IV. Zaprosiłam dwie osoby

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     — Aniu! — Maryla położyła na stole trzy talerze i cofnęła się do kuchni po sztućce. — Aniu Shirley – Cuthbert, czy możesz zejść na kolację? — krzyknęła w kierunku schodów, poprawiając szarą suknię. — Aniu, bo zaraz zacznę wołać per Anno i wtedy zejdziesz! — Denerwowała się siwiejąca kobieta.

     — Spokojnie, Marylo. — Mateusz odłożył fajkę i usiadł przy stole, przyglądając się pustym talerzom, na których zaraz miał pojawić się posiłek. — Przecież jak jej powiesz, to już niczego nie zje.

     — Racja, racja. — Kobieta poprawiła włosy i popatrzyła w kierunku schodów. — Ale jedzenie wystygnie. Aniu!

     — Jestem! — Rudowłosa dziewczyna zbiegła na dół, prawie wywracając się na ostatnim schodku. — Och! Gdybym spadła i leżała tak na ziemi, to byłoby to romantyczne?

     — Problematyczne, bo głodny Mateusz musiałby jechać po lekarza. — skomentowała Maryla. — Siadaj i jedz, mam dla ciebie dwie wiadomości. — Ujęła w dłonie łyżkę, widząc rozemocjonowane oczy dziewczynki. — Ale najpierw masz zjeść.

     — Ach, Marylo, nie da się jeść, kiedy zaraz serce może paść z ekscytacji lub trwogi! — wykrzyknęła nastolatka. — Czyżby udało się odratować moje włosy? — Przejechała dłonią po krótkich kosmykach. — A może ciotka Józefina wyprawia wielki bal? Jerry okazał się być francuskim księciem? O, albo przy Jeziorze Lśniących Wód stał się cud i odnaleziono tam obrączki dawnych kochanków?

     — Stałby się cud, gdybyś choć raz nie paplała przy jedzeniu — pouczyła ją Maryla, zerkając kontrolnie w stronę brata. Mateusz zdawał się być nie wzruszony pytaniami Ani; jajecznica miała dla niego większe znaczenie w tamtym momencie. — A więc... — zaczęła pani Cuthbert. — Zaprosiłam do nas na Wigilię dwie osoby — mówiła powoli. Ania oderwała się od jedzenia i spojrzała na nią z oczekiwaniem.

     — Czyżby to pan Philips? Nie lubię go bardzo! A Cole? Może to Cole i Diana? — Ugryzła grzankę, rozbawiając tym Mateusza.

     — Daj mi dokończyć, ty gaduło! — Roześmiała się Maryla. — Byłam dziś po południu w domu Blythe'ów. Gilbert wrócił z wyprawy i przywiózł wraz z sobą towarzysza.

     Ania wypluła kawałek ciepłego chleba i popatrzyła na Marylę oczami pełnymi iskierek. W jej głowie buzowało od myśli. Zupełnie tak, jakby właśnie urządzono tam bal i rozpoczęto najszybszy z możliwych tańców. Dziewczynie zawirowało przed oczyma.

     — B-blythe? Gil-Gilbert Blythe... wrócił? — Starała się mówić bez emocji, jednak zupełnie jej to nie wychodziło.

     Mateusz spojrzał na nią z troską i położył prawą dłoń na kieszeni, gdzie schował list od wyziębionego bruneta.

•♡•

JUŻ ZARAZ SIĘ SPOTKAJĄ AAAA

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro