Ja pocałuję Anię! (one shot)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     One shot nie ma umiejscowienia w czasie fabuły serialu.
Na Waszą prośbę i z mojej miłości do AWAE — zapraszam!
(ryczałam, gdy to pisałam, okay?)
(ff o Ani nigdy za wiele)
(boziu tak nie chcę tego kończyć, przywiązałam się, aaa)
(nawiasy to jednak cudowna sprawa)
LECIMY Z TYM!
 

∂є∂укσωαиє ρυℓνιѕ_∂є_¢αℓєσ ι вℓυє_fιиgєяѕ

*♡*

     Józia odgarnęła do tyłu swoje długie, jasne loki i poprawiła kokardkę. Dzień w szkole dłużył się jej niesamowicie, a pan Philips wcale nie polepszał sprawy, stojąc przy tablicy i łypiąc na nich groźnie oczyma, zupełnie tak, jakby łagodny wzrok miał zarezerwowany wyłącznie dla Prissy. Pye zakręciła na paluszku pasmo włosów i westchnęła ciężko, rzucając spojrzenie w kierunku swojego brata, zajętego rozmawianiem z Gilbertem Blythe'm.

     — Chyba nie patrzysz na Gilberta, Józiu? — Ruby oparła się na łokciach tuż obok niej i położyła główkę na dłoniach, wzdychając cicho. — Czyż on nie jest najwspanialszą istotą na ziemi?

     — Jak mam to stwierdzić, skoro nawet nie pozwalasz mi na niego spojrzeć, Ruby? — Józia była wyraźnie znudzona zaistniałą sytuacją.

     — Możesz to sobie wyobrazić. — Ania spojrzała na nich znad książki. Cole, który w tym czasie zaplatał jej włosy, aż podskoczył, by jej nie pociągnąć. — O ile Gilbert Blythe w twojej wyobraźni jest wystarczająco satysfakcjonujący.

     — Satysfa- co? — Józia prychnęła cicho. — Zresztą, nieważne. Nudzi mi się, jak nie wiem! Zróbmy coś. Proponuję... — Rozejrzała się po klasie. Na biurku Tillie Boulter stała pusta butelka po mleku. — Grę w całusy!

     Cała klasa momentalnie spojrzała w jej stronę. Moody Spurgeon pociągnął nosem i spojrzał ku Dianie, próbującej zrozumieć, co się właśnie stało. Janka przerwała jedzenie jabłka, a Karol Sloane wybałuszył swoje duże oczy, obmyślając już, co by tu zrobić, by usiąść przy Ani. Ruby zacisnęła ręce na sukience i powiodła wzrokiem po przyjaciołach, czekając na to, co się za chwilę wydarzy.

     Jedynie Gilbert i Ania zdawali się nie być aż tak przejęci pomysłem Józi. Podczas gdy wszyscy odsuwali ławki, by usiąść w kole, Blythe zerkał co raz w stronę rudowłosej dziewczyny. Przez jego głowę przebiegało tak dużo myśli, że serce nie nadążało z ich komentowaniem, gdy prześcigały się na linii mety pomiędzy uczuciami a rozumem. Bo z jednej strony Gilbert Blythe pragnął trzymać w ramionach Anię Shirley, a z drugiej... No właśnie, to nie był byle kto, a Ania Shirley - Cuthbert, która nie pałała do niego zbyt wielką sympatią.

     Ania rzuciła przelotne spojrzenie w jego stronę i prychnęła cicho. Co on sobie myślał, ten Gilbert Blythe? Że po tym wszystkim jeszcze zacznie z nim rozmowę? Że po feralnym wydarzeniu z tabliczką i po całej tej uwerturze ich znajomości, która aż bolała w uszy, ona wsłucha się w jego głos jak w najwspanialszą melodię świata? Nie teraz.

     — Siadajmy! — Józia uniosła dumnie podbródek. — Diano, możesz zacząć? — Podała butelkę czarnowłosej. Barry przełknęła ślinę, próbując się nie denerwować. Spojrzała na Anię, szukając jej wzroku otuchy, jednak Shirley patrzyła poza krąg, jak gdyby nieobecna.

     Butelka zakręciła się na wyszczerbionych i startych deskach. Kolejno wskazywała na stopy siedzących, wirując jak płatek śniegu, spadający z nieba na ziemię. Jej tańcowi towarzyszyły wstrzymane oddechy i nerwowo zaciskane dłonie. Gdy w końcu zatrzymała się przed Moodym, po kole pomknęły szepty.

     — No, Diano! — ponagliła Józia. Diana wstała powoli, wygładzając dłońmi fartuszek. Ręce drżały jej ze zdenerwowania, lecz w tym momencie Ania posłała jej lekki uśmiech. Dasz radę, to tylko całus, Diano. Za chwilę będzie po krzyku.

     Moody zaczerwienił się, widząc przed sobą uroczą twarzyczkę Diany. Dziewczynie przemknęło przez myśl, że ten francuski chłopiec na pewno by się zawiódł, jednak cóż miała robić? Pochyliła się lekko i delikatnie cmoknęła zaskoczonego Moody'ego wśród oklasków i wiwatów klasy. Gdy się zaraz po tym odwróciła, napotkała wzrok Józi, która patrzyła nań z wyższością. Speszona, usiadła na swoim miejscu i skuliła się nieco.

     Józia powiodła wzrokiem po zebranych i przygryzła wargi, widząc Gilberta, wpatrzonego ukradkiem w Anię. Zastanowiła się chwilę, po czym pchnęła butelkę w kierunku Moody'ego.

     — Kręć — powiedziała twardo, śledząc obroty naczynia.

     Chłopak dotknął butelki drżącą ręką. Po sali znów rozniósł się charakterystyczny dźwięk i ciche westchnięcia. Gdy padło na Ruby i gdy ta z żalem podniosła się, zawodząc cicho, że to nie Blythe, Józia zatarła ręce, po czym poprawiła kokardę. Butelka przesuwała się po kolejnych osobach, aż w końcu znalazła się w dłoniach Billy'ego. Gilbert zacisnął nerwowo usta.

     Andrews uśmiechnął się kpiąco, po czym zakręcił naczyniem. Dziewczęta skupiły na szyjce butelki swój wzrok, zaś Ania odsunęła się lekko, kładąc głowę na ramieniu Cole'a. Przyjaciel pogładził ją po ramieniu, po czym skinął na Blythe'a znacząco. Szorowanie butelki po podłodze ustało, gdy zatrzymała się naprzeciw Ani.

     — Och, czy to żart? — zaśmiał się Billy. — Nie pocałuję Marchewy! Jeszcze zostanę sierotą, kto wie, czy to się nie roznosi. — Śmiał się do rozpuku, zachęcając do tego swoich kolegów. Nikt jednak nie drgnął, bo zebranych przeszywał czujny wzrok Gilberta. — Co z wami? Nie mówcie, że pocałowalibyście tę sierotę! — Wskazał na Anię, której lekko drgnął podbródek. Cole zacisnął usta, nie wiedząc, co robić. Diana spuściła wzrok, myśląc nad odpowiedzią, zaś Józia uśmiechnęła się sama do siebie.

     — Ja pocałuję Anię. — Usłyszeli po chwili. Ktoś podniósł się z kręgu i wyciągnął rękę do rudowłosej dziewczyny, którą aż ciarki przeszły po ciele.

     — Nie wygłupiaj się, Blythe! — Billy był kompletnie zdezorientowany tym, co się właśnie zadziało. Karolek przetarł ze zdziwienia oczy, zaś Józia otworzyła lekko buzię, nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Jedynie Ruby nagle zaniosła się płaczem, tak spazmatycznym, że Moody musiał ją wyprowadzić. — Gilbert! — powtórzył Andrews.

     Brunet jednak go nie usłuchał. Pomógł Ani wstać i popatrzył w jej przestraszone oczy. Ich lekko szarawy kolor przypominał mu mgłę, którą chciał rozwiać znad tego kwiatu. Nie mógł pozwolić, by ludzie brnąc przez tę mgłę, podeptali jego Anię.

     Dziewczyna zacisnęła usta, nie wiedząc, co czynić. Stała przed Gilbertem i ręce jej drżały, gdy przesuwał po nich swoimi palcami. Patrzył na nią tymi ciemnymi oczyma, zupełnie jakby postawił ją przed pustym, nocnym niebem i kazał szukać gwiazd. Jej serce biło jak oszalałe, a przecież nie powinno. Nie powinno!

     — To za Marchewkę — szepnął, po czym pocałował ją lekko w drżące wargi. Choć po kole przeszły szmery i zdziwienie, Ania w tamtym momencie nie słyszała niczego. Widziała tylko to puste niebo nocne, a on widział swoją zaginioną gwiazdę.

     A oboje bez siebie nie mogli istnieć. Żadne niebo nie jest w pełni piękne nocą, gdy nie obleka się w gwiazdę i żadna z gwiazd nie może zjawić się bez nieba, by cieszyć oko. A ona cieszyła jego oczy każdego dnia, odkąd ją zobaczył.

     — To za bycie takim imbecylem — odparła cicho, gdy odsunął się od niej nieco i odepchnęła go, uważając jednak, by nie upadł. Blythe uśmiechnął się, przeczesując włosy.

     Wdech i wydech, Gilbert. Ona jeszcze nie wie na jak wiele głupoty cię stać, by ją mieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro