Coś cudownego i mała niespodzianka!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozpływam się nad tymi cudami, więc muszę Wam je pokazać!
Otóż kochana DziewczynaZgranatem zrobiła takie cuda!


Zachwycam się, a Wy? No magia jak dla mnie!

Żeby nie było tak pusto przybiegam z długim one shotem do Odcieni. No tęsknię, co tu dużo mówić! A więc jedziemy z tym wszystkim! Trochę optymizmu przyda się o tej dawce beznadziei u Janka, co nie?

*****

Mijały lata. Lata od tamtego pamiętnego roku, kiedy zawiesiłem na grobie czarną i białą chustę. Kiedy pożegnałem na zawsze moje harcerstwo, mój najważniejszy kawałek życia. Kiedy zamknąłem się w sobie i nie dopuszczałem do siebie wszystkiego tego, co kiedyś tak strasznie kochałem.

To było ciepłe, lipcowe lato. Takie samo jak wtedy, tyle że bez deszczu. Okropnego deszczu, który zostawił piętno na mojej skórze. Którego bałem się, gdy tylko zaczynał bębnić o szyby mojego mieszkania. Bałem się. 

Wciąż miałem wrażenie, że przed moimi oczyma pada drzewo. Płonie namiot. Bębnią krople.
Przerażało mnie to i budziłem się w nocy zlany potem, tak cholernie bezbronny, tak strasznie samotny.
Nie potrafiłem przyznać się do tego, jak bardzo tęskniłem. Jak zniszczyłem się w środku, jakim okropnym człowiekiem się stałem. Nie było dnia, kiedy nie byłbym przygnębiony. To musiało ustać, musiało się skończyć, zanim ja bym się skończył.

Pewnego dnia wróciłem do domu po wykładach i znalazłem w swojej skrzynce pocztowej pachnącą świerkiem kopertę. Wyjąłem ją i obracałem przez chwilę w dłoniach.

Szanowny Druh Jan Lasecki

Zabolało. Nienawidziłem tego zwrotu. Nie chciałem go słyszeć, widzieć, a tu? Tu uderzył we mnie za pomocą charakteru pisma Justyny.
Otworzyłem powoli kopertę i w moich dłoniach znalazło się kremowe zaproszenie. Zacząłem czytać pozłacane litery, gdy z koperty wypadła złożona na pół biała karteczka. Ukucnąłem i podniosłem ją, na chwilę zostawiając treść złotych liter.

Cześć, Janek!
Pomyślałem, że fajnie by było mieć Cię na świadka na moim ślubie. Mam nadzieję, że się zgodzisz. Wpadnę do Ciebie w tym tygodniu, żeby to obgadać. Trzymaj się. Tęsknimy za Tobą.
Konrad Misiecki
(kiedyś tam byłem Twoim drużynowym, więc potraktuj to jak komendę, pacanie)

Zmiąłem kartkę i wcisnąłem ją do kieszeni. Mdliło mnie na wspomnienie harcerstwa, a jednak nie wyrzuciłem wiadomości. Zamiast tego przeszedłem do przeczytania tego, co zawarte było w tej bardziej oficjalnej treści.

Justyna Piotrowska i Konrad Misiecki w imieniu Rodziców i własnym serdecznie zapraszają
Jana Laseckiego
na uroczystość zaślubin, która odbędzie się
20 lipca br.
o godzinie 16.00
pałacyk niedaleko wsi Czuwajka pod Warszawą

"Czy ty pamiętasz pierwsze ognisko?
Pierwsze spojrzenie? Cudowna noc!
Gwiazdy na niebie, byłeś tak blisko.
Mówiłeś wtedy — KOCHAM CIĘ!"

Zamknąłem zaproszenie i wciągnąłem w płuca duszne powietrze z klatki schodowej. Przed oczami zrobiło mi się ciemno. Oparłem się o ścianę i popatrzyłem na kremową kartkę. Na odwrocie napisano srebrnymi literami Czuwaj.
Zamknąłem oczy i przełknąłem ślinę. Czułem wściekłość i tęsknotę w jednym. Chciałem porwać zaproszenie, ale nie potrafiłem. Zamiast tego wcisnąłem je do torby z laptopem i pospieszyłem do mieszkania.

***

Siedząc na kanapie w salonie, patrzyłem na zdjęcie Idy zawieszone na ścianie. Byliśmy na nim razem i pochodziło z archiwum Lednickiego. Stała przytulona do mnie, roześmiana, z nieco potarganymi włosami. To zdjęcie budziło mnie każdego ranka, każdego wieczoru usypiało. Czułem się z nim choć odrobinę lepiej, choć jednocześnie stanowiło jakąś drzazgę dla mojego serca, którą pielęgnowałem bojąc się, że kiedy ja wyjmę, to ono się całkiem rozpadnie.

Kiedy tak rozmyślałem nad tym wszystkim, mój telefon zadzwonił. Nie rozpoznałem numeru na wyświetlaczu, więc powoli nacisnąłem zieloną słuchawkę.
— Jan Lasecki, w czym mogę pomóc? — zapytałem poważnie. Po drugiej stronie ktoś zachichotał.
— Janek? Hej, Jasiek! Powiedz mi, jaki masz numer mieszkania? — Nienaturalnie zmieniony głos i jakieś szmery w tle. Podniosłem się i podszedłem do okna.
— Kto mówi? — Mój ton był szorstki.
— Twój najwspanialszy drużynowy na świecie oraz najbardziej powalony ZHPowiec na tej planecie. Tudzież student akademii teatralnej. To jak z tym numerem?

Rozłączyłem się i zablokowałem telefon. Nie. Nie mogłem się z nimi spotkać, a oni ze mną. To było wykluczone. Nie po tym wszystkim.
Chciałem zamknąć ten etap i nie dopuszczać do niego nikogo. Chciałem być sam, żeby już nikogo nie tracić. Byłem idiotą, wiem. Ale to pewnie dlatego, że kilka lat temu odebrano mi serce.

— Borze szumiący, człowieku, twoje drzwi nie przyjęły wsuwki do włosów, no co za drzwi! — Głos Felka odbił się od moich ścian. Odwróciłem się szybko i przełknąłem ślinę. Za mną znajdowało się już tylko okno.

Popatrzyłem na przyjaciela. Ściął nieco włosy, wydawał się jakiś wyższy. Tylko oczy miał wciąż pełne radości, zresztą jak zawsze. Trzymał w dłoniach jakieś dość pokaźne pudełko, które gładził po wierzchu. Za nim wszedł Konrad. I on się zmienił. Hebanowe włosy już nie opadały mu na czoło, spojrzenie miał pełne powagi, ale już nie tej obsesyjnej. Wyglądał na szczęśliwego i kochanego człowieka.

— Proszę, wyjdźcie. — powiedziałem, starając się zachować spokojną postawę. Oni jednak nie posłuchali. Misiecki podszedł do kuchni, aby wstawić wodę na herbatę, a w tym czasie Masse zaczął rozpakowywać przyniesione pudełko. — Chłopaki, proszę...
— Nie ma mowy. — Felek odłożył pokrywkę i wstał, aby podejść do mnie, Nie mogłem się już cofnąć, więc trwałem w miejscu. — Kuźwa, Janek, dobijam się do ciebie już nie wiem od jakiego czasu. Konrad to samo. Dostałeś zaproszenie?
— Dostałem. — Skinąłem na lodówkę, gdzie przyczepiłem ozdobną kartkę.
— No właśnie, debilu, na zaproszenia się odpowiada, nie nauczyli cię, dziecinko? — Zmierzwił mi włosy, po czym spoważniał. — Janek. Musisz przestać żyć tamtym wypadkiem, rozumiesz? Zafiksowałeś się i to cholernie. Sam pogłębiasz to wszystko. Myślisz, że ona by tego chciała? — Wskazał na zdjęcie Idy. Przeszedł mnie dreszcz.

— Nie znałeś jej. — syknąłem.
— I ciebie też nie, kuźwa no! — Masse potrząsnął mną za ramiona. — Gdzie jest mój przyjaciel? Ogarnij się, dobra? Nie chcę kolejnego trupa w swoim życiu.

Zanim zdążyłem się zastanowić nad tym co robię, przyłożyłem mu z całej siły w twarz. Masse pomasował policzek i popatrzył na mnie z rezygnacją.
— Tylko dlatego, że cię lubię, nie oddam ci za to.
Odsunął się ode mnie i podszedł do pudełka. W tym czasie Konrad zalewał torebki z herbatą owocową. Postawił je na stole i spojrzał w moją stronę. Emocje powoli opadały ze mnie, jednak wciąż miałem wrażenie, że jeszcze jedno słowo i kogoś rozszarpię.

— Nie proszę cię o wiele. — Konrad podszedł do nas. Jego spojrzenie w jakiś sposób mnie uspokajało. Poczułem się jak mały harcerz, który był bezwzględnie wpatrzony w drużynowego. Ta myśl tak uderzyła we mnie, że na chwilę złość odstąpiła od moich myśli. Wydawało mi się, że zaraz pociekną mi tak długo tamowane łzy.
— Proszę cię tylko o to, żebyś był konsekwentny w tym, co mówisz. A wiesz — ściszył głos — w ponad dziesięć lat temu coś przysięgałeś. — Wyciągnął z kieszeni błyszczący harcerski krzyż. Zacisnąłem usta. Misiecki skinął na Felka, po czym znów zwrócił się do mnie. — Potrzebuję cię, Janek. Potrzebuję cię tam tego dnia. — Wcisnął krzyż w moją dłoń.

Metal parzył mnie w dłonie. Do myśli wróciły obrazy, kiedy kilka lat temu go łamałem. Kiedy kładłem go w jej sine, zimne dłonie. Kiedy łamały się wszystkie ideały, jakie we mnie były.
Gorzkie łzy popłynęły po moich policzkach.

— Pasuje do ciebie — powiedziała — i wygląda jak taka gwiazdka złapana na mundur. Taka malutka. — Położyła dłoń na mojej piersi i popatrzyła mi w oczy. Uśmiechnąłem się i ucałowałem ją w czoło.
— No to mam dwie gwiazdki przy sobie — szepnąłem. Ida rozpromieniła się.

Zacisnąłem usta i wytarłem twarz wierzchem dłoni. Felek ukucnął przy mnie i dostrzegłem, że trzyma coś w dłoniach. Coś zielonego. Coś z czarnym akcentem. Jakaś biel. Materiał. Ostatni raz widziałem go, gdy płonął przy Powązkach. Wzdrygnąłem się.
— Wydałem na niego moje studenckie grosze, więc doceń — powiedział. — I chcę cię w nim zobaczyć jako świadka tego tutaj pana młodego. — Wskazał na Konrada, po czym rozwinął mundur. Nie wiedziałem dlaczego, ale odruchowo spojrzałem na jego prawą stronę, gdzie ZHR nosił swoje plakietki.
— Nie mogę... — szepnąłem.
— Możesz. Jak nie dla nas, to dla niej. — Feliks wskazał na czarną chustę z białą obramówką. — Jestem pewien, że ona byłaby z Ciebie dumna.

***

Dzień był piękny i słoneczny. Pachniało świerkami, wiatr przemykał pomiędzy małomiasteczkową drogą a domami. Słońce układało się na zielonych liściach, jakby chcąc być jak najbliżej wszystkich zebranych.

A gości tego dnia w małym miasteczku było wielu. Feliks i Amanda rozmawiali, stojąc nieopodal jakiegoś jabłoniopodobnego drzewa. Bytnar miała na sobie długą, błękitną sukienkę i zakręciła włosy. Masse cudem się uczesał i wyglądał w końcu jak człowiek, który ogarnął swoje loki.
Rozpoznałem jeszcze kilka twarzy. Tomek, drugi przyboczny, trzymał za rękę Lilkę z hufca Mokotowskiego i wyglądał na szczęśliwego. Uśmiechnąłem się do nich, na co dziewczyna pomachała mi wesoło i posłała troskliwe spojrzenie. Wszyscy moi koledzy mieli na sobie mundury, co dosyć mocno mnie zaskoczyło.

Ja sam miałem na sobie ten, który przyniósł Feliks. Nie mogłem przyzwyczaić się do tego, początkowo miałem nawet ochotę założyć zwykły garnitur, ale uznałem, że uszanuję prośbę Misieckiego. On sam miał przybyć w jakimś ultra galowym.
W oczekiwaniu na niego rozglądałem się po ludziach i zastanawiałem się, czy by do kogoś nie zagadać, jednak odwaga jakoś mnie opuściła.

Bałem się. Od ostatnich kontaktów z harcerzami stałem się cholernym mrukiem i byłem chodzącym trupem. Po wizycie przyjaciół zaczęło mnie to boleć. Jakby ktoś zdjął mi klapki z oczu. Bolesne, raniące spojrzenie klapki.
Uśmiechnąłem się. Wciągnąłem w płuca dużo powietrza i uniosłem głowę.

To tylko dla ciebie, kochanie. Tylko dla ciebie.

Nim zdążyłem dodać w duszy coś więcej, zatrąbił samochód i na drogę wjechała para młoda. Wiwaty i okrzyki zagłuszyły na chwilę moje myśli. Biłem brawo jak wszyscy i z ekscytacją patrzyłem na otwierające się drzwi samochodu.

Najpierw wysiadł z niego Konrad. Musiałem przyznać, że wyglądał wyjątkowo elegancko w idealnie wyprasowanym mundurze i chuście ułożonej tak równo, jak nigdy. Rogatywkę miał za pasem, jednak nawet z tej perspektywy widaćbyło błyszczącą lilijkę.
Wyciągnął rękę w stronę drzwi i już po chwili moim oczom ukazała się Justyna.
Była piękna. Biała suknia z posrebrzanymi elementami przypominająca rozgwieżdżone niebo. We włosy wplątane srebrzyste gwiazdeczki. Wydoroślała od czasu, kiedy ostatni raz ją widziałem. Rysy jej spoważniały, spojrzenie stało się głębsze. Uśmiechnąłem się sam do siebie, przypominając sobie pingwina, którego zawsze nosiła ze sobą. Ironio, zastąpił go teraz chyba Konrad.

— Wiwat dla pary młodej! — krzyknął Felek, po czym wyjął rogatywkę. — Warszawiacy i inni fajni harcerze, baczność! Szpaler dla druhny Justyny i druha Konrada! Na moją komendę! Szpaler twórz!

Ustawiłem się wraz z innymi i dopiero wtedy poczułem, że w moim sercu coś pęka. Że coś się przełamuje. Jakaś kurtyna, którą odgradzałem się od wszystkiego przez lata. Jakiś mur, który wybudowałem. Przypomniał mi się wiersz Leśmiana o zburzeniu muru, by odnaleźć dziewczynę. Matura. Ida.
Znalazłem.

***

Podczas ceremonii zaślubin patrzyłem na moich przyjaciół z pękniętym sercem. Kiedy Justyna wypowiadała słowa przysięgi "i że cię nie opuszczę aż do śmierci" to spuściłem na chwilę wzrok i patrzyłem się na swoje buty.

Nie wrócisz już do tego domu, obiecuję ci to — powiedziałem, przytulając jej drżące ciało do siebie. Poczułem jak gorące łzy ściekają z jej oczu na moje dłonie.
— Na pewno?
— Na pewno. Wszystko będzie w porządku. Nie zostawię cię, Ida.

Przełknąłem ślinę i skupiłem się na Mszy. Msza. Lednica. Wspaniały czas, jaki tam spędziłem. Tyle tych spotkań przegapiłem. Tyle razy mogłem pojechać na pola i przeżyć to jeszcze raz, wyrzucić z siebie frustrację i ból. Ale bałem się.
Deszczu, który padał lednickiej nocy.
Drzew, które otaczały pola i stały na końcu Drogi Trzeciego Tysiąclecia.
Harcerzy, który tak bardzo przypominali mi tamten czas.

Chciałem na nowo stac się wesołym chłopakiem z warszawskiej drużyny, ale nie potrafiłem. To było jak oparzenie. Może i się zagoiło, ale blizna została. Przypominała o sobie za każdym razem, gdy na nią zerkałem. A w tej bliźnie żyły obrazy mojej martwej narzeczonej.

Ktoś szturchnął mnie w ramię. Niska, brązowowłosa dziewczyna będąca świadkową Justyny wyciągnęła do mnie rękę. Znak pokoju zreflektowałem się. Popatrzyłem na nią, po czym speszony podałem jej dłoń. Uśmiechnęła się i spuściła oczy. Na jej dłoni spostrzegłem bransoletkę z białą różą. Westchnąłem cicho. Ach, Ida, gdybyś tu była.

***

Wesele.
Wesela były absolutnie tym czymś, w czym nigdy nie umiałem się odnaleźć. Także i wtedy w Czuwajce. Czuwajka, cudowna nazwa. Lepszej znaleźć nie mogli, naprawdę. Podczas gdy młoda para przygotowywała się do tańca, świadkowa Misieckiej uśmiechała się do mnie. Pochwyciłem jej spojrzenie i oddałem uśmiech, jednak wiedziałem, że nie był zbyt przekonujący.

— A teraz! — Głos wodzireja rozniósł się po sali. Wyszedłem zza stołu i podszedłem pod parkiet. — Proszę parę młodą o pierwszy taniec! Po pierwszym tańcu dołączają się rodzice i świadkowie wraz z drużbami i druhnami. Niech gra muzyka!

Konrad wyprowadził Justynę na środek, po czym ukłonił się nisko. Z głośników popłynęła znana mi melodia. Bardziej walcowe, spokojniejsze i grane bez słów Kaszubskie Noce. Suknia Jusi błysnęła niczym gwiazda w zaciemnionej sali.

— Co sobie druhna życzy! — Przejechał palcami po strunach i uśmiechnął się.
— Kaszubskie noce, jeśli można. — odparła, po czym zwróciła się do mnie. — Jasiek, zatańcz ze mną, proszę.
— Ida, jest środek nocy, ja nie umiem tańczyć, poza tym, wyglądasz na zmęczoną i... — Wyliczałem, na co ona uniosła lekko głowę.
— Proszę. Ten jeden raz. Ja cię nauczę. — nalegała. Wyciągnąłem więc do niej rękę, a ona złożyła swoją dłoń w mojej. Zrobiłem krok w przód i stałem blisko niej. — To walc. Bardzo prosty, zobacz. Robisz kroczek tak, potem tak, tak i tak. — Poruszyliśmy się nieznacznie, a ciemność spowolniła te ruchy. Prawie potknąłem się o własne nogi. — Jasiu... — szepnęła, gdy Felek zaczął przygrywkę. — Patrz na mnie. Patrz na mnie... I prowadź.

Lekko płynęli po parkiecie, a ja oniemiały patrzyłem na nich. Spojrzenie Konrada na Justynę było niesamowite. Czułem w nim niezwykłą troskę, dobro, ciepło i miłość. Te same elementy wypełniły mi serce. Zazdrościłem im tego, to prawda. Cholernie potrzebowałem miłości. Potrzebowałem Idy.

Gdy na nich patrzyłem, bolało mnie serce. Kłuło i przypominało o tym, jak wiele szwów i ran nosi. I jak boli je tak wielkie odczuwanie Miłości.
Spuściłem wzrok i wsłuchiwałem się w melodię, gdy czyjaś dłoń złapała mnie za rękę. Podniosłem głowę i dostrzegłem uśmiechniętą Justysię.
— Jasiu, chodź — powiedziała ciepło. — Zatańcz, proszę.

Nie chciałem sprawiać jej przykrości, więc wyciągnąłem rękę do świadkowej i ukłoniłem się. Podała mi dłoń i wyszliśmy na parkiet wraz z rodzicami młodych. Trzymając dziewczynę w ramionach byłem ostrożny i ręce mi drżały. Zapomniałem wszystkich kroków, co musiało wyglądać przekomicznie. Miałem nadzieję, że tego fotograf ślubny nie uchwyci.
—  Jesteś Janek, tak?  szepnęła dziewczyna. Spojrzałem na nią, robiąc kolejny krok. To bardziej ona prowadziła ten taniec.
—  Tak, tak... — Przez chwilę nie byłem pewny własnych słów. — A ty? — starałem się, aby mój głos brzmiał miło.
—  Laura — odparła, a ja aż stanąłem na moment. Roześmiane oczy dziewczyny spoczęły na mojej twarzy. — Coś nie tak?
—  Nie, znaczy... przepraszam. — Puściłem jej dłoń i cofnąłem się w tłum.

Przedarłem się przez ludzi i wyszedłem na zewnątrz. Było przed dwudziestą, słońce jeszcze tkwiło na horyzoncie, a ciepły wiatr przechadzał się przez miejscowość.
Usiadłem na ławce w ogrodzie przed pałacykiem i wpatrzyłem się w czerniejący las. Czułem się strasznie rozbity. Z jednej strony tkwiłem we wspomnieniu tragedii, a z drugiej pragnąłem żyć w końcu normalnie. Rana broczyła kolejnymi prześwitami z tamtego obozu.

Schowałem twarz w dłoniach i oddychałem ciężko. Gdybym mógł, upiłbym się. Ale byłem w mundurze, dostałem szansę od harcerstwa i... I uderzyła we mnie pięścią traumy.
Byłem dorosły, a nie umiałem sobie z tym poradzić. Piętno było zbyt wielkie. Do tego deficyt ojca, odsunięcie się od matki, pracoholizm. Byłem najlepszy na roku, musiałem być. Robiłem to wszystko w poczuciu, że żyję za dwie osoby, ale to życie jest jałowe. Było nijakie, wypełnione frustracją i ciągłym udowadnianiem sobie, że się na coś zasługuje.

Justyna i Konrad nie chcieli alkoholu na swoim weselu, może to i dobrze. Nie wiem co by się stało, gdybym miał go pod ręką. Pewnie spiłbym się do nieprzytomności. Pewnie tak...

— Na pewno wszystko dobrze? — Usłyszałem. Wzdrygnąłem się, kiedy Laura podeszła do mnie. Jej granatowa sukienka zafalowała pod wpływem wiatru. Uśmiechnęła się i usiadła obok. Odsunąłem się nieco i wciąż patrzyłem w dal. — Janek? Znaczy, druhu. Przeprasza. — Machnęła ręką. — Jestem beznadziejna w rozmowach z ludźmi. — Roześmiała się.
—  Ja też, nie martw się. — Wysiliłem się na uśmiech. Emocje nieco ze mnie opadły.
—  Powiedziałam coś nie tak, jak tam byliśmy? — zapytała z troską. Jej głos przypominał mi sposób mówienia Idy. Mimo to nie chciałem wstać i odejść. Czułem, że muszę to w sobie przepracować.
—  Nie, po prostu... Znasz Justynę, prawda? — zapytałem. Pokiwała głową, a pojedynczy loczek opadł jej na czoło.
—  Jasne, że tak. Przejęłam po niej drużynę — powiedziała z dumą. — Była najlepszą drużynową Corony na świecie. — Położyła ręce na sercu.
—  Wiesz... w Coronie była kiedyś pewna dziewczyna... — zacząłem powoli. — Ida...
—  Ida Maślana, harcerka Rzeczypospolitej! — Ucieszyła się. Spojrzałem na nią zdziwiony.
—  Znasz ją? — Te wyrazy z trudem przeszły mi przez gardło.
—  No nawet muszę. — Roześmiała się. Ten śmiech nieco mnie zraził. — To nasza patronka. Siódma warszawska drużyna harcerek Corona imienia Idy Maślanej. Podobno była wspaniałą osobą. — dodała po namyśle. — Żałuję, że jej nie poznałam.
—  Była... — Uśmiechnąłem się.

Przez następną godzinę opowiadałem Laurze o Idzie. O tym, jak byliśmy w Modlinie, o Lednicy, o zbiórkach, o służbach, o obozie. Mówiłem o tym, jak zbierała kwiaty, jak weszła na wieżę kościoła, jak puszczała bańki na starówce. Opowiadałem to wszystko tak, jakby Ida miała za chwilę przyjść i nazwać mnie głupkiem oraz gadułą, po czym zatańczyć na polanie zroszonej deszczem.
Zainteresowanie Laury sprawiło, że wyrzuciłem z siebie ból i ciężar. Powoli oczyszczałem się z każdego obrazu jaki miałem w głowie.

— Strasznie ją kochałeś, prawda? — zapytała około jedenastej w nocy, kiedy zaczęło się robić nieco chłodniej. Jej głos był ciepły i czuły. Czułem, że nie ma w nim nic, co mogłoby popchnąć mnie w myśli, które dusiły mnie od lat. Że już jest w miarę dobrze.
—  Kochałem. Kocham. — Zawiesiłem głos. Dziewczyna przygryzła usta.
—  Justyna mówiła, że kiedyś strasznie dużo się śmiałeś.
—  To prawda. — Wstałem i popatrzyłem na ciemny las. Przeszedł mnie dreszcz. Zerknąłem na chustę i dotknąłem jej końców.  — Ale to kiedyś zamknęło się wraz z nią.
—  Nie sądzisz, że warto otworzyć jakieś teraz? — Znów pytanie. — Druhna Ida na pewno byłaby szczęśliwa. Na pewno jest. — Popatrzyła na niebo.

Podążyłem za jej wzrokiem.
Wiem, że tam jesteś, kochanie. Wybacz mi. Wybacz mi te wszystkie lata, kiedy upadałem. Kiedy leżałem i nie widziałem stojącej przy mnie Nadziei. Najsłodsza, wybacz mi... Przecież wiesz jak bardzo cię kocham. Przecież wiesz...

Wiem, Janek. — Usłyszałem obok siebie i aż się wzdrygnąłem. — Wiem, że ci ciężko i że najchętniej poszłoby to wszystko w cholerę. — Oczy Laury znów spoczęły na mnie. — Ale musisz zacząć żyć, dobra? Niech to będzie dla niej, ale życie, a nie ciągła agonia. Jak chcesz... ja ci pomogę. Nie znałam jej, może będzie łatwiej... — Spuściła wzrok, uśmiechnęła się. — Ach, przepraszam, jestem mega gadułą.
—  Spokojnie. — Uśmiechnąłem się i o dziwo, nie sprawiło mi to trudu. — Ja... dziękuję. Tęskniłem za tym... — Dotknąłem krzyża harcerskiego. Tym razem pod moimi palcami nie było ognia, a delikatna faktura metalowej lilijki. — Tylko... ja się zmieniłem. Nie ma tego, co było. To zabrała tamta tragedia i...
—  I chcemy ci to znowu dać. — Justyna pojawiła się ni stąd ni zowąd przy moim boku. Otuliła mnie ramionami i przeczesała mi palcami włosy. — Jasiek, wracaj do nas.
—  Żaden problem. — Zaśmiałem się i zrobiłem krok w stronę sali.
—  Nie tam, głupolu. — Misiecka rozpogodziła się. — Wracaj tutaj. — Popukała w krzyż. — Ktoś musi ponieść...
—  Mnie! — Poczułem jak ktoś skacze mi na plecy i prawie przewróciłem się pod ciężarem Felka. — Stary, już myślałem,, że cię znajdę w sztok pijanego pod płotem, a tu proszę! Zaskoczyłeś wujaszka Feliaszka. — Potarmosił mnie po włosach i roześmiał się.

Laura założyła za ucho opadający kosmyk włosów, po czym spojrzała na mnie z rumieńcem na twarzy. Wyciągnąłem do niej rękę.
—  Może tym razem zatańczę jak człowiek — powiedziałem. Justyna złożyła ręce jak do pacierza i oparła się o ramię Felka. Świadkowa podała mi dłoń.
— Dobrze, że jesteś — wyszeptała była drużynowa. — Ty cholernie uparty i pamiętliwy pingwinku.

***

— Czuwaj! Druhu komendancie mazowieckiej chorągwi harcerzy, druh harcerz Rzeczypospolitej harcmistrz Jan Lasecki melduje Warszawski Hufiec Harcerski "Odcienie Liści" imienia druhny harcmistrzyni Idy Maślanej.
— Dziękuję, czuwaj!
— Czuwaj!

Zrobiłem w tył zwrot i popatrzyłem na kilkadziesiąt osób w różnych odcieniach chust. Jasne pomarańcze, mocne czerwienie, zielenie, złote żółcie. Uśmiechy na twarzach dzieciaków. Plakietki w kształtach liści.
Spuściłem wzrok i zerknąłem na swoje  żółto — granatowe barwy ze srebrną obramówką, po czym uśmiechnąłem się do Laury stojącej w szeregu. Podszedłem do niej i przytuliłem delikatnie. Kilkadziesiąt oczu spojrzało na mnie i usłyszałem kilka dziecięcych czuwaj.

Na niebie widać było gwiazdozbiór Corony.

Dobrze jest być harcerzem.


¸,ø¤º°'°º¤ø,¸

Okay, musiałam to napisać, no musiałam, bo aż mną targało, że Odcienie się tak skończyły. Jest prawie północ, a ja siedzę nad moją czarną chustą i uśmiecham się jak głupia.
Dobrze jest być harcerką. Nawet, jeśli nie dostajesz tego, czego chcesz. Nawet, jeśli jest czasami źle i okropnie. To dobrze jest tu być.

Kocham Was mocno i zapraszam na Słoneczny Mróz, a także przesyłam uściski dla druhny Justynki, druhny Agaci i druhny Anastazji.
Inka nie zabijaj za psychologię!
Buziaki!

Jeśli są błędy to poprawiajcie śmiało, po dwóch godzinach pisania rozprawki na poziomie rozszerzonym i czytaniu Procesu na zmianę z Ferdydurke (hejtuję to mocno, przepraszam fanów Gombrowicza) mogło coś umknąć.

czuwaj!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro