II. Idziemy do domu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Gilbert Blythe powoli wyszedł na ląd i rozejrzał się wokoło. Ludzie spieszyli gdzieś uliczkami portu, słychać było krzyki i nawoływania. Pachniało herbatą i dymem; podróżni próbowali ogrzać się przed dalszą wędrówką. Herbata; robił ją ojcu za każdym razem, gdy wracał ze szkoły. Zapach jego domu wypełniała woń słodkich naparów i leków, pamiętał to.

     Chłopak przewiesił sobie przez ramię torbę i zrobił kilka kroków po skrzypiącym śniegu. Uśmiechnął się, widząc ślady na białym puszku, który uginał się pod jego stopami. Schylił się i wziął garść puchu w dłonie, czując, jak ten roztapia się pod wpływem ciepła.

     Wyciągnął rękę i obserwował płatek śniegu, który spadł mu na środek dłoni. Piękny płatek z ostrymi końcami ułożył się na skórze, przytulił do niej i zapłakał, rozpuszczając się i spadając na grób. Jan Blythe. Nawet śnieg za nim płakał.

     Brunet wyprostował się, a wtedy kłujący ból przeszył jego klatkę piersiową. Zatoczył się lekko i kaszlnął kilka razy, próbując po omacku znaleźć coś do oparcia. Ludzie przed oczami nagle mu się rozmyli i wszystko stało się jakoś bardziej blade. Przyłożył dłoń do czoła, a oblana chłodem ręka odskoczyła, stykając się z rozpaloną skórą.

     Poczuł, że zaraz się przewróci, gdy ktoś chwycił go mocno za ramiona i przycisnął do siebie. Wokół niego rozniósł się znajomy zapach egzotycznych przypraw. Zamknął oczy i oddychał powoli, trzymany przez silne ręce Sebastiana. Mężczyzna wytarł mu czoło chusteczką, po czym rozejrzał się po porcie w poszukiwaniu jakiegoś środka transportu.

     — Chodź, Blythe — szepnął, a jego głos przebił się przez gwar portu. — Pójdziemy do domu, zanim mi tu padniesz.

     Do domu. To tak dziwnie brzmiało. Te dwa słowa odbiły się echem w głowie chłopaka i przez chwilę obijały się o ściany jego pamięci, jak gdyby chcąc uciec z tej myślowej pułapki. Bo przecież nie miał tu wracać. Ale ta dziewczyna...

     Nie wracał dla złota czy po to, by znów słuchać pana Philipsa. Nie wracał dla pięknych widoków Avonlea czy po to, aby spotkać szkolnych kolegów. Nie wracał, by rozgrzebać rany, jakie zadał mu pogrzeb ojca.

     Przesunął ręką po kieszeni, gdzie schował ostatni list, którego nie zdążył już wysłać. Wracał do swojego światła.

     Panno Aniu Shirley...

•♡•
nie mogłam się powstrzymać, kocham Gilberta

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro