#17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Bóg wie, że nie należy nigdy wstydzić się własnych łez. Są one jak deszcz obmywający pył, który zalega nasze stwardniałe serca."  Charles Dickens -— "Wielkie nadzieje".

— Mówiłem, żebyśmy wracali szybciej! — podniósł głos Jean, przyśpieszając tempa.

Wiosenny deszczyk, który z początku jedynie kropił zbyt, rozleniwił ich dwójkę. Przez uwagę na stan Niny nie śpieszyli się również za bardzo, twierdząc, że zdążą dojść do siedziby, nim całkiem się rozpada. Jak to bywało jednak na przełomie marca oraz kwietnia, pogoda lubiła zaskakiwać i nim się zorientowali, z nieba lunęły ogromne ilości wody, roztaczając wokół nich znajomy zapach petrichoru. Zaczęło padać tak mocno, iż miało się wrażenie, że wokół nie słychać niczego innego poza uderzającymi o ziemię kroplami deszczu.

Temperatura również ich nie rozpieszczała i obniżyła się tym razem do tego stopnia, że przy szybszym marszu, na który mógł ostatecznie pozwolić sobie Kristein z ust ulatywała mu znajoma oraz obecna przeważnie zimą para. Na domiar złego księżyc, który dotąd zapewniał idealne oświetlenie drogi powrotnej, został przysłonięty przez większość chmur, więc wraz z brunetką poruszali się praktycznie na oślep, bazując jedynie na obrazach drogi we własnych wspomnieniach.

Choć Kastner próbowała początkowo chować się pod materiałem kurtki żołnierskiego munduru i wstępnie nawet jej się to skutecznie udawało, tak kilka chwil potem przy oberwaniu chmury mogła jedynie siedzieć skulona, lekko dygocząc w ramionach przyjaciela.

Tak jak zwykle kochała deszcz, jego nostalgię, chłód pozwalający przywrócić ciało do rzeczywistości, za którym podążał rozleniwiony umysł, tak w tej chwili na język nasuwały jej się tylko przekleństwa związane z niespodziewaną ulewą. Czuła się dokładnie tak samo jak kilka dni temu w stolicy, gdy wycieńczona podsłuchiwała rozmowy jeszcze żywego Bowman'a.

— Wolniej proszę, zaczyna mnie rwać w boku. — wychrypiała, czując ból pojawiający się w miejscu szycia, który przyprawiał ją o grymas na twarzy.

Właśnie teraz płaciła za głupią zachciankę odwiedzenia miejsca, w którym nie dość, że się nie uspokoiła, to jeszcze zrobiło jej się w nim smutno. Tak w zasadzie nie przychodziło jej w tej chwili nawet na myśl, dlaczego tak bardzo zależało jej, by odwiedzić wiśnię. Zwaliła to jednak tylko na niechciane działanie alkoholu, który wciąż jednak krążył w jej żyłach.

Jedynym plusem w tym wszystkim stał się chyba jedynie czas spędzony z towarzyszem, który był tak troskliwy jak chyba jeszcze nigdy. Ani razu podczas ich rozmowy nie pokazał, że mu na niej nie zależy, a wręcz przeciwnie — zaskakująco wspierał ją w każdym momencie. Po raz pierwszy od dawna poczuła się doceniona, a także zrozumiana przez kogoś innego niż Zoe. Dzieliła z Jean'em w końcu to samo nieszczęście, które mało kto mógł znać — nieodwzajemnioną miłość. Była w stanie go zrozumieć, choć on nie do końca znając jej sytuację, powiedzieć mógłby to samo o niej. Różnili się, posiadając jednak mimo wszystko coś wspólnego.

— Cholera! — przeklął zwiadowca, o mało nie wywracając się na konarze, który nagle pojawił się pod jego nogami. 

Dopiero w ostatniej chwili zdążył odzyskać równowagę i nie upaść w błoto wraz z podatną na urazy brunetką na rękach. Żołnierz miał wrażenie, że jego płuca są rozrywane przez chłodne powietrze, a dodatkowy balast z każdym momentem staje się wyjątkowo uciążliwy do uniesienia. Nie było to jednak spowodowane w żadnym stopniu jego słabą kondycją, a częściowo było zasługą powoli znikającego z organizmu alkoholu, który dotąd doładowywał go dodatkową energią. Ręce zaczynały mu się trząść, a koncentracja o tej porze też już nie była tak dobra, co tylko dodatkowo spowalniało jego refleks. O zgrozo, rzec by można, że mogły nachodzić go omamy.

— Wszystko w porządku? — spytał pośpiesznie, krótko skupiając uwagę na dygoczącym ciele przyjaciółki.

Gdy tylko jednak na nią spojrzał, mógł mieć niemal pewność, że jeżeli odpowiednio nie zajmie się nią po powrocie do siedziby, czeka ją ostre przeziębienie, a w najgorszym wypadku nawet zapalenie płuc. Na samą myśl, że nie będzie mógł jej widywać przez tak długi okres czasu zacisnął zęby, wyklinając w duchu swój brak asertywności oraz uległość w stosunku do niej. Miałby to sobie za złe, a nie wiadomo czy byłby w stanie psychicznie wytrzymać rozmowy odnośnie jej stanu zdrowia między przyjaciółmi.

— Na razie tak tylko proszę, nie przyśpieszaj tak. — wysapała, pociągając nosem, przez co zalegająca w nosie wydzielina została, choć na krótką chwilę czasu zatrzymana, a nos zbawiennie odetkany.

— Postaram się. — odburknął zwiadowca, starając się dobrać odpowiednie tempo marszu.

Wiele ryzykowali, brnąc przed siebie na ślepo, czując momentami obijające się o ich twarze gałęzie poruszanych przez wiatr drzew, czy targanych liści. Niewielkie zadrapania powstawały mimowolnie tak samo zresztą jak wstrząsy i wszelkie potknięcia na ich drodze. Niektóre rzeczy w takiej ulewie stawały się nieuniknione.

Normalnie nie byłyby nawet czymś złym, jednak każdy gwałtowniejszy ruch, szczególnie w pasie u brunetki mógł się skończyć ponownym szyciem, co było procesem samym w sobie już niezwykle bolesnym. W korpusie nie istniała bowiem ilość odpowiednio dużej liczby środków znieczulających, czy przeciwbólowych, ze względu na małe zasoby pieniężne zwiadowców. Praktycznie wszystko było na wyczerpaniu, więc ogromną wagę przykładało się do dbania o wszelkie rzeczy, nawet te już zniszczone.

Jeżeli komuś przydarzyło się coś niefortunnego, w większości przypadków wszelkie obicia, cięcia, skręcenia, czy nawet złamania musiały być leczone bez interwencji tego rodzaju środków. Można więc było się domyślić, iż nikt nie chciał przeżywać podobnego bólu po raz drugi, szczególnie że pierwszorazowo było się zwykle mocno otumanionym, więc i tak nic się nie czuło. Każda nieodpowiedzialna decyzja ponosiła za sobą konsekwencje, a te w korpusie zwiadowczym stawały się naprawdę ciężkie do zniesienia.

— Już prawie jesteśmy. — poinformował przyjaciółkę Jean, dostrzegając majaczące w oddali światła pochodni. 

W przypadku zwiadowców stare zamczyska, w połowie nienadające się do użytku stawały się czymś normalnym jako miejsce funkcjonowania czy to na wyprawach, czy też poza nimi. Ograniczone środki, jakie otrzymywali od króla oraz obywateli wystarczały w wielu przypadkach jedynie na żołd, oraz samą wyprawę, więc wszystko inne musieli zdobywać sami poprzez negocjacje. Rzadko bywało również że otrzymywali zapomogę od Żandarmów, którzy znudzeni nowym miejscem stacjonowania czy wypadów, wracali po prostu do stolicy, pozostawiając puste tereny właśnie Zwiadowcom.

Tym razem jednak ogromne mury zamczyska okazały się być zbawienne dla zmęczonych oczu, a kamienie choć zawilgocone, nie dopuszczały do przedostania się wody do środka gmachu, w którym przebywali żołnierze. Zadaszone przejścia, otwarte wejścia do kwatery, które zimą stawały się udręką, latem były przyjemnymi oazami chłodu. Podczas deszczu jednak stawały się szybkim i niekiedy jedynym schronieniem dla zwiadowców, którzy podczas treningów, zaskoczeni deszczem, musieli szybko schować się przed chłodem.

Kristein z wyrzutami sumienia dążył właśnie do tego rodzaju zadaszenia, które oszczędziłoby mu tłumaczeń i było pierwszym punktem, gdzie wraz z Niną mogliby wspólnie odpocząć po pokonanym dystansie. Co prawda z siedziby do wiśni i z powrotem nie było strasznie daleko, jednak z całą pewnością inaczej myślało się o dystansie pokonanym spokojnym spacerkiem, niż o tym w szaleńczym biegu siłując się na dodatek ze wcale nielekką kobietą.

Krople wody zdecydowanie już ich otrzeźwiły, a przemoczone do cna tkaniny przyklejały się do ciała, dodatkowo przyprawiając o chłód. Jean sam już nie pamiętał kiedy po raz ostatni przeżył z kimś coś tak pięknego i szalonego zarazem. Co prawda w korpusie szkoleniowym wiele razy wystawiany był na niekorzystne warunki pogodowe, by w razie potrzeby przetrwać podczas wyprawy za mury i zwiększyć swoje szanse na przeżycie, jednak zawsze uważał to za coś koniecznego, coś męczącego czym nie można się cieszyć. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mu, że będzie uciekał przed deszczem wraz z piękną kobietą w swoich ramionach, w dodatku wcześniej wyjątkowo swobodnie z nią gawędząc, zapewne by tego kogoś wyśmiał.

To brzmiało jak abstrakcja, a jednocześnie było rzeczywistością, dzięki której, choć postępował nieodpowiedzialnie, szczerze się przy tym uśmiechał. W pewnym sensie chwytał cząstkę normalności, tak ulotną w życiu żołnierza, że warto było czerpać z niej tak wiele jak się da.

Kilka minut, potem gdy z ciężkim oddechem zwiadowca wbiegł pod zadaszenie, łączące jedno skrzydło siedziby z drugim z ulgą oparł się o pobliską ścianę luftu, gdzie deszcz nie mógł już ich dosięgnąć ich dwójki, a jedyne co wciąż odczuwali to uderzający od strony wejścia wiatr. Ręce trzymające brunetkę drżały mu od wysiłku, a mięśnie kurczyły się od zimna. W głębi korytarza walcząca z zimnymi podmuchami pochodnia wciąż paliła się, oświetlając otoczenie, a głośne sapanie chłopaka wydawało się odbijać po korytarzach siedziby lekkim echem.

— Wszystko dobrze? — spytała brunetka, spostrzegając stan towarzysza.

Wciąż trzymała zwiadowczą kurtkę przez skostniałe ręce, ledwo odczuwając ból, z której w tej chwili kapała jedynie woda, a zarówno bordowa spódnica jak i biała koszula przykleiły się do jej ciała, uwydatniając kobiece kształty. Z makijażu Zoe również nic już nie pozostało. Ze starannie podkreślonych oczu na twarzy widniała jedynie rozmazana plama, która ciągnęła się od kącików oczu, aż do połowy policzków, a włosy, które wcześniej zostały starannie ułożone pod opaską teraz pozostały same sobie, gdzie porównać można było je do prostych drutów. Sama opaska również gdzieś po drodze przepadła, a Nina nie zdążyła nawet jeszcze zauważyć jej nieobecności. Czoło zwykle przykrywane charakterystyczną dla kobiety grzywką zostało odsłonięte, a włosy posklejały się ze sobą w niektórych miejscach, przylegając do twarzy. Nie pozostało w niej już niż z piękna, a to, co przetrwało to naturalność towarzysząca jej od chwili narodzin.

Wiosenne ulewy miały w sobie to coś, co pozwalało wyłuskać z człowieka prawdziwego siebie. Zmywały maski, odkrywały osobowości i uwydatniały prawdziwe "ja" osób, które dotąd jedynie wydawały się ukrywać pod różnego rodzaju maskami. Deszcz jednak potrafił zmyć wszelkie warstwy, pozostawiając jedynie tą ostatnią, najbardziej odsłoniętą na ataki, ale również i tą najbardziej prawdziwą, pełną wrażliwości.

— Chyba ja powinienem cię o to spytać. — wysapał Jean, próbując się zaśmiać. 

Oboje byli cali mokrzy, choć mimo tego w wyjątkowo dobrych nastrojach. Nawet gdy wewnętrznie, wzajemnie się o siebie martwili, jako przyjaciele wciąż nie potrafili okazać tego w swoim towarzystwie w odpowiedni sposób. Oni po prostu wiedzieli o tym, wystarczyły im czyny, czy jedno znaczące spojrzenie, by wiedzieć, że komuś na kimś zależy. Momentami sama obecność zaspokajała ich wątpliwości, że mają możliwość polegania na kimś.

— O dziwo, wszystko jest dobrze. — potwierdziła brunetka, pokrzepiająco się do towarzysza uśmiechając.

To był z całą pewnością szalony dzień, choć na pewno się tak nie zapowiadał. Spędzając czas z przyjaciółmi, kobieta pozwoliła sobie na powrót, do jakiej normalności prawie nigdy nie zaznała. Gdy wyobrażała sobie szczęśliwe chwile, przebywając wraz z Olivią w Podziemiach, mogła sobie jedynie wizualizować, że coś takiego jak to będzie mieć kiedykolwiek miejsce. Jako dziecko czuła się samotna, ale kochana, nastoletni bunt przeżyła wraz z kimś, kogo wciąż uważała za siostrę, ale dopiero teraz kiedy osiągnęła coś, co zawsze wydawało jej się niemożliwe — mogła się poczuć naprawdę wolna.

Wybór nareszcie należał do niej. Nikt jej nie rozkazywał, do niczego nie zmuszał i choć zranione ciało narzucało w pewnym stopniu zależność od drugiej osoby, nie ubolewała nad tym. Nawet jeżeli musiała kogoś prosić o nakarmienie, umycie, pomoc w ubraniu się — była wdzięczna, że posiada kogoś, kogo po prostu może o to poprosić.

Błękitne oko dostrzegło jednak zmęczenie wymalowane na twarzy Kristein'a, a jego napinające się mięśnie stawały się niewygodnie dla ciała bolesne. Do skrzydła szpitalnego, czy nawet jej pokoju było zdecydowanie zbyt daleko, by Jean był w stanie bez przerwy ją tam donieść. Przygryzła więc wnętrze policzka, zastanawiając się w jaki sposób, mogłaby mu dać odpocząć, choć chwilę od ciężaru, jaki na niego narzucała.

— Mógłbyś mnie na chwilę odstawić? — spytała, ostrożnie podejmując ostatecznie swoją decyzję.

Wzięła pod uwagę swój stan oraz siły, a także wytrzymałość biodra i choć od dwóch dni ani razu nie postawiła stóp na ziemi, tym razem zdecydowała się na ten ruch. Jak się jednak spodziewała, Jean tylko spojrzał na nią zdziwiony, prychając pod nosem. Jego honor nie pozwalał mu poświęcać się brunetce, choć sam dobrze zdawał sobie, że Kastner ma w tym swoją rację.

— Wszystko w porządku. — zapewniła go.

— Już tak nie boli, a przyda nam się odpoczynek. — nalegała, nadal wyczuwając wyraźne drżenie mięśni u przyjaciela.

Szum deszczu wciąż wyraźnie słyszalny był wszędzie wokół, a charakterystyczny zapach wdzierał się do ich nozdrzy. Choć brunet wciąż upierał się przy swoim, spoglądając gdzieś w bok, tak jakby planował dalszą drogę z Kastner na rękach, po tym jak kobieta stanowczo szturchnęła go łokciem w klatkę piersiową, ponownie tego dnia zdecydował się jej ulec.

Wciąż nie spuszczając oczu z sylwetki przyjaciółki, pochylił się delikatnie do przodu po to, by w jak największym stopniu pomóc jej ustać w pionie. Oparł ją o ścianę, by zminimalizować ryzyko upadku, gdyby po alkoholu wciąż kręciło jej się w głowie, a także stał zaraz przed nią, przytrzymując ją za ramiona w ten sposób, co z boku wyglądać mogło dość dwuznacznie. Nikt z nich wtedy jednak o tym nie myślał.

O dziwo cała ta pozycja nie sprawiała Kapitan większego problemu. Z łatwością utrzymywała równowagę, odczuwając jedynie nieprzyjemne pieczenie w zranionym kolanie, które przy rozprostowaniu bolało. Nie można jednak było jej się dziwić, skoro w stolicy z tymi obrażeniami dawała sobie radę nawet przy obsłudze sprzętu do manewrów, czy walce. Przeskakiwała dachy, a nawet używała swojej energii, by zwiększyć wydolność fizyczną. Teraz, więc gdy odpoczęła i miała co do tego dobre zaplecze energetyczne, nie miała większych obaw, a jedynym zmartwieniem pozostawało wrażliwe na ruch szycie wykonane na biodrze. Nie zmieniało to też wciąż faktu, że czekała ją jednak długa rekonwalescencja nim w pełni będzie mogła znowu brać udział we wszelkich wyprawach, treningach, czy innego typu aktywnościach.

Jej niski wzrost również ułatwiał wiele rzeczy, choć w pewnych sytuacjach był również i jej zmorą. Była tak drobna, że nawet Levi momentami wydawał się jej być wyższy, a przy nim majaczący nad jej sylwetką Jean był troskliwym olbrzymem, który poświęcał jej dzisiejszego wieczoru całą swoją uwagę. I choć miała momenty kiedy jej niski wzrost bardzo jej przeszkadzał, tak w większej mierze bardziej go doceniała, niżeli przeklinała.

Musiała też przyznać, że nie znała Kristein'a od tej strony. Zawsze tylko się wygłupiał, popisywał przed wszystkimi, udawał w towarzystwie tego zawsze pewnego, który wie wszystko i robi dobrze wszystko. Znalazł się w pierwszej dziesiątce, choć tak naprawdę nigdy nie był nawet jakoś podkreślany czy zauważany przez wyżej od niego postawionych. Posiadał wybór i swoje plany, ale to właśnie dzięki znajomościom oraz pewnego rodzaju uczuciu przynależności ostatecznie i tak zdecydował się dołączyć wraz z przyjaciółmi do korpusu z największym ryzykiem śmiertelności. Często się o nim zapominało, co okazało się być potem błędem, gdyż nawet przy spontanicznych spotkaniach na stołówce miało się wrażenie, że czegoś brakuje — właśnie jego.

Nikt nie spodziewał się, że jest w nim tyle głębi, choć zwykła prostolinijność bardzo wyraźnie starała się to przykryć. Tak jak wszyscy tutaj posiadał swoje emocje, uczucia oraz cele. Był człowiekiem o wielkim sercu, który potrafił współczuć, pomagać w trudnych chwilach, a także być lojalnym i choć trudno było przypaść mu do gustu to jakimś cudem, brunetce niemal od razu się to udało.

— Dzisiejszy dzień był szaleństwem. — skomentował Jean. 

Przypatrywał się zaczerwienionym od zimna policzkom brunetki, tylko po to by jego wzrok zaraz zjechał na lekko uchylone usta. Kobiece rysy zostały uwydatnione przy świetle pochodni, a półcień sprawiał, że wydawała się w tym momencie podobna do młodej Ackerman, choć możliwe, że alkohol wciąż krążący w krwiobiegu płatał zwiadowcy figle i tylko w umyśle wprowadzał zmiany odczuć.

— Tak, ale wyjątkowo dobrze się z tobą bawiłam. — przyznała, unosząc kąciki ust ku górze.

Oboje czuli w pewnym sensie nostalgiczny klimat, zdając sobie sprawę, że niedługo będą musieli się rozdzielić, kończąc ich słodki moment oderwania od rzeczywistości. Ponownie wrócą do dręczących ich serca problemów, męczących obowiązków oraz grania swoich roli. Rzucą się w wir gnającego życia, wspominając jedynie o tych wspólnie spędzonych chwilach, które staną się ich siłą w parciu przed siebie przez codzienność. Jedynym co było pewne między nimi, w niedopowiedzeniach oraz braku wyrażonych słów to gwarancja, że nigdy nie spojrzą na siebie już w ten sam sposób jak dawniej. Teraz wiedzieli już, że w wielu sprawach niesłusznie siebie postrzegali, nie znając tak w zasadzie swoich wzajemnych motywów postępowania.

— Ja z tobą również. — przyznał Kristein, zakładając jeden z przyklejonych do policzka kobiety kosmyków włosów za ucho.

Uważnie przyglądał się jej twarzy, niemal stykając się z nią czołem. Nigdy nie nie powiedziałby, że może tak przyjemnie spędzić czas z kimś należącym do przeciwnej płci. Owszem, większość codzienności przebywał w towarzystwie Conniego oraz Sashy, która jednak bardziej zachowywała się jak facet niż kobieta, jednak zawsze miał też opory przed nawiązywaniem jakiś głębszych relacji z kimś nienależącym z ich grona. W Braus nie było natomiast krzty niewinności, czy siły, która tak pociągała go w młodej Ackerman.

Nina sprawiała jednak wrażenie dziwnie w tym wszystkim wyważonej. Co prawda sam niezbyt przyglądał się jej umiejętnościom i nie miał pojęcia jak sobie radzi na wyprawach, czy na polu treningowym, jednak sama świadomość, że w tak szybkim czasie z oddziału już elitarnego w zwiadowcach, potrafiła wypracować sobie taką opinię, by dowódca przydzielił jej swój własny — budziła jego świadomość. Jean co prawda mało się przykładał oraz starał się nie wyróżniać, jednak musiał przyznać, że umiejętności jego towarzyszki musiały być naprawdę wybitne, by wyżej postawieni postawili dla niej na szali swoje posady.

Znał ją już ponad rok, a dalej niewiele o niej wiedział, choć przyznać musiał, że dzisiaj wielokrotnie go zaskoczyła. W pewnych momentach miał nawet wrażenie, że ich różnica wieku nie jest wcale tak duża, a on, choć miał jedynie siedemnaście lat może mieć u niej szansę. Wydawała mu się być bowiem wyjątkowo atrakcyjna, choć za każdym razem gdy tylko tak o niej myślał, zaraz się karcił.

Nie można było się przecież w kimś zakochać podczas jednego wieczoru. Możliwe, że w pewnym sensie przez pewne podobieństwo do Mikasy oraz tajemniczość, a przede wszystkim otwartość w stosunku do niego, zachęciła jego osobę. Flirt również wychodził jej naturalnie, a każdy uśmiech, który posyłała nieświadomie w jego kierunku, wydawał się leczyć jego popękane serce. Kiedy Eren wychwalał ją, w grupie zawsze tylko prychał, uważając jego gadanie za zwykłe wyolbrzymianie, ale teraz kiedy dłużej z nią porozmawiał, mógł zauważyć, jak wielką uwagę mu poświęca oraz z jaką pieczołowitością słucha o jego życiu.

Po spędzeniu czasu z nią z całą pewnością mógł stwierdzić, że jest promykiem słońca w ich grupie, który pokazuje, jak powinno się postępować, by czuć się szczęśliwym. Kiedy Nina była obok, śmiała się, gestykulowała zamaszyście, poruszając rozmaite tematy, czy po prostu spokojnie na niego spoglądała, czuł się naprawdę ważny. Ponieważ, kiedy ktoś poświęcał nam całe swoje zainteresowanie, zaczynaliśmy czuć się wyjątkowi, nawet jeżeli ten ktoś nie miał tego na celu.

— Musimy kiedyś znowu udać się pod tą wiśnię. — zaproponował, zniżając głos, na co Nina jedynie w emocjach przygryzła wargę, skupiając w tamtym miejscu uwagę zwiadowcy.

Jego oddech zdążył się już unormować, choć po policzkach wciąż ściekały kropelki wody, sącząc się z przemoczonych włosów jedna za drugą aż do linii szczęki. Ciarki na ciele, gęsia skórka spowodowana chłodem, a także dziwnego rodzaju spojrzenie, którego brunetka w żaden sposób nie potrafiła rozgryźć. Choć wciąż czuła się swobodnie w towarzystwie przyjaciela, miała wrażenie bycia obserwowaną, a wspomnienie o miejscu, w które nigdy nie powinna zabierać nikogo innego poza Ackermanem, wywoływało w niej poczucie winy.

Miała do siebie wyrzuty, że przez zwykły egoizm tak jakby pozbawiła relację pomiędzy nią a czarnowłosym pewnego rodzaju intymności, gdyż tamta ławka i tamto miejsce było dla nich świątynią, gdzie wszystko przestawało mieć znaczenie. Nie liczyło się jakie słowa wtedy do siebie wcześniej posłali, czy jak się zachowali, bo w tamtym miejscu jakimś cudem zawsze wszystko wracało u nich do normy. Zaczynali się rozumieć, a cały chemizm odbudowywał się, na samym końcu doprowadzając ich ponownie do drogi bez końca w swoim towarzystwie.

Wpadła w pewnego rodzaju zamyślenie jak nie trans, wracając wspomnieniami do oddalonego od nich drzewa, które nie mogło osłonić się od deszczu, tracąc bladoróżowe płatki. W tym samym czasie Kristein skracał pomiędzy nimi dystans, nie wiedząc sam do końca czy to, co robi, jest słuszne. Oboje pogrążali się na nowo w swoich zachciankach, ani na moment nie myśląc o konsekwencjach i nim kobieta w ogóle zdążyła w żaden sposób zareagować, na jej ustach spoczął niepewny pocałunek zwiadowcy.

Chłopak przyłożył trzęsące się lekko, zimne dłonie do jej rozgrzanych policzków i bardziej przycisnął usta do tych kobiety, czując ich chropowatą strukturę oraz znajomy posmak whiskey. Czuł szybsze bicie swojego serca, oddech brunetki, jej bliskość i dziwnego rodzaju przywiązanie, którego nie mógł wyjaśnić. Jej różane perfumy otumaniały jego umysł, a dziwna aprobacja duszy nie potrafiła przestać skłaniać go do tego wszystkiego.

Nina była jego pierwszą i choć cholernie się bał, zdecydował się ostatecznie na tak ryzykowny ruch. Delikatnie poruszał wargami, nie przestając wierzyć, że kobieta w jakiś sposób mu odpowie, jakoś to odwzajemni, zareaguje, jednak ona tylko stała jak kamień, z półprzymkniętymi powiekami, całkowicie zszokowana. Ograniczały ją dłonie, którymi nie była w stanie go odepchnąć, a także pewnego rodzaju litość. Po emocjonalnych wyznaniach jego problemach oraz wyraźnym smutku w oczach, gdy opowiadał o Mikasie nie miała serca, by się od niego odsunąć. Sam chłopak zdecydował się na to pod wpływem chwili i po dzisiejszym dniu był już kilkakrotnie razy do tego skłonny, za każdym razem powstrzymując się jednak od tego.

On również zdawał sobie sprawę, że Kastner dużo przeszła i słyszał od Hanji co spotkało ją w Podziemiu. Nie miał zamiaru w żadnym stopniu jej straszyć, niepokoić czy się mieszać, nawet jeżeli to miało być tylko jednorazowe. Był młody i zapał wciąż się w nim tlił, jednak to dopiero brunetce zaufał na tyle, by się odważyć. Stał się na tyle dojrzały, by wziąć ten ciężar na klatę i jako pierwszy ze swojego rocznika pocałować kobietę nie dość, że starszą od siebie, to jeszcze najbardziej pożądaną w całym korpusie zwiadowczym. Nie chodziło też tutaj o jej popularność, czy chwalenie się tym wszystkim wokół, a stanowiło pewnego rodzaju oddanie, które właśnie zadeklarował.

Można powiedzieć, że chciał wiedzieć, czy jeżeli dojdzie do tego co cały czas podpowiadała mu podświadomość, to uczucie do młodej Ackerman nie wygaśnie. Tak jak się jednak spodziewał — nie czuł nic poza dziwnego rodzaju mrowieniem. Nie było w tym żadnej magii, a jedynie czyste zaciekawienie, uwarunkowane ciekawością.

Był tą całą sytuacją natomiast tak bardzo tak zaoferowany, że nie usłyszał zbliżających się w ich kierunku kroków, które spokojnie obijały się po korytarzu, zlewając się z szumem uderzającej o ziemię wody. Wszystko zmieniło się, jednak kiedy osoba, która zmierzała w ich kierunku, stanęła naprzeciw nich, przyłapując ich. W dodatku przybysz był najgorszą dla ich dwójki opcją, na jaką mogli trafić w całej siedzibie korpusu zwiadowczego.

Stukot porcelany rozbijającej się o kamienną podłogę spowodował natychmiastową reakcję ze strony Jean'a, który niemal natychmiast odsunął się od znieruchomiałej kobiety, odwracając się w stronę, jak się okazało naprawdę rozzłoszczonego Kapitana. Czarny napar wymieszał się z białymi kawałkami filiżanki tuż pod jego stopami, a para z gorącej jeszcze herbaty lekko unosiła się nad powierzchnią kamiennej podłogi, sprawiając wrażenie jakoby czarnowłosy, stał właśnie na resztkach zabitego przez siebie tytana.

I choć był mniej elegancki niż zwykle, potrafił wzbudzić w Kristein'ie taki sam podziw oraz strach jak i w pełnym oporządzeniu. Mało tego — wyglądał nawet na groźniejszego niż wtedy gdy w dłoni trzymał ostrza, a twarz wykrzywiona była w jednym z bardziej strasznych grymasów, jakie zwiadowca widział w swoim życiu. Brunet przełknął powoli ślinę, nie bardzo wiedząc, jak powinien się zachować. Kątem oka próbował nawet znaleźć ratunek w Ninie, która mimo biernej postawy zaczęła jedynie na przemian otwierać i zamykać usta jakby miała coś powiedzieć. Wydawała się ponadto nawet nie dostrzegać przybycia na miejsce Ackermana. Całkiem tak jak zagubiona w przestrzeni figura, która potrafi powtarzać tylko sobie znany schemat, dający jej możliwość przetrwania w tym wszystkim, co znajduje się wokół.

— Rozlała się Kapitanowi herbata. — stwierdził w końcu Jean, przytrzymując trzęsące się ze strachu ręce. 

Odsunął się już od brunetki na kilka kroków, całą uwagę skupiając na nowo przybyłym, tak jakby pocałunek sprzed chwili nie miał w ogóle miejsca. Zakłopotanie było normalnie czymś naturalnym, co powinno im wszystkim towarzyszyć, jednak to uczucie wydawała się posiadać jedynie Kastner. Levi patrzył na zwiadowcę wzrokiem tak wyostrzonym, jakiego od dawna na nikim nie użył od czasów Podziemia. Patrzył na jego pobladłą twarz, a także żałosny wygląd spowodowany ulewą na zewnątrz. Ich dwójka wciąż w końcu była przemoczona do suchej nitki. Całkowicie natomiast przestał się przejmować rozlaną herbatą, a nawet przez moment zapomniał o swojej pozycji oraz roli, jaką musiał pełnić. Przez tę krótką chwilę stał się tym nieodpowiedzialnym złodziejem z Podziemia, który chciał walczyć o to co jego po prostu mszcząc się na nastolatku. Powstrzymał się jednak, spoglądając kątem oka na brunetkę, która ledwo widocznie trzęsła się przy ścianie z zimna.

W końcu Kristein zdecydował się nawiązać jakikolwiek kontakt ze starszym mężczyzną, który spod zmrużonych mocno oczu śledził każdy jego ruch, nie robiąc kompletnie nic z powstałym bałaganem, co w żadnym stopniu do niego nie pasowało. Dłoń zaciśniętą miał w pięść, a szczękę ściśniętą tak bardzo, że dostrzec można było jego uwydatnione kości policzkowe. Oboje szybciej oddychali do końca, nie wiedząc co mają zrobić i choć targały nimi sprzeczne emocje, ostatecznie żaden z nich nieodpowiedzialnie nie dał im upustu.

— Może ja pójdę po coś, czym będzie można to posprzątać. — zmieszał się brunet, próbując znaleźć jakąkolwiek wymówkę, by czarnowłosy pozwolił mu odejść.

Czuł się w tym momencie jak zostawiający kobietę tchórz, który miał ją przecież odprowadzić do samego łóżka, troszcząc się o nią aż do samego końca. Teraz mimo wspólnie spędzonego czasu, tych kilku chwil oraz jego co prawda idiotycznego posunięcia, ciągnięty uczuciem strachu próbował przemknąć jak najszybciej obok Kapitana, chcąc wyrwać się z tej duszącej sytuacji. Pragnął uciec i zaszyć się pod kołdrą w swoim lokum, a potem wstać i mieć nadzieję, że to wszystko było jedynie jego głupim snem. Wziął więc głębszy oddech i ruszył przed siebie, licząc, że również i tym razem perfekcjonizm Kapitana uchroni go od wygórowanych konsekwencji.

Choć dokładnie nie wiedział, co jest pomiędzy Niną a Ackermanem, wolał ostatecznie się do tego już więcej nie mieszać. Nawet on mógł poczuć wylewającą się z mężczyzny zazdrość, a gęsta atmosfera tylko utwierdzała go w tym, że przez głupią ciekawość wszedł pomiędzy ich dwójkę, choć zdecydowanie nie powinien tego robić. Cały spięty zbliżał się z każdym kolejnym krokiem do czarnowłosego, starając się na niego nie patrzeć.

Jednak kiedy już myślał, że mu się upiekło, a to, co się tutaj stało, pójdzie w zapomnienie, zdecydowanie zbyt mocny chwyt przytrzymał go w miejscu. Lewa dłoń Levi'a, choć z całą pewnością była słabsza od tej dominującej i tak imponowała siłą, ściskając Kristein'a tak mocno, iż miał wrażenie, że ramię zaraz całkiem zostanie mu zmiażdżone. Chłopak mocniej zacisnął zęby, starając się nie syknąć i odruchowo zniżył wzrok, napotykając nabuzowane agresją tęczówki.

Kobaltowe spojrzenie lśniło w świetle pochodni, a poważny wyraz twarzy, choć z całą pewnością wciąż dość obojętny, wyróżniał się tym razem jakiegoś dziwnego rodzaju zaciętością, której nikt nie zdążył jeszcze w korpusie poznać. Złość i zazdrość wręcz się z niego głucho wylewała, skupiając się na osobie nastolatka, który znalazł się w zdecydowanie złym miejscu oraz czasie.

— Kadecie... — wysyczał czarnowłosy, dłużej przeciągając ostatnią samogłoskę.

Wręcz musiał się powstrzymywać, by na oczach Kastner nie skrzywdzić Jean'a, który okazał się na tyle arogancki, by wejść mu w drogę. Co prawda nie mógł wiedzieć, co jest pomiędzy nim a brunetką, jednak nawet jeżeli nie miał o tym zielonego pojęcia, tego wieczoru i o tej godzinie powinien być już dawno w swoich kwaterach. Złamał zasady, dodatkowo zachodząc mu za skórę. Bez winy, nie ma kary.

— Jutro. Mój gabinet przed treningiem. — poinformował go, dalej wrogo na niego patrząc, na co i tak już szybko bijące serce zwiadowcy, wydawało się przyśpieszyć swoje tempo.

Oznaczało to przynajmniej tyle, że miał cholernie przejebane. Zdawał sobie sprawę, że jest już późno i nie miał prawa o tej godzinie znajdować się na korytarzach siedziby tak samo jak wiedział, iż Kapitan nie ma szacunku do wszelkiego rodzaju zbliżeń w korpusie. Na domiar złego wbiegając bez pomyślunku do siedziby, wniósł na jego teren pełno błota oraz wody, a w dodatku naraził zdrowie Niny na niebezpieczeństwo, o co czarnowłosy musiał gniewać się podwójnie. Powszechnie wiadome bowiem było, że Levi nie znosił bezsensowych śmierci oraz narażania życia, a takie akcje jak ta nikomu nie uchodziły nigdy na sucho.

— Tak jest, Kapitanie. — potwierdził ze zrezygnowaniem brunet, na co Ackerman jedynie charakterystycznie dla siebie prychnął z obrzydzeniem, puszczając jego ramię. 

Z pewnego rodzaju wstrętem wytarł o spodnie wilgotną dłoń, która zetknęła się z przylegającą do ciała Jean'a koszulą i jeszcze raz ze złością zmierzył nastolatka wzrokiem, co było równoznaczne, z tym że oczekuje, iż zwiadowca zniknie już z jego oczu. Mimo jednak chwilowego zawahania ze strony chłopaka zdecydował się on pośpiesznie odejść, po raz ostatni posyłając w stronę Niny przepraszające spojrzenie, czego Ackerman również nie przeoczył.

Zaraz potem słychać było jego oddalające się w korytarzu kroki, do momentu, w którym nie zaległa całkowita cisza, przesiąknięta jedynie szumem deszczu oraz świstami przedostającego się do środka powietrza. Wtedy też Nina dopiero zdążyła pojąć, co się dzieje, a raczej co się już stało, demonstrując to jedynie przełknięciem śliny i szybszym mruganiem. Była jednak na tyle przerażona, że wciąż stała w miejscu, bojąc się powiedzieć cokolwiek w obecności mężczyzny, który nie zbliżył się do niej od czasu odejścia Kristein'a ani na krok.

Brunetka sama już nie wiedziała, co może mu powiedzieć, a całkowita bezradność wymieszana z pragnieniem ucieczki oraz obrzydzeniem do samej siebie, zaczynała brać nad nią górę. Nie spodziewała się, że Levi stanie aż tak szybko na jej drodze po tym całym incydencie, a tym bardziej, iż natknie się na nią w tak bardzo niefortunnych okolicznościach. Nic nie szło zgodnie z jej myślami, a wszystko zaczynało się wręcz sypać z każdym pieprzonym momentem, od kiedy tylko postanowiła odważyć się na zaakceptowanie swoich emocji. Wiedziała, że to będzie boleć, ale jednak...

Co prawda wcale nie powinna czuć się z tym wszystkim źle, gdyż jako Kapitan miała prawo robić prawie wszystko to, co jej się podoba, a prawo do przebywania tutaj w godzinach nocnych również posiadała. Levi nie mógł jej również niczego zabronić, a wręcz pozwolił jej na inne związki oraz relacje międzyludzkie, nie odpowiadając w żaden sposób na jej wyznanie.

Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że Levi już doskonale zdawał sobie sprawę, że to wszystko spieprzył. Wyszedł wtedy z gabinetu naprawdę przybity i spory kawał czasu włóczył się w okolicach siedziby, dopóki nie zaczęło padać. Po tym gdy pierwsze krople deszczu zderzyły się z jego skórą, czym prędzej udał się do siedziby, przeczuwając, co będzie się działo potem. Z upływem czasu, przebywając na powierzchni, uczył się jak rozpoznawać zmiany pogody oraz odpowiednio się do nich ustosunkowywać. Na wyprawach ta wiedza była czasami jedynym, co mogło pomóc w ocaleniu większej ilości ludzi i jednoczesnym pozostaniu na odpowiednim kursie.

Kiedy jednak wrócił po tym krótkim spacerze do swojego gabinetu i nie zastał tam Zoe, poczuł dziwnego rodzaju chłód, a także pustkę. Nie miał ochoty zabierać się znowu za dokumenty i rozmyślać o tym co powiedziała mu okularnica. Myślał nad tym wszystkim, nie mając pojęcia jak, powinien to rozegrać i że wszystko może być dużo prostsze, niż mu się wtedy wydawało. Leniwie więc zdecydował się na nadłożenie sobie drogi i udanie się po ulubiony napar do kuchni. Nigdy jednak nie spodziewałby się tego, że wracając do siebie, trafi na tak bolesny widok.

Wewnętrznie kuło go w środku, że przez swoją obojętność, w pewnym sensie wepchnął Ninę w ramiona kogoś innego i to w chwili kiedy ona go potrzebowała. Przecież słyszał, że oczekiwała od niego jedynie obecności, a on jak ostatni idiota nawet tego nie potrafił jej od siebie dać. Jeżeli on nie mógł choć trochę wesprzeć ją w tym wszystkim, nawet na swój oschły sposób, to nie mógł dziwić się, że tak się to wszystko potoczyło. Sam był sobie winny i mógł jedynie przeklinać w duchu to, że nie postąpił wtedy inaczej.

To, co jednak najbardziej go w sobie denerwowało to wściekłość, która za nic nie chciała się z niego ulotnić. Był zły na Kristein'a, że wykorzystał sytuację słabości Niny i w pewnym sensie ją omamił. Jeszcze bardziej denerwował się kiedy widział jak ten gówniarz bez zastanowienia, próbuje przed nim uciec, porzucając kobietę niemal w ten sam sposób jak on sam wcześniej. Ale kiedy spojrzał na jej twarz, na sylwetkę ze zmęczeniem opierającą się o ścianę, na dygoczące ciało odziane w przyklejające się do skóry ubrania coś w nim pękło.

Słowa Zoe znowu do niego powróciły, a wyraz twarzy złagodniał, potwierdzając tymczasowe uspokojenie się. Musiał się kontrolować i nie dopuścić więcej do nieporozumień pomiędzy nimi. Doprowadzało to w końcu tylko do różnego rodzaju nieszczęść i oddalało ich od siebie na tyle, by zapomnieli, jak to jest być spokojnym w swoim towarzystwie. Choć sytuacja wcale nie była łatwa, nie mogła kontrolować całej ich wymiany zdań. Jeśli czarnowłosy chciał nareszcie zaznać, choć szczypty szczęścia musiał przełknąć swoją dumę oraz stłumić charakter na rzecz wyjaśnienia sobie z kobietą tego wszystkiego.

Nim jednak w ogóle poruszy ten temat, musi przede wszystkim zadbać o zdrowie brunetki. Kobieta w końcu nie mogła pozwolić sobie na jakieś groźniejsze przeziębienia przy innych urazach, a on też nie miał już przecież tak wielkiego zaufania do lekarzy jak wcześniej. Nie chciał powierzać im kogoś, dla kogo zrobiłby wszystko, tylko po to, by dowiedzieć się znowu, że ją stracił.

Problem polegał jednak na tym, że ze złamaną ręką nie był w stanie przenieść jej w żadne porządniejsze miejsce, a w takim stanie łatwo mogła złapać coś gorszego niż zwykły katar. Wiedział dobrze o powadze szycia na biodrze i że jeżeli to zignoruje, to zwiadowczyni będzie mocno cierpieć — czego kategorycznie nie chciał. Jak na złość nie było też w pobliżu nikogo, kogo mógłby poprosić o pomoc. Gdzie jest ta Hanji, kiedy jest naprawdę potrzebna?

— Levi...— wymamrotała brunetka identycznym czasie co czarnowłosy.

— Nina...

Zgranie w czasie poskutkowało jednak jeszcze większą ciszą niż ta, która zalegała pomiędzy nimi, tuż po oddaleniu się Kristein'a. Czarnowłosy cały czas wpatrywał się w rozrzucone po podłodze kawałki porcelany, w pewnym sensie obawiając się podnieść wzrok po raz kolejny. Kastner natomiast głośniej westchnęła, odczuwając, jak obciążona przez nią noga zaczyna już powoli drętwieć oraz słabnąć.

— Zaczekaj tutaj na mnie. — odparł w końcu Ackerman, decydując się na mniej niebezpieczną opcję.

Jeżeli nie mógł w żaden sposób przenieść jej do cieplejszego miejsca, pozostawało mu jedynie sprowadzić ciepło do niej oraz jak bardzo to możliwe rozgrzać ją i wysuszyć. Odwrócił się więc na pięcie, pozostawiając za sobą, wpatrującą się w jego sylwetkę kobietę i czym prędzej skierował się w stronę wieży. Nie czekał nawet na jej odpowiedź, gdyż była ona dla niego oczywista, sam bardzo dobrze również znałby swoją w takiej sytuacji. Nie miała wyjścia i musiała mu po raz kolejny zaufać, nawet gdy nie miała na to całkowicie ochoty.

Szybkim krokiem, sprowadzającym się nawet do pojęcia lekkiego truchtu przemierzał siedzibę, aż do momentu gdy znalazł się pod białymi drzwiami, nieznacznie dysząc. Tak dawno nie był w tym miejscu, że zdążył wyjść z wprawy wchodzeniu po skośnie ustawionych schodach, co przyczyniło się jedynie do ledwo odczuwalnych zawrotów głowy. Z zamiarem wejścia do środka pociągnął za klamkę, spotykając się jednak z cichym zgrzytem zamka i oporem, na co przeklął pod nosem. Zamknięte.

****

Słyszałam tylko, jak odchodzi i ponownie mnie zostawia w akompaniamencie uderzających o ziemię kropel wody. Niebo charakterystycznie pogrzmiewało, co świadczyło o stopniowym pogarszaniu się pogody, a żołądek w dziwny sposób obkurczył się, wydając z siebie charakterystyczny odgłos.

Innymi słowy, było brzydko, zimno i nie dość, że wyglądałam jak gówno, to jeszcze się tak czułam. Nie miałam prawa też jednak zaraz tak od razu narzekać. W końcu mogłam być już pewna całkowicie, że czegokolwiek teraz nie zrobię, nie może to już być gorsze od tego co się stało. Nic już tak strasznego mnie nie spotka. Poza tym Levi zasugerował też, że wróci, co jest pewnego rodzaju światełkiem w tunelu całego tego szamba. No oczywiście, o ile wróci.

Biorąc głębszy wdech, zatrzęsłam się, czując lodowate powiewy wiatru dobiegające z zewnątrz, które wydawały się ranić moją skórę. Czułam, jakby małe szpileczki chłodu wbijały mi się w ciało, sprawiając, że wszystko drętwieje i zaczyna bardziej boleć. Choć miałam gdzie się schować, mogłam zdecydowanie stwierdzić, że pogoda była dziś gorsza od tej w stolicy tamtego dnia. Zęby naturalnie drżały, uderzając jedne o drugie, co wywoływało znajome zgrzytanie, a katar znowu zalegał w nozdrzach, powoli próbując wydostać się na zewnątrz.

Na domiar złego z upływem czasu na dworze zaczęło się błyskać, a znajome grzmoty wywoływały pewnego rodzaju obawy. Za każdym razem, nawet gdy charakterystyczny pogłos rozchodził się w Podziemnym mieście, zastanawiało mnie, jak to wygląda na powierzchni. W końcu pod powierzchnią niebezpieczne uderzenia piorunów nie miały prawa nas dosięgnąć, tutaj stawały się kolejnym groźnym elementem, który urozmaicał życie.

Zawsze rozmyślałam czy życie tutaj jest lepsze niż tam, czy jest tak samo jak zapamiętałam to za czasów dzieciństwa. Kiedy jednak byłam już tutaj ponad rok, oprócz tych ekscytujących elementów jak drzewa, wahania pogody oraz zdecydowanie bardziej wygodne życie, dostrzegam również i negatywy. Oczywiście w żadnym stopniu nie zamierzam krytykować porządku tego świata, gdyż wydostałam się z miejsca, gdzie wszystko było przetrwaniem, jednak wiem już, że tutaj nie jest lepiej. Gdzie byśmy się nie udali, zawsze znajdą się jakieś elementy zła, które utrudniać będą nam funkcjonowanie. Wszędzie występują podobne sytuacje, tylko ludzie inaczej to postrzegając, bardziej lub mniej się z tym ukrywają.

W którymś momencie przymknęłam oczy, orientując się, że niemal nie czuje nóg, a Levi jak zniknął, tak dalej się nie pojawił. Pociągnęłam bardziej nosem i spojrzałam kątem oka na wypalające się łuczywo pochodni, która zawieszona była na oddalonej ode mnie ścianie. Gdyby nie te wszystkie obrażenia pewnie już dawno byłabym w swoim gabinecie, pijąc ciepłą herbatę i wypełniając jakieś dokumenty. Życie mnie nie lubi.

Choć wyruszyłam na misję samotnie, wiele rzeczy potrafiło mnie zaskoczyć. Wciąż nie rozumiałam jakim cudem Florian, niczego po sobie nie pokazując, potrafił tak po prostu strzelać do swoich. Zachowanie Leviathan'a również pozostawało dla mnie dość niejasne, choć podejrzewałam, że miał dużo wspólnego z Chris'em skoro tak bardzo się dla niego poświęcał, a w dodatku ta cała akcja z Elizabeth.

Zostałam w dziwny sposób odcięta od informacji i z jakiegoś powodu dopiero w tym momencie zaczęłam się nad tym zastanawiać. Tak w zasadzie nie miałam pojęcia, w jakim dokładnie stanie jest mój skład ani co się tam wydarzyło, kiedy zniknęłam. Wiedziałam tyle, ile przekazał mi Levi oraz Hanji, a było to naprawdę niewiele. Nienawidziłam czegoś nie wiedzieć.

Głośniej przełknęłam ślinę, zaczynając powoli osuwać się na kamienną posadzkę, która wydawała się w tym momencie cholernie kuszącym miejscem odpoczynku. Nie miałam już więcej siły, a wszystko działo się wręcz samoistnie. Kiedy zgięłam nogę, prostując tę zranioną, syknęłam pod nosem, czując znajome szczypanie. Udało mi się jednak na tyle spokojnie zniżyć się do parteru przy pomocy ściany, że zaraz potem moje pośladki zetknęły się z zimną teksturą podłoża, przyprawiając mnie o jeszcze większe dreszcze. W boku kuło mnie jedynie nieznacznie, a ramiona niemal samoistnie zbliżyły się do siebie, by się przytulić. Niestety nawet na to nie mogłam sobie pozwolić ze względu na cięcia.

— Jeszcze niech śnieg napada. — wymamrotałam, wzdrygając się od zimna.

Miałam wrażenie jakbym cierpiała bardziej niż w momencie kiedy w zeszłym roku nieodpowiedzialnie zapuściłam się do lasu podczas śnieżycy. Może i wtedy byłam w pełni sprawna, a jedynym zagrożeniem był tylko chłód, jednak nie niepokoiło mnie to tak jak teraz. Wtedy był ze mną Levi, w dodatku tak blisko jak rzadko może to mieć miejsce. Ile ja bym teraz dała, by znowu poświęcił mi taką uwagę.

Jak na zawołanie w oddali coraz to wyraźniej usłyszeć mogłam obijanie się podeszew żołnierskich butów o kamienną posadzkę. Z każdą chwilą zbliżały się do mnie, stając się głośniejszymi, aż w końcu znajoma sylwetka wyłoniła się zza winkla, pokazując swoje oblicze w świetle padającym od pochodni. Od razu odwróciłam się w jego kierunku, zderzając się ze zmęczonym wyrazem twarzy Ackermana, na co mimowolnie od razu zaczęłam się stresować.

Dopiero teraz miałam szansę mu się bardziej przyjrzeć, tak naprawdę tylko wcześniej pobieżnie omiatając jego sylwetkę wzorkiem. Wtedy kiedy w tamtym momencie się pojawił, myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Całkowicie nie spodziewałam się takiego obrotu wydarzeń, nie mówiąc już o jego obecności. Nie miałam co prawda obiekcji, by w jakikolwiek sposób się powstrzymywać, jednak nie czułam się dobrze, z tym że osoba, której wcześniej wyznałam miłość, przyłapała mnie na czymś takim. Swoją drogą, przydałoby się jeszcze porozmawiać o tym Jean'em.

Czarnowłosy miał na sobie to samo co wcześniej, z tą różnicą, że teraz przyniósł ze sobą coś na plecach. Przez ramię przerzucony miał swego rodzaju materiał, który natomiast widocznie zawierał coś w środku, o czym nie miałam na razie możliwości wiedzieć. Ciemne kosmyki wydawały się być bardziej poplątane niż zwykle, a pod ramieniem widniała, przeciętna miotła, która o ile dobrze pamiętałam, znajdowała się w składziku naprzeciwko gabinetu mężczyzny.

Prócz kurtki zwiadowczej i białej koszuli miał na sobie ciemne spodnie, a sam mundur pozbawiony był pasów do manewrów, których przez złamaną rękę nie musiał się nawet kłopotać, zakładać. Zamrugałam szybciej, kaszląc pokrótce, co wywołało u mnie dziwnego rodzaju ucisk w płucach. No ładnie, wygląda na to, że bez choroby się nie obejdzie.

Jak można było się spodziewać, ponownie wydawaliśmy się z Ackermanem porozumiewać bez słów, ponieważ kiedy tylko próbowałam coś powiedzieć, jakoś go przeprosić, czy zrobić cokolwiek, nawiedzała mnie duszność, przez co zmuszona byłam szybciej oddychać. Levi natomiast zmarszczył jedynie brwi, podchodząc do mnie bliżej.

Dopiero w momencie gdy zbliżył się do mnie na tyle bym była w stanie szczątkowo wyczuć jego charakterystyczną wodę kolońską, zorientowałam się, że to, co ze sobą przyniósł, było kocami, które szczelnie owijały, jak się potem okazało poduszki oraz ubrania.

— Co ty...— wymamrotałam, obserwując jak Levi, odstawia stos zaraz obok mnie, wydając się całkowicie mnie ignorować.

— Ucisz się i daj mi skończyć. — nakazał stanowczo swoim chłodnym tonem, co spowodowało u mnie znajomy skurcz w podbrzuszu. Zdecydowanie brakowało mi jego bezpośredniości.

Nie oponowałam wcale, sądząc, iż może wciąż być na mnie zły za sytuację z Kristein'em i w sumie nawet bym mu się nie dziwiła. Gdybym to ja nakryła go z jakąś kadetką, zapewne również byłabym zazdrosna — mało tego — rzuciłabym się pomiędzy nich, oczekując odpowiedniego rodzaju wyjaśnień. Chociaż jak tak teraz sobie pomyślę, to nie pamiętam by Levi, zrobił cokolwiek bardziej krzywdzącego brunetowi, niż zwykłe skarcenie, należące po prostu do jego obowiązków.

Obserwowałam, jak Ackerman powoli zbliża się do potłuczonej wcześniej porcelany, z przyniesioną przez siebie miotłą i na szczyt swoich teraźniejszych możliwości zabiera się za sprzątnięcie jej. O dziwo, mimo przełożonego przez ramię temblaka i tylko jednej sprawnej dłoni radził sobie całkiem dobrze. Z jak największą starannością zebrał wszystkie kawałeczki szkła w pobliże jednej ze ścian, a następnie schylił się, wycierając rozlany napar, który teraz nie był już nawet w najmniejszym stopniu tak ciepły jak wcześniej.

Obserwowałam jego zacięcie oraz ruchy tak jakby miały pomóc mi pozbyć się zimna. Marszczące się na napinających się mięśniach kawałki materiału, wyrzeźbione przy używaniu sprzętu nogi, a nawet ruch jego włosów przy gwałtowniejszym prostowaniu się. Przeklinałam siebie, że nawet w tak błahym momencie wydawał mi się być atrakcyjny.

— Musisz się przebrać. — odparł w końcu, lekko mnie zaskakując.

Patrzył na mnie kątem oka, odstawiając miotłę obok zamiecionych odłamków, tylko po to, by zaraz podejść do mnie bliżej i skupić na mojej osobie swoje kobaltowe spojrzenie, co było jednoznaczne z całkowitym poświęceniem mi uwagi. Automatycznie przełknęłam ślinę, chroniąc się w ostatniej chwili przed ugryzieniem się w wargę.

Czarnowłosy musiał dostrzec mój pytający wzrok, gdyż kiedy już miałam mu coś odpowiedzieć, ten tylko prychnął pod nosem, wskazując palcem na przyniesione przez siebie rzeczy. Podążyłam za jego palcem, skupiając wzrok na ciemnozielonym kocu i wtedy też zdałam sobie z czegoś sprawę. Nie było mowy bym była w stanie dać radę ubrać się sama. Nie z tymi rękami, nie z biodrem, nie w tym stanie.

Tylko że jeżeli dłużej pozostałabym w tych przyklejających się do ciała materiałach, zwykłe przeziębienie mogło zamienić się w coś dużo gorszego. Mimo wszystko obawiałam się tego. Czy po tym wszystkim, co przeszliśmy, powinnam go o to w ogóle prosić? Co jak co Levi w końcu też był poszkodowany. Miał do dyspozycji tylko jedną rękę, a jednak musiał dawać sobie radę sam bez pomocy kogoś nawet pokroju Zoe.

Moje zawieszenie jednak chyba wyjątkowo zirytowało Ackermana, gdyż po chwili nie pytając mnie o zdanie, sam podszedł do przyniesionych przez siebie rzeczy i wyciągnął spośród nich czarny golf oraz spodnie. Głośniej westchnął i zmierzył wzrokiem najpierw to ubrania, a potem mnie, na co tylko bardziej się speszyłam.

— Wstawaj. — rozkazał, wykrzywiając w twarz w nieodgadnionym dla mnie grymasie.

Tak jak i wcześniej był stanowczy oraz nie owijał w bawełnę. Wydawał jasne i klarowne polecenia w specyficzny dla siebie sposób, troszcząc się o mnie. Z początku nie rozumiałam jego sposobu zachowania, bycia oraz mówienia. Uważałam go za raniący i w pewien sposób egoistyczny. Teraz jednak można powiedzieć, że się do niego przyzwyczaiłam, a każde, chociaż najmniejsze odbiegnięcie od normy, napawało mnie nie lada zdziwieniem.

Wspierając się znowu na ścianie, próbowałam podnieść się do pozycji stojącej, co w tym momencie ze względu na odrętwiałe kończyny było po prostu trudne. Z każdym bowiem ruchem charakterystyczne mrowienie uderzało moje ciało, a zmęczone mięśnie ledwo były w stanie się ruszać. Cholerna pogoda.

Dostrzegając moją nieporadność, mężczyzna jednak zdecydował mi się pomóc i ani się spostrzegłam, odciążał jedną z moich nóg, ciągnąc mnie do góry za ramię. Miał silny uścisk, a sama jego bliższa obecność już dawała radę na mnie wpłynąć. Ta rozłąka z nim, zdecydowanie nie wychodziła mi na dobre, a idiotyczne scenariusze pojawiające się w mojej głowie, sprawiały tylko, że czułam się w jego towarzystwie dziwnie.

— Dzięki. — odparłam, stabilnie opierając się o ścianę, co spotkało się tylko z ciszą z jego strony.

Stał zaledwie dwa kroki ode mnie, przyglądając się uważnie mojej twarzy. Jego obojętne oblicze nie wskazywało na nic konkretnego. Nie wiedziałam, o czym myśli, co o mnie uważa, co planuje. Byłam ja, oświetlająca jego twarz pobliska pochodnia oraz nieodgadnione spojrzenie, które po jakimś czasie wydawało mi się złagodnieć. Kiedy tak na mnie patrzył właśnie w ten sposób, miałam wrażenie, jakbym ponownie zaczynała się w nim zakochiwać.

Może i nic nie mówił, nie odpowiedział mi czegoś w stylu "nie ma sprawy", ale przez swoje obecne zachowanie potrafił sprawić, że stawałam się w jego towarzystwie dziwnie mała, a to powodowało natomiast wybuchy nowych wrażeń. Cisza wzmagała napięcie, nieodgadniony wzrok dodawał tajemniczości, a świadomość tego, że czarnowłosy prawdopodobnie skupia się i myśli tylko o mnie, budziła nowego rodzaju doznania, które tylko bardziej umacniały mnie w uczuciu do niego. Nie musiał robić nic innego niż być, a tym samym zapewniał mi wszystko, czego potrzebowałam.

— Mam nadzieję, że ognisko było, chociaż tego warte. — powiedział w końcu, niespodziewanie chwytając za kosmyki moich włosów.

Wstrzymałam oddech, podążając wzrokiem za jego ręką, a serce wydawało się jeszcze bardziej przyśpieszyć swoje tempo. Ten gest był jednak dość krótki, bo gdy jego palce tylko chwyciły wilgotne włosy, zaraz potem niemal od razu je puściły, zakładając je pośpiesznie za ucho. Czułam jak przez moment, prąd przepływa moje zmarznięte ciało, a skóra jego dłoni dosłownie muska płatek mojego ucha, nasilając i tak obecne już dreszcze.

— Było. — potwierdziłam, ledwo powstrzymując się od kaszlu. 

Czarnowłosy na moją odpowiedź jedynie wymownie prychnął, obwieszczając mi tym samym swoją dezaprobatę. Przez cały ten czas jednak kiedy tutaj ze mną był i ze mną rozmawiał, zastanawiałam się, czy specjalnie unika tematu zaczętego przeze mnie w skrzydle szpitalnym, czy może jest tutaj tylko ze względu na pewnego rodzaju przywiązanie. Przecież pomiędzy nim a mną mogło być coś podobnego co mieli wspólnie Mikasa z Jean'em. Młoda Ackerman była w końcu do Levi'a bardzo podobna i wydawała się być równie chłodna co on. Wierzyłam Hanji, tak jak Kristein zawierzał mnie, a mogło być przecież całkowicie inaczej. Tak jak w końcu czarnowłosa bardziej wolała przebywać w towarzystwie Eren'a, tak Kapitan mógł po prostu chcieć być sam i niczym specjalnym do mnie nie pałać.

Mogłam czuć się wyjątkowo w jego towarzystwie i wyolbrzymiać to wszystko, mieć wrażenie, że swoją obecnością zapewnia mi szczęście oraz radość. To, co stało po mojej stronie, było przecież całkowite szczere. Nie mogłam mieć jednak pojęcia, co Ackerman o tym sądzi i, czy w ogóle widzi we mnie kogoś więcej niż tylko chwilową odskocznię od problemów. Wielokrotnie mnie wykorzystywano w różnych tego słowa aspektach i naprawdę byłam już w stanie spodziewać się od życia wszystkiego. Leviathan'a też zaczęłam uważać za kogoś wyjątkowego, a on okazał się kolejnym zdrajcą, Florian również oszukał cały korpus kiedy wydawał się być jedynie uzdolnionym oraz pozytywnie nastawionym do wszystkiego żołnierzem. Jak jednak miałam dopuścić do rzeczywistości podszepty umysłu, gdy serce uderzało w mojej piersi tak mocno?

— Śmierdzi od ciebie alkoholem. — skomentował, skupiając wzrok w okolicy moich piersi, by za chwilę chwycić za pierwszy z trzymających koszulę guzików.

Czułam, jak w tamtym miejscu zaczyna mnie palić skóra, a oddech jeszcze bardziej wydawał się przyśpieszyć. Choć całkowicie odbiegał tematami od rzeczywistości, nie ociągał się z niczym aż nadto, skłaniając mnie tym bardziej do coraz to większego zakłopotania w jego obecności. Zacisnęłam szczękę, spuszczając wzrok na jego zwinną dłoń, która nawet samotnie potrafiła poradzić sobie z zapięciem.

— Trochę wypiłam. — przyznałam się, oblizując popękane wargi, po to, by chociaż w taki sposób je zwilżyć.

Nim zdążyłam się zorientować, czarnowłosy dobrnął do ostatniego guzika koszuli, wyciągając ją najpierw z mojej spódnicy, a jego kobaltowe spojrzenie wydawało się szybko omieść moje ciało, tylko po to, by zaraz uciec gdzieś w bok jak gdyby nawet na moment się zawstydził. Jego twarz jednak wciąż pozostawała tak samo obojętna, a jedyną oznaką jakiejkolwiek emocjonalności wciąż wydawały się być jedynie oczy.

Byłam wdzięczna Zoe za przyniesienie mi odpowiedniej bielizny z mojego gabinetu przed wyjściem. Okularnica nalegała, bym poszła na ognisko bez niej, gdyż tak po prostu będzie mi wygodniej, a i wszelkie siniaki nie będą mnie na tyle mocno niepokoić, bym nie mogła się dobrze bawić. Jeżeli bym jej jednak posłuchała, to biała koronka nie zapewniałaby potrzebnego komfortu przed Ackermanem, a zmuszona byłabym stać przed nim z odsłoniętą klatką piersiową, jeszcze bardziej zagęszczając atmosferę. O dzięki ci zdrowy rozsądku.

— Jesteś zły? — spytałam, decydując się na poruszenie bardziej drażliwej kwestii.

Podniosłam wzrok, zderzając się z jego kobaltowymi tęczówkami, które tylko w dziwnym stopniu pociemniały, a czarne brwi zmarszczyły się, manifestując tym jego irytację. Możliwe, że nie powinnam zaczynać z nim tego tematu, jednak jeżeli teraz o tym nie porozmawiamy to możliwe, że już nie będziemy mieć takiej szansy. Byłam cholernie ciekawa tego co myśli o mnie i o tym wszystkim. Czułam, że nie dam rady wytrzymać do momentu gdy będzie gotowy coś z tym zrobić lub w ogóle nie zrobić nic. Kiedy jednak zobaczyłam, jak męczący jest dla niego ten temat automatycznie, z jakiegoś powodu zaczynałam tego żałować. Żegnaj zdrowy rozsądku.

— Pochyl się. — zignorował pytanie, łapiąc mnie za kark.

Dłoń miał tak ciepłą, że wydawała się palić moją skórę, a powiewy wiatru wydawały się uderzać słabiej w moją odsłoniętą skórę, która, choć wilgotna od wody, schła nieco szybciej. Zagryzłam policzek od środka, a oddech na chwilę ugrzązł mi w piersi kiedy czarnowłosy jak gdyby nigdy nic, powoli pchnął mnie na siebie, zapewniając mi tym samym równowagę.

Miałam wrażenie, jakbym słyszała uderzenia mojego serca, kiedy jego oddech miarowo drażnił moje ucho, a czarne kosmyki łączyły się w specjalny dla siebie sposób z moimi mokrymi włosami. Czułam, jak zdecydowanie sięga po mokry materiał mojej koszuli, zsuwając mi ją z ramion, tylko po to, by niby przypadkiem musnąć moją skórę, co doprowadziło tylko do spotęgowania dziwnego napięcia. Był tak blisko.

— Przepraszam jeżeli do czegoś cię zmusiłam. — wydusiłam, biorąc głębszy wdech, przez co miałam wrażenie, że jego klatka piersiowa przylegająca zaraz do tej mojej staje się wyjątkowo twarda.

— Nikt mnie nigdy do niczego nie zmusił. — próbował mnie jakoś zbyć, powoli odciągając od siebie, przez co na moment miałam idealny wgląd na jego gładkie policzki.

Tak samo spokojnie jak wcześniej, oparł mnie o ścianę, przez co ponownie poczułam ogarniający mnie chłód bijący od ściany wyłożonej kamieniami. Gęsia skórka wydawała się pojawić na mojej skórze, a klękająca przede mną sylwetka Ackermana przyprawiała o duszność. Spokojnie Nina, nie myśl o tym.

— To z Jean'em nie było prawdziwe. — wyznałam, czując pojawiającą się w moim gardle gulę.

Levi kontynuował jednak wciąż ściąganie koszuli, zbliżając się do aktualnie najbardziej wrażliwego dla mnie punktu, czyli dłoni. Były szczelnie zabandażowane przez Zoe, podobnie zresztą jak szycie na biodrze, by chociaż te kilka warstw materiału zminimalizowało przy poruszaniu rozciąganie się skóry, a tym samym ryzyko pęknięcia szwów.

— Dalej mi na tobie zależy Levi. — uświadomiłam go, czując jak błąd sprzed chwili, zaczyna wisieć nad moją głową, jak ciężarek, który za chwilę ma spaść i w jakiś sposób mnie skrzywdzić.

Zawsze kiedy z nim rozmawiałam, musiałam brać na wszystko rezerwę. Nie miałam pojęcia, co go zirytuje, czy zdenerwuje, tak samo jak nie wiedziałam, czy coś go zraniło. Jeżeli tylko coś podejrzewałam po prostu, starałam się mówić i jakoś do niego dotrzeć, co zwykle jednak kończyło się jeszcze większą agresją z jego strony. Było trudno — tak — ale to nie znaczy, że dotarcie do niego nie było niemożliwe. Choć czasami miałam wrażenie, że tylko Generał, Hanji i ja jesteśmy w stanie jakoś na niego wpłynąć.

Nagłe szarpnięcie zmusiło mnie jednak do syknięcia, a pieczenie zapoczątkowane w dłoniach rozprzestrzeniło się poprzez ramiona na resztę ciała, wywołując dyskomfort. Czarnowłosy właśnie zdjął ze mnie całkiem przemoczoną koszulę, którą Zoe tak starannie na mnie zakładała na tyle ostrożnie, by nie wywołać u mnie bólu. Stałam przed nim teraz jedynie w białym, koronkowym staniku typu bardotka, spoglądając na jego nierówno ułożone włosy. Nie trwało to jednak na tyle długo, jakbym chciała, gdyż zaraz potem wstał, znowu stając frontalnie do mnie. Ponownie tej nocy obrzucił mnie zmęczonym spojrzeniem i prychnął pod nosem, dostrzegając moją pytającą minę. Czy to źle, że chciałam to wyjaśnić?

— Czy mógłbyś mi odpowiedzieć? — szybciej zamrugałam, czując jak z bliżej niewyjaśnionych pobudek oczy, zaczynają mi łzawić. 

Nie wiem, dlaczego w trudnych dla mnie sytuacjach zawsze zbierało mi się na płacz. Za każdym razem kiedy coś wydawało się mnie przerastać, kiedy nie czułam się na siłach, by coś osiągnąć lub po prostu coś szło nie po mojej myśli, miałam ochotę po prostu się do kogoś przytulić i usłyszeć, że wszystko jest dobrze. Ten świat, w którym się znalazłam, Chris, Podziemia potem Zwiadowcy — to wszystko kazało mi być silną. 

Nie mogłam pokazać, że byle błahostka potrafi wyprowadzić mnie z równowagi, że to wszystko się na mnie odbiło bardziej, niż myślałam. Powstrzymywałam wielokrotnie łzy, by teraz kiedy nawet nie było mi zbytnio smutno, one same próbowały wydostać się z moich oczu, demonstrując wewnętrzną potrzebę wsparcia i to nie kogoś, kto będzie tylko na chwilę, a wręcz przeciwnie.

Twarz Ackermana lekko złagodniała, a zacięty wyraz twarzy, który zwykle towarzyszył mu na co dzień, wydawał się minimalnie zmienić. Schylił się po przyniesiony przez siebie golf i dalej w ciszy starał się powoli go na mnie założyć, co o dziwo udawało mu się już bardziej niż samo ściąganie przemoczonej koszuli. 

Okazało się, że sam materiał był naprawdę ciepły i odrobinę większy od rzeczy, które normalnie miałabym w szafie. Kiedy przełożył mi go przez głowę, mogłam poczuć charakterystyczny jednak zapach, którego nie szło pomylić z żadnym innym — woda kolońska z cytrusami. Pachniał nim.

— To nie sprawiło, że przestałam cię kochać. — wymamrotałam, orientując się, że czarnowłosy zamierza zabrać się teraz za włożenie na mnie przyniesionych przez siebie spodni.

— Levi, czy ty... — chciałam spróbować spytać go o to wszystko, wyciągnąć nareszcie coś, przed czym uciekł, zostawiając mnie wtedy w skrzydle szpitalnym. Dowiedzieć się czegokolwiek.

Nim jednak zdążyłam dokończyć zdanie, czarnowłosy bez żadnego ostrzeżenia zbliżył się do mnie na taką odległość, że nie byłam w stanie zobaczyć niczego innego poza kobaltowym odcieniem jego przenikliwych tęczówek. Niemal od razu zrobiło mi się gorąco, a ciepło pojawiło się na policzkach, z całą pewnością manifestując się w postaci rumieńców. Czułam jego oddech na swoich wargach, elektryzującą bliskość skóry, a także jego czoło oparte o te moje.

Grzmoty burzy akompaniowały rytmowi mojego rozpędzonego do granic możliwości serca, a szum deszczu wydawał się znikać w jego obecności, stając się jedynie nieistotnym elementem zachcianki pogodowej. Bałam się wziąć wdech, wykonać jakikolwiek ruch, a jedyne, na co było mnie stać to przymknięcie lekko oczu. Skurcze w podbrzuszu wydawały się wybuchnąć, a w głowie pojawiła się kompletna pustka. Sama nie wiedziałam już, co chciałam powiedzieć, a skupiłam się po prostu na nim.

— Levi... — starałam się szeptać, jednak on tylko całkowicie zatarł pomiędzy nami resztę pozostałej przestrzeni i zachłannie przywarł do moich ust.

Ich drobna struktura, gładka skóra bez najmniejszych pęknięć, przejeżdżający niby przypadkiem po mojej wardze język kusząco zachęcający do sięgnięcia po więcej. Boskie uczucie unoszenia, które zawsze miałam problem opisać w swojej głowie, obecność iskierek przeskakujących pomiędzy naszą skórą.

Za każdym razem odkąd w Podziemiach po raz pierwszy napotkałam na jego usta, nie potrafiłam przestawać spijać z nich wszelkich niewypowiedzianych pomiędzy nami słów. To był kolejny gest, który wyjaśniał wiele, tak naprawdę nie wyjaśniając nic. Magia Ackermana, która według mojej opinii, przy każdym kolejnym razie stawała się bardziej elektryzująca, całkiem tak jakby mężczyzna się na mnie uczył.

W jednym momencie przestało mi być zimno, choć w dalszym ciągu stałam przed nim w przyklejającej się do nóg, przemoczonej spódnicy. Ten pocałunek mnie rozgrzewał i sprawiał, że przestałam wątpić w jego osobę, wszelkie złe zamiary, czy niedopowiedzenia. Widział mnie z Jean'em, a mimo to dalej traktował w ten sposób. Nie odszedł zdegustowany, a można powiedzieć, że w pewnym sensie niemo o mnie zawalczył.

Jak bardzo bym jednak nie pragnęła przedłużenia tego cudnego stanu, jego dominacji i obecności on wcale nie zamierzał tego pogłębiać. Nic nie przybierało na ostrości, a pomiędzy nami panowała pewnego rodzaju jednostajność chwili, która wydawała się mówić "jeszcze nie tym razem". Jego dłoń odnalazła po dłuższej chwili mój policzek, przyjemnie po nim gładząc. Jego kciuk przejeżdżał po linii mojej szczęki, przyprawiając mnie o ciarki, a sam gest był tak naprawdę czymś więcej, niż zwykłą zachcianką. Levi czyżby właśnie to była twoja odpowiedź?

Nie wiem ile minęło kiedy jego usta odsunęły się od tych moich, a uczucie bliskości, choć wciąż trwało w napięciu pomiędzy nami, wydawało się lekko osłabnąć. Jednak kiedy się ode mnie oddalił ani na moment nie spuszczając wzroku z podgryzanych przez mnie warg, mogłam dostrzec w jego oczach wszystko, czego pragnęłam. Miałam wrażenie, jakbym przeżyła właśnie najbardziej intymną rzecz w swoim życiu, choć nie jedno już przeszłam. To, co robił ze mną ten mężczyzna, nie było porównywalne z żadnym innym uczuciem.

— Chciałam powie...— zaczęłam w końcu, chcąc przerwać ciszę, która zalegała pomiędzy nami.

Czarnowłosy jednak znów nie dał mi dokończyć, prychając charakterystycznie pod nosem. Ponownie zbliżył się do na niemal identyczną odległość jak przed momentem, marszcząc brwi. Sprawił, że znowu zamilkłam kolejny raz, dając się opętać temu ostremu spojrzeniu.

— Jeżeli nie przestaniesz mielić jęzorem, to znowu będę musiał cię uciszyć. — odparł najzwyczajniej w świecie, zbijając mnie tym całkowicie z tropu. Że co?

— Uciszyć? — spytałam nieprzytomnie, na co tylko przekręcił odruchowo oczami.

— Ale jak to? Ty przecież... — mamrotałam, nie mogąc pojąć co tu się dzieje. To znaczy, że nie było to jego odpowiedzią?

— Levi... — zdążyłam jedynie wymówić jego imię, gdyż znowu przerwał mi jednorazowym całusem.

— Ja... — zaraz po nim pojawił się kolejny i kolejny, aż do momentu kiedy całkowicie nie ucichłam.

W pewnym momencie moja granica została przekroczona, a upał na twarzy zrobił się nie do zniesienia. Choć najchętniej bawiłabym się z nim całą noc, nie mogłam sobie na to pozwolić, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że jest on uparty prawie tak samo jak ja. Poza tym nogi znowu zaczynały tracić na sile, otumanione dodatkowo wyczuwalnym napięciem seksualnym pomiędzy nami. Były jak z waty, a to oznaczało tyle, że ledwo trzymałam się w pionie, polegając w dużej mierze jedynie na ścianie.

Levi natomiast zauważając, że zrozumiałam jego przekaz, uniósł brew lekko do góry i raz jeszcze wymownie spojrzał mi prosto w oczy. Wydawał się być z siebie wyjątkowo dumny, nawet jeżeli tego nie pokazywał, a ledwo dostrzegalne zaczerwienienia na policzkach wydawały się być mi tylko złudzeniem, gdyż szybko zniknęły. Po tym wszystkim nie miałam już odwagi, by ponownie się odezwać, a tylko spokojnie współpracowałam, wykonując polecenia czarnowłosego.

Z założeniem spodni poszło dużo łatwiej, niż myślałam, gdyż przy skutecznej współpracy i mniej poważnych uszkodzeniach po prostu sprawniej można było sobie z nimi poradzić. Tak jak się też domyślałam wszystko, co na sobie miałam, należało do Kapitana, gdyż obcując już z nim jakiś czas, łatwo mogłam stwierdzić jaki rozmiar nosi. Szycie było niewiele większe ode mnie, jednak w moim przypadku robiło to dużą różnicę, która teraz przyjemnie wynagradzała mi mój niewielki wzrost.

Okazało się również, że koce i poduszki, które przyniósł ze sobą Levi, miały posłużyć nam do przetrwania resztki nocy w dużo wygodniejszej formie, niżeli siedząc na podłodze. Ackerman rozłożył je przy ścianie zaraz obok mnie, po czym powoli pomógł mi w miarę swoich możliwości spokojnie się na nich usadowić.

— Dzięki. — odpowiedziałam, czując się już o wiele lepiej. 

Choć z nosa wciąż ciekł mi katar, a koniuszki palców i stóp również były od zimna odrętwiałe, nie groziło mi już nic więcej poza przeziębieniem. Burza szalejąca na dworze wciąż jednak trwała, nie zamierzając wcale tak szybko się skończyć, a wiatr zapędzał się do murów, przyczyniając się do uczucia zimna. Nawet sam mężczyzna wydawał kilka razy zatrząść się od nachalnych podmuchów i kolejny raz tego dnia pod ich pretekstem, zdecydował się mnie zaskoczyć.

Usiadł zaraz obok mnie, z lewej strony przylegając do mnie całym swoim bokiem, burcząc coś pod nosem. Wziął głębszy wdech, by za chwilę wypuścić parę z ust i na ułamek sekundy przymknąć oczy. Wydawał się w ten sposób uspokajać. Ten dzień był pełen niespodzianek, których znaczenia wciąż nie zdołałam jeszcze pojąć. Działo się tak wiele, doprowadzając mnie ostatecznie do punktu, w którym razem z Levi'em siedzieliśmy ramię w ramię na kamiennej posadzce siedziby, po prostu będąc dla siebie.

Z czasem gdy czarnowłosy zauważył pogorszenie się warunków pogodowych, przyciągnął mnie do siebie lekko, zarzucając swoją rękę na moje barki. Wbrew pozorom mężczyzna był naprawdę ciepły, co sprawiało, że chciało się do niego jedynie bardziej przytulać. Niestety wiele rzeczy utrudniało mi to wszystko i byłam zmuszona polegać tylko na jego zdrowej ręce, która w tym momencie zapewniała mi więcej, niż mogłabym chcieć.

Przebywaliśmy tak w swoim towarzystwie, nasłuchując oddalających się grzmotów, licząc rozbłyski uderzających piorunów, a także dawaliśmy kołysać się cichym świstom wiatru. Jedno przy drugim, w ciszy napawając się swoją obecnością. To co było pomiędzy nami, choć niewypowiedziane, cieszyło mnie. Nie ważne co by się w końcu nie wydarzyło, Levi nie zachował się tak jak przypuszczałam, co było niezwykle wyrozumiałe z jego strony. 

Ulewa tej nocy dała mi coś, czego nie zapomnę do końca życia. Może i dalej nie mogłam być pewna co do uczuć Ackermana, ale przynajmniej byłam na tyle spokojna i szczęśliwa, że otumaniona zapachem wody kolońskiej i cytryn straciłam przytomność, po prostu zasypiając. Musiałam potem przyznać, że mimo półsiedzącej pozycji, nigdy się tak dobrze nie wyspałam.

Zawiedzenie pojawiło się natomiast dopiero przy pierwszych promykach słońca wdzierających się przez szyby skrzydła szpitalnego, kiedy zorientowałam się, że Levi'a nie ma już obok mnie, a ja leżę przebrana w koszulę nocną użytku medycznego. W tamtym momencie naprawdę wystraszyłam się, myśląc, że to, co się wydarzyło, było jedynie moim wyimaginowanym marzeniem sennym, w dodatku nie tyle co irracjonalnym, ale też wyjątkowo pięknym.

Ciemny golf oraz spodnie leżały jednak równo złożone na krześle zaraz obok mojej pryczy, a na ustach wciąż wydawał się pozostać posmak gorzkiej herbaty. Puste pomieszczenie raziło bielą, a krople deszczu wciąż wydawały się szumieć mi w głowie po tym wszystkim. Przetarłam oczy, siadając na materacu, tylko po to, by spotkać się z zostawionym na blacie szafki nocnej liścikiem. 

Zamrugałam szybciej i na tyle ile mogłam, pochyliłam się w jego kierunku, rozpoznając znajome mi pismo, które przywołało na moją twarz jeden z większych uśmiechów. Starannie nakreślone litery przyśpieszyły bicie mojego serca, a dłoń lekko trzęsąc się, automatycznie pragnęła zbliżyć się do popękanych przez brak wody ust. Te trzy słowa, które zobaczyłam zaraz po przebudzeniu, sprawiły, że w moich oczach znowu pojawiły się łzy, a w podbrzuszu znajomy ucisk. Levi nie zostawił mnie z niczym, jak poprzednim razem, nie uciekł do niedopowiedzeń, a odpowiedział na to co tak usilnie wczoraj próbowałam od niego wyciągnąć. Nim się zorientowałam łzy szczęścia spłynęły z moich policzków, odznaczając się na bieli materiału, który miałam na sobie, a świeże powietrze napełniło moje płuca nadzieją na lepszą przyszłość. To nie był tylko sen. 

"De te curo."


cdn.

*De te curo. — (łac. Zależy mi na tobie.)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro