XXXVI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Maja's POV:

Na pewno nie spodziewałam się po nim aż takiej punktualności, ale w tym samym momencie w którym wybiła godzina dziewiąta rozległ się dzwonek do drzwi. Przez myśli przebiegła mi dosyć zabawna wizja Dana który stoi z zegarkiem w ręku pod moimi drzwiami i czeka na odpowiedni moment. 

Tyson pobiegł do drzwi i usłyszałam z przedpokoju, jak z pełną siłą rzuca się na nie swoimi potężnymi łapami. Zaszczekał basem tak mocnym, z taką agresją, że prawie wypuściłam z dłoni pędzel. Odłożyłam go do słoiczka z farbą i rozwiązałam fartuszek, zawieszając go na drewnianym krześle zawalonym tubkami z farbą. Rzuciłam szybko okiem na własne dzieło przedstawiające kobietę... Dobra, karykaturę kobiety trzymającą w dłoniach wazon. Może nie byłam jakaś bardzo uzdolniona plastycznie, jednak malowanie to było jedyne zajęcie które pozwalało mi (Również cenowo) odpocząć i zapomnieć o szarej codzienności dorosłej osoby. Panna z malowidła miała o ton zbyt żółte loki, przez co przypominały mi makaron z zupki chińskiej, jej asymetryczna twarz nadawała w dodatku odrobinie krowi wygląd. Nie trzeba było mi mówić, bo doskonale wiedziałam, że moje obrazy są jak pierdnięcie łosia.

Wyszłam z dawnego pokoju byłej współlokatorki który przekształciłam na swoją pracownię, po czym ruszyłam do przedpokoju. Nie zmyłam jeszcze makijażu wykonanego po porannym wyprowadzeniu Tysona, ale mimo wszystko utraciłam poczucie czasu i Dan musi przeboleć mój widok w wielkiej pluszowej bluzie i luźnych spodniach do spania. Wsunęłam tylko na stopy białe, proste klapki, przekręciłam zamek i otworzyłam drzwi.

Mężczyzna stał tam trzymając w dłoni bukiet róż, podobnych do tych co stoją w wazonie na stoliku kelnerskim w kawiarni. Spojrzałam tępym wzrokiem najpierw na niego, potem na kwiaty. Tyson nachalnie próbował przepchnąć łeb między framugą a moją nogą, jednak nauczyłam się jak mu to uniemożliwiać. Raz miałam nieprzyjemną sytuację kiedy w Halloween skoczył w grupkę dzieciaków i przewrócił małą dziewczynkę przebraną za ducha. Płacz na cały korytarz, sąsiedzi wyglądający żeby zobaczyć co się stało i ten wstyd...

Dan włożył na siebie czarną koszulę, swoją puchową kurtkę. Akurat był okres najchłodniejszy jesienią, więc i tak lepiej by było gdyby ją zapinał. Outfit dopełniały czarne jeansy z łańcuszkiem przymocowanym do kieszeni i białe buty nieco niepasujące do całości, ale gdyby popatrzeć na to odrobinę dłużej, dodawały pewnego smaczku. Patrzyliśmy na siebie dłuższą chwilę w milczeniu. Znów zaczesał włosy do tyłu, w taki sam sposób, jak wtedy gdy zajechał pod kawiarnię tuż przed zamknięciem.

- Ale żeś się kurka odstrzelił. Przyszedłeś na pokaz mody czy rozmowę?

Wypuścił powoli ustami powietrze, tak, jakby wstrzymywał je dłuższą chwilę.

- Chciałem dobrze dla Ciebie wyglądać.

- Tyson, kojec - Powiedziałam do psa i momentalnie uścisk jego masywnego łba na moim udzie ustąpił.

Odsunęłam się i wpuściłam go do przedpokoju. Przystanęłam nieopodal progu kuchni, skrzyżowałam ręce na piersi i obserwując go uważnie oparłam się ramieniem o framugę. Dan zdjął kurtkę puchową i spojrzał na mnie pytająco. 

- Za Tobą jest wieszak.

Czekałam aż skończył zdejmować buty i otworzyłam szafkę, następnie wyjęłam z niej różowe klapki po współlokatorce.

- Mogą być trochę za małe - Powiedział.

- Nie są moje, ich właścicielka miała metr osiemdziesiąt cztery i rozmiar czterdzieści cztery.

Wsunął stopy w klapki. Zapaliłam światło w kuchni i weszłam do środka, wiedziałam, że mężczyzna podąża tuż za mną. Przysiadł przy ozdobnym, okrągłym stoliku w stylu francuskim a ja nie oglądając się na niego nastawiłam czajnik elektryczny i wyjęłam dwa kubki i paczkę donutów, prosto z kawiarni. Pomyślałam aby mieć cokolwiek czym mogę go poczęstować, a przynajmniej tak, by nie zorientował się, że mój jedyny zapas żywności to mleko, płatki, resztka masła orzechowego i kilka mrożonek. Może dwie paczki ryżu też by się znalazły. I olej. Czasami cały kurczak dla Tysona bo ja nie przepadam za mięsem.

Kiedy woda zagotowała się, zrobiłam nam po herbacie owocowej i zmroziło mnie nagle. Nie mam cukru.

- Nie słodzę, osłodzisz sobie życie pączkiem - Powiedziałam stawiając kubki po obu stronach stolika, po czym opadłam na krzesło - O czym chciałeś porozmawiać?

Dan bez przerwy wpatrywał się we mnie, a było to spojrzenie w pewien sposób zachęcające, jak tajemnica którą chciałoby się ujawnić za wszelką cenę. Mogłabym się nawet pokusić na stwierdzenie, że jego wzrok mnie hipnotyzował, miałam ochotę się na niego rzucić i zedrzeć tą koszulę. Ostatecznie sama nie wiedziałam czy w tamtym momencie bardziej miałam ochotę go zabić czy przelecieć. Mimo wszystko odkrycie, że uczucie z mojej strony do końca nie wypaliło się nie zajęło mi za wiele czasu, ale na pewno żal był silniejszy.

- Nie wiesz jak było naprawdę.

- Zrobiłeś ze mnie narkotykowego kuriera - Warknęłam zaciskając dłoń w pięść. Tak, teraz bardziej chciałam mu przywalić niż przelecieć - Dziewczynkę na posyłki! Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo mnie narazi...

Przytknął mi palec do ust. Odtrąciłam jego dłoń z taką agresją, że uniósł brwi.

- Daj mi coś powiedzieć - Odezwał się po chwili milczenia i zabijania go wzrokiem - Zjedz pączka.

Wsadziłabym Ci je nie powiem gdzie.

Widząc, że znieruchomiałam wziął łyk herbaty wcześniej chwilę na nią dmuchając i spróbował dotknąć mojej dłoni, jednak szybko ją zabrałam i schowałam pod blat.

- Gdyby nie Ty, zostałbym trupem, gdyby nie nasz mały biznes, nie mielibyśmy nawet gdzie i za co żyć.

- Mogłeś poprosić jakiegoś kolegę zamiast narażać moje życie - Wymamrotałam z naciskiem na ostatnie słowa - Musiałam uciekać do Ohio, ale nie wiem czy bardziej przed Tobą, czy nimi.

- Jak przyszedłem Cię odbić dostałem tak, jak nigdy w życiu. Dobrze, że trafił nożem kilka centymetrów niżej niż zamierzał, bo nieco wyżej i nie dość że straciłbym oko to czucie w połowie twarzy.

- Oh - Wstałam gwałtownie. Tyson który wcześniej podpierał łeb na przednich łapach leżąc w swoim kojcu w rogu kuchni poderwał się i usłyszałam gardłowe warczenie. Był gotowy na takie sytuacje, kiedy ktoś zachowywał się nerwowo był gotów mnie bronić choćby miał zagryźć kogoś na śmierć. Uczyłam go tego odkąd tylko zamieszkałam z nim w stałym miejscu. Uspokoiłam go szybko gestem dłoni - Nie wiesz co mnie tam zrobili!

Odwróciłam się i podniosłam bluzę na wysokość łopatek. Doskonale wiedziałam, że mam tam blizny jakich nie powstydziłby się żołnierz wracający z frontu.

- Matko...

- Jak tylko udało Ci się odciągnąć ich uwagę a ja uciekłam, pobiegłam do Twojego domu, dwa kilometry na obolałych nogach, plując krwią i dusząc się jak bym miała wypluć płuca, zabrałam psa, najważniejsze rzeczy i oszczędności z kasetki. Złapałam pierwszy dostępny środek komunikacji i uciekłam - Wyjaśniłam już spokojniej. Na pewno zastanawiał się, co się ze mną stało - To była ostateczna decyzja, żeby uciekać od Ciebie raz na zawsze ale musiałeś mnie znaleźć i wszystko spieprzyć!

Wstał i podszedł do mnie, kiedy już stanęłam przodem do niego zabijając go wzrokiem. Nie wiedząc za bardzo co się dzieje czułam tylko jak łapie mnie za szyję i zaczyna całować w usta. Oczy miałam szeroko otwarte, ale po kilku sekundach uległam, zamknęłam je i poddałam się. Wypuścił z dłoni bukiet kwiatów które bez przerwy trzymał, nawet jak siedział przy stoliku. Spadł z cichym szelestem na podłogę.

Pożądanie zwyciężyło. Czułam mocny ucisk w podbrzuszu, proszący się żeby ktoś mnie pieprzył. To mocne słowa i odrobinę żenujące, ale właśnie tego chciałam pierwszy raz od dwóch lat.

Dan zacisnął dłoń jeszcze mocniej na mojej szyi, ale nie na tyle, aby odciąć mi dostęp powietrza. Jego ciepłe usta ocierały się o moje, wymienialiśmy gorące oddechy przepełnione pożądaniem,  raz po raz nasze języki spotykały się tocząc wściekle walkę. Czułam jak nogi zaczynają mi się uginać, gdy nagle jego silna dłoń wylądowała na moim pośladku, mocno go ściskając.

Nawet nie zauważyłam kiedy pojawiliśmy się w sypialni, kiedy to po drodze rozpinałam mu guziki koszuli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro