XII. W moim domu śpi podróżnik

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Ania zamknęła drzwi swojego pokoju i oparła się o ścianę, trzymając w dłoniach słoik, którego zawartość powoli zamieniała się w wodę. Przeczesała palcami prawej ręki krótkie włosy i westchnęła cicho, spoglądając ku schodom.

     Odstawiła słoik na miejsce w kuchni, po czym ściągnęła z wieszaka swój płaszczyk i wybiegła w kierunku leśnego domku. Zimowe drogi Avonlea skrzypiały pod jej stopami, ogołocone z liściastych ubrań drzewa, kuliły się wśród swoich nagich gałęzi, zawstydzone brakiem zielonych sukienek. Rudowłosa zamknęła bramę prowadzącą na Zielone Wzgórze i popędziła w tak dobrze znanym sobie kierunku. Krajobrazy Wyspy Księcia Edwarda migotały wokół niej, tak jakby znajdowała się w wielkiej, balowej sali i wirowała w tańcu. Obróciła się więc kilka razy, wznosząc w niebo bialutki puch.

     Minęła kilka smukłych drzew, witając się z każdym z nich po imieniu i wypadła na miejsce, gdzie znajdował się jej azyl. Pisnęła z radości i przewróciła się w śnieg, nie zauważając ściętego pnia. Upadła więc na miękki puch i popatrzyła na puste korony drzew, które pochylały się nad nią z troską.

     — Aniu, czemu leżysz na śniegu? — Usłyszała głos Diany. Ciemnowłosa przyjaciółka pojawiła się przy niej w swojej niebieskiej sukience i granatowym płaszczyku. Wyglądała jak zwykle bardzo szykownie i dostojnie. Ani przemknęło przez myśl, że Jerry zachwyciłby się taką zimową Dianą.

     — Myślę, że to pomoże mojej głowie trochę ochłonąć — odparła dziewczynka.

     — Ty już lepiej nic nie rób swojej głowie, Shirley. — Cole pojawił się obok nich ze szkicownikiem w dłoniach. Płowy blondyn ukucnął przy przyjaciółce i sypnął w nią śniegiem. — W Avonlea mówią, że na Zielonym Wzgórzu znów ktoś się pojawił. Maryla i Mateusz nie dostali nauczki po lokatorach z października? — Wyciągnął do niej rękę, by mogła się podnieść. Diana otrzepała rudowłosą ze śniegu i skinęła głową ku domku.

     — Dostali i pamiętają — obruszyła się dziewczynka. — Ale... — zarumieniła się. — To już nie żadni naukowcy.

     — Och, mówże, Aniu, kto to jest! — Emocjonowała się Diana Barry. — To lepsza wiadomość niż to, że... — Już miała coś powiedzieć, gdy Cole zatkał jej buzię ręką. — Halo, proszę mnie puścić!

     — Nie, bo się wygadasz. — Skarcił ją Mackenzie. — Mów, Aniu, kto u was mieszka? — Usiedli w domku, patrząc na siebie nawzajem.

     Rudowłosa wciągnęła ze świstem powietrze. Jak miała im powiedzieć, że w jej domu przebywał chory Gilbert Blythe? I co ważniejsze — jak miała im to powiedzieć, by nie wzbudzić ich podejrzeń co do relacji, jaka... Święci Pańscy, przecież jej relacja z Blythe'm nie istniała! Miłosierny Ojcze Niebieski, co ona miała robić...

     — Na Zielonym Wzgórzu — zaczęła, układając sobie w głowie odpowiednie słowa. — Mieszka teraz podróżnik. Jego włosy są w kolorze węgla, oczy ciemne jak niebo, jakiego nigdy nie widzieliśmy. Głos ma podobny do szumu morza tuż po sztormie, lecz zmęczony wyprawami śpi często, senny jak wiatr na plaży, co raz tylko trącający piasek. Maryla kazała mi być dla niego uprzejmą, widzisz, Diano, to prawie tak, jak w tej francuskiej szkole, o której mówi ciągle twoja matka! — Spojrzała na przyjaciółkę.

     — Moja matka. — Diana wyjęła z kufra ksiązkę i położyła ja sobie na głowie. — Założyła francuską szkołę w naszym domu. — Ukłoniła się i roześmiała. Cole rozpromienił się, obracając ołówek między palcami. — Bonjour, mes chers amis.

     — Czy to znaczy, że nasze Avonlea może być dziś Paryżem? — Ania wzięła od Cole'a ołówek i przyłożyła go pod nosem jak wąsy. — Bonjour, moi mili!

    — No, dobrze, to i my ci powiemy — zreflektowała się Diana, patrząc na Cole'a. — Gilbert Blythe wrócił do Avonlea. Jeszcze go nie widzieliśmy, choć Ruby proponowała, żeby zanieść mu coś na święta, ale otworzył nam tylko jego... przyjaciel. — dodała. — Biedna Ruby prawie padła, jak usłyszała, że Gilbert zaniemógł, jednak ten miły pan nie zdradził nam, gdzie jest. Pewnie w Charlottetown u lekarza swego ojca... — zamyśliła się. Ania poczuła, jak palą ją policzki.

     — Mam nadzieję, że Blythe szybko dojdzie do siebie, żebym mogła pokazać mu w szkole, że nauczyłam się więcej przez czas, gdy go nie było — powiedziała dla bezpieczeństwa. Cole obdarzył ją spojrzeniem pełnym zdziwienia. Dziwił się, że Ania nie domyśliła się tego, o czym przecież mówiła cała ich klasa. Że nie mogła zaakceptować myśli o tym, że była kimś ważnym dla Blythe'a.

     Ania Shirley – Cuthbert odwróciła wzrok ku skrzyni, gdzie przechowywane były opowiadania Ruby, Diany i jej samej. Sięgnęła tam po czystą kartkę i usiadła, podkulając nogi pod siebie. Cole i Diana wymienili porozumiezawcze spojrzenia.

     Trzeba będzie odwiedzić Marylę Cuthbert.

•♡•

Strasznie się wciągnęłam w to ff i zapomniałam o innych opkach, jeju!

Lubicie Cole'a? A Dianę?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro