chapitre quatorzième

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

'Cause you make me feel like
I've been locked out of heaven
For too long, for too long

   Nie wiedziałam czy mam się ruszać. Nigdy nie byłam pewna tego, co robię, ale w tamtym momencie szczególnie się to nasiliło. Kto to był? Na dworze wciąż było pozornie jasno, ale policja nie zapowiadała swojej wizyty. A może oni tego ogólnie nie robią? Nie wiedziałam, nigdy mnie to nie interesowało.
   Wzięłam głęboki wdech i pewnym krokiem podeszłam do drzwi, byłam pewna, że czuję wzrok na swoich plecach. Co innego można było w tej sytuacji zrobić?
   Ręka mi się trzęsła, przez co chwycenie klamki było znacznie utrudnione. Z czasem pojęłam, że cała drgam.
   Upewniłam się, że łańcuszek, zapobiegający całkowitemu otwarciu drzwi, jest zatrzaśnięty i sprawnie przekręciłam zamek.
   Ostatni wdech, pogodzenie się z nieuniknionym. Ktoś do mnie podszedł.

   Za późno. Drzwi zostały uchylone.

   Przez szczelinę przecisnęła się czarna trufla. Nie! Dwie czarne trufle.
   Mrugnęłam kilka razy, wpatrując się w sterczące psie nosy. Miałam w głowie wiele scenariuszy, jednak tego się nie spodziewałam. Ów nosy znajdowały się na różnych wysokościach, skąd stwierdziłam, że zwierzęta najpewniej znacznie różnią się wielkością. Zresztą sierść, widoczna na pyskach, również była innych kolorów.
   Tylko skąd wzięły się psy na takim odludziu? Do najbliższego zamieszkanego budynku droga była długa. Zdecydowanie za długa, żeby jakieś zwierzę dało radę ją przebyć samodzielnie. Tym bardziej w tak paskudną pogodę.
   Dopiero teraz, gdy pierwszy szok ustąpił, uświadomiłam sobie, że ktoś cały ten czas trzymał mnie za ramię. Kątem oka zauważyłam, że był to Timothée. Również wyglądał na zmieszanego zaistniałą sytuacją.

   Zwolniłam łańcuszek, a do domu wleciały dwa, całkiem mokre zwierzaki. Od razu zaczęły się otrzepywać z nieziemskiej ilości wody, która się na nich znajdowała. Upewniłam się, czy za drzwiami nie ma nic więcej, jednak było całkowicie pusto. A więc kto pukał?

   Stwierdziłam, że obecnie nie ma to znaczenia (choć mój mózg wciąż pracował nad rozpracowaniem tej sytuacji). Teraz na głowie mieliśmy dwa, futrzane, wesołe problemy. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak między nogami Olgi i Harolda plątają się dwa psy. Wyglądały na wycieńczone, ale jednocześnie bardzo pogodne.
   Większy z dwóch piesków był kasztanowo brązowy, no może za wyjątkiem kruczoczarnej głowy. Wyglądał, jakby ubrudził ją w piecu samego diabła (dopowiedzenie, które powstało w mojej głowie zaraz po tym, jak go zobaczyłam). A mimo to, sprawiał wrażenie bardzo potulnego.
   Mniejszy z kolei był cały biały z porozsiewanymi brązowymi plamkami po całym ciele. Sierść miał nieco dłuższą, zawijała się w lekkie loki. Byłam przekonana, że to jakiś terrier. Przypominał mi te psy, które brali ze sobą myśliwi na polowania do lasu, przy którym niegdyś mieszkałam.

   Widziałam złość i przerażenie w oczach Timothée'go, kiedy uświadomił sobie, że ma teraz do posprzątania cały parter. Chciał zaprząc do tej pracy Harrego, jednak ten się nie zgodził, szybko wyczuwając podstęp. Nie spodziewałam się po nim tak szybkiego rozeznania sytuacji. A może wynikało to z tego, jak dobrze się znali.
   Podczas gdy Chalamet trudził się z wycieraniem wody z paneli, zanim te ją pochłoną, nasza trójka zajmowała się nowym towarzystwem.
   Zwierzaki były bardzo kontaktowe. Muszę przyznać, że naprawdę brakowało mi takiego bezwarunkowego szczęścia. To jest po prostu potrzebne do życia. Inaczej jest jakoś pusto.

   Gdziekolwiek bym nie poszła, wielkolud podążał za mną. Na pysku wciąż miał wymalowany ten wielki uśmiech, zupełnie jakby cały czas się śmiał. Nie należał do mnie, a już rozważałam, jak go mogę nazwać.
   Dyziek, bo tak Olga nazwała terriera, nie przejawiał aż takich zapędów do śledzenia. Jednak w wypadku zbyt długiego braku uwagi, lubił hałasować, szczekając. Dlatego brunetka wciąż głaskała pieska, który leżał na jej kolanach, a na jej twarzy widniał lekki uśmiech. Harry obserwował ją z wyrzutem.

   Ktokolwiek nie podrzucił tych dwóch uroczych istot, bezkompromisowo poprawił nam humor. Orzeźwiające.
   Nawet szukanie kolejnych symboli stało się przyjemniejsze, kiedy przy moich nogach leżał pies.
   Chalamet trochę narzekał na nowe towarzystwo, jednak Harolda nikt nie pobije. Czy można w ogóle być zazdrosnym o psa?

   — One tylko nabrudzą. Poza tym nie mamy nawet odpowiedniej karmy ani legowisk! — wykłócał się Styles. — Brak warunków na to. — wskazał na psiaki, które właśnie zajmowały się sobą.
   — U mnie w domu psy zawsze spały w łóżkach. — wzruszyłam ramionami, bardzo zależało mi na tym, żeby zwierzaki zostały z nami.
   — No i na pewno zostały jakieś resztki z obiadu. Przy okazji kolejnych zakupów coś im kupimy. — kontynuowała Olga i to właśnie ona skłoniła Harrego do zmiany zdania. Gadatliwy Harold miał słabość do brunetki, bez dwóch zdań.

   Timothée z kolei niewiele się wtrącał do tej dyskusji. Wciąż siedział z nosem w książce, próbując wciągnąć całą wiedzę dotyczącą pogan. Podziwiałam jego zaangażowanie.
   A mimo tego pełnego skupienia, bardzo chciał, żebym mu towarzyszyła. Nie miałam nic na przeciwko. I tak niewiele było do roboty.
   Siedzieliśmy na poduszkach, pod biblioteczką. Opierałam się o ramię chłopaka, zupełnie tak samo, jak wcześniej. Z tą różnicą, że tym razem obok mnie leżał również pies.
   Odwróciłam swój wzrok od słów, które powoli zaczynały zlewać się w jedną całość. Zamiast tego, poczęłam przyglądać się wtulonej we mnie kulce sierści.
   Przypominał mi mojego poprzedniego psa. Tego, który zdechł niedługo przed naszą wyprowadzką. Był ciemnobrązowym jamnikiem o wielkim sercu, a ten wyglądał, jak jego większa wersja. I tak narodził się pomysł.

   — Nazwę go Salf. — wypaliłam, choć nie liczyłam na reakcję ze strony bruneta. Przeliczyłam się.
   Od razu odłożył księgę (już dawno przestałam myśleć o tym czymś, jak o normalnej książce) i popatrzył się na mnie pytająco.
   — Mówię o psie. — sprecyzowałam, wskazując na zwierzaka.
   — Ach. — uśmiechnął się. — Chcesz go zatrzymać?
   Pokiwałam głową na „tak", również się uśmiechając.
   — Fajnie jest mieć kogoś, kto cię kocha bezwarunkowo. — zaśmiałam się, głaszcząc psiaka, a ten obrócił się brzuchem do góry, wskazując właściwe miejsce do łaskotania.
   — Racja. — przeciągnął się. — Oczy mnie zaczęły boleć. — poskarżył się, pocierając wrażliwe miejsce.
   — Ach, uważaj, bo zaraz zacznę narzekać na mój brak podpórki. — wymsknęło mi się. Od razu odwróciłam wzrok. Nawet Salf zwrócił na to uwagę, bo podniósł się ze swojej niezwykle komfortowej pozycji.
Usłyszałam śmiech. Głośny i donośny, należący do Timothée'go. Był na tyle zaraźliwy, że się przyłączyłam. Nie trwało to długo, może paręnaście sekund.
Potem spostrzegłam jedynie, jak chłopak nachylił się do mnie i złożył krótki pocałunek na moich ustach. Było to na tyle niespodziewane, że na początku nie wiedziałam, co tak właściwie się wydarzyło.
Dopiero po chwili dotarły do mnie emocje ze zdwojoną siłą. W tym te nieszczęsne motyle w brzuchu, których tak nienawidziłam.
Zawsze byłam przekonana, że takie chwile są niezwykle niezręczne, ale ta do takich nie należała. To było coś zupełnie naturalnego. Nie wyniknął z tego żaden nietakt. Po prostu wróciliśmy do przemierzania dalszych stron, jednak tym razem z znacznie mniejszym dystansem między nami.

W pewnym momencie wstałam, z zamiarem udania się do kuchni. Oczywiście, Salf podążył za mną.
W salonie nie było Olgi ani Dyźka (nie zapominając o Haroldzie). Stwierdziłam, że pewnie udali się na górę. Poza sypialniami znajdował się tam również ogród zimowy, jednak nie miałam jeszcze okazji spędzić tam ani chwili. Jakoś wypadło mi to z głowy.
Jednak coś rzuciło mi się w oczy.
Pod drzwiami wejściowymi znajdowała się karteczka. Mała, ledwo zauważalna z tej odległości.
Podniosłam ją. Była w tragicznym stanie, zupełnie jak poprzednie listy. Jak wysyłać groźby, to chociaż na czystym papierze, zachowajmy pozory przyzwoitości, przeszło mi przez myśl.
Ale myliłam się. Nie była to groźba, a wręcz przeciwnie, bo prośba o zaopiekowanie się psami. Wszystko napisane w języku angielskim. Poza tym wszystko wskazywało na konkretnego, znanego nam nadawcę. Tajemniczego autora dziwnych listów o nieznanej, aczkolwiek oczywistej zawartości.
   Wzięłam świstek papieru ze sobą. Jednak zanim wróciłam do bruneta, postanowiłam sprawdzić co z parą.

   Wspięłam się po schodach i bez wahania skierowałam się do pomieszczenia, które miało być ogrodem zimowym.
   Faktycznie znalazłam tam Olgę i Harolda. Mały piesek z kolei wszystko obwąchiwał. Pomieszczenie wyglądało niezwykle przytulnie, wyróżniało się na tle domu, a jednocześnie wciąż utrzymywało tą samą estetykę. Znajdowało się tutaj bardzo dużo kwiatów i roślin. Widok zza szyby zapierał dech w piersiach. Czułam się, jakbym patrzyła na las z nieba. Wyobraziłam sobie, jak w pogodne dni można stąd obserwować życie dzikich zwierząt. Aktualnie widoczny był tylko ulewny deszcz, a mimo to, mogłabym tutaj siedzieć nieskończenie długo. Jednak nie zamierzałam przeszkadzać, bo na jednej z trzech kanap, które się tutaj znajdowały, tulili się Harry z Olgą. Po prostu leżeli i odpoczywali, bez żadnych niepotrzebnych słów. Nie zapomniałam jednak celu swojej wizyty, dlatego rzuciłam szybkie "psy są nasze", po czym wróciłam na dół, do Timothée'go. Chyba nawet nie zareagowali na moje słowa.

   Brunet dalej siedział nad księgą. Zastanawiałam się, czy znajomość znaczeń symboli cokolwiek nam da. Zwłaszcza, że to, co póki co znaleźliśmy skupiało się tylko wokół śmierci, przemijania i braku szlachetności, cokolwiek by to nie znaczyło. Po prostu wszystko było niezwykle zagmatwane. Wskazywało to na motyw zemsty, ale za co? Harry był raczej bezkonfliktowy, wrogowie moi i Olgi zostali w Polsce, a Chalamet nie trzymał praktycznie z nikim kontaktu. Może to był jakiś stalker? Nie. Motyw rabunkowy również to nie pasował. Inaczej już przy włamaniu do domu Harolda coś by zniknęło, a nic takiego się nie stało. Chociaż kto wie, człowiek nie jest nieomylny.

   Timothée uśmiechnął się do mnie, gdy tylko zorientował się, że wróciłam. Z powrotem zasiadłam koło niego, lekko się o niego opierając. Podałam mu zabrudzony świstek papieru, a jego mimika natychmiast się zmieniła. Wyglądał teraz na mocno  skonsternowanego, zwłaszcza gdy obracał notatkę w dłoni. Najwyraźniej jemu również coś się nie zgadzało. Od losowych kropek i kresek do normalnego, czytelnego pisma? Jedynie papier i sposób podrzucenia został niezmienny. Dodatkowo nie zapominajmy, że wciąż jest dzień. Czyli ta postać niezmiennie gdzieś tu krąży. Zaczęłam się zastanawiać nad sensem siedzenia tutaj. Może uciec? Do miejsca, gdzie prześladowca nie podąży za nami.

   Postanowiliśmy nie wzbudzać paniki. Nie było w tym niczego groźnego. Ot zwykła informacja wsunięta przez szczelinę pod drzwiami. Pomyślałam, że tamtędy łatwo można by wprowadzić trujący gaz. Ale myśl ta wkrótce odeszła. Ilość takiej trucizny musiałaby być ogromna, żeby zająć cały dom i zrobić nam faktyczną krzywdę. Zawsze, gdy nachodziła mnie taka refleksja, szybko znajdowałam logiczne argumenty przeciw. Jakoby mój mózg odrzucał opcję przedwczesnej śmierci. Pewnie właśnie tak było. System samoobronny, który wykształcił się przez te wszystkie lata. Mało kto wie i zastanawiał się, ile razy nadarzyła się sytuacja, w której mógł zginąć. Czasem pędzące auto, które musnęło twój płaszcz, kiedy przechodziłeś przez przejście, minięcie na nocnym spacerze kogoś, kto potencjalnie mógłby zrobić ci krzywdę. Wystarczy sobie przypomnieć kilka takich momentów, żeby poczuć, jak całe twoje ciało lekko sztywnieje i drży. Ze strachu, stresu, niepokoju.
   Timothée chyba zauważył moje zaniepokojenie, bo delikatnie objął mnie ramieniem. Trochę mi ulżyło, ale naprawdę nieznacznie.

   Zostawiliśmy księgę zaklęć w spokoju. Resztę dnia spędziliśmy na opowiadaniu różnych historii; tych smutniejszych, jak i tych zabawnych, przyjemnych. Chalamet przypomniał sobie, że ma gdzieś w domu odtwarzacz i kilka kaset filmowych. Uznaliśmy to za dobry i zabójczo skuteczny pożeracz czasu.
   Brunet poszedł poinformować Olgę i Harrego o naszych wieczornych planach, przy okazji chciał poszukać filmów. Lubiłam filmy grozy, ale tym razem miałam nadzieję, że obejrzymy jakąś głupawą komedię, bo właśnie tego mi było trzeba.

   Przygotowywałam przekąski w kuchni (udało mi się nawet znaleźć jakiś popcorn!), gdy telefon, leżący w sąsiednim pomieszczeniu zaczął dzwonić. Bez większego namysłu, rzuciłam dotychczasowe zajęcie i poszłam sprawdzić o co chodzi. Odebrałam, a po drugiej stronie usłyszałam zachrypły, niewyraźny głos jakiegoś mężczyzny. Po charakterystycznym akcencie, stwierdziłam, że to ten sam, który wziął od nas znalezione listy. Przedstawił się i zapytał z kim ma przyjemność rozmawiać.

   — Z tej strony Zofia Tarnawska. — z trudem powstrzymałam się przed dodaniem "nazwisko przez same a", bo był to nawyk, chroniący przed złym zapisaniem, które zdarzało się niezwykle często. — Znajoma, przyjaciółka Harrego Stylesa oraz Timothée'go Chalameta. — po drugiej stronie usłyszałam "mhm".
   — Rozumiem. — westchnął, a w jego głosie było czuć niechęć. — Po konsultacji z naszym grafologiem wyszło, że całość została napisana alfabetem morse'a, a raczej jakąś jego pochodną. Znaleźliśmy tłumacza, który stwierdził, że znaczy to „obserwuję was". Jednak uważa również, że to nie wszystko, lecz nie jest w stanie rozszyfrować reszty. Wynika z tego, że autor albo nie zna dobrze tego alfabetu, albo specjalnie popełnił jakiś błąd, żeby było to nie do odczytania. W każdym razie radzę uważać na siebie. Nie wychodzić nigdzie samemu, zostawać w środku. Nie wiemy, jakie ta osoba ma zamiary. Proszę mi powiedzieć, zdarzyło się coś niepokojącego?
   — Ta noc minęła spokojnie, nie było niczego słychać. Zresztą rano nikt się na nic nie skarżył. Znaleźliśmy tylko patyki porozwieszane w ogrodzie. — bardzo liczyłam na to, że nie zainteresuję tym tego faceta. Zależało nam na tym, żeby znalezisko nie było przez nikogo ruszane. — Poza tym, hmm, podrzucili nam psy.

   — Psy? Chodzi o zwierzęta? — głos policjanta wskazywał na porządne zdziwienie.

   — Tak. — powstrzymałam się od uszczypliwej uwagi. Co innego może się kryć pod tym słowem? — Wyglądają na zdrowe, wesołe i raczej nie są zawszone.

   — Podejrzane. Proszę je obserwować. Dodatkowo nalegałbym na codzienne telefony, w których będą Państwo informować mnie o wszystkich zmianach i anormalnych sytuacjach. — zrobił krótką przerwę, było słychać siorbnięcie. Stwierdziłam, że policjanci faktycznie ciągle piją kawę i nie jest to jedynie wymysł filmowców czy autorów kryminałów. — Jeśli dodzwonią się Państwo do centrali, poproście o połączenie z Dean'em Martinsonn'em. To tyle, do widzenia.

   I zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, rozłączył się. Czułam czystą dezorientację. „Obserwuję was"? Na poważnie? Myślałam, że z takiej ilości różnych kresek i kropek powstanie co najmniej pełnowartościowe zdanie. Ciągłe niedomówienia.

   Udałam się na górę, w poszukiwaniu reszty domowników (bo chyba tak nas mogę nazwać, prawda?). Wszyscy siedzieli w ogrodzie zimowym. Odkąd to miejsce stało się tak popularne? Timothée pokazywał kasety filmowe parze, a oni, a właściwie Harry, który nie dawał Oldze dojść do głosu, decydowali, który film będzie najlepszy. Nie zwrócono większej uwagi na moją osobę, dlatego odkaszlnęłam. Dopiero teraz zdziwione twarze popatrzyły się w moim kierunku.

   — Rozmawiałam z tym policjantem, który prowadzi nasze śledztwo. — miałam wrażenie, że na te słowa wszyscy się wyprostowali i zesztywniali. Zresztą co się dziwić, to dość naturalna reakcja. — Ten list, w zasadzie listy, wcale nie zawierają groźby, albo przynajmniej nie jakiejś oczywistej. Nikt nie mówi, że za chwilę umrzemy, także na spokojnie. — dość intensywnie gestykulowałam, co zdarzało mi się to przy natłoku myśli i emocji. — Te kreski znaczą "Obserwuję was". I zanim zapytacie, nic więcej.

   Czekałam na jakąś reakcję z drugiej strony, jednak jej nie dostałam. A ten przenikliwy wzrok spowodował, że się skrępowałam i poczułam chęć ucieczki z pomieszczenia. Na szczęście uratował mnie Salf, który podbiegł do mnie, domagając się głaskania. Łasił mi się do nóg prawie, jak jakiś kocur.

    — Czyli ktoś nas obserwuje?  — krępującą ciszę przerwał Harold. Nienawidziłam tego jego gadulstwa, ale w takich chwilach pomagało, to trzeba przyznać. A mimo to, na te słowa mogłam jedynie zareagować wzruszeniem ramionami.
   Choć raz po raz przypominałam sobie momenty, w których czułam na sobie intensywny wzrok. A może to tylko moja wyobraźnia dopowiadała bezsensowne wspomnienia, które prawdopodobnie nie były nawet prawdziwe. Uznałam to za możliwą opcję. Już dawno zatraciłam ten instynkt, który mnie informował o niepożądanym wzroku.
   Zabrzmi to, jakbym za dużo narzekała na swój rodzinny kraj, jednak tak naprawdę było. Nigdy nie należałam do dziewczynek, które uwielbiałyby sukienki, spódniczki i wzory w kwiatuszki. Dlatego ludzie na ulicach często mierzyli mnie pogardliwym, pełnym nienawiści wzrokiem. Zupełnie tak, jakoby mój styl ubierania komuś przeszkadzał. Posiadanie własnego, oryginalnego sposobu bycia było postrzegane, jako coś zasługującego na poniżenie. Powoli zaczynałam tak nawet uważać, obwiniając samą siebie, jednak moje nastawienie się wyprostowało po jednej z poważnych rozmów, które odbyłam z Olgą. Wciąż pamiętam, jak brunetka przyznała się do podobnych odczuć i razem zdecydowałyśmy, że to absurd.
   Wtedy też zaczęłyśmy nakłaniać naszych rodziców na emigrację do innego kraju. Na szczęście się zgodzili.

    — Słuchasz mnie, Zofia?  — głos brunetki wybudził mnie z stanu zamyślenia. Przyznałam się, że nie, co spotkało się z wywróceniem oczami. — Mówiłam, że nic na to nie poradzimy i nie ma co się martwić na zapas. Póki co jest okej, może jutro nie będzie, ale jest też opcja, że wszystko się szybko rozwiąże.  — kiwnęłam głową na zgodę z jej słowami.
   — Jaki film wybraliście?  — zmieniłam szybko temat, nie chcąc popadać w żadne nostalgiczne stany.

   Okazało się, chłopcy wybrali horror. Timothée zapewniał, że jest naprawdę zabawny, lekki i przyjemny, a Harry mu wtórował.
   A kiedy Styles zaczął swój monolog o wybitności owego filmu, zostałyśmy bez szans na odezwanie się. Zapowiadał się pełen emocji wieczór.

   I faktycznie tak było, bo film, który miał być jakże niewinny i spokojny, okazał się być krwawym slasherem.
   W normalnych warunkach by mnie to nie ruszało, jednak po otrzymaniu informacji, że ktoś nas obserwuje było zupełnie inaczej. Każdy krzyk, stukot, ciche kroki powodowały nagłe podskoki tętna. Nigdy więcej, pomyślałam.
   Natomiast Chalamet i Styles wyglądali na niezwykle zadowolonych z siebie. Cały czas przyglądali się naszym reakcjom na brutalne sceny. Na szczęście wkrótce zorientowałam się, o co im tak właściwie chodziło. I wtedy również szepnęłam na ucho słówko lub dwa Oldze, która również znała już powód puszczenia tej konkretnej produkcji. Przestałyśmy reagować tak, jak chcieli.
   Harry zaczął jojczeć, że seans go nudzi oraz nalegał na natychmiastową zmianę filmu.

   W ten sposób skończyliśmy oglądając jakąś przyjemną komedię, nakręconą jeszcze czarnobiałą kamerą. Nie był to mój typ filmu, jednak obiektywnie nie należał do najgorszych. Ba! Niektóre sceny były naprawdę zabawne i powodowały, że się śmiałam.
   Wkrótce na ekranie pojawił się również wątek romantyczny. Żenujący, ale Harolda skłonił do przyciągnięcia Olgi do siebie. Timothée, zainspirowany poczynaniami swojego przyjaciela, postanowił, że również lekko mnie obejmie. Było to bardzo subtelne i delikatne; zupełnie jakby wstydził się tego robić.

   Z dnia na dzień coraz bardziej zauważałam, jak bardzo Styles i Chalamet się od siebie różnią, mimo łączącej ich relacji. Timothée we wszystkim co robił był niezwykle delikatny, z niektórymi rzeczami obchodził się, jak z porcelanową laleczką, która w każdej chwili może się potrzaskać, tracąc swój cały urok.
   Harry z kolei był bardziej bezpośredni, odważny, choć czasami widać było, że również myśli o swoich poczynaniach. Zwłaszcza, jeśli chodziło o Olgę. Bardzo uważał na swoje słowa; przy dziewczynie nie użył ani razu żadnego przekleństwa, a z tego, co wiem od Timmie'go, miał w zwyczaju używać ich dość często. Również bardzo jej bronił i szczerze mogłam powiedzieć, że przy nim była bezpieczna. Czasem wpadał na idiotyczne, zupełnie oderwane od rzeczywistości pomysły, ale nie był w nich zaborczy. Dodatkowo, przy brunetce rzadziej wpadał w słowotok. Kolejny powód dlczeho wolałam, gdy przebywali razem.

   W pewnym momencie poczułam, że robi mi się błogo, a moje powieki zrobiły się znacznie cięższe niż normalnie. Straciłam zainteresowanie akcją, toczącą się na ekranie i powoli zaczynałam odpływać. Dodatkowo ten delikatny, acz troskliwy uścisk. Wszystko się skumulowało i nie zdając sobie z tego sprawy, odpłynęłam.

   Obudziłam się parę godzin, jednak tym razem leżałam już w łóżku. Koło mnie cicho pochrapywał Timothee, a nogi miały zapewnione ogrzewanie przez Salfa. Ile bym dała, żeby było tak zawsze, kiedy się budzę, przeszło przez myśl. Wkrótce zorientowałam się, że powodem, dla którego mój odpoczynek został przerwany, był uwierający mnie pasek do spodni. Powstrzymałam się od westchnięcia, wynikającego z irytacji i niechętnie postanowiłam, że jednak wstanę i pozbędę się niewygodnych ubrań na rzecz miękkiej piżamy.
   Chwilę później byłam już ubrana w komfortowe ciuchy i ponownie wślizgnęłam się pod ciepłą pościel. Czułam, że ponownie odpływam do krainy Morfeusza, gdy usłyszałam ciche powarkiwanie. Dla własnego spokoju, otwarłam oczy, żeby upewnić się, że pies warczy jedynie przez sen. Jednak tak nie było. Salf miał bojowo nastawione uszy, był w pełni czujny i wyglądał, jakby nasłuchiwał. Stwierdziłam, że nie ma czasu na budzenie bruneta i podniosłam się z łóżka, podchodząc do okna. Na dworze unosiła się mgła, ale nie była na tyle gęsta, żebym nie była w stanie zauważyć postaci, ubranej w dziwny, długi czarny płaszcz, która rozwieszała kolejne symbole w naszym ogrodzie. Chyba się zapowietrzyłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#kupa