Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy spośród drzew powoli wyłaniały się stare trakty, pozwolili sobie na chwilę odpoczynku. Carrianowi dawało się we znaki niemal ciągłe noszenie, mimo wszystko ubogiego, ekwipunku, lecz z jego ust nie wyszło ani jedno słowo skargi. Zresztą sam wziął na siebie odpowiedzialność za wszystko, nie pozwalając Arii sobie pomóc. Przecież nie mógł zwracać na siebie jeszcze większej uwagi, przez bieganie z kosturem i oczyszczanie im drogi. Wystarczyło, że byli dwójką elfów, podróżujących przez rzadko uczęszczane szlaki. Za to Aria potrafiła, jak większość łowców, poruszać się po lesie niezauważona. Wystarczyło tylko kilka sekund skupienia, świst strzały i ofiara, zwierzę czy bandyta, leżała martwa tuż przed nimi. Elf nie chciałby stanąć przeciw niej w pojedynku, ponieważ zanim splótłby zaklęcie, strzała przeszłaby mu przez gardło. Mimowolnie na tą myśl potarł szyję.

Polana, na której się zatrzymali, była całkowicie zasłonięta przez krzewinki oraz drzewa, a skrawek lasu dookoła niej obfity w jagody jak i zwierzynę, na którą ruszyła zapolować kobieta. Carrian w tym czasie miał zająć się ogniskiem, które udało mu się rozpalić, gdy tylko ułożył chrust na wcześniej przygotowanym palenisku. Opiekunka klanu Atran nie raz tłumaczyła mu, że magia nie powinna służyć do prostych zajęć, które bez problemu dałby radę wykonać własnoręcznie. Lecz przecież nie będzie dłubał patykiem o patyk, gdy wzniecenie magicznego ognia było wielokrotnie szybsze. Gdy dokładał nazbieranego drewna, podskoczył przestraszony, gdy obok niego przysiadła się nagle Aria.

- Mogłabyś ostrzegać - fuknął oburzony, śmiesznie marszcząc nos.

- Mógłbyś słuchać - wzruszyła ramionami, zaczynając skórować jednego z zajęcy.

- Bycie miłym nie boli, da'len - upomniał ją, tworząc prowizoryczny ruszt.

-A bycie niemiłym skraca głupie dyskusje.

Carrian mógłby przysiąc, że wystawiła mu język, nawet się do niej nie odwracając. Pokręcił tylko głową i usiadł przy ognisku, pozwalając, aby ogień go grzał. Ariarril błyskawicznie rozprawiła się z przygotowaniem posiłku. Oczywiście przypadkowo szturchnęła Carriana, układając mięso na ruszcie. I równie przypadkowo, elf zmieniając pozycję, kopnął kobietę w kostkę, przez co prychnęła. Mag uwielbiał przepychanki pomiędzy nim, a Arią. Szczególnie te fizyczne, bo słowne przestały się mu podobać, gdy nauczyła się odgryzać.

- Będziemy tak siedzieć w ciszy? - zapytała po chwili, gdy ściągała jedzenie z rusztu.

- Mogę zacząć śpiewać! - zaproponował, i gdy już brał wdech, aby zaintonować jedną z pieśni, którą sam przerobił z tych, które śpiewała im Opiekunka, Ariarril wepchnęła mu kawałek mięsa do ust. Mimowolnie musiał przyznać, że zając wyszedł jej bardzo dobry.

-Może zamiast tego powiesz mi, gdzie właściwie idziemy kolejny dzień z rzędu? - uniosła brwi, jednocześnie zakładając pukiel niemalże czarnych włosów za ucho.

      Zanim Carrian jej odpowiedział, minęła dość długa chwila ciszy. Bo niby co miał powiedzieć? Że nie wie gdzie dokładnie są? A sama wędrówka ma tylko oddzielić ich jak najbardziej od miejsca, gdzie zginął ich klan? Odwrócił głowę, przez intensywność spojrzenia towarzyszki. Nie planował heroicznych działań, przez które chciał pomścić rodzinę. Chciał po prostu zapomnieć.

- Mówiłem, że powinniśmy przyłączyć się do Inkwizycji - oznajmił powoli.

- Och, myślałam, że to był po prostu słaby żart - westchnęła, wrzucając kości do ognia.

- Jeśli masz lepszy plan, to słucham - warknął, tracąc cierpliwość.

- Każdy jest lepszy - prychnęła, po czym wstała.

       Wyglądała jak sęp, który tylko czekał na ofiarę, aż padnie. Carrian nie pozostał dłużny. Stanął oko w oko z kobietą, przybierając obronną pozycję. Chwilę piorunowali się wzrokiem, niemal dosłownie, gdyż elf musiał powstrzymywać magię niemalże całą siłą woli. Z kolei kobieta trzymała ręce splecione na piersi, a na jej ustach igrał złośliwy i drapieżny uśmiech. Jeszcze nigdy mag nie miał ochoty zetrzeć go z jej twarzy tak bardzo, jak wtedy.

- W takim razie słucham - spojrzał na nią wyczekująco.

- Możemy przyłączyć się do jakiegoś innego klanu - zaproponowała, a Carrian musiał powstrzymać śmiech.

- Nie, Ariairrill, ty możesz, mnie nie przyjmą - niemalże wyszeptał, po czym przełknął gulę w gardle, która rosła z każdą sekundą.

Tak jak mężczyzna podejrzewał, Aria nie odpowiedziała. Zaśmiał się chłodno, bez wyrazu i odwrócił, po czym zniknął w gęstwinie lasu. Nie wiedział, gdzie idzie, ani jak bardzo oddalał się od obozowiska. Skoro ona i tak planowała sobie własną przyszłość, to musiał sobie radzić, prawda? Las nie wydawał mu się groźny. W pewnym momencie natrafił na strumyk i zdecydował się na chwilę odpoczynku na jednym ze sporych kamieni. Szum wody i śpiew wiatru w koronach wysokich drzew pozwoliły mu się uspokoić oraz zebrać myśli. Powietrze było chłodniejsze niż na nizinach, więc do gór został mu może tydzień pieszej wędrówki. Z tego co słyszał od Opiekunki Bririel, Inkwizycja chciała zamknąć wielką, zieloną wyrwę na niebie, a on jako mag może mógłby w tym pomóc.

Nie zdziwił się, gdy za sobą usłyszał kroki. Aria najwyraźniej chciała, żeby ją usłyszał. Spokojnie przysiadła się do elfa i ułożyła głowę na jego ramieniu. Chwilę po prostu wsłuchiwała się w jego spokojny już oddech. Sporo czasu zajęło jej poukładanie myśli, a jeszcze więcej zebranie odwagi, aby je wypowiedzieć. Może i była ślepa w swojej rozpaczy i uparcie szukała pomysłu na to, co ma robić dalej, bez udziału shemlenów, ale nie mogła zapominać o Carrianie. Wzięła głęboki wdech i odsunęła się niewiele.

- Nie radzę sobie, Cari. Po prostu to wszystko mnie przerasta. Świadomość, że nie było mnie z nimi, żeby ich ochronić, zabija mnie od środka. Powinnam walczyć z Hurelem, czy bronić malutkiej Ioni. Jestem... byłam łowczynią klanu Atran, a teraz po prostu nie wiem kim jestem - z każdym wypowiedzianym słowem jej głos cichł, jakby ona sama oddalała się od towarzysza.

- Jesteś Elvhen, nie potrzebujesz niczego więcej - objął ją ramieniem, pozwalając wczepić się w swój płaszcz.

- Twój pomysł nie był taki zły, lethallin. Może ta cała Inkwizycja doprowadzi nas do tych, którzy wymordowali nasz klan - stwierdziła, opuszczając głowę.

- Mamy kilka dni drogi do Azylu, cóż, przynajmniej tak myślę - wzruszył ramionami i spojrzał na zamglone szczyty Gór Mroźnego Grzbietu na horyzoncie.

- Dokładnie trzy, jeśli nie spadnie na nas lawina. Lethallin, myślisz, że oni w ogóle nas przyjmą. Wiesz, to przecież shemleni - zaczęła ostrożnie, bardziej z ciekawości, niż jako próba namowy do zmiany planów.

- Najwyżej zestrzelisz kilku i uciekniemy. Wilk syty i owca cała - zażartował i szturchnął ją delikatnie.

- Wyostrzył ci się humor, Car - prychnęła tylko i oddała "cios".

- W końcu to zauważyłaś - odgryzł się, szczerząc zęby w pełnym uśmiechu.

- Powinniśmy się zbierać, zanim coś nas wytropi -- oznajmiła, otrzepując spodnie z resztek ściółki.

- Prowadź, lethallan! - Carrian z teatralnym jękiem wstał.

- Cicho - szepnęła, kucając.

- Co? - zapytał, ale Aria zgromiła to wzrokiem.

Gdzieś z głębi lasu dało usłyszeć się tęskne wycie wilka. Nawet dla Carriana wydało się ono znajome. Przez cztery lata tak wyglądały jego pobudki. Może nie do końca, zazwyczaj towarzyszył im mokry język wielkiego potwora, którego Ariarril traktowała jak dziecko. Zza krzaków wyszedł, a raczej wykuśtykał trochę mniejszy od innych przedstawicieli swojego gatunku, szary wilk o przeszywających duszę, srebrnych oczach. Aria zapiszczała cicho i podbiegła do towarzysza wielu polowań. Zwierzę zawyło na widok właścicielki i przekreciło łeb, aby mogła pogłaskać to za uchem, jak Aria zwykła to robić.

- Carrian, Fen'Harel jest ranny, przygotuj maści i bandaże - rzuciła tylko i wtuliła się w wilka. Opiekunka setki razy ganiła Arię i narzekała na imię jakie nadała zwierzęciu, ale dziewczyna nie zwracała na to uwagi, bo i tak, mimo wysłuchania, zawsze podążała własną ścieżką.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro