11. Święto niepodległości

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Stary, przerwałeś mi tak ważny życiowy moment. Nie wybaczę ci tego. — Siedzieliśmy z Felkiem u niego w pokoju, powtarzając materiał z wiedzy o społeczeństwie. Miałem już po dziurki w nosie tabelek dotyczących parlamentu polskiego i tonąłem w kolorowych zakreślaczach, którymi pokrył się cały dział w podręczniku.
— Ale wybaczysz to kebabowi na grubym z sosami mieszanymi. — Masse odłożył telefon. — Zamówiłem ci z kurczakiem.
— Ja ci tu o Idzie, a ty mi o kebabie. — Zamknąłem książkę i popatrzyłem na niego, oparty o szafę. Czułem się już lepiej niż po feralnym DPH. Mamę przeraził nieco fakt, że straciłem przytomność, ojciec jak zwykle miał mnie gdzieś. Rzucił jakieś zdawkowe zdanie i poszedł do roboty. Śmierdział wódką, która mieszała się z moim wstydem.

— Rzuciłbym jakąś metaforą o kobietach i kebabach, ale Ida do niej nie pasuje. To taki kebeb, którego nie możesz...
— Felek, błagam cię. — Przewróciłem oczami i rzuciłem do niego zeszytem. — Znajdź mi podział rządu, bo piszesz jak lekarz.
— Doktor złamanych serc, mój drogi. Twoje dogorywa. — Złapał zeszyt i przekartkował go.
— Bo je zabiłeś przychodzeniem na Mariensztat, kiedy z nią rozmawiałem, cepie. — Odkleiłem niebieską karteczkę samoprzylepną i zaznaczyłem sobie stronę w podręczniku.
— Coś w tym jest. — Zaśmiał się.

Skupiłem się przez moment na czytaniu podrozdziału o izbach parlamentu, gdy mój telefon zawibrował sygnałem z Messengera.
Ida: Wybierasz się może na obchody 11 listopada? :P
Ja: Pewnie będę szedł z drużyną na jakąś służbę, albo na defiladę. A Ty?
Ida: Mega. Będę w sztandarze ZHR, możemy się złapać.

Uśmiechnąłem się, wypuszczając resztę kolorowych karteczek. Napisała. Chciała się spotkać. Była.
Od DPH ślad po niej zaginął. Zauważyłem, że pojawiała się przy ważniejszych świętach harcerskich i narodowych. Jakby tylko wtedy istniała. Wieczna harcerka.

Ida: Czujesz się już lepiej, Janku z Czarną Chustą?
Ja: Oprócz tego, że dalej uważam, iż zrobiłem z siebie durnia, to jest w porządku.
Ida: Oj zaraz durnia. Nie każdemu zdarza się tak zaimponować całej chorągwi harcerek ZHR.

Zaimponować. Spektakularną wywrotką na środku apelu. Mistrz po prostu, czekałem na Nobla, tudzież order od Andrzeja Dudy.
Wygasiłem ekran i spojrzałem na Felka, który wchodził do pokoju z siatką pełną jedzenia. Nawet nie zauważyłem, kiedy wyszedł z pomieszczenia. Loczek rozsiadł się na podłodze przede mną i wyciągnął dwa papierowe opakowania, podsuwając mi jedno.
Mimo że nie miałem ochoty na jedzenie i jak na harcerza i nastolatka w swoim wieku jadłem bardzo mało, to patrząc na przyjaciela poczułem ściśnięcie w żołądku.
Jednocześnie kaszlnąłem, przypominając sobie ostatnie problemy z dusznymi pomieszczeniami i wstałem, żeby otworzyć okno.
Listopadowe powietrze wypełniło pokój i uderzyło mnie w twarz. Wiatr przeczesywał mi jasne włosy, a ja patrzyłem na Pragę i Wisłę, na Pałac Kultury i mosty, próbując dostrzec coś nowego. Felek uwielbiał swoją dzielnicę i gdyby mógł, spędzałby tu cały czas. Podszedł do mnie i oparł się o parapet, chowając brodę pomiędzy skrzyżowane ramiona.

— Czasami mam wrażenie, że to zupełnie inne miasto. — powiedział poważnie. — Inni ludzie, inne domy, inne ulice. A potem zakładam mundur. I nie czuję się już jak wśród betonowych monstrum, a jakby hm... jakby mnie ktoś przeniósł w czasie. Wiesz, mógłbym wtedy rozmawiać z chociażby Zośką czy Romockim, poszedłbym na koncert Fogga, posłuchał Baczyńskiego i pozazdrościł Gajcemu idealnego uśmiechu.
— Myślę, że to ma jakiś cel i sens. — odparłem, po czym się roześmiałem. — Dziś to byś na kawę do Costy poszedł z Romockimi.
— Szanujmy się, tylko Starbucks. — Trącił mnie łokciem. — Ale wiesz, może wtedy byłbym choć trochę lepszy. I rozumiałbym bardziej.
— Myślę, że to po prostu kwestia młodości. — odpowiedziałem tonem staruszka. — Że musi być taki czas w życiu, że się kompletnie nic nie rozumie.
— Matura, stary. — Klepnął mnie w ramię. — Matura i harcerki z ZHR.

Roześmialiśmy się i usiedliśmy, żeby zjeść. Czułem jakiś dziwny spokój. Siedziałem u najlepszego przyjaciela, jedliśmy dobre jedzenie, miałem perspektywę spotkania ukochanej dziewczyny. Wszystko było tak, jak być powinno.
Jedenasty listopada musiał być idealny.

***

Padało. Jedenastego listopada, gdy tylko wstałem, by się przygotować, usłyszałem charakterystyczne bębnienie w szybę. Kap, kap. Fantastycznie.
Zerknąłem czy Konrad nie wysłał niczego w sprawie dzisiaj i powoli zwlekłem się z łóżka. Podłoga była lodowata i skrzypiała strasznie, więc jak najciszej mogłem przeszedłem do kuchni. Ojciec spał, więc oszczędził mi tego ranka zbędnego monologu na temat tego, że za dużo czasu poświęcałem harcerstwu.
Wstawiłem wodę na herbatę i usiadłem przy stole, wlewając wodę do kwiatów mamy. Uwielbiała tulipany, kupowała je przy każdej możliwej okazji i wypełniała nimi nasz dom na warszawskim Powiślu. Dom. Nie widziałem, czy mogłem nazywać tak to miejsce. Mówiłem o nim tak tylko ze względu na nią. Żeby choć syn dał jej dom.
Głupota. Głupotą jest mieć ojca alkoholika. Ojca, który pije, gdy się bawisz, śpisz, uczysz. Ojca, którego humoru nie znasz dopóki nie strzeli cię w twarz, albo nie zabierze na ulubione lody na Tamce.

Żeby odgonić te myśli zająłem się robieniem sobie kanapek i zalewaniem torebki z herbatą z owoców leśnych. Wypiłem herbatę, spakowałem kanapki do plecaka - kostki i poszedłem ubrać się w mundur. Zakładając buty zerknąłem w kierunku sypialni rodziców. Cisza przerywana chrapaniem.
Naciągnąłem rogatywkę na głowę i sięgnąłem po plecak.

Szedłem w kierunku centrum, gdzie miała się zebrać reprezentacja ZHP. Deszcz rozstawiał ciemne plamki na moim mundurze, ale zrezygnowałem z zabierania płaszcza, był za duży i zepsułby efekt reprezentacyjnego munduru. Nie po to człowiek prasuje chustę i przyszywa dokładnie każda naszywkę kolorystycznie dobraną nicią, żeby potem naciągnąć na siebie coś a'la namiot. O nie nie.
Przywitałem się z Konradem, Tomkiem i kilkoma znajomymi z hufca, po czym rozejrzałem bacznie. Kapuśniaczek powoli przechodził, ale znacznie się ochłodziło. Niektórzy harcerze założyli polary środowisk, inni bluzy i kurtki przeciwdeszczowe. Jakieś harcerki biadoliły na berety, próbując zabrać wędrownikom furażerki.

Kaszlnąłem i podszedłem w stronę Witka, mojego znajomego z kursu przybocznych, który rozwijał sztandar ZHP. Długie, czarne włosy opadały mu na twarz.
— O, Las, siemasz. — Podniósł głowę i uśmiechnął się. — Znów jedynka do sztandaru?
— Niezmiennie. — Lubiłem prestiż mojej drużyny. Posłałem mu równie ciepły uśmiech i wyjąłem z torby sztandarowej białe rękawiczki. — Gdzie jest szarfa? — Rozejrzałem się za biało - czerwoną szarfą zdobiącą pierś sztandarowych.
— Lilki zapytaj. — Wskazał na blondynkę rozmawiającą z harcerzami z Mokotowa. Pokiwałem głową i powoli podszedłem do niej, starając się przy tym wyglądać w miarę poważnie.

Lekko stuknąłem ją w ramię, na co dziewczyna odwróciła się, a jej blond kucyk świsnął w powietrzu. Popatrzyła na mnie jasnymi oczyma i uśmiechnęła się promiennie. Miała zielono - niebieską chustę. Kojarzyła mi się ze starą tapetą z Windowsa.
— Hej, ty jesteś Lilka, tak? — Uśmiechnąłem się dla przełamania lodów. Dziewczyna zdjęła beret i obróciła go w dłoniach.
— To ja. — odparła wesoło. — Sztandarowy?
— Zgadza się. Podobno masz szarfy. — Patrzyła się na mnie tak przenikliwie, że poczułem się lekko dziwnie. Poprawiłem chustę. Dopiero teraz zauważyłem, że lekko wyblakła na rogach.
— Tak, ale ze mnie gapa! — Roześmiała się, po czym sięgnęła do torby trzymanej na ramieniu. Podziękowałem lekkim uśmiechem. — Weź tą najdłuższą.
— Dzięki. — Założyłem biało - czerwony materiał, a Lilka puściła mi oczko.
— No no, przystojny pan sztandarowy, samo szczęście stać obok.

Czułem się lekko zażenowany, mimo że połechtała moje męskie ego. Zmrużyłem lekko oczy i odwróciłem się, wpadając przy tym na drobną dziewczynę. Poczułem nagły ucisk w gardle, gdy popchnięta osóbka zdjęła kapelusz z dużym rondem.
— Czuwaj, druhu sztandarowy. — powiedziała cicho i z uśmiechem. Kasztanowe włosy zaplotła w dwa warkocze, które zwisały po dwóch stronach trójkolorowej chusty. Pachniała kwiatami i deszczem. Zachłysnąłem się lekko powietrzem. Lilka oparła mi się na ramieniu jak gdyby nigdy nic.
— Czego chcesz, ZHRówko? — rzuciła w stronę Idy, bo ona była dziewczyną, na którą wpadłem. Harcerka uśmiechnęła się tylko i przygryzła usta. — Wystawiliście sztandar?
— Wystawiliśmy. — odpowiedziała wolno Maślana, patrząc cały czas na mnie. Poczułem, że dłonie mi się pocą. Na domiar złego postanowił podejść do nas jakiś starszy druh z ZHRu. Zlustrował idę iście ojcowskim spojrzeniem, po czym zerknął na mnie i na Lilkę, stojąca wciąż przy moim boku.
— Jakieś problemy, druhno? — Spojrzał w stronę blondynki. Lilka prychnęła. — Ida, chodź, zaraz defilada.
— Spokojnie, druhu, wszystko w porządku. — odpowiedziałem za moją towarzyszkę. — Nie chcemy kłótni, po prostu się rozejdźmy.
— W porządku. — Mężczyzna pokiwał głową. — Wolałbym dzisiaj nie pacyfikować żrących się jednostek. Ida, chodź, zaraz wymarsz.
— Idę, druhu. — Uśmiechnęła się do niego. Lilka poprawiła szarfę i pociągnęła mnie w stronę sztandaru.
— Po uroczystościach. — zdążyłem porozumiewawczo rzucić w stronę Idy i wpadłem w tabun harcerzy.

ZHP i ZHR kłóciły się rzadko, ale jeśli już to na najcieńszej i najprostszej linii. A to sztandar,  a to pole naboru, a to nawet służba. Idiotyczne sprzeczki, które podtrzymywały durne stereotypy.
Zły na zaistniałą sytuację postanowiłem ignorować zaczepki Lilki i po prostu wytrzymać te kilka godzin. Kilka godzin i miałem spotkać się z nią, z moją Idą, a to było ważniejsze.

Wziąłem sztandar, czując lekki ból w obtłuczonym po DPH ramieniu i ruszyłem za Kasią, drugą sztandarową. Lilka szła za mną, co raz rzucając jakieś zdania na temat "świętości" ZHR i niemęskości ich druhów. Ignorowałem jej docinki, bo nie zamierzałem kłócić się pośrodku defilady, choć w środku szlag mnie trafiał. Za nami szedł sztandar ZHRu i może to głupie, ale czułem na sobie wzrok Idy. Czułem, że znów zawiodłem. Nie mogłem stanąć po stronie żadnej z organizacji. To tak jakby stawać za swoim sercem i za oddechem. Coś w końcu padnie i od obu się umiera.

Biało - czerwony dym, narodowcy, rodziny z dziećmi, przemówienia, kamery. Zaduch i lekki deszcz. Mrowienie w nogach od ciągłego stania. Krzyki.

Stanąłem przy pomniku Nieznanego Żołnierza wraz ze sztandarem, próbując w miarę wyrównać do szpaleru żołnierzy. Sztandar ZHR umiejscowił się po drugiej stronie, tuż przede mną. Lilka przewróciła oczami.
— Nie lubię ich. — skwitowała szeptem.
— Dlaczego? — Nie poruszyłem się ani na milimetr.
— Jeden z nich kiedyś rozwalił mi nabór. Zabrali nam teren i drużyna poszła się walić. — zacisnęła usta. Przesunąłem lekko rękę w dół.
— I przez to będziesz jechać po całej organizacji? Lilka, dopiero się poznaliśmy, a tu już takie ekscesy. — Uśmiechnąłem się. — Na luzie, po prostu rób swoje.
— Może i racja. — Jej palce dotknęły mojej lewej dłoni. Szybko zmieniłem rękę na drążku od sztandaru. Dziewczyna nie odezwała się już ani słowem.
— Całość baczność!

Nastąpiła cisza — prezydent szedł do przemówienia. Patrzyłem przed siebie, mając prawie na wprost Idę. Jej twarz była poważna i jakby z kamienia. Miałem wrażenie, że to właśnie była prawdziwa Ida. Figurka, która przemieniała się w człowieka. Romantyczna metafora wydająca się denna przy dzisiejszym świecie. A przy tym uciekający wiatr, którego pragnie się na pustyni. Ida.

Pochwyciła moje spojrzenie i uśmiechnęła się lekko. Poczułem ciepło w klatce piersiowej i mocniej zacisnąłem rękę na sztandarze. Kamera najechała akurat na nasze twarze. Harcerze – figurki. Idealni, zawsze na służbie, zawsze perfekcyjni. Harcerze — laleczki.
Pochyliłem sztandar na komendę jakiegoś wysokiego rangą wojskowego, którego jako przyszły maturzysta z wiedzy o społeczeństwie najpewniej powinienem znać. Ludzie machali flagami na plastikowych patyczkach, ktoś skandował jakieś hasło, którego nie byłem w stanie wyłapać w tym całym krzyku. Lilka i stojąca po mojej drugiej stronie Milena przeszły na pozycję "spocznij".
Tłum powoli rozchodził się z placu Piłsudskiego, wszędzie widać było flagi i symbole narodowe.

Zdjąłem rękawiczki i zacząłem zwijać materiał z wielkim, pięknie wyhaftowanym krzyżem harcerskim. Milena, dość niska dziewczyna o ciemnych włosach przytrzymała drążek, aby przy składaniu nie pogniótł się cały sztandar. Lilka przestąpiła z nogi na nogę i popatrzyła na mnie zdejmując nakrycie głowy i wkładając je za pas.
—  Robisz coś po służbie? — Uniosła dumnie podbródek. Była pewna siebie. Zupełnie inny charakter od tego, jaki miała Ida. Żadnych metafor o otaczających nas rzeczach, żadnej poetyckości, tajemniczości. Konkret. Duże zaskoczenie.
— Pewnie zabiorę się gdzieś z drużyną. — odparłem, patrząc na miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu była reprezentacja ZHRu. Szli w stronę ogrodu, rozmawiając między sobą. Starszy harcerz objął Idę w pasie i coś do niej mówił.
Poczułem nagłą zazdrość. Gniew. Lilka chrząknęła w oczekiwaniu na dalszą rozmowę. Dokończyłem składanie sztandaru, cały czas patrząc na grupkę z drugiej organizacji. Usiedli niedaleko fontanny i wyjęli butelki z wodą.

— A nie chciałbyś może zabrać się ze mną? — Kokieteryjny ton blondynki wyrwał mnie z rozmyślań. Spojrzałem na nią zdziwiony i poprawiłem rogatywkę.
—  Wybacz, ale raczej nie. — Zerknąłem w stronę ogrodu. — Wiesz co... — Przeniosłem powoli wzrok na nią i na Witka, który szedł z torbą od sztandaru. — Mam jeszcze parę spraw do załatwienia.
—  Jasne. — odparła cierpko, po czym uśmiechnęła się. Widać nie była przyzwyczajona do odrzucania jej propozycji. — Witek, weź moją szarfę, będę u harcerzy — podkreśliła to słowo — z Mokotowa.
—  Jasne! — Czarnowłosy pomachał jej wesoło i schował szarfę do torby, po czym zajął się rozkładaniem sztandaru. — Zmęczeni? — zapytał, odbierając od Mileny rękawiczki.
—  Trochę. Lilka strasznie cięta. — Podałem mu pokrowiec na kijki do materiału i rzuciłem kontrolne spojrzenie na fontannę.
—  Awanturnica nasza z Mokotowa. Olej ją. — Polecił mi, chowając części wyposażenia sztandarowych, po czym zerknął na mnie, a potem na ogród. — No leć do niej, leć. Widzimy się potem z radą hufca. Trzymaj się.

Miałem ochotę wyściskać go za to. Jak najszybciej mogłem, skierowałem kroki w stronę fontanny. Starszy harcerz i druga sztandarowa odeszli na chwilę w kierunku straganiku z opaskami powstańczymi i flagami. Ida wciąż siedziała na ławeczce, popijając wodę z lekko różowej butelki. Wyglądała na zmęczoną.
Schowałem rogatywkę za pagon i podszedłem do niej. Znów poczułem to samo, co na DPH. Znów była moją piękną Idą, moją harcerką. Zdjęła kapelusz i wachlowała się nim, mimo tego, że upał nie doskwierał tego dnia. Zaczynało nawet trochę kropić. Na jej ramieniu zauważyłem biały pagon.
— Można się dosiąść do pani? — Uśmiechnąłem się i lekko skłoniłem głowę. Popatrzyła na mnie i wskazała na miejsce obok siebie.
—  A nie zemdleje mi druh? — Zaśmiała się, poprawiając kapelusz na głowie. Butelka wody potoczyła się na chodnik.
—  Tym razem postaram się nie, w końcu nie ma całej chorągwi. — Puściłem jej oczko, a ona zmrużyła oczy, śmiejąc się cicho. — Zmęczona?
— Bardzo, czuję, że kolana to mi zaraz wypadną. — Wyprostowała nogi. — No i ta poważna mina, żeby nie wyglądać głupio, jak przypadkiem złapie cię kamera.
—  Na przykład tak? — Zrobiłem głupią minę, na co ona odpowiedziała śmiechem.
—  Dokładnie. — spoważniała nieco. — Czy tamta druhna bardzo się zdenerwowała? — zapytała już ciszej, jakby wracając do swojej standardowej postawy.
—  A, Lilka podobno zawsze tak ma. — Machnąłem ręką.
—  Bo druh Bartłomiej trochę tam nagadał na nią. — Pokręciła głową i przewróciła oczami.
—  Wiesz, chyba zawsze znajdzie się ktoś, komu coś nie będzie pasowało. — Uspokoiłem ją i przetarłem czoło. Dziewczyna przygryzła usta i spojrzała na mój mundur.
—  Widzę, że sztandar się do ciebie przywiązał. — Pociągnęła za frędzel biało - czerwonej szarfy. Dopiero teraz zauważyłem, że mam ją na sobie. Roześmiałem się i zdjąłem ją przez głowę, przez chwilę składając materiał w dłoniach.
—  Widzisz, to się nazywa przywiązanie do służby, nie to co wy. — Pstryknąłem w kapelusz, który spadł jej na plecy. Popatrzyła na mnie szarymi oczyma. Piegi zaczynały jej już blednąć od braku słońca. Wciąż widoczne były ranki w okolicach nosa. Malinowe usta miała nieco pęknięte.
—  Dosłownie przywiązanie. — Odczepiła mi drugą część szarfy o finki, w którą materiał zaplątał się przy zdejmowaniu.

Przez chwilę siedzieliśmy tak, patrząc na barwy narodowe i czasem na siebie. Nie wiedziałem, czy peszyło ją to, czy może znów łamałem kolejną pieczęć na jej tajemnicy. Wiedziałem za to, że chwilę później zaproponowałem jej spacer alejką posągów. Jesienne liście padały na ziemię, buty szurały po nich, a szary i zielony mundur wtapiały się w miastowy krajobraz, jak gdyby kawałek budynku i lasu.
Ida potrafiła opowiedzieć o każdej rzeźbie, wiedziała, że "Muzyka" tak naprawdę jest "Poezją", próbowała przybić piątkę "Inteligencji" i nazbierała bukiet z liści klonu i kasztanowca. Szedłem obok niej, słuchałem jej głosu i czułem, że coraz bardziej kocham ją, nie tylko wyobrażenie o niej. Że staje się bardziej rzeczywista niż Ida, z którą rozmawiałem w swoich snach.

Przystanęła przy "Zimie" i spojrzała na kamienną figurę, po czym podskoczyła i dotknęła jej stopy.
—  Wcale nie jest taka zimna. — Zaśmiała się.
—  Możemy przyjść tu w grudniu, to zobaczysz. — Oparłem się o kamień, na którym stał posąg i uśmiechnąłem. Dziewczyna uniosła lekko głowę i wpatrzyła się w twarz posągu. Nie odpowiedziała na moją propozycję, nie skwitowała tego krytycznym spojrzeniem. Po prostu odwróciła się w moją stronę i popatrzyła na swój bukiet liści.
— Znam fantastyczne miejsce na grudzień. — powiedziała, a ja poczułem, jak w okolicach serca robi mi się niesamowicie ciepło. — Tylko najpierw... — rozejrzała się i roześmiała. — Musisz mnie złapać!

Dziecinada.
Dziecinne było to, jak wtedy goniłem harcerkę ZHRu po ogrodzie saskim.
Dziecinne było to, jak liście rozsypywały się na chodniku.
Dziecinne było to, jak upadliśmy na trawę, prosto w całkiem sporą górkę liści klonu, zgarniętych przez ogrodników.
Dziecinne było to, jak rzucała liście i śmiała się, gdy opadały jej na twarz.

Ale ani trochę dziecinne nie było to, gdy uniosła jeden z nich, przykrywający mój policzek i ucałowała mnie w niego tymi popękanymi ustami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro