Rozdział 22.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Rzuciłam się na mężczyznę i skupiłam na sobie całą jego uwagę.

Wiej- przekazałam w myślach Krystianowi, gdy moja szczęka znalazła się tylko kilka centymetrów od twarzy mężczyzny. Mój przyjaciel zniknął między drzewami, w tym samym momencie, poczułam na swoim karku czyjeś kły i już po chwili wylądowałam na drugim końcu polany. Szybko podniosłam się, pamiętając, aby nie spuszczać z oczu zagrożenia. Zamarłam, między mną, a człowiekiem stał Raven, tylko, że warczał na mnie, a nie tego mężczyznę, tylko na mnie. Przez chwilę, nawet myślałam, że to po prostu kolejny eksperyment łudząco podobny do mojego mate, ale jego zapach. To nie była pomyłka. Mężczyzna na którego się rzuciłam, był broniony przez tego, który powinien chronić mnie.

-Revan, siadł- facet wydał mu rozkaz jak jakiemuś psu, a alfa posłuchał go, jakby był jego pupilem, a nie wolnym wilkołakiem. Zaczęłam się powoli cofać, ale oni nie reagowali, to mi dało do myślenia. Delikatnie odwróciłam głowę i kątem oka, dojrzałam za sobą trzy osoby z podniesioną bronią. Byłam w pułapce. Nie zamierzałam się poddawać, nie byłam tym typem wilka. Skuliłam się w pozycji poddania. Poczekałam aż jeden z mężczyzn podejdzie do mnie, trzymając w dłoni coś podobnego do obroży. W milisekundzie napięłam mięśnie i skoczyłam na niego, wgryzając się w ramię, którym się zasłonił. Poczułam ból w łopatce i obraz przed oczami mi się rozmazał. Potem upadłam, ostatnie co widziałam, to podbiegających do mnie strażników.

Obudziłam się na jakimś wyjątkowo twardym łóżku. Podniosłam się delikatnie, czując przeszywający moją głowę ból. Zakręciło mi się przed oczami i zwymiotowałam do podstawionej miski, żółć. Jeżeli mi było tak niedobrze, po ich środku usypiającym, to nie chciałam wiedzieć, co się dzieje w omegami, które dostał taką samą dawkę jak ja. Oparłam się o ścianę i przymknęłam powieki, modliłam się tylko, aby znowu nie mieć torsji. Musiałam przecież coś wymyślić i uciec. Żałowałam, że przed tym wypadkiem nie powiadomiłam wcześniej rady. Teraz wiem, że byłam głupia, ale to nie był czas na użalanie się nad sobą. Podeszłam do krat i chwyciłam jeden z prętów, a właściwie próbowałam, gdyż cały był pokryty srebrem.

-Uważaj suczko, bo sobie zrobisz jeszcze krzywdę. – usłyszałam z celi znad przeciwka.

-Kim jesteś?- zawarczałam, próbując wypatrzeć tą osobę.

-Nie wysilaj się, jesteś jeszcze osłabiona.- odezwał się po raz drugi, ale tym razem jakby zmęczony, albo zrezygnowany.

-Skąd wiesz?- nie podobał mi się ten obcy mężczyzna. To że go nie widziałam, nie wyczuwałam. A jego głos był upiorny, przy nim mroczny głos Ravena, wydawał się zupełnie pozbawiony grozy.

-Ty jesteś jednym z tych mutantów?- nie myślałam, że mi odpowie, poprzednie pytania przemilczał. Zaśmiał się, ale tak, że po całym ciele przeszły mnie ciarki.

-Nie jestem jednym z tych pomiotów, raczej kimś, kto to zapoczątkował. –słysząc to, miałam ochotę rzucić się na niego.

-Jesteś wilkołakiem?- zapytałam. Mógł być to również jakiś czarodziej czy inna magiczna istota.

-Tak, to dzięki mojemu DNA udało im się stworzyć te pieskie- prychnął pogardliwie. Im dłużej mówił, tym bardziej wydawało mi się, że skądś go znam. Nie mogłam sobie tylko przypomnieć skąd.

-Nie wymęczaj się Larisa, ostatni raz widzieliśmy się 6 lat temu. –zamknęłam oczy i próbowałam sobie przypomnieć za wszelką cenę, kto to był. Kto mógł mnie znać, ale nie widziałam go od 6 lat? Miałam czarną dziurę. Za każdym razem, gdy miałam pochwycić myśl, kim on mógłby być, ta uciekała w zakamarki mojego umysłu.

-Ale to znaczy, że jest ich więcej? Jak w ogóle mogłeś to rozpocząć?- musiałam o to zapytać, chociaż bałam się odpowiedzi.

-Jest dwójka, dwóch facetów, dwóch samców alfa, którzy mają za zadanie najpierw stworzyć potężne stada, a potem rozpętać wojnę i zlikwidować wilkołaki.

-Ale nas jest więcej, damy sobie z nimi radę.-wiedziałam, że dziecięca nadzieją jest słyszalna w moim głosie, ale właśnie teraz byłam dzieckiem, które chciało, żeby to był zwykły, zły sen.

-Są silniejsi od najsilniejszych alf z naszego gatunku, a do tego z każdą pełnią stają się potężniejsi.- powiedział zrezygnowany. Otwierałam usta, żeby zadać kolejne pytanie, gdy na końcu korytarza usłyszałam czyjeś kroki. Cofnęłam się do samego końca celi i czekałam, gotowa w każdej chwili się na tego kogoś rzucić. W zasięgu mojego wzroku znalazł się jakiś strażnik, co wnioskowałam z kluczy na breloczku. Zatrzymał się przed moją celą i ją otworzył.

-Wychodź- rozkazał. Napięłam mięśnie, gotowa się na niego rzucić, chociaż wiedziałam, że się tego spodziewał. Ruszyłam powoli w jego kierunku. Nie zamierzałam go atakować, nie wiedząc jak mogę się wydostać, więc grzecznie za nim podreptałam.  

*************************************

Przepraszam za tak długą moją nieobecność, ale cóż nauka przytłoczyła nie bardziej niż myślałam :(

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro