chapitre dix-huit

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odzyskiwanie czucia w ciele zajęło mi dłuższą chwilę. Proces niezwykle trudny do przeczekania, gdy dzieje się coś takiego, a mimo to czułam się wybawiona. Dostałam drugą szansę, możliwość podjęcia się jakiegoś działania. Nauczyłam się, że nie należy marnować okazji, bo kolejna może się już nigdy nie nadarzyć. Dlatego mimo paraliżującego strachu podniosłam się; powoli, a przede wszystkim cicho, chcąc pozostać niezauważoną. Choć podświadomie wiedziałam, że ten ktoś zna moje kolejne ruchy. Ominęłam wzrokiem drugą połowę łóżka, której w tamtej chwili naprawdę nie chciałam zobaczyć i skierowałam swój rozmazany, niestabilny wzrok na przymknięte drzwi. Kroki, które robiłam były niezwykle niestabilne, nawet jak na mnie. Czułam jakby moje nogi były zrobione z waty lub innego kruchego materiału, który niszczy się z każdym kolejnym ruchem. Dotknęłam dłonią klamki i dopiero w tym momencie zorientowałam się, że jest dziwnie lepka, szorstka. Uniosłam dłoń i zrobiło mi się słabo. Obrzydzenie było dodatkowo potęgowane przez metaliczny, wcale nie tak obcy zapach, unoszący się w pomieszczeniu. Przeklnęłam pod nosem, trzęsłam się i dopiero teraz nabrałam o tym świadomości. Nigdy nie chciałam mieć rąk ubrudzonych dżemem, pochodzącym z cudzych żył.

——————————
1966 rok, Stany Zjednoczone, Południowa Kalifornia

Opuszczony motel, znajdujący się paręset mil od Los Angeles, był miejscem mrocznym, niebezpiecznym. Niewiele ludzi odważało się tu przychodzić. Głównie ze względu na lokalsów, negatywnie nastawionych do turystów. Zła sława tego miejsca miała również korzenie w plotkach, które dotyczyły tego, co działo się w tym upiornym budynku zaraz po tym, jak prywatny właściciel zniknął, a posiadłość zaczęła żyć własnym życiem.
Dlaczego więc piętnastoletni brunet, opatulony w czarną bluzę i ubrudzone jeansy, ciągnący za sobą zardzewiały łom, wchodził po zniszczonych schodach, kierując się do jednego z niedoszłych pokoi?
Był niepewny swoich poczynań, a każdy najmniejszy szelest powodował u niego nieoczekiwane dreszcze. Nie chciał tu być, jednak miał do odebrania pewną wiadomość, a nadawca nie chciał spotkać się miejscu publicznym z powodów, których nie określił.
Nastolatek z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej żałował podjętych decyzji i przeklinał na swoje poddanie się emocjom. Mógł w końcu przeczekać, wziąć to na chłodno, choć nie cierpiał była popychadłem, którego nikt nie szanował, a każdy wyśmiewał. Musiał w końcu coś z tym zrobić.
Zatrzymał się przed starymi drewnianymi drzwiami, na których był wyryty napis „here". Brunet upewnił się czy drzwi aby na pewno są zamknięte, a gdy to potwierdził, użył łomu tak, jak poradził mu zachrypnięty głos przez słuchawkę w przestarzałej budce telefonicznej. Szargały nim negatywne emocje i jeszcze czarniejsze myśli, których nie umiał od siebie odgonić.
Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy to jasne zasłony, obecnie splamione szkarłatną cieczą. Drugi przyszedł nieopisywalny smród, który unosił się znad czegoś, co zostało starannie zawinięte w prześcieradło, które było w tym samym stanie, co motelowe zasłony. Nastolatek nie był głupi, wiedział, co ma przed sobą i był na skraju załamania psychicznego.
Chłopak wtedy jeszcze nawet nie przypuszczał, że ujrzy ten sam widok dziesięć lat później w środku lasu.
Chciał jedynie, żeby jego dręczyciel poczuł się zastraszony. Nie chciał morderstwa!
Stał teraz nad cuchnącym truchłem i zastanawiał się, co z nimi zrobi. Wtedy po raz pierwszy postanowił, że nie zapłaci najemnikowi. Nie tego oczekiwał, nawet o to nie prosił. Nie chciał nikogo krzywdzić, nie był potworem, za którego wszyscy go mieli.
Nastolatek naciągnął kaptur na swoją głowę, podwinął rękawy i choć nigdy nie należał do najsilniejszych począł ciągnąć bezwładne ciało za sobą. Później wrzucił go na pakę pick-upa, pożyczonego od jego ojca i pojechał do najbliższego lasu. Przez całą drogą nie potrafił powstrzymać tych słonych łez, płynących po jego policzkach.
Po ukryciu zwłok nie potrafił pozbyć się widoku martwych oczu Andrew, wlepionych w niego.

———————————————

— Zrobiłem coś bardzo złego. — zaczął, siadając na ławce obok swojego dobrego przyjaciela.
Ów przyjaciel chodził z nim do klasy, choć był o rok starszy. Nastolatek długo dopytywał się z czego wynikła owa sytuacja i dopiero po roku słuchania wymyślanych, przesadnie dramatycznych historii, dowiedział się, że jego najlepszy przyjaciel nie zdał z matematyki.
— Ty? Coś złego? Bardzo złego? Nie żartuj! — starszy chłopak zaczął się śmiać, jednak wkrótce przestał i odgarniając swoje znacznie za długie, kręcone włosy, spojrzał się na swojego kompana. — Czekaj, to ty to mówisz na poważnie?
Młodszy kiwnął głową, jednak nigdy nie przyznał się do tego, co faktycznie zrobił. Bał się, co jego przyjaciel zrobiłby po poznaniu prawdy.
Resztę tego dnia spędził w parku, paląc papierosa za papierosem i słuchając o tym, jak szkodliwe dla niego jest palenie.

——————————————————
1976 rok, Stany Zjednoczone, Więzienie w stanie Kalifornia

Pobyt w tym tragicznym miejscu wykańczał bruneta. Nie chciał patrzeć na świat zza więziennych krat, choć wiedział, że na to zasługuje. To miejsce działało na niego wyjątkowo destrukcyjnie. Nie ze względu na brak odpowiedniej higieny, wartościowych posiłków czy przyjaciół chłopaka, o którego morderstwo został oskarżony, którzy ciągle się na niego przyczajali, próbując wyrządzić mu krzywdę. Uważał ich za niegroźnych, choć raz udało im się go poważniej pobić. To nie miało dla niego większego znaczenia, był przekonany, że wkrótce im się znudzi, znajdą sobie nową ofiarę. To czego się bał było znacznie bardziej abstrakcyjne, lecz niestety nie niemożliwe. Całe dnie przesiadywał w przydzielonej mu celi, wyszukując wzrokiem kogoś, kto byłby choć odrobinę podobny do najemcy, któremu był dłużny duże pieniądze. Nigdy nie żałował swojej decyzji, jednak teraz obawiał się o swoje życie, którego nie chciał stracić zaraz po tym, jak liczba osób, na których mu zależało się drastycznie powiększyła.
Na szczęście przez te kilka nocy, spędzonych w mamrze, nikt go znacząco nie uszkodził. A mimo to bruneta to nie uspokoiło. Obawiał się, że wkrótce nadejdzie czas spłacenia starych długów.

—————————————————

Siedziałam z kocem zarzuconym na moich ramionach, wpatrując się w odłamki szkła, pochodzącego z wybitego okna. Obok mnie siedziała Olga. Gdzieś z tyłu przepytywani byli nasi chłopcy.

I wanna grow before I grow up
I wanna die with my chin up
I don't know if you mean you are the one to love

Ta dziwnie znajoma melodia przygrywała nam w tle. Radio skrzypiało, jednak nie chciałam się podnosić, żeby poprawić sygnał.

I wanna shine before I shut up
I wanna die with my chin up

Usłyszałam, jak Olga przynuciła. Nie spojrzałam się na nią.

All die young
When love is love and when you are young
All die young

Przyłączyłam się do brunetki. Teraz obydwie cicho nuciłyśmy melodię. Nikt nie zwracał na nas uwagi. Byłyśmy jak duchy, przyglądające się dalszemu rozwojowi sytuacji, która już ich nie dotyczyła.

It takes all my time to be in love with you
It take all of my time, what do I do?

Nasz cichy, dwuosobowy koncert został przerwany przez funkcjonariusza policji, który zaczął nad przepytywać, co pamiętamy z zeszłej nocy. Próbowałam sklecić jakieś zdania, jednak nie miały one większego sensu, były puste, bez wyrazu, nieznaczące. Oldze szło odrobinę lepiej, jednak śledczy wciąż wyglądał jakby niczego nie rozumiał. Zachciało mi się śmiać, bo najwyraźniej nikt nie rozumiał, co tu się tak właściwie wydarzyło. Na szczęście moje usta się nie otworzyły, nawet nie zdołały się wygiąć w lekkim uśmiechu.
Komisarz odszedł, a my mogłyśmy ponownie wrócić do wsłuchiwania się w muzykę. Obie byłyśmy zmęczone i po raz pierwszy od tej przygody zachciałyśmy wrócić do naszych rodzinnych domów. Zaczęłam powątpiewać czy będzie nam dane zaznać spokoju wcześniej niż po naszej śmierci.
Ciągła ucieczka przed pechem zaczynała być męcząca. Żadna z nas nie była typem kobiet, które pragnęły stabilnego życia z mężem i dziećmi, jednak chciałyśmy mieć czas na relaks. A na pewno nie uciekać przed nieznanym nam psycholem.
Dopiero ta myśl mnie obudziła. Podniosłam się i szybko podeszłam do funkcjonariusza, który rozmawiał z Timothée'm i Harry'm. Byli zdziwieni moim zachowaniem, jednak nie przejęłam się tym w tamtej chwili.

— Złapaliście go? — wypaliłam, mierząc policjanta wzrokiem.
Był znacznie młodszy niż reszta jego kolegów po fachu, którzy właśnie węszyli po naszym domu. Stwierdziłam, że najpewniej to jedna z pierwszych sytuacji tego typu, przy których dane jest mu pracować.
— Został już przewieziony na badania psychiatryczne. — odpowiedział, uśmiechając się pogodnie, jednak jego mina wkrótce wróciła do tej formalnej, po czym zaczął podawać jakieś detale, jednak ja już nie słuchałam i wróciłam do Olgi, chcąc przekazać te doskonałe wiadomości. Pierwszy raz od początku tego cyrku poczułam faktyczne szczęście i ulgę.

———————————————-

Mijały kolejne dni, które skupiały się głównie wokół przesłuchań. Z naszej całej czwórki najczęściej brano Chalamet'a, co nieszczególnie mi się podobało. Spędzanie całych godzin sama (oczywiście z Salfem, jednak nie było to zbyt wielkie pocieszenie) w wielkim domu, w którym niedawno omal nie wszyscy nie zginęliśmy, nie należało do niczego przyjemnego. Cieszyłam się za każdym razem, gdy chłopak wracał i mogliśmy spędzić parę chwil razem. Kilka razy próbowałam podjąć tematu przesłuchań, dopytać się o kilka rzeczy, jednak brunet sukcesywnie zbywał wszystkie moje pytania, mówiąc, że są to jedynie standardowe pytania. Już w tamtej chwili coś mi znacząco nie pasowało, jednak wolałam nie wyskakiwać z niepotrzebnymi oskarżeniami.

— Timmie — zaczęłam, zwracając tym samym uwagę chłopaka. — Jesteś pewien, że wszystko dobrze? Wiesz, że zawsze cię wysłucham.
Brunet westchnął i odłożył książkę na bok, odwracając się do mnie. Nasze oczy się spotkały. Czemu jego wzrok w tamtej chwili wydawał się być tak zimny?
— Wszystko jest w porządku. Nie musisz się o mnie martwić, naprawdę.
Z jakiegoś powodu te słowa mnie zdenerwowały, rozsierdziły wręcz. Miałam ochotę coś uderzyć, jednak jedyne na co było mnie stać to wyjście z sypialni, teatralnie rzucając polskimi obelgami, chcąc zaakcentować swoją irytację.
Moja ręka trzęsła się, gdy wyciągałam papierosa z mocno podniszczonej paczki Marlboro. Zamknęłam oczy. Od zawsze nienawidziłam kłamstw, wszelkich niedopowiedzeń. Bez tych wszystkich przekrętów każdemu żyłoby się znacznie łatwiej.

———————————————

Tymczasem w centrum Los Angeles, w jednym z barów rozgrywała się scena wyjęta rodem z amerykańskich komedii z wątkiem romantycznym. Oczywiście nie dla wszystkich była to zabawna scena.
Wszystko zaczęło się dość niewinnie. Harold zadecydował, że chciałby wyjść na miasto. Brunetka zgodziła się bez większego zawahania; w końcu należała im się chwila odpoczynku po tym, co przeżyli.
Brunet wybrał przyziemny bar, znajdujący się gdzieś na obrzeżach LA, w którym ponoć panowała niesamowicie przyjemna atmosfera.
Choć brunetka początkowo nie była zachwycona tym pomysłem; czuła się zdecydowanie bezpieczniej w centrum, gdzie roiła się cała masa przeróżnych ludzi. Mimo to nawet nie podjęła się próby przekonania Styles'a do zmiany zdania, uznała, że i tak nic tym nie ugra. Ostatecznie została miło rozczarowana, bo ów lokum stawiało poziom bardzo wysoko.
W tle przygrywała muzyka znanych wykonawców, których Harry cały czas krytykował, wytykając im błahe błędy. Chłopak próbował zaimponować tym brunetce, która od razu ten fakt wyczuła. Nie była w stanie określić czy lubiła takie zachowanie Harry'ego, czy też nie, ale bez dwóch zdań potrafił ją tym rozbawić.
Po paru kieliszkach drogiego whiskey, gdy parze zaczęło już powoli szumieć w głowie, postanowili, że dokończą swoje małe świętowanie w ich domu, jednak gdy Harold poszedł zapłacić, do brunetki przyczepił się pijany facet. Na pierwszy rzut oka stwierdziła, że najpewniej przechodzi kryzys wieku średniego. Rzucał w jej kierunku obrzydliwe komentarze, jednak brunetka nic na to nie odpowiadała. Pomijając alkohol, płynący obecnie w jej żyłach, nie miała ochoty wykłócać się z nic niewartym staruchem. Jedynie rzuciła, że panien do towarzystwa szuka się w innych miejscach niż eleganckich barach.
    Dalej wszystko potoczyło się niezwykle szybko. Krzyk dziewczyny, kilka uderzeń, kopnięć i ochrona, wyprowadzająca ją i Harry'ego z lokalu. Brunetka nie wiedziała co tak właściwie wydarzyło, dopóki nie wsiadła do złapanej przez ochroniarza taksówki i nie przyjrzała się zakrwawionym knykciom swojego chłopaka. O dziwo krew ta nie należała do Harolda, a do zapitego mężczyzny. Co więcej, na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że Styles w ogóle nie ucierpiał w tym bohaterskim starciu.

    — Nie musiałeś stawać w mojej obronie. — zaczęła, troskliwie gładząc bruneta po policzku. Ten jedynie słabo się uśmiechnął.
    — Ale chciałem. — nachylił się, składając delikatny pocałunek na jej ustach. — Jestem zmęczony. — zaśmiał się słabo i oparł swoją głowę, która w tamtej chwili wydawała mu się niezwykle ciężka, o wgłębienie w szyi dziewczyny. — Kocham cię. — wymruczał, a Oldze zabrakło powietrza i słów. Dopiero po chwili niezręcznej ciszy i równie krępujących myśli, zdecydowała się na odpowiedź.
    — Ja ciebie też, Harry.

              ————————————————

    Bawiłam się paczką papierosów, nerwowo przewracając ją w swojej dłoni. Obserwowanie, jak szary dym unosi się w powietrzu było niezwykle kojące, a razem z spalającym się tytoniem odchodziły moje zszargane nerwy. Nagle poczułam, jak dobrze znany mi ktoś wyciąga papierosa z mojej dłoni. Spojrzałam się na chłopaka, który właśnie zaciągał się słodkim dymem.

    — Nie pal, to cię w końcu zabije. — powiedział, gdy nasze oczy się spotkały. Zaśmiałam się, kręcąc głową z niedowierzaniem.
    — Hipokryta. — prychnęłam, odwracając się do chłopaka. Było zbyt ciemno, żebym była w stanie odczytać jakiekolwiek emocje z jego twarzy.
    — Opowiem ci wszystko. — zaczął. Miałam wrażenie, że jego głos drży, nie ma tego samego charakteru, co zawsze. — Tylko obiecaj jedną rzecz. — przekrzywiłam pytająco głowę. — Nie uciekaj, dobrze?
    Zawahałam się. Jeszcze kilka minut temu zgodziłabym się bez większego namysłu, jednak teraz, bez szargających mną silnych emocji, bałam się poznać prawdę. Nie chciałam, żeby to między nami się rozpadło, nawet jeśli nie byłam w stanie tego nazwać.
    — Dobrze. — w końcu odpowiedziałam, wypuszczając tym samym powietrze, które wstrzymałam na chwilę w swoich płucach, nie zdając sobie z tego nawet sprawy.
   Chłopak chwycił mnie za dłoń i pociągnął za sobą do salonu.

             ———————————————-
1969 rok, równe 2 lata po zaginięciu Andrew

   Nastolatek od tamtej niefortunnej sytuacji często odwiedzał ten straszący motel. Nienawidził tego miejsca, najchętniej by je spalił, gdyby nie konsekwencje, które to za sobą niosło. W tym odkrycie miejsca zbrodni. Potajemnie liczył, że spotka tutaj tego, który odebrał mu jego niewinność. Brunet nie potrafił pogodzić się z tym, co się stało. Oddałby wiele, żeby odkręcić to, co zrobił, jednak nie chciał narażać swoich rodziców na wieść, że ich syn jest kryminalistą i to jednym z tych najgorszych. Tym, który jest odpowiedzialny za zniknięcie chłopaka, którego szuka cały stan Kalifornia. Bezskutecznie.
    Jego najlepszy przyjaciel zauważył jego dziwaczne zachowanie, jednak nie wypytywał o powód podłego humoru, jedynie starał się go poprawić. Niewiele to dawało. Kto by pomyślał, że te wyrzuty sumienia zostaną z nim już do końca.

              ————————————————

    Słuchałam wszystkiego uważnie, nie chcąc pominąć żadnego, być może ważnego, szczegółu. Choć mój rozsądek wzbraniał się od tych myśli, podświadomie stanęłam po stronie chłopaka. Poznałam go wystarczająco dobrze, żeby stwierdzić, że jest raczej niegroźny i nie skrzywdziłby muchy, a co dopiero człowieka. Co gorsza, moje serce zmiękło jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam łzy, powoli zbierające się w kącikach oczu bruneta.
   Cicho westchnęłam, ignorując swoje myśli i przytuliłam chłopaka, próbując dodać mu otuchy.
   — Harry wie? — zapytałam, delikatnie głaszcząc go po plecach.
   W odpowiedzi usłyszałam jedynie mruknięcie, które zdecydowanie nie oznaczało przytaknięcia.
   Zamknęłam oczy, głęboko wzdychając. Tak niewiele nas dzieliło od normalnego życia.
Ale czy ja tak właściwie chcę żyć normalnie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#kupa