"Dziennik Bridgera"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(Yavin 4, godzina 14:25)

Ezra: 

   Po wyczerpującej wędrówce przez gęsty las wreszcie dotarłem do mojego prowizorycznego statku. Byłą to w zasadzie niewielka, drewniana konstrukcja o nieco wydłużonym dziobie. Choć jej widok nie powalał był to znacznie lepszy, bezpieczniejszy i znacznie szybszy środek transportu niż spacer piechotą. Poza tym, nad Rzeką Głęboką znacznie przyjemniej się oddycha niż tu, na lądzie. Woda sprawia, że powietrze jest znacznie bardziej wilgotne i chłodniejsze. Przy skwarze i smrodzie zgnilizny chłodna bryza to wręcz raj.

 W każdym bądz razie, odwiązałem swój "niesamowity" i "robiący wrażenie" statek i odcumowałem go. Całe szczęście że jeszcze pływa po ostatnim ataku Jagoranii. Jagorania to biała ryba z wielkimi, fioletowymi oczami. Co w niej takiego niebezpiecznego? Otóż ta niby zwyczajna rybka uzbrojona jest w 20 ostrych płetw grzbietowych oraz jeszcze ostrzejsze zęby. Poza tym, nie mają płetwy ogonowej a trujący kolec jak u płaszczki. Anatomia tej ryby jest zaskakująca. Według moich badań przez ostatnie lata powinny jej wyrosnąć jeszcze skrzydła. 

 Fakt, że użyłem słowa "Badań" nie jest przypadkowy. Od pewnego czasu, a dokładniej roku ochrzciłem się mianem "odkrywcy" i w pewnym sensie  też naukowca. Jak do tego doszło? Otóż, gdy już zapewniłem sobie bezpieczne schronienie, wodę pitną i prowiant, zacząłem się zastanawiać jak dać dyla z tej planety. Próbowałem wszystkiego, czego nauczyło mnie życie, na próżno. Te bestie zawsze dawały radę mnie przechytrzyć. Zawsze zostawałem ranny, kilka razy nawet bardzo poważnie. Ponieważ powoli kończyły mi się zapasy lekarstw i bandaży postanowiłem zmienić dotychczasową taktykę i zamiast atakować i próbować uciekać, zostałem  i rozpocząłem ich obserwacje. Po miesiącu obserwacji tych dziwnych stworzeń, zacząłem się nimi wręcz zachwycać. Starałem się je uwieczniać na rysunkach,malowidłach...  Niestety nie urodziłem się z talentem malarskim. Jednak było coś, co dawało mi odrobinę satysfakcji. Umiałem całkiem dobrze szkicować. Założyłem specjalny dziennik, w którym to szkicowałem te niezwykłe stwory i opisywałem ich zachowanie, dietę, a nawet jak je zabić czy skutecznie odwrócić uwagę. Ponadto opisywałem jakie owoce można zbierać, jakie zioła są przydatne, a od których trzeba trzymać się z daleka, jakby któś miał to kiedyś przeczytać. I tak przez okrągły rok. Od następnego, dzięki Neonowi i jego doskonałej orientacji terenowej zacząłem poznawać ziemie planety, którą niegdyś zamieszkiwałem jako rebeliant.  I tak z Jedi zmieniłem się w pustelnika naukowca hehe,brzmi okropnie. Teraz jednak liczyło się dla mnie zdrowie mojej Sabine. 

  Wsiadłem do łódki i zacząłem płynąć z nurtem. Po drodze obserwowałem spalone lasy i krzewy, które ledwo utrzymywały jeszcze swój kolor. Czarna ziemia była pokryta pyłem i zaschniętą krwią. Płynąłem spokojnie. Delektowałem się chłodnym powietrzem, delikatnym powiewem. Przyjemną, błogą chwilą napełniającą nadzieją i myślą, że to jeszcze nie jest koniec. Cisza wokół mnie dawała jednocześnie poczucie bezpieczeństwa i niepokoju. Czułem się jak w pułapce, klatce otoczonej wygłodniałymi Varaktylami. Z jednej strony bezpieczeństwo, bo jesteś od nich odgrodzony, za to z drugiej strony obawa przed drapieżnikiem który może cię dopaść. Coś okropnego i przyjemnego zarazem. Dziwne uczucie,

 Dumałem sobie tak nad własnymi myślami gdy nagle, coś uderzył w kadłub. " Czyżby Jagorania?" Pomyślałem z jednej strony przerażony na myśl o kolejnej walce z potworem a z drugiej zadowolony, że będę miał zaserwowania coś Sabine na kolacje. Musze o nią dbać. Jagorrania, nie nazwałem jej tak bez powodu. Po upieczeniu tej ryby w  odpowiedniej temperaturze i oczywiście odpowiednich jej kawałków, jej mięso staje się fioletowo granatowe, a jej smak bardzo przypomina zawartą w nazwie jagodę. Nigdy nie miałem efektów ubocznych po jej mięsie więc ten mutant, a tak dokładniej jego mięso nadaje się do spożycia. Na dodatek nie raz widziałem stada Poczwar czy Hordę Zlepków polujących na właśnie te rybocosie. Tak czy inaczej, gdyby to była ta ryba, nazbierałbym jeszcze pare jagód i kolacja gotowa, jedyny problem test taki, że nie wiem czy to ona. 

 Wychyliłem się  zza kadłuba. Nic, kompletna pustka. Szybko skierowałem się na dziób i rufę. Nic. Poczekałem jeszcze chwile zanim się z powrotem rozejrzałem. To był mój błąd. Jagorania wyskoczyła z wody i zrzuciła mnie do niej swoim wielkim cielskiem. Starałem się wypłynąć po broń, bezskutecznie. Potwór obwiązał mnie długim ogonem i zaczął ciągnąć na dno. Byłem bezbronny. Jedno ukąszenie oznaczałoby moją śmierć. Musiałem coś zrobić. Chwyciłem nóż znajdujący się w małej pochwie wykonanej w moim bucie i odciąłem ogon kreaturze. Zielona, gęsta ciecz wylała się z tej paskudy. Tak, miały one śluz zamiast krwi. Szybko starałem się wypłynąć na powierzchnię jednak ta zdążyła mnie chapnąć. Okropny ból, jej szczęki powoli wgryzały się w moje mięśnie. Choć nie był to najokropniejszy ze wszystkich potworów był bez wątpienia najokrutniejszy z nich. Zabijał powoli wgryzając się w  mięśnie aż do kości łamiąc ją przy tym, po czym odpływał. Wracał co pięć minut wgryzając się w każdą kończynę po kolei aż ofiara nie mogła utrzymywać się na wodzie i  tonęła. Okrutne, ale prawdziwe. Nie dałem za wygraną. Wbiłem nóż w jej oko, jeszcze raz i jeszcze raz. Kolosalna ryba w końcu puściła, mało tego, pływała d góry brzuchem, była martwa. Wypłynąłem, by zaczerpnąć powietrza. Szybko wskoczyłem na pokład mojej prowizorycznej łodzi i położyłem się w niej. "Zdyszany jak po pierwszym stosunku" śmiałem się w duszy, jednak ból nie dawał mi powodów do radości. Krew lała się z mojego ramienia, musiała przegryzć mi żyłę tętniczą. Że też nie mam bandaży.

Sabine:

Nareszcie skończyłam malować korytarz. Było w nim teraz tyle kolorów. Malowałam wszystko co mi przyszło do głowy, smoki, kruki znak Rebelii, znak Jedi i Mojego klanu, a nawet Neona, którego nawet polubiłam. Ponieważ poczułam się na siłach zaczęłam robić porządki. Nie zajęło mi to długo, bo w statku było czyściej niż w szpitalu. Ezra naprawdę dbał o czystość. Pewnie to jeden z tych symptomów, które pozwalały zapomnieć mu o okolicznościach, w jakich się znalazł. 

Podczas porządkowania sterty papierów na jego biurku dostrzegłam coś. Książkę oprawioną w czarną skórę. Nie mogłam powstrzymać mojej ciekawości. Ezra chyba się nie obrazi, jeżeli pożyczę jego książkę, bo się nudzę. 

 Usiadłam na koi mojego wybranka i zaczęłam swoją lekturę. Już pierwsza strona mocno mnie zaintrygowała, choć widniało na niej tylko jedno zdanie. 

" Dziennik Bridgera,

                   Życie w apokalipsie"


Ezra bawi się w pisarza? Ciekawe, nigdy nie sądziłam, że potrafi.  Zawsze uważałam go zdolnego, ale nie artystycznie. Nie miał tego drygu, a jednak napisał,  a raczej pisze coś takiego. 

 Przewróciłam stronę. Moim oczom ukazał się pierwszy wpis...

 Już dłużej nie potrafię wytrzymać tego smrodu. Zgnilizna i dym spalonych zwłok. Coś potwornego. Wżyna mi się w nozdrza jak żyletki. Jestem tu już od miesiąca, a nadal nie mogę przywyknąć. Sam smród nie jest takim problemem, jak potwory. Zdeformowane, głodne, niebezpieczne potwory. Sługi Reapera. Poszperałem trochę w starych zapiskach Jedi o Demonach Ciemnej Mocy. Nie spodziewałem się, że Reaper będzie tak "znany" w ich historii. Reaper to Żniwiarz, Żniwiarz Drogi. Na początku wydało mi się to śmieszne, że to absurd, ale jednak po czytaniu dalszej treści przestało mnie to bawić. Reaper napastował Jedi, atakował ich, straszył, aż popadli w szaleństwo. Gdy już tylko byli na skraju wytrzymałości i odrobiny przyzwoitości, przejmował ich umysł i robił co chciał. Zmuszał ich do kradzieży, gwałtów, morderstw... a nawet samobójstw. Wtedy, gdy był w stanie ich zabrać na drugą strone, zatrzymywał ich w pewnym punkcie. Punkcie drogi, tej, którą wszyscy nazywają podążaniem w stronę światła. Gdy ty stałeś w martwym punkcie, on nie przerywał swojej mantry. Krążył i przekonywał, by stanął po jego stronie. Kazał być jego sługą. Ktoś z tak zniszczoną psychiką z pewnością się zgodzi. To te dusze zmieniał w te stwory... Potworność. Teraz tkwię w tej post apokaliptycznej sytuacji. Trudno mi to wyznać, ale boje się. Dłużej nie zniosę tej samotności. Czuje że ogarnia mnie szaleństwo. On może po mnie przyjść w każdej chwili. Wyskoczyć z każdego przedmiotu, w którym mogę dostrzec swoje odbicie. Czuje, że on mnie dopadnie. To tylko kwestia czasu...  

  Zamurowało mnie. Bał się go? Nie sądziłam, że tak cierpiał, ale... Skoro tak bał się samotności, to czemu nie skontaktował się z innymi? I co z Załogą? Dlaczego tak się bał? Tak wiele pytań... a żadnej odpowiedzi.  Bez wahania przerzuciłam na drugą stronę. Widniał tam drugi wpis. Po paru pierwszych zdaniach zrozumiałam, że musiał mocno cierpieć, skoro nie pisał aż pół roku.

 Myślałem, że jestem sam. Myślałem, że to  koniec... a jednak... A jednak nie. Przez te miesiące od ostatniego wpisu starałem się ogarnąć. Udało mi się. Nie wyściubiałem nosa poza statek przez kolejny miesiąc. Jednak nie ma tego złego. Udało mi się wyrobić całkiem dobrą muskulaturę. Ćwiczyłem cały dzień. Całymi dniami, całkiem to polubiłem. Po nabraniu masy, i pewności siebie, wyszedłem na to pobojowisko. Robiłem tak przez parę dni. Przyzwyczaiłem się do tego. W końcu się do tego przyzwyczaiłem, a nawet zacząłem poznawać te szare, pokryte popiołem i truchłami tereny. Nawet nie jest tak zle. Jedynie te potwory doprowadzają mnie do szału. Zacząłem na nie polować. Zabijając je czułem się trochę lepiej. Jak Łowca...

  Czyli poprawiło mu się? To by wyjaśniało jego spokój, gdy mnie uratował i determinacje, gdy walczył z tą bestią. A z tą muskulaturą... Cóż, na pewno napisał to szczerze, i nie ma tu co ukrywać. Przerzuciłam stronę.

 Dziwne zwierze... Coś zaczęło mnie obserwować. Śledzi mnie. Wpatruje się we mnie swoimi zielonymi, i świecącymi niczym Neonowa reklama oczami. Czaił się w ciemności. Był jedynym stworzeniem, które nie chciało mnie zabić. Zaskoczyło mnie to. Dziwnym faktem było to, że ani nie atakował, ani nie uciekał. Stał w miejscu. Obserwował mnie. Może to i śmieszne, ale bałem się go bardziej, niż każdego innego stworzenia. Przez jego wzrok czułem się niepewnie. Jednak, puki mnie nie atakuje, nie przejmuje się nim. Dwa tygodnie temu, czyli od ostatniego wpisu, byłem przerażony tym środowiskiem, ale teraz... Nawet czułem się lepiej niż w normalnym. Odosobniony od reszty wszechświata, od wojny i innych problemów. Smród całkiem przestał mi już przeszkadzać. Nawet zacząłem grzebać ciała, okazując im odpowiedni szacunek. Każdemu należy się godny pochówek.

  Intrygujące, jak Ezra się zmienił. Dbał o innych, to nie uległo zmianie, ale ten tryb życia kompletnie do niego nie pasował. Po tylu latach bycia sierotą powrócenie do całkowitej samowystarczalności po odnalezieniu nowej rodziny byłoby trudne. A jednak mu się udało. Domyśliłam się, że to zwierze to Neon. Tych oczu nie dało się pomylić. Oderwałam się od lektury i spojrzałam na otwarte drzwi. Stał w nich Neon wpatrujący się we mnie wspomnianymi już wcześniej oczami. Po chwili odszedł do kuchni. Czuwa na de mną, czyli się słucha Ezry, to dobrze. Natychmiast przewróciłam stronę dziennika i zaczytałam się w kolejnym wpisie.

  Tęsknota... Nie dawała mi spokoju. Pocieszał mnie fakt, że Załodze Ducha udało się uciec z tej planety, która niegdyś była naszym domem. Jednak od tamtej pory nie mam nimi kontaktu. Wiedzieli, że tu zostaje. Widzieli, jak używam mocy by te potwory nie dostały się do bazy, do puki nie uda się jej opuścić wszystkim. Nie udało mi się. Widzieli, jak walczę z tym pieprzonym Demonem, a jednak odeszli. Nie mam im za złe, w końcu to był atak i nie mogli narażać innych... ale... Czy gdy już przenieśli się na inną planetę, nie mogli  po mnie wrócić? Nie mogli choć zrobić małego zwiadu, by sprawdzić, czy żyje? Kanan, Hera, Zeb, nawet Chopper.... Moi jedyni przyjaciele...  Moja rodzina... Oni, mnie opuścili. W końcu to ja sprawiłem ten kataklizm. To ja sprawiłem problem, to ja byłem ich wrogiem. Po wroga się nie wraca. Rozumiałem to...

Po tych ostatnich słowach kartka dziennika była mokra od moich łez. Jak on mógł tak pomyśleć! Jesteśmy jego rodziną! Kochamy go!... Ja go kocham... Nie opuścilibyśmy go, nie my. Otarłam łzy i przewróciłam stronę.

  Straciłem nadzieje na ratunek miesiąc temu. Moje serce pękło. Ostatki uczuć, które mi pozostały uszły ze mnie. Leże na łóżku i pisze to, w bólu i tęsknocie. Moja rodzina mnie odepchnęła, bo popełniłem błąd. Błąd, który mogłem powstrzymać. Wystarczyło powiedzieć jej o tym wcześniej, wyznać miłość... A uniknął bym tego kataklizmu. Koszmary nie dają mi spokoju. Moja ukochana również mnie opuściła. Nie gniewam się. Stałem się potworem. I nim pozostanę dla bezpieczeństwa innych. Zimnym, bezwzględnym, neutralnym potworem...

 Moje łzy spływały mi po policzkach. To było tak dawno, a jednak dla mnie było całkiem nowe. To było okropne. On... Tak cierpiał. Tak cierpiał przeze mnie. Gdybym w tedy, gdy zdobył się na odwagę powiedziała mu, że też go kocha nie byłoby problemu. Zniszczyłam wszystko. Nie ocierałam już łez. Czułam, że przy następnym wpisie i tak się popłacze. Byłam jednak mile zaskoczona.

 Kochana...

Me serce napełnia się miłością, gdy tylko wspomnę twe imię. Gdy tylko ujrzałem cię za normalnego życia moje serce stawało w miejscu ze strachu. Dziś, gdy w mych myślach odtworzę twój uśmiech, twój śmiech, twoje przecudne oczy... Moje serce wypełnia się miłością. Szczęściem, a jednak i tęsknotą. Wszystko bym oddał za choć spojrzenie, jedno twoje spojrzenie w moją stronę, jeden czuły uśmiech, jedno muśnięcie twoich ust... Zrobiłbym wszystko, nawet oddał swoje życie, choć i tak nie jest ciebie wartę... Miałem być potworem bez serca, tak, aby nikt więcej nie ucierpiał... I choć staram się zachować kamienną twarz, na wspomnienie o tobie samoistnie się uśmiecham. Nie panuje nad tym. Wiem, że najpewniej nigdy tego nie przeczytasz, jednak... Może gdy uda mi się wydostać z tej Otchłani Demonów, i gdy przemierzając planety zobaczę cię, pewnie już jako szczęśliwą żonę, a nawet i matkę, będącą w tłumie, podrzucę ci ten list, i wreszcie powiem ci te jedno magiczne słowo, które ciśnie mi się na usta przy wspominaniu naszych wspaniałych, wspólnych chwil jako dobrych przyjaciół... Przepraszam Sabine.

Miłe zaskoczenie... Rozpłakałam się, ale przez siebie. Jestem potworem. Nie on, ja. Jak ja mogłam mu to zrobić. Zamknęłam dziennik i rzuciłam go na biurko, zrzucając stertę papierów na ziemię, powodując jeszcze większy bałagan. Położyłam się na łóżku i płakałam. Płakałam  z powodu mojego samolubstwa i nieczułości, jaką mu w tedy okazałam. To ja powinnam przepraszać...




Hejka, to ja, Washirika. Wybaczcie sporą nieobecność ale po tak długaśniej przerwie musiałam się sporo namęczyć nad tym rozdziałem XD. Po za tym, dostałzm na urodziny własnego laptopa, i mogę pisać bez końca. Nie długo pojawią się kolejne, bo wracam do formy. Poza tym, serdecznie zapraszam do moich dwóch książek 

Alfy i Gdy nuda mi doskwiera...

Ta ostatnia to moje szkice. Jednak mam zamiar w najbliższym czasie pisać tam krótkie opowiadania o moich własnych postaciach.

Niech moc będzie z wami i Pozdrawiam...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro