19. Jestem Twój

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Dobrze, porozmawiajmy.

Jej głos emanował spokojem. Nie był taki jak wtedy, pod Arsenałem. Coś się zmieniło. Jakby wreszcie czuła się swobodnie i dobrze. Cieszyło mnie to, choć nie miałem pojęcia, co tak naprawdę się stało. Wierzyłem, że mi to wyjaśni. Że będzie tak, jak to sobie wyobrażałem.

— Dlaczego nic mi nie mówiłaś? — Szliśmy pustym polem; miejscami, gdzie rankiem mieli zjawić się ludzie, miały stać namioty i bramki. Noc otulała nas ze wszystkich stron, pochodnie oświetlały obozy. W ich blasku chowała się ryba, tak wielka, że przykrywała nieboskłon. Ida otuliła się polarem, mimo tego, że noc nie była zimna. Cienki mundur dawał ciepło, jednak gdy zawiał wiatr, to po skórze przechodziły dreszcze.
— Nie miałam odwagi — odparła. — Wiesz, ja... po prostu nie rozumiałam siebie. Bałam się przyjąć pomoc. Bałam się przyjąć ciebie. — Spojrzała na mnie oczami pełnymi żalu. Jej słowa zdawały się ciężkie, za ciężkie dla niej.
—  I dlatego znikałaś? Dlatego nie pozwalałaś się poznać? Tylko ze strachu? — Przykryłem jej bardziej ramiona. Uśmiechnęła się w podzięce. Już nie odsuwała się ode mnie. Pomyślałem, że ot, pękła jakaś bariera.
— Janek, ja... — Zatrzymała się i popatrzyła na rybę. Była przy niej taka malutka. — Mi od dzieciństwa wmawiano, że mogę liczyć tylko na siebie. Że ludzie są okrutni i mi nie pomogą. Nie umiałam ufać. Nie umiałam kochać. Nie umiałam przyjąć innego człowieka, a co dopiero dać komuś siebie. Wciąż się tego uczę.
—  Ale dlaczego, Ida? — Chciałem ją objąć, ale powstrzymałem się. Jej twarz nikła w ciemności, może to dawało jej swobodę mówienia.
— Wiesz, ty nie znasz mnie poza tym, co dostałeś ode mnie. Nie zabrałam cię nigdy do domu, nie mówiłam o nim, bo się o takim domu po prostu nie mówi. — Podniosła rękaw munduru i zobaczyłem kawałek skóry przykryty pudrem. Starła go i w tym samym miejscu pojawił się blednący siniak. Dlatego była tak ostrożna z dotykiem, pomyślałem. — Z chorobą pewnie ci Justyna mówiła. Miałam problemy z oddychaniem, rurki tlenowe i tak dalej, stąd te ranki. — Wskazała na nos. — Poza tym drużyna... Janek, ja już nie czuję harcerstwa. Znaczy, nie czułam. Ono jest inne niż myślałam. Jest takie... zepsute od środka. Tylko tu... — Rozłożyła ręce. — Tylko tu zawsze je czułam. A potem...
—  Co potem? — Zbliżyłem się do niej nieco.
—  Potem przyszedłeś ty. Wszedłeś w ten świat, którego tak strzegłam przed ludźmi. Wszedłeś, a ja przestraszyłam się, że on cię odrzuci. Że wyjdziesz zatrzaskując drzwi. Więc sama wolałam cię wyrzucić. — kaszlnęła.  — Nie mogłam powiedzieć ci więcej. Chciałam być, ale być tylko w momentach, które dobrze zapamiętasz.
—  Ale życie takie nie jest, Ida. — Wyciągnąłem rękę i zapiąłem jej polar. Nie cofnęła się. — Mój ojciec zapił się na śmierć, ale to nie znaczy, że ja mam uciekać. Ida... — Popatrzyłem w jej oczy. — Twoja drużyna tak strasznie cię kocha. Nawet jeśli jest źle, to zobacz, masz tyle osób, które cię uwielbia. Ja... — zawahałem się. — Ja cię uwielbiam, Ida. Nawet jeśli masz takie życie, a nie inne, rozumiesz?

Na jej policzkach pojawiły się łzy. Rzadko płakała. Praktycznie nigdy nie widziałem u niej tego zjawiska. Jakby kojarzyły jej się ze słabością, z tym, jak płakała w domu, w drużynie.
A teraz stała przede mną na pustym polu i reflektor oświetlał jej zapłakaną twarz. Przeźroczyste krople torowały sobie szlaki na jej policzkach, jakby dopiero je poznając.
Nie myśląc nad tym zbyt długo, wziąłem ją w ramiona i przycisnąłem jej drobne ciało do piersi. Stała wtulona we mnie i płakała, a jej cichy szloch wpadał wprost w mój krzyż. Gładziłem ją po głowie i kołysałem się lekko, zupełnie jakbym uspokajał dziecko. Małe dziecko, które nie dorosło do tego wszystkiego, co go spotkało.
Nie zasługiwała na to wszystko. Na strach, na ból, na łzy. Żaden człowiek nie zasługuje na coś takiego. I choć wiedziałem, że dzieją się gorsze dramaty na świecie, to właśnie jej obejrzałem i wywołał u mnie dreszcze. Właśnie ten dramat chciałem zamienić w komedię. Pokazać jej inne oblicze teatru, jakim było życie.

— Będziesz już mówić mi prawdę? — wyszeptałem po dłuższej chwili, gdy przestała trząść się w płaczu. Emocje powoli opadały z nas obojga. Człowiek, który płacze podobny jest do drzewa. Nadmiar deszczu musi z niego spaść, bo inaczej złamie się w pół i samo padnie.
Tak było z Idą. Cały ból i rozpacz, jakie w sobie nosiła wylały się z niej. Po chwili oderwała się ode mnie i odsunęła nieco. Wciąż trzymałem ją w ramionach. Oczy miała czerwone i zapuchnięte, po policzkach spływały coraz to nowe nurty łez, zrywając ze szlaku te zaschnięte. Przestała drżeć i uspokoiła oddech. Pokiwała głową.
—  Będę. — przyrzekła jak małe dziecko, a ja ponownie przytuliłem ją do siebie.Czułem, jak zasypia, jak uspokaja się i wycisza. Była zmęczona; osunęła się powoli na ziemię i wsparta na moim ramieniu łkała, powtarzając mi to jedno słowo. Będę.

Gdy jej płacz ucichł, wziąłem ją na ręce i śpiącą zaniosłem do obozu ZHR. Paliły się tam latarenki, flaga była ściągnięta, zaś namioty miały pospuszczane poły. Przy bramie siedziała Justyna, kartując jakiś zeszyt. Chrząknąłem cicho, na co dziewczyna poderwała się i uniosła latarenkę. Polar — panda zakrywał ją aż do niemal kolan. Wyglądała przezabawnie.
—  Druh chyba zabił nam harcerkę. — Spojrzała na śpiącą Idę, po czym uśmiechnęła się. — I przy okazji pomylił podobozy.
—  Zabiła to ta harcerka mnie, droga druhno. — Wszedłem za bramę i podążyłem za brunetką. Szliśmy przez pusty podobóz. Wszystko ucichło. Harcerze spali, szykując się na poranną służbę i pracę w pełnym słońcu cały dzień.
— Dobrze jest wrócić, co? — Uśmiechnęła się Justyna, odsłaniając jeden z namiotów. — Daj mnie ją tu, połóż na materacu z boku. — Wskazała na pustą przestrzeń obok śpiących harcerek.
— Nawet nie wiesz, jak za nią tęskniłem. — Spojrzałem na śpiącą dziewczynę i uklęknąłem, by położyć ją wśród śpiworów.
— Wiem, Janek. — Justyna usiadła obok i patrzyła, jak przykrywam Maślaną kocem. — Widać. — Kolejny uśmiech. 

Spojrzałem na nią, po czym ponownie przeniosłem wzrok na Idę. Pochyliłem się i ucałowałem ją w czoło, czując przyjemny zapach lawendy unoszący się w namiocie. Po tym podniosłem się z kolan i westchnąłem, patrząc na obóz ZHP. Paliło się jeszcze kilka pochodni.
— Dziękuję, Jus. — Przytuliłem brunetkę, na co ta rozłożyła ręce i potarmosiła mnie po włosach.
— Jemu dziękuj. — Wskazała na zamknięty namiot pośrodku podobozu. — Ja lecę na wartę, a ty się módl, żeby cię nasi misterzy harcerstwa nie złapali, bo będzie draka. Buziaki! — Założyła kaptur z uszkami i odeszła do bramy.

Zerknąłem w kierunku wskazanego namiotu i po rzuceniu ostatniego spojrzenia na Idę poszedłem w jego stronę. Byłem przekonany, że znajdę tam przełożonego Idy, tudzież tego nadopiekuńczego harcerza z dnia jedenastego listopada. Jednak gdy uchyliłem poły namiotu, moim oczom ukazał się sklecony z kilku żerdzi stół, na którym leżał biały obrus. Pośrodku konstrukcji stał złoty przedmiot, którego nazwy za grosz nie mogłem sobie przypomnieć. W przeźroczystym kółku pośrodku przedmiotu znajdował się biały opłatek.
Poczułem, jak uginają się pode mną kolana. W ciszy i ciemności upadłem na ziemię, tuż przed kawałkiem chleba. Takiego samego, jak wtedy w sylwestrową noc. Uniosłem głowę i widząc swoje odbicie w przeźroczystej szybce przełknąłem ślinę z trudem.
— Dziękuję... — wyszeptałem.

***

Dzień w podobozie rozpoczął się jeszcze przed ósmą, kiedy ktoś z komendy uznał, że fantastycznym pomysłem będzie użycie trąbki do obudzenia nas. Z Felkiem ledwo podnieśliśmy się z karimat, a już przyłożyliśmy głowami w dach naszego namiotu, narzekając na brak powietrza. Wytoczyliśmy się z niego w kocach niczym naleśniki i w tym stanie postanowiliśmy pójść się przemyć i przygotować do śniadania.

Kiedy zakładaliśmy mundury wciąż miałem w głowie wczorajszą godzinę, jaką spędziłem w pustym i ciemnym namiocie. Miałem wrażenie, że wciąż widzę przed oczyma biały opłatek i czyjeś oczy w odbiciu. Już nawet nie wiedziałem, czy moje.

Służba porządkowa i medyczna wyszły na pola, przygotować się do pierwszych etapów działań i pomóc pielgrzymom, zaś liturgiczna miała ogarnąć się do godziny dziesiątej. Pomogłem Felkowi nie udusić się w kamizelce ratownika i przeszedłem się podobozem ZHP aż do ryby, żeby zobaczyć co i jak.
Hasłem tegorocznej Lednicy udekorowano ołtarz, tak, że zdawało się, iż zbudowany jest z wielu rodzajów piasku i kamieni w napis Prowadź.
Bramki pozamykano już na poszczególne sektory i strefa ZHR została odgrodzona. Ich podobóz zniknął za wielkim telebimem. Ratownicy HOPRu kręcili się już po swoich strefach, a zaspana służba porządkowa rozwijała linki i biało - czerwoną taśmę biadoląc przy tym na to, jak to cholerstwo się łatwo drze. Felek wchodzący tajniacko na strefę do Amandy zaproponował im tęczową taśmę ze sklepu Tiger, jednak harcerki tylko popatrzyły na niego jak na idiotę (co popierałem) i zajęły się tą biało - czerwoną.
— Nie doceniają taśmowej słodkości. — Uznał Masse, naklejając ją sobie na czoło. — Będę ratownikiem cudowności.
— I szybkiej depilacji. — Oderwałem mu tasiemkę i rozejrzałem się po strefach.

Nad jeziorem zbierały się warty służby liturgicznej, aby podzielić się obowiązkami na cały dzień. Najważniejsza była wieczorna Msza i przejście Drogą Trzeciego Tysiąclecia, jak się dowiedziałem, gdy poszedłem tam chwilę po tym, jak Felka odesłano do namiotu KPP.
Jako że przydzielono mnie do niesienia obrazu Matki Boskiej, musiałem stać na końcu Drogi i uważać, aby przy przechodzeniu nią nie wypuścić dość ciężkiej ramy. Pierwszy miał iść krzyż lednicki, relikwie Ojca Lednicy, obrazy i tancerze, a także dar harcerzy, drewniany krzyż harcerski. Muzyka rozbrzmiewała na polach od rana, ludzie modlili się, wszędzie widać było spowiadających księży. Patrząc na nich czułem, jak wszystko to, co we mnie tkwiło od lat, wyrywa się nagle, opada. Boga nie zapraszałem do życia z własnej woli, nie był mi potrzebny kolejny facet, który ma mnie gdzieś. Jednak tamtego ranka, kiedy zapinałem mundur, coś tknęło mnie i pod prawą kieszonką przyczepiłem różaniec Idy.

Drogą mieliśmy przejść po godzinie piętnastej, gdy zakończy się Koronka, a czas przed południem przeznaczono nam na udzielanie wywiadów, pisanie raportów i pomaganie księżom w przygotowaniu do Eucharystii.
Na polach odbywały się próby tańca i śpiewów, mnóstwo ludzi ubranych na biało szło pomiędzy sektorami. Spojrzałem na moją czarną chustę i uśmiechnąłem się lekko.
— Coś druh marnie wygląda, druhu przyboczny. — Usłyszałem. Podniosłem głowę i zobaczyłem Idę w kamizelce ratowniczej, z apteczką przy boku. Uśmiechała się, kręcąc na palcu kosmyk włosów. Za pasek kapelusza włożony miała biały kwiatek.
— Wszyscy tu tak na biało, coś się nie wpasowałem. — odparłem, biorąc ją za rękę i przyciągając do siebie. — A druhna nie na służbie? Ładnie to tak wchodzić na teren ZHP? — Pstryknąłem w jej plakietkę z nazwą organizacji. Roześmiała się.
— Druh Feliks Masse mi pozwolił. — Wskazała na Felka strofującego jakiegoś młodszego harcerza, który zaplątał się w linki służby porządkowej. Pokręciłem głową z rezygnacją. — Poza tym, to zaszczyt być w służbie reprezentującej ZHP i chciałam zobaczyć, jak wyglądasz. — Uniosła dłoń i poprawiła mi rogatywkę. — Coś mi tu nie pasuje.
— Czyżby moja twarz? — Roześmiałem się, na co ona pogroziła mi palcem.
— Nie, nie. — Ściągnęła pierścień z mojej chusty. — O tu coś jest nie tak. — powiedziała, zdejmując mi chustę. — Lednica — sięgnęła do kieszeni — to miejsce radości. I dziś, drogi druhu... — Wyjęła swoją białą chustę. — dajemy radość nawet tym złym druhom z ZHP.
— Z dedykacją od okropnych druhen z ZHR?
— Dokładnie tak.

Zawiązała mi chustę, po czym uśmiechnęła się. Białe barwy silnie odznaczały się na moim mundurze, nie były tak stonowane jak czarne. Nie powiem, czułem się dziwnie w tej bieli pachnącej kwiatami, ale jednocześnie wraz z czarną chustą zdjęła ze mnie jakiś dziwny ciężar, który w sobie nosiłem. Schowała ciemny materiał do kieszeni i popatrzyła na mnie.
Zauważyłem w jej oczach coś, czego tam wcześniej nie było. Spokój. Prawdziwy spokój, zaufanie i poczucie bezpieczeństwa. Przytuliła się do mnie, a ja początkowo zaskoczony tym aktem czułości, objąłem ją po chwili, zamykając oczy.
— Jestem z ciebie szalenie dumna. — powiedziała cicho, a jednak dosłyszałem to pomiędzy wersami "Ojcze prowadź mnie!".
Ja też byłem z ciebie szalenie dumny, Ido.

***

Nastąpił moment przejścia Drogą Trzeciego Tysiąclecia. Gdy włożono mi na ręce obraz Matki Boskiej, miałem wrażenie, że biorę w ramiona coś absolutnie dobrego, pełnego miłości. Nie czułem ciężaru — wręcz przeciwnie, jakby zabrano mi kilka kamieni z wnętrza.
Gdy rozległy się pierwsze nuty "Hymnu Trzeciego Tysiąclecia" serce zabiło mi mocniej.
Otwórzcie bramy, co nietknione stały! Bramy wieczyste, bo idzie Król Chwały!
Z Marią na rękach szedłem powoli, wpatrując się w cień krzyża. Skupione oczy przenosiłem z jego ramion na ramę obrazu. Zdenerwowany oddech uspokajał mi się z każdym krokiem. Pomiędzy tłumem przeszły ratowniczki z Corony. Dostrzegłem Justynę siedzącą z jakimś chłopakiem i ocierającą mu łzy. W dłoniach miała Pismo.

Atmosfera Lednicy przeniknęła mnie do głębi. Śpiewy, tańce, ogień, tysiące harcerskich mundurów — czułem, że jestem harcerzem jak nigdy. W jednej chwili wymazały mi się z pamięci wszystkie złe momenty. Kłótnie z ojcem, problemy w drużynie, puste i ciche noce, których Sen nie zapełniał. Ja, droga i kobieta, której nigdy nie zaprosiłem do życia na moich rękach.
Biała chusta mignęła mi kilka razy, gdy pochylałem się z ramą. Biel. Biel, której potrzebowałem.

Gdy doniosłem obraz na miejsce i zaczęły się konferencje, poszedłem za rybę, aby trochę odpocząć i coś zjeść. Noc zapowiadała się długa, a ja miałem na nią także i swój plan, poza ty, jaki przewidziała Lednica 2000 Prowadź.
Usiadłem na drewnianych barierkach i zapatrzyłem się w jezioro. Czułem wielki spokój, wielką siłę. W tamtej chwili strasznie zapragnąłem, aby ojciec był obok mnie. Aby doświadczył tego wszystkiego. Aby po prostu tu był...
— Pięknie, co? — Ktoś usiadł obok mnie i usłyszałem dźwięk nakładania bitej śmietany. Spojrzałem w bok i dostrzegłem młodego księdza z gofrem na papierowym talerzyku. — Wyglądał cudnie, nie mogłem się oprzeć. — Wskazał na jedzenie. — Częstujesz się?
— Nie, nie, dziękuję. — Odparłem zmieszany, a jednocześnie poruszony jego otwartością. — Księża jedzą gofry?
— A czy pączki są dobre? — Zaśmiał się tamten. — Jasne, że tak! Nawet goframi można poruszać ludzi. — Oderwał kawałek ciasta i podał mi. — No, to co? Siedzisz tu sam i myślisz, a jak człowiek siedzi sam i myśli, to czasem trzeba mu w tej myśli nieco pomóc. — Obrócił jakiś dziwny szalik na swojej szyi tak, że zmienił barwę na kolorowy. — Chciałbyś może porozmawiać?

***

Kiedy stanąłem na Mszy czułem, że biel chusty Idy przesiąknęła mnie. Że ciepło pochodni trzymanych przez harcerzy jest we mnie. Byłem tak blisko ołtarza, niemal stałem na nim i widziałem pola w ogniu. W ogniu — tylko tak mogłem je nazwać. Płonęły żywą nadzieją na to, że przejście tą Drogą nie było na marne.
To niezwykłe doświadczenie przez długi czas pozostało we mnie. Nawet gdy zszedłem już ze służby, a było to grubo po godzinie pierwszej w nocy, czułem na policzkach ciepło pochodni.

Tłum ludzi przeszedł tej nocy przez Rybę, a ja przeszedłem drogę, której unikałem całe życie. Przeszedłem ją, choć kolana się pode mną uginały i stopy chciały zawracać. Bałem się, jak cholera się bałem, ale stojąc o tej pierwszej w nocy naprzeciw pustej ryby widziałem niebo pełne gwiazd. Wreszcie je dostrzegałem.

— O, jednak dobrze prowadzi. — Ktoś popukał mnie w ramię, a gdy się odwróciłem, w blasku blednących reflektorów dostrzegłem Idę z kompasem w dłoni. Schowała go do kieszeni i uśmiechnęła się. Jej oczy były pełen zmęczenia, twarz nieco brudna, a ręce spracowane noszeniem zemdlałym osób, ale dziewczyna emanowała szczęściem. — Zmęczony?
— Szalenie. — Ująłem ją za rękę i uśmiechnąłem się, po czym przełknąłem ślinę. — Ida, chciałbym ci coś powiedzieć.
Zrób to, idioto, na co czekasz, no zrób to, ogarnij się, masz dziewiętnaście lat!

Uklęknąłem na trawie, czując na kolanach krople wody święconej i kawałki jeszcze ciepłych pochodni. Ciemność spowiła jezioro i pola, wiatr osiadł gdzieś za drzewami, w obozach cichły głosy, ktoś śpiewał, ktoś rozmawiał. Odjeżdżały kolejne autokary, zasuwano namioty, zwijano taśmy i składano bramki.
A my byliśmy pośrodku tego wszystkiego jak małe dzieci, które zgubiły się w tym świecie. Spojrzałem na Idę i widząc jej kojący wzrok, powiedziałem cicho, tak, żeby tylko ona mogła to usłyszeć.
— Kocham cię, Ida.

♡♡♡

Jak tam pierwsze zbiórki we wrześniu? Co myślicie o Lednicy Janka i Idy? Macie jakieś przemyślenia?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro