rozdział osiemnasty: nieporadność syriusza

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Remus przechodził od ściany do ściany, kurczowo trzymając w rękach mapę, na której obserwował przechadzających się w pobliżu uczniów. Nie mógł pozwolić, żeby ktokolwiek nakrył go tutaj, a co gorsza, żeby nakrył Syriusza na tym okropnym poleceniu, jakie wykonywał.

Lupin już po raz kolejny w przeciągu minionych pięciu albo sześciu minut myślał o tym, jak potworną kobietą bez serca musiała być Walburga. Cieszył się, że nigdy jej nie poznał, a z drugiej strony, gdyby kiedyś przypadkiem miał z nią do czynienia, poprzysiągł sobie, że podpali jej włosy. To było dziecinne i nieodpowiedzialne, może głupie, ale Remus naprawdę zamierzał to zrobić. On sam starał się nie nienawidzić. Nawet Severusa nie darzył żadną konkretną negatywną emocją. Po prostu za nim nie przepadał. Ale na myśl o Walburdze Black... krew dosłownie się w nim gotowała. 

Nagle drzwi do pustej klasy otworzyły się z trzaskiem i wypadł z niej Syriusz. Chłopak odrzucił różdżkę, nawet nie patrząc, w którą stronę poleciała, a ona poturlała się daleko po korytarzu i zatrzymała się pod jedną ze ścian.

Potem chłopak wpadł w ramiona niczego nie spodziewającego się Remusa. Lupin zachwiał się przez siłę, z jaką uderzył w niego nastolatek, ale po kilku sekundach, gdy pierwszy szok minął, zamknął roztrzęsionego Blacka w swoim szczelnym uścisku.

Syriusz był trochę wyższy od Remusa, ale tak bardzo skulił się i zapadł w sobie, że teraz Lupin bez najmniejszego wysiłku, bez chociażby zadzierania brody, mógł ucałować czubek głowy swojego chłopaka. I to właśnie zrobił. Raz, drugi, piąty, wsłuchując się w najcichszy szloch, z jakim kiedykolwiek miał do czynienia.

- Nie dam rady - wychlipał Syriusz, pociągając nosem. - To jeszcze dziecko, Luniu. Nie mogę tego zrobić. Nie, ja nie, nie... Nie jestem taki, nie jestem taki jak oni.

Syriusz się trząsł. Drżał tak, jakby znajdował się na wielkim mrozie, na śnieżnej wichurze. Remus próbował przytulić go tak mocno, żeby zrobiło mu się chociaż trochę cieplej.

- Już dobrze, kochanie - szepnął Lunatyk, kołysząc nimi na boki i raz po raz składając drobne całusy na włosach drugiego nastolatka. - Jesteś tu bezpieczny. Nie musisz tego robić, naprawdę nie musisz. 

- Wiesz, to dość oczywiste, że nie pasuję do mojej rodziny - wyznał zachrypłym szeptem, przez który Lupinowi zrobiło się ciężko na sercu, ale dzielnie słuchał, ponieważ to było to, czego Syriusz potrzebował, a Remus zrobiłby dla niego absolutnie wszystko. - Nigdy nie chciałem tam pasować. Nie chcę być Blackiem. Nienawidzę tego nazwiska, brzydzę się nim tak samo, jak moja rodzina brzydzi się mną. Ludzie, kiedy słyszą "Black", myślą o czarnej magii, o śmierciożercach, o czystości krwi. O samych złych rzeczach, a ja nigdy nie chciałem być kojarzony z żadną z nich. Black, taki potężny ród samych idiotów. Nienawidzę ich i nienawidzę tego nazwiska, ale tak bardzo boję się zostać sam. Lepsza taka rodzina niż żadna, prawda?

- Syriusz, mój biedny - szepnął Lunatyk, po czym pogładził włosy Blacka, a on nawet nie przeciwstawiał się temu, Remus wywnioskował więc, że musi być z nim naprawdę źle. - Popatrz mi w oczy, proszę.

Łapa posłusznie uniósł spojrzenie, ale to nie sprawiło, że jego chłopak poczuł się lepiej, widząc opuchnięte powieki, mokre rzęsy i zaczerwienione białka. Przełknął jednak gęstą ślinę, ostrożnie dotknął policzka Syriusza i posłał mu bardzo subtelny uśmiech.

- Ja, James, Peter i Lily - zaczął cicho - to twoja rodzina. Huncwoci. To rodzina, która będzie na zawsze. Rodzina, którą sam sobie wybrałeś i która wybrała ciebie. Nieważne, co się wydarzy, my cię nie zostawimy. Ponieważ jesteś jedną z najważniejszych osób w naszych życiach. Syriusz, po co ci ludzie, którzy nie akceptują tego, kim i jaki jesteś? Po co ci ludzie, dla których jedyne, co się w tobie liczy, to żebyś się do nich wpasował? Twoja matka chce cię wydziedziczyć, tak? Więc pozwól jej na to. Z nami nic ci nie grozi, nie zginiesz. Ze mną - podkreślił to, mocno akcentując - jesteś bezpieczny. Kocham cię i nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić, rozumiesz? Nawet osobom, które uważają, że mają do tego prawo, bo w waszych żyłach płynie ta sama krew. Nie obchodzi mnie to. Jedyne, co się dla mnie liczy, to ty.

Black słuchał go, nie wierząc w swój fart. Nie rozumiał, kompletnie nie rozumiał, czym zasłużył sobie na miłość tego człowieka. Uśmiechnął się. Delikatnie, ale szczerze. Wiedział, że Remus ma rację, chociaż nigdy nie myślał o swoim życiu w ten sposób. Przez chwilę jeszcze patrzył w te błyszczące oczęta, które tak uwielbiał, po czym mocniej objął swojego chłopca, a twarz wtulił w jego wełniany, ogromny sweter.

- Luniaczku? - odezwał się, zamykając oczy z rozkoszą i komfortem, jaki towarzyszył mu tylko i wyłącznie przy Lunatyku.

- Tak, kochanie?

- Kiedy weźmiemy ślub, chcę twoje nazwisko.

- Co tylko zechcesz, Syriusz - zaśmiał się cicho Remus. 

+++

dajmy Syriuszowi trochę miłości :<

Tak w ogóle to w niedzielę na pewno nie będzie rozdziału, a z jutrem ciężko mi stwierdzić, bo nie mam go napisanego, więc mogę się nie wyrobić, bo mam też kilka pilnych spraw do ogarnięcia *sad emoji* ale naprawdę się postaram. Luv ya.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro