Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Carrian wrócił do chatki dopiero późnym wieczorem. Jedyne co zastał, to dokończone tłumaczenia tekstów i śpiąca Arię, przytuloną do Fena. Uśmiechnął się tylko i okrył ją pledem. Wyszedł jeszcze, żeby zabrać kostur od aptekarza, który zostawił przez nieuwagę. Azyl świecił pustkami, jedyni na zewnątrz zostali wartownicy, którzy stali niemal nieruchomo, wpatrując się w horyzont. Cienie rzucane przez ogień przyprawiały elfa o ciarki, nie wspominając o okropnym wyciu wiatru, zwielokrotnionym przez echo. Wiedział, że nic mu nie groziło, jednak chciał jak najszybciej wrócić do w miarę ciepłej chatki. Na szczęście nie zastał wewnątrz aptekarza, unikając przez to zbędnych rozmów. Człowiek po prostu nie przypadł mu do gustu, chyba z wzajemnością. Owszem, szanował jego obszerną wiedzę i zdolności lecznicze, ale miał wrażenie, że po kilku tygodniach pracy z nim, najchętniej utopiłby w nim nóż. Sam przeraził się na swoje myśli, świadom, że za dużo spędza czasu z Arią i jej charakter zdecydowanie za bardzo na niego oddziałuje.

- Kto się skrada o tej porze? Skandal! Na dodatek nie zajrzał do mnie - do jego uszu doszedł zaczepny głos z silnie tevinterskim akcentem, który wyrwał go z rozmyśleń.

- Już mnie tu nie ma - szybko odpowiedział dalijczyk, starając ukryć fakt, że niemal podskoczył z zaskoczenia.

- Nie o to pytałem - vint parsknął rozbawiony. - To ty jesteś tym elfem, który przybył z tą drugą, która wrzeszczała na biednego Komendanta!

- Fenedhis, te tatuaże zawsze mnie wydadzą - szybko odnalazł się w sytuacji, uśmiechając się szelmowsko.

- Nie, po prostu ja jestem niewyobrażalnie spostrzegawczy. To jedna z mojej bardzo długiej listy zalet. Ale nie rozmawiamy o mnie, co mówię z wielkim bólem - stwierdził mag, łapiąc się za serce, jakby na dowód swoich słów. - Jestem Dorian Pavus.

- Carrian z klanu Atran, miło poznać - wyszczerzył się, ściskając rękę maga.

- No proszę, pierwsza osoba, która mi to mówi i na dodatek dalijski elf! Azyl nie przestaje zaskakiwać, czyż nie?! - zaśmiał się krótko, gdzieś z głębi piersi.

- Założę się, że jeszcze nie jedno cię zaskoczy, vincie - oznajmił, a jego głos przybrał niższą barwę.

- Nie wątpię, Carrianie z klanu Atran, nie wątpię - posłał mu tylko tajemniczy uśmiech, po czym zniknął w budynku, zostawiając elfa samego. Carrian tylko zamrugał kilkakrotnie oczami i wrócił do Arii, nie będąc świadom do końca w czym uczestniczył.

-----------------------

- Dzisiaj planują zamknąć Wyłom, Poszukiwaczka Pentaghast osobiście poprosiła mnie o pomoc - oznajmił Carrian, gdy tylko zobaczył, że Ariarril nie śpi.

Elfka jedynie posłała mu senny i pobłażliwy uśmiech, po czym rozciągnęła się, mrucząc cicho, czym zbudziła Fena. Wewnątrz cieszyła się, że jej zachowanie nie odbiło się na jej bracie, a oni nie musieli sobie szukać nowego miejsca. Opiekunka nie raz powtarzała, że Aria ma niewyparzony język, ale elfce nie udało się tego zmienić, nie żeby jakoś specjalnie starała się tego dokonać.

- To ta z blizną na policzku i krótkimi włosami? - zapytała nadal lekko zachrypniętym po śnie głosem.

- Mhm. Pochwaliła cię też za łowy. A wiesz co jeszcze słyszałem? - Carrian nie mógł powstrzymać złośliwego uśmiechu, który sam cisnął mu się na usta.

- Nie mogę się doczekać, aż mi powiesz - Ariarril tylko przewróciła oczami, sięgając po szczotkę.

- Varric, ten krasnolud, który nas powitał, opowiadał mi jak darłaś się na Komendanta na środku placu, a on biedny nie wiedział co robić.

- Nie do końca...

- Ponoć niewiele brakowało i byś się na niego rzuciła z pięściami.

Aria zmrużyła oczy i starała się przypomnieć scenę z poprzedniego dnia. Nie chciała go uderzyć, więc albo ona miała luki w pamięci, albo to owy krasnolud zwykł ubarwiać swoje historie. Jeśli to ta pierwsza opcja, to powinna zacząć pić herbatki z embrium, a jeśli druga, to założyła by się o swój łuk, że cały Azyl zna gorszą wersję. Musiała sobie wszystko wyjaśnić z Varriciem i to najlepiej przy mocnym winie.

- Dokładnie, miałam zamiar wbić go w ziemię, miałabym duże szanse, gdyby nie to, że jest ode mnie o głowę wyższy, ma mięśnie jak druwół i całą armię pod swoim dowództwem - parsknęła, kończąc rozczesywać ciemne włosy.

- I zniewalający uśmiech - dodał złośliwie, szturchając siostrę, przez co wypuściła kosmyki włosów, z których splatała idealny warkocz.

- Idź mu to powiedz - przewróciła oczami.

- Nie zachęcaj, bo zachęcisz - wyszczerzył się, po czym klepnął ją w kolano i wstał.

- Głupek - mruknęła tylko pod nosem, związując koniec warkocza bordową tasiemką, którą dostała kiedyś od Joslena, jednego z łowców.

- Chodź Aria, piękniejsza już nie będziesz; z wróbla łabędzia nie zrobisz!

-----------------------

W Azylu roiło się wręcz od magów. Carrian przez całe życie nie widział ich tylu, co w ciągu tego dnia. Wioska wyglądała jak wielkie mrowisko niebieskich mrówek, a Poszukiwaczka zachowywała się jak ich królowa. Wydawała polecenia każdemu, a jej ton nie pozwalał na jakiekolwiek sprzeciwy. Młody mag z lekką obawą podszedł do kobiety, zostawiając Arię, która od razu zabrała się za pomoc rzemieślnikom w skórowaniu jeleni.

- Lady Pentaghast - zaczął, ale Poszukiwaczka zgromiła go wzrokiem, nim zdążył poruszyć jakikolwiek temat.

- Ach, to ty. Wybacz, cały dzień nagabują mnie gbury w sukienkach... - westchnęła głośno poirytowana.

- Czyżby Aria założyła sukienkę? - parsknął cicho, a twarz Cassandry straciła surowy wyraz.

- Ostatnio dużo się o niej słyszy - zauważyła, podejmując temat.

- Tak to jest jak przyjmuje się elfy z lasu - wyszczerzył się w uśmiechu.

- Nie chciałabym zabrzmieć źle, ale Komendantowi przydaje się czasami taki kubek zimnej wody, jednak nie zbyt często - podkreśliła dokładnie ostatnie słowo.

- Nie chciałbym zabrzmieć źle, ale Ariarril to wiadro i to gorącej - oznajmił konspiracyjnym szeptem, a kobieta zaśmiała się krótko.

-Jednak chyba nie po to tu przyszedłeś - szybko zmieniła temat, wyzbywając się rozbawienia.

- Głównym powodem była chęć rozmowy z piękną kobietą - skłonił się lekko, lekko zbyt zamaszyście.

- To źle trafiłeś - jej głos był tak silny, że Carrian zrobił krok w tył.

- Miałem się do pani zgłosić, przysłał mnie ten łysy... - elf podrapał się po głowie, próbując przypomnieć imię maga

-Solas. Pierwsza grupa magów już ruszyła pod jego przywództwem, ale zaraz powinni ruszać następni, więc przyłącz się do nich. Musisz znaleźć tylko Doriana. Liczę, że wiesz który to.

- Mieliśmy okazję się poznać.

        Carrian nie wiedział czy ma się cieszyć z takiego rozwoju sytuacji, czy wręcz przeciwnie. Jednak Cassandra zostawiła go samego z rozmyśleniami, podchodząc do czekającej obok Leliany. Nie zostało mu nic innego, jak ruszenie w pobliże domku aptekarza i stawienie czoła tevinterczykowi. Samo przebicie się przez tłumy było trudne, jednak donośny oraz wyniosły ton głosu maga przebijał się ponad gwar rozmów. Stał na skrzyni dumnie wyprostowany, trzymając ręce na biodrach, tłumacząc plan działania. Elf zbladł. Znowu nie słyszał instrukcji i będzie stał jak młoda halla wśród bardzo głodnych wilków. Szybko przeszedł na przód zbiorowiska magów, słuchających z uwagą altusa. 

- I na koniec Herold zamknie szczelinę i wszyscy szczęśliwie pójdą się napić - zakończył, widowiskowo zeskakując z prowizorycznego podwyższenia.

         Gdy tylko vint skrzyżował z nim wzrok, na twarzach obydwu pojawiły się uśmiechy. Dorian, zaczął zawijać wąsy, mierząc elfa uważnym spojrzeniem, pod siłą którego na twarz Carriana przybrała czerwony kolor aż po same czubki szpiczastych uszu.

- Czyżbyś miał iść z nami, Carrianie? - zapytał mag, przyjmując nonszalancki ton.

- Na to wychodzi... Przepraszam za spóźnienie, niestety nie mam nic na swoją obronę - zaczął nerwowo tłumaczyć. Nie wiedział dlaczego, ale w towarzystwie tego człowieka czuł się wyjątkowo niespokojny i zagubiony.

- Rozumiem, po prostu rób to co powie ten łysy apostata w tym okropnym płaszczu i będzie dobrze - poklepał go lekko po ramieniu i odszedł, prowadząc za sobą korowód magów. 

-----------------------------------

              Ariarril pomagała we wszystkim co wpadło jej do głowy. Jednak głównie żołnierzom. Chciała po prostu jakoś wynagrodzić Komendantowi swoją porywczość i mówienie co ślina na język przyniesie. Miała też szczęście, bo Cullen pomagał w nadzorowaniu magów przy Wyłomie. Jednak gdy szła z jedną ze skrzyń z zapasami, napotkała po swojej drodze zapoznanego już na początku jej pobytu w Azylu krasnoluda. Odstawiła delikatnie prowiant i podeszła kilka kroków bliżej do Varrica, przysłuchując się o czym może opowiadać gronu służek.

- ... i wtedy napięła cięciwę swego wspaniałego łuku i wycelowała w głowę Komendanta, mówiąc " zaufałam wam, a wy wysyłacie na nas szpiegów?!". Wtedy, gdyby nie moja reakcja, na środku czoła komendanta wystawałaby jedynie błyszcząca lotka dalijskiej strzały - opowiadał z przejęciem, naśladując jej głos.

- A czy to prawda, że w którymś momencie ta elfka zaczęła pluć ogniem i Komendant musiał osłonić się tarczą? Mistrzu Tethrasie, było tak? - zapytała Aria, przyjmując wyższy i zaciekawiony ton.

- Niestety, ale tego nie byłem świadkiem - uśmiechnął się szeroko. Słuchacze powoli zaczęli się rozchodzić, co elfce było bardzo na rękę.

- Czy mogłabym prosić o zaprzestanie opowiadania o mnie skoloryzowanych historii? - zażądała spokojnie, starając się zabrzmieć uprzejmie.

- Niestety, moja wyobraźnia to maszyna, którą nie opłaca mi się zatrzymywać. Z resztą, historie nie czynią nic złego, a ja staram się je tylko przekazywać - wzruszył ramionami, kucając przy ognisku.

- Nie mam nic przeciw historiom, po prostu wolę, aby były całkowicie prawdziwe - oznajmiła siląc się na lekki uśmiech.

- I mówi to dalijka - zaśmiał się. - Nie martw się, Pszczółko, postaram się ograniczyć moje opowieści.

          Usta Arii zaczęły się otwierać i zamykać, jakby słowa nie chciały wychodzić z jej ust. Obraził jej rasę i nazwał ją Pszczółką. Nawet nie wiedziała jak zareagować i to był jeden z niewielu momentów, gdy nie wiedziała co powiedzieć. Jedynie machnęła ręką, a gest pokrył się z mocnym porywem wiatru, towarzyszącym zniknięciu z nieba Wyłomu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro