'ie, które zresztą zgadzało się w pełni z moim.

— Przed chwilą tak go zachwalałaś. — przypomniałam jej, obserwując jak mocno zaciska się jej szczęka. Cud, że jeszcze nie słyszałam zgrzytania zębami.

— To nie ważne, zawalił po całości. — broniła się, posyłając mi oburzone spojrzenie. 

Jej reakcja na to wszystko, wydawała się tylko potwierdzać moje wcześniejsze przypuszczenia i wlała w serce falę zwątpienia. Niby to co najgorsze już się skończyło i było za mną, nie mogłam narzekać na obecny stan rzeczy bo był on naprawdę dobry, nawet jeżeli uwaga ze strony Levi'a miała już na dobre zniknąć. To nie było tak, że potrzebowałam go do życia. Potrafiłam przeżyć bez jego obecności i wielokrotnie już to pokazywałam, jednak właśnie jego brak sprawiał, że nie potrafiłam się skupić. Wciąż gdzieś z tyłu głowy miałam świadomość że on gdzieś jest i coś robi, a mnie nie ma tam wraz z nim. Właśnie te głupie myślenie z jakiegoś powodu sprawiało, że robi mi się naprawdę przykro. Ja mimo, że nigdy nie byłam z kimś w jakiejś głębszej, takiego typu relacji i nie wiedziałam jak to jest w takiej być, to z dziwnego powodu chciałam chociaż spróbować. Widocznie czarnowłosy nie miał w sobie tyle chęci co ja, a przynajmniej mi tego nie pokazywał. 

No cóż, nie to nie, nie będę mu się jakoś narzucać. Każdy ma prawo do własnego zdania na jakiś temat. Każdy ma prawo ranić i być zranionym na własne życzenie. Ja tak jak on nie potrafię jednak milczeć, a by poczuć się lepiej, muszę po prostu o tym komuś powiedzieć. Komuś komu ufam.

— Ja nie wiem, Hanji. Może on jednak nie czuje tego co ja, choć starasz mi się to uzmysłowić... — zaczęłam w końcu, przerywając szereg cichej salwy wyzwisk ze strony Hanji, w kierunku Ackerman'a. 

— Możliwe, że obie się mylimy. — dokończyłam, zwracając spojrzenie na jej naburmuszone lica. Brunetka tylko zmarszczyła brwi i zacisnęła bardziej pięści, całkiem tak jak robią to dzieci, które nie dostały swojej ulubionej zabawki, czy deseru do obiadu. 

— W żadnym wypadku! Ja się co do niego nigdy jeszcze nie pomyliłam. — wypomniała, operując wciąż wyjątkowo głośnym tonem. 

Nie znosiła sprzeciwu, wierzyła w nas tak mocno jak ja sama nie wierzyłam. Po tym czasie, po około dwóch latach starań i zabiegania o uwagę z jego strony miałam dosyć. Levi zachowywał się jak baba.  Dzisiaj posunęłam się do ostateczności i nawet to nie poskutkowało, więc nic dziwnego, że w pewnym stopniu się wypaliłam. Jeżeli nic się nie zmieni postaram się być po prostu jedną osobą, która jest w dowództwie i musi się z nią współpracować. Jestem pewna, że wystarczy mi tylko jego zmęczona twarz oraz jakaś przyjacielska herbata u mnie, czy u niego w gabinecie. Choć serce gdy tylko sobie o tym pomyślę, zaczyna tak boleśnie kołatać w mojej piersi, jakoby umierało wraz z tą myślą.

— Zawsze kiedyś musi być ten pierwszy raz. — westchnęłam smutno, przygryzając wargę. 

Pragnęłam zapomnieć o tej rozmowie, o Levi'u oraz, o dziwnym śnie oraz o tym co było, choć na krótki moment. Potrzebowałam skupić się na czymś innym i pozwolić swojej duszy na oderwanie się od ciała w celu oczyszczenia. Chciałam, żeby te ognisko już się rozpoczęła, a ja jako główny powód spotkania, mogłabym wznieść toast za lepsze powodzenie na misjach, szczęście oraz zdrowie moich przyjaciół. Musiałam napić się alkoholu. 

— Nie w tym przypadku. Zadurzył się na dobre. — próbowała przekonać mnie Zoe, nie potrafiąc odpuścić w ten sam sposób co ja. Uśmiechnęłam się lekko.

— Nie wiem co mam już o tym wszystkim myśleć. — odparłam, na co brunetka zmarszczyła brwi. 

W tym też momencie zdałam sobie sprawę, że nasza rozmowa się na tym nie skończy. Hanji chciała ciągnąć to dalej by coś ze mnie wydusić i zmusić mnie do działania. Podejrzewałam, że chciała przekonać mnie do kolejnego ruchu w kierunku Ackerman'a co kolejny raz skończyłoby się pewnie odbiciem od twardej ściany. Nie zamierzałam dalej tego robić, nie tym razem. Jeżeli nadejść ma prawdziwy koniec po tym ile poświęciłam, to widoczniej tak właśnie musi być.

— Spokojnie, ja... — chciała coś dodać, tak jak się zresztą spodziewałam. Nie dałam jej jednak dokończyć. 

— Na ten moment chciałabym się jedynie skupić na ognisku oraz relaksie. — wyjaśniłam, posyłając w jej kierunku błagalne spojrzenie. 

Zdecydowanie wystarczyło już ciągnięcia tego tematu. Nawet to czego się od niej dowiedziałam nie zmieniało faktu tego co postanowiłam. Czego Levi by nie robił w ukryciu, nie zmieni nic jeżeli tego przede mną nie ujawni. Bez szczerej rozmowy ze mną nie osiągnie nic, a ja nie mam zamiaru jej inicjować. Chociaż raz mógłby się dla mnie postarać. 

— Rozumiem. — powiedziała w końcu, spuszczając głowę niżej. Patrzyła teraz na swoje uda w dziwny sposób. 

Całkiem tak jakby straciła wszelką wylaną przez emocje energie podczas krzyku oraz przekleństw. Nie dziwiłam się jej. Możliwe, że mimo starań i ciągłej nadziei, też zaczynała mieć tego wszystkiego dość. Ile raz można robić to samo, z tak samo marnym skutkiem? Musiałam zmienić strategię. 

— Mam też do ciebie ogromną prośbę. — zagaiłam weselszym tonem, na co brunetka z błyskiem w oku poprawiła szkła.  

— Tak? — spytała, koncentrując swoją uwagę na mojej twarzy, przez co poczułam się dziwnie nieswojo. 

— Pomożesz mi się wykąpać i jakoś ogarnąć? Jak widzisz mam ograniczone możliwości. — zaśmiałam się, unosząc zabandażowane dłonie na wysokość twarzy. 

— Pff. Ty mnie nawet prosić nie musisz. — machnęła ręką, posyłając mi tak samo pokrzepiający uśmiech jak na samym początku. 

I znowu dzięki temu przełamaniu byłam w stanie poczuć pozytywizm jej wizyty. Powrócił humor oraz w pewnym stopniu humor, co nie zepsuło mi doszczętnie tego dnia. Była jeszcze nadzieje, że wraz z ogniskiem wszystko zakończy się dobrze, a ja w miłej atmosferze będę w stanie spędzić czas z moimi przyjaciółmi. 

Nim jednak zdążyłam zapytać Zoe o jej ostatnie badania, które swoją drogą bardzo mnie zainteresowały, cisza została zmącona przez piskliwe skrzypienie odsuwanego krzesła. Znajoma sylwetka pojawiła się zaraz przy mnie, niespodziewanie tarmosząc moje potargane włosy na głowie, a piżmowy zapach bardziej uderzył w nozdrza. Brunetka właśnie potargała mi włosy, po czym odsunęła się ode mnie na sporą odległość, na co byłam w stanie tylko odpowiednio unieść brew do góry. Czyżby do głosy znów wpadł jej jakiś ciekawy pomysł?

— Zaczekaj tutaj! Ja tylko skoczę po kosmetyki i ciuchy. — odparła, wskazując ręką na drzwi. 

Nawet nie próbowała czekać na moją odpowiedź, a po prostu pognała w ich kierunku, niemal nie wywracając się po drodze. Ja natomiast tylko pokręciłam głową powątpiewając, że da radę dotrzeć do mojej wieżyczki bez ani jednego siniaka. Już nie raz widziałam jak obija się o ściany nie wyrabiając na zakrętach, czy wpada na przechodzących akurat korytarzem żołnierzy. I choć wyglądało to całkiem zabawnie, tak również było dość niepokojące. Powinna na siebie bardziej uważać. 

— Nigdzie się nie ruszam. — wyszeptałam, wygodnie usadawiając się na poduszkach. 

Znowu zostałam na jakiś czas sama ze sobą, co sprawiło, że nie potrafiłam przestać się zastanawiać. Beznamiętność wymieszana z powątpiewaniem znów wlewała się, kropelka po kropelce do mojego serca, zatruwając je z każdą kolejną sekundą, na co westchnęłam tylko z żałością. Pośpiesz się, Hanji.

****

Wieczór nadszedł dość szybko. Słońce schowało się za murami pozostawiając po sobie charakterystyczny półcień, a na niebie malowały się ciepłe kolory cieszące oczy. Jasny księżyc był dziś szczególnie widoczny i górował już nad ziemią, podczas, gdy promienie słońca, jeszcze nie zdążyły całkowicie zniknąć. Przejście pomiędzy dniem a nocą, sprawiające, że czuło się swego rodzaju magię. 

Był to jednak wbrew temu wszystkiemu dość pracowity okres. Aurelia z całą swoją zawziętością wspomagała Samanthę, Zoe dokonywała ostatnich poprawek w wyglądzie oraz opatrunkach swojej przyjaciółki, grupka znajomych konwersowała żwawo ze sobą, przynosząc już końcowe szczepy drewna, które zamierzali użyć tego w celu pieczenia ziemniaków oraz ogrzania się, a Smith i Ackerman zamknięci w swoich gabinetach wyciszali się w samotności z pewnego rodzaju żalem. Erwin tak jak zwykle przy uchylonym oknie oraz z już zapaloną lampą zamierzał zarwać kolejną noc na wypełnianiu dokumentów. Levi natomiast zrobił sobie krótką przerwę, wyglądając z bliżej nieokreśloną miną przez okno. W dłoni trzymał filiżankę świeżo zaparzonej herbaty i od czasu do czasu brał łyka, przepłukując tym samym usta. 

Wszystko częściowo zawieszone w czasie. Nierealne zatrzymanie, które każdy przeżywał na swój własny sposób. W pewnym sensie tym co łączyło umysły wszystkich była wszechogarniająca ciało nostalgia. Wspomnienia napływające do głowy, serca wyrywające się do przodu, by zmienić cokolwiek w swoich krótkich życiach. 

— Niedługo trzeba będzie iść po Ninę. — westchnął Armin rozkładając koc na wysuszonej przez słońce trawie.

Przyjemny chłód owiewał ciało wraz z letnim wietrzykiem, a z każdą sekundą robiło się coraz to ciemniej. Mimo tego nie było też jakoś zimno. Idealna temperatura gdzie nie trzeba było narzucać czegoś szczególnego na siebie, a wręcz sama biała koszula stawała się czymś wystarczającym. Innymi słowy idealne dla grupy przyjaciół warunki do wspólnego spędzenia razem czasu.

— Tak, tylko ciekawe kto ma na tyle siły, żeby ją ponieść. — skomentował Jean, stawiając przy ognisku przyniesione wcześniej skrzynie, które miały im służyć do siedzenia. 

Drewno w palenisku trzaskało już, smagane jasnymi płomieniami ognia, a podłożone przez Sashę niepostrzeżenie ziemniaki poddawane już były od dłuższej chwili obróbce cieplnej. Dla Braus żadna okazja nie mogła się zmarnować, a tracenie czasu jeżeli chodziło o jedzenie, nie miało prawa bytu. 

— Nie bądźcie idiotami, każdy da radę po naszym szkoleniu w korpusie. — odpowiedział Springer, próbując znowu w jakiś sposób zabłysnąć w grupie. Jak można się domyślić ponownie mu się to nie udało. 

Może i był idiotą, jednak z całą pewnością nie zamierzał grać grupowego clown'a. Jeżeli chodziło o stan jego inteligencji, stawał na równi z Sashą, jednak z jakiegoś powodu, to właśnie jego postrzegano jako tego głupszego, mimo że oboje byli z brunetką tak samo niedorobieni umysłowo. 

Był nawet moment, kiedy starał się coś zmienić, próbując używać elokwentnych słów z jakiejś książki, którą przeczytał, jednak skończyło się to tylko gorzej, gdyż nie dość że kompletnie nie rozumiał co w danym momencie mówi, to jeszcze bardziej się pogrążał. Darował sobie więc popisywanie się wiedzą na siłę i starał się wykorzystać korzystne do zabłyśnięcia momenty.

— Connie, mam wrażenie, że to nie o to mu chodziło. — odezwała się Braus. 

Kucała przy ognisku, próbując wydobyć większa pyrę spod palących się szczep, w taki sposób, by ułożone przez nią wcześniej palenisko się nie rozpadło. Springer wyprostował się bardziej, przykładając rękę do czoła, by w ten sposób otrzeć spływający mu z czoła pot. Był zmęczony, ponieważ dzięki swojemu szczęściu do losowań, zostało mu przydzielone rąbanie drewna, a dosłownie chwilę temu skończył to robić, tylko po to by po rozgrzewającym ciało wysiłku, głupio podejść do paleniska i tylko dodatkowo narazić się na bijące od niego ciepło. 

—  A tam mówisz głupoty, Sasha. Przecież wiem co miał na myśli mój przyjaciel. — wymamrotał, ze zrezygnowaniem spoglądając, jak patyczek, którym brunetka próbowała wysunąć jednego z ziemniaków z płomieni, zaczyna się palić i dymić. 

Zwiadowczyni niemal od razu dostrzegając to, wrzuciła go z rezygnacją do ognia i zaczęła się rozglądać za kolejnym, całkiem tak jakby wcześniejsze niepowodzenie nie dało jej do myślenia. W tym samym momencie z pobliskiego zagajnika wyłoniły się dwie sylwetki, które niosły na swoich plecach suche gałązki oraz korę, które miały być wykorzystane przez żołnierzy jako idealna podpałka. Wszyscy planowali spędzić w tym miejscu dłuższą chwilę, więc woleli się do tego odpowiednio przygotować. Szkolenie w korpusie wbrew pozorom dużo ich nauczyło, gdyż pewnego razu na tak zwanym obozie przetrwanie, kiedy nie zadbali o ognisko w odpowiedni sposób, drugiego dnia każdy z nich obudził się z lekkim przeziębieniem, bólem gardła oraz piekielnym bólem mięśni. 

Jeager wraz z młodą Ackerman zbliżyli się do swoich przyjaciół i oparli przyniesione przez siebie zapasy o pobliski pień. Czarnowłosa była jednak widocznie niezadowolona, widząc jak brunet lekceważąco do tego podszedł. Co jeżeli przy braku ostrożności, wbiłaby mu się jakaś drzazga? 

— Ty, czy ja, Eren? — spytał Jean, któremu uwadze nie uszła zbytnia troska Mikasy o chłopaka. 

Kristein siedział na jednej ze skrzyni bezpośrednio naprzeciwko nich, przez co miał doskonały wzgląd na zaangażowanie dziewczyny w stosunku do zwiadowcy, który przecież w żadnym stopniu się nią nie interesował. Momentami wręcz gotowało się w nim, gdy dochodziło do takich sytuacji. Nie mógł zrozumieć, dlaczego mimo starań oraz zabiegania w jej kierunku, jawnych komplementów, ona wciąż zapatrzona była tylko w Jeager'a. Nie zasługiwała na niego i nawet gdyby kimś w roli jej opiekuna miał być ktoś inny niż on sam, to byłby w stanie to znieść, gdyby tylko obojętny wyraz twarzy zmieniał się w uśmiech w towarzystwie tego kogoś. Możliwe, że to właśnie z tego powodu tak często powstawały pomiędzy nimi kłótnie. Zwiadowca nie mógł sobie odpuścić, a to w połączeniu z wybuchowym charakterem Erena czyniło z tego nieprzerwany konflikt, przeplatany bójkami oraz wyzwiskami z błahych powodów. 

— Ha? — mruknął brunet, posyłając towarzyszowi przelotne spojrzenie zza ramienia. 

Wyglądał jakby mało interesowało go to wszystko, a ożywiał się dopiero w momencie kiedy temat schodził na ich starszą przyjaciółkę po fachu. Nikt nie miał pojęcia dlaczego tak było, ale momentami stawało się raniące, gdyż na przykład podczas śniadań ograniczało ich wspólny czas, a nawet tok rozmów. Każdy miał dosyć napiętych sytuacji, jednak z całych sił rozumiał położenie Kastner oraz na swój własny sposób jej współczuł. Mimo to, wciąż dziwnym było, że to właśnie Eren wyszedł z inicjatywą takiego wspólnego spędzenia wolnego czasu. 

— Kto pójdzie po Ninę? — powtórzył się Jean, przewracając oczyma, w geście dezaprobaty. 

Choć dobrze zdawał sobie sprawę, że brunet nie miał możliwości wysłuchania ich wcześniejszej konwersacji i tak z jakiegoś powodu ten fakt go zdenerwował. Miał w takich momentach jak ten wrażenie, że poczucie zazdrości, chyba nigdy nie da mu spokoju. Zacisnął pięści, próbując się opanować i nie pokazywać jak bardzo cisza ze strony Jeager'a wyprowadza go z równowagi, jednak widoczna na jego czole, pulsująca żyłka, stawała się jawnym oznakowaniem jego niezadowolenia. W powietrzu również wyczuć można było swego rodzaju napięcie, piętnujące dodatkowo atmosferę. Żołnierze mierzyli się złowrogo spojrzeniami jakoby ponownie szykując się w ten sposób do nadchodzącej bitwy, czy to słownej, czy siłowej. 

— Ja pójdę. — odezwała się Mikasa, próbując zaradzić w jakiś sposób zbliżającemu się konfliktowi. 

Już podczas treningu oboje byli dość drażliwi i tak w zasadzie dziewczyna tylko oczekiwała na ich wybuch. Nikt nie spodziewał się jednak, że takowy wybuch będzie miał miejsce jeszcze przed przybyciem najważniejszej osoby. Chociaż może i to lepiej, że Nina tego nie widzi. 

— Ty? Nie możesz się przeciążać.  I tak już przesadzasz z treningami. — od razu zaprzeczył jej Kristein, spoglądając na jej spokojną twarz, zatroskanym wzrokiem. Eren jednak wciąż wydawał się ignorować deklarację czarnowłosej i dalej spoglądał spode łba w kierunku zwiadowcy.

— Eh, znowu robicie problem z niczego. — wymamrotała z pełną buzią Braus, odsuwając się od ogniska, przez co znajdowała się teraz zaraz obok skupionego na towarzyszu Jeager'a. 

W dłoni trzymała podgryzionego ziemniaka, który nie dość, że nie był do końca przypieczony w płomieniach ogniska to jeszcze palił jej dłoń zbyt wysoką temperaturą, by była w stanie trzymać go w ręce zbyt długo, dlatego też przerzucała go sobie z jednej dłoni do drugiej co parę sekund. Skupiła się na tej czynności tak bardzo, że w przeciwieństwie do reszty nawet nie zauważyła jak brunet wstaje i omijając palenisko, kieruje się prosto w stronę Kristein'a. 

— Czego chcesz znowu ode mnie, Jean? — zapytał z wyrzutem, zatrzymując się od chłopaka w odległości zaledwie kilku kroków. Nie posunął się jednak do niczego więcej. 

— Decyzji. — odparł beznamiętnie zwiadowca, idealnie mierząc się z buzującym w nim ego. 

Nie mógł uwierzyć, że mimo ponownego zadania pytania, brunet nie mógł pojąć o co chodzi. Momentami wydawał się widnieć w jego oczach jako ktoś dużo głupszy niż wygląda, choć w zasadzie jego zdaniem i tak był brzydki. Idiotą zresztą również dla niego był. Dlaczego on w ogóle się nad tym tyle zastanawiał? 

— No to mogę iść jak nikt nie chce. — odburknął w jego kierunku, w pewien sposób zgadzając się na jego propozycję, co praktycznie prawie nigdy się nie zdarzało. 

Wszyscy w dziwnym napięciu śledzili ich odbiegającą od normalności konwersację i dziwili się, że Jeager praktycznie po raz pierwszy poszedł komuś na rękę, nie wykłócając się o nic. Ich zaskoczenie nie trwało jednak długo, a charakter oraz zdanie Jean'a ugięło się pod niewzruszoną miną Eren'a. Nie wytrzymał. 

— Nie! To ja pójdę po Ninę! — podniósł głos, również decydując się wstać, by być na równi ze swoim rozmówcą. 

Tak naprawdę ta pozycja dzięki temu, że był od bruneta wyższy pozwalała mu się poczuć w pewien sposób lepszym i choć było to wyjątkowo głupie z jego strony to stanowiło swego rodzaju łańcuch, dzięki któremu jeszcze nie uderzył Erena.

— No i widzisz znowu zaczynają... — wyszeptał Armin w kierunku Connie'go, który akurat przechodził koło niego, by dostać się do zapatrzonej w jedzenie Sashy. 

Skoro Springer już był traktowany jak idiota, to wolał trzymać się ze swoimi. Potaknął więc tylko Arlert'owi pośpiesznie i szybko przeszedł obok paleniska, zajmując miejsce obok brunetki. 

— No dobra to idź. — odpowiedział mu obojętnie Jeager, na co Kristein'owi pojawiła się na czole żyłka. 

Cisza jaka zapanowała po spokojnej reakcji Erena na prowokacje była wręcz przerażająca. Swoimi słowami z całą pewnością wybił towarzysza z głównego wątku, a innych będących świadkami tej konwersacji z całą pewnością zamurowało. W tle słyszalny był trzask drewna w ognisku, a świeże liście które pojawiły się na drzewach zaledwie kilka dni temu niepokojąco szeleściły, generując tym niesamowitą atmosferę. 

Springer, który jak w większości sytuacji nie umiał się odnaleźć lub nie miał zielonego pojęcia co się wokół niego dzieje, tym razem również postanowił spytać przyglądającą się całej tej sytuacji Braus, która dokładnie śledząc sylwetki przyjaciół, pochłaniała jednocześnie większe kęsy sporego ziemniaka. Ta jednak tylko pośpiesznie go spławiła. 

— To się jeszcze nie wydarzyło. Oglądaj. — wymamrotała z pełnymi ustami, klepiąc chłopaka po ramieniu, na co ten tylko przewrócił oczami. 

— Ha?! Sugerujesz, że sam muszę wykonać tę pracę?! — nagły krzyk zdenerwowanego Jean'a, rozległ się na tyle niespodziewanie,  że siedzący dotąd spokojnie Arlert podskoczył na skrzyni, o mało co z niej nie spadając. 

Kristein napiął ciało i energicznie chwycił, patrzącego na niego ze spokojem Erena za kurkę, starając się wywrzeć na nim jakąkolwiek presję. Widać było, że jest blisko przekroczenia granicy cierpliwości bruneta, przez pewien czas nawet się z tego cieszył i liczył na prostu sposób rozładowania swojej złości w bójce, jednak prawa pięść Jeager'a, którą dostrzegł kątem oka z zaciśniętej bardzo szybko zmieniła się w rozluźnioną. Wszelka jego nadzieja minęła jednak wtedy, gdy do rozmowy włączyła się Mikasa.

— Jean. — zawołała go po imieniu, pojawiając się zaraz obok bruneta. 

Przez jej bliższą obecność zrobiło mu się głupio i tak w zasadzie dopiero w tym momencie poczuł bezsensowność tego co próbował wywołać. Za każdym razem, gdy czarnowłosa zwracała na niego uwagę, czuł się jak skończony idiota, który nie potrafi nawet zapanować nas emocjami oraz samym sobą. Kiedy była w jego towarzystwie w jakiś dziwny sposób jednak poważniał i zaczynał pokazywać swoją odpowiedzialną stronę, całkiem tak jakby chciał jej zaimponować mimo świadomości iż i tak w żadnym stopniu go ona nie zauważy.

— Tak? — wydukał, zderzając się z jej kobaltowymi tęczówkami. 

Niemal automatycznie również puścił kurtkę bruneta, chowając ręce za plecy, a ten tylko prychnął pod nosem odsuwając się od niego na kilka kroków. 

— Znowu zaczynasz. — upomniała go stanowczym tonem, zakładając ręce na klatce piersiowej. 

Jej wzrok jednak porzucił jego spojrzenie, a podążał co chwilę za Jeager'em upewniając się, że jego samopoczucie nie jest w żadnym stopniu pogorszone. Przesadna troska młodej Ackerman była obecna w życiu Erena od momentu kiedy podarował jej stale noszony przez nią szalik i ani na moment aż od tamtego czasu nie przestawała go irytować. Jak w konfrontacji z Jean'em był jeszcze w stanie wmówić sobie, że poprzez bierność powstrzyma niepotrzebny przed pojawieniem się Niny konflikt, tak teraz kiedy Mikasa znowu zaczynała traktować go jak dziecko, nie mógł siedzieć cicho i zgadzać się niemo na jej interwencję.

— Idź ty lepiej i zrób sobie przerwę bo ci znowu coś zaczyna padać na mózg. — odgryzł się na głos, łypając na towarzysza z ukosa. 

Liczył w ten sposób, że niedawna złość Kristein'a znowu wyjdzie na wierzch, a on robiąc na złość czarnowłosej, będzie mógł pokazać, że sam sobie dobrze ze wszystkim radzi.

— Ty... — zazgrzytał zębami chłopak, robiąc krok do przodu, na co Ackerman od razu zdecydowała się zareagować. 

Bez oporów chwyciła zwiadowcę za ramię i pociągnęła bardziej do tyłu, przez co ten choć wciąż dość spięty i nabuzowany, był w stanie przyjąć łagodniejszą postawę, jedynie wyzywając bruneta w myślach. Jej chłodna dłoń temperowała jego temperament, a obecność znowu nie pozwalała mu się zbytnio gniewać. Czasami przeklinał samego siebie, że w jej obecności nie mógł zachowywać się tak jak zwykle. 

— Jean, proszę. — zwróciła się do niego z prośbą, mocniej go ściskając. 

Kristein jedynie zacisnął szczękę spoglądając raz to na bruneta, a raz na czarnowłosą stojącą obok niego, po czym gdy zdał sobie sprawę również z czasu jaki poświęcił na tą rozmowę, głośno westchnął. Jeżeli nikt nie pójdzie zaraz po Ninę to może sobie pomyśleć, że o niej zapomnieli, gdyż z każdą chwilą robiło się coraz ciemniej. 

— No dobrze, ale robię to tylko ze względu na ciebie, Mikasa. — zgodził się w końcu, posyłając dziewczynie lekki uśmiech, co potwierdziło jego rezygnację. 

Gdy tylko Ackerman upewniła się, że Jean odpuścił ze stoicyzmem puściła jego ramię i cofnęła się w kierunku Erena, jakby chcąc dowiedzieć się czy u niego również jest w porządku. Brunet jednak był już bardziej markotny w porównaniu do wcześniejszego stanu i jedynie prychnął, podchodząc bliżej do paleniska. Czarnowłosa natomiast szybko podążyła za nim.

I choć cała ta sytuacja, cała ich rozmowa która miała miejsce, na pierwszy rzut oka wydawała się całkowicie bezsensu, to niosła za sobą dużo głębszy przekaz. W tamtym momencie każdy kto wtedy tam przebywał zrozumiał, że jest to czymś więcej niż zwykłymi przepychankami, a w pewien sposób definiuje ich relację. Możliwe, że gdyby nie taki sposób rozwiązywania konfliktów, ani Jean ani Eren nie potrafiliby się ze sobą porozumieć. 

Nie kłócąc się już o nic więcej, Kristein odwrócił się na pięcie, poprawiając pośpiesznie swoje włosy. Śmiech rozbrzmiał zaraz po tym jak oddalił się na dalszą odległość całkiem tak jakby jego znajomi potrafili się cieszyć bardziej bez jego obecności. Nie przejmował się tym jednak zbytnio, gdyż miał świadomość że udaje się właśnie po kogoś kto poprawi humor również jemu samemu. 

Kastner mimo swoich tajemnic oraz przeszłości z całą pewnością była promieniem rozświetlającym ich emocjonalne ciemności. Lecz nawet nie zdawał sobie sprawy, że oni są dla niej tym samym co ona dla nich. W pewnym sensie w swojej obecności czuli się po prostu sobą, a Nina zespajała ich tworząc niepowtarzalną atmosferę.

Quia magna sunt.

cdn.

*Quia magna sunt. — ( łac. Ponieważ byli dla siebie ważni.)


Życzę wam kochani czytelnicy wesołych świąt, mokrego dyngusa oraz smacznego jaja! Bądźcie zdrowi i uważajcie na siebie!

~ Ninka ~




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro