Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez chwilę nie czułam gruntu, a czucie na sobie ręki Abdiel'a zniknęło. Zamiast tego czułam się jakbym unosiła się w powietrzu, lewitowała. Zimny powiew wiatru opatulił mnie.

Ale to było dosłownie przez chwilę.

Po tym ułamku sekundy było tak jak wcześniej. Nierówne podłoże pode mną, brak wiatru, no, i ręka dziecka. A w dodatku głośne łopotanie skrzydeł smoka w tle.

Abdiel wręcz krzyknął zdezoriętowany na ryknięcie smoka. Odtrącił mnie, zabierając rękę z mojego ramienia. Zdziwiona jego reakcją odwróciłam głowę w jego stronę, by móc na niego spojrzeć.

A ten lustrował z lekkim zacieszem skrzydłate monstrum, które pobierało swoją energię z kryształów Kresu, umieszczonych na wierzach. Nie mógł od niego oderwać wzroku, patrzył na niego z wytrzeszczem oczu. Zrobił dwa kroki do przodu, nadal podążając wzrokiem za smokiem, który latał w około wyspy.

- Na Notcha, to smok! - wykrzyknął podekscytowany, a jego echo rozniosło się po całej wyspie.

Tak samo, jak i następne ryknięcie Dragona, który tak jakby nagle zmienił kierunek. Dostrzegając jego małą sylwetkę zaczął do nas lecieć, przez co oboje krzyknęliśmy ze strachu, chcąc jak najszybciej uciec gdzieś na uboczu miejsca, gdzie smok by wylądował. Jednak w podświadomości wiedziałam, że chyba nie zdążylibyśmy tego zrobić.

I tak było - czarna bestia znalazła się tuż obok nas, ziejąc fioletowym pyłem. Przy lądowaniu prawie się wywaliliśmy przez silny wiatr, który po chwili ustał. Smok stanął w miejscu, na piaskowym podłożu, po czym zaczął krążyć w okół mnie, rycząc na Abdiel'a. Tak jakby chciał mnie przed nim obronić. Częściowo zasłaniał mnie swoim wielkim cielskiem.

A on? Patrzył na mnie bardzo zdziwiony, jak i na smoka. Jednak po chwili podniósł ręcę do góry w geście obrony, cicho chichotając. Ja sama zaczęłam się śmiać pod nosem, zbierając się na odwagę by pogłaskać bestię po szyi.

- Spokojnie, nic jej nie zrobię. - powiedział rozbawionym tonem, na co Ender Dragon warknął na niego groźnie. W tym momencie dołączyłam do chłopca, powolnym krokiem oddalając się od stwora. Gdy byłam dosłownie między nimi, zasłoniłam czarnowłosego swoim ciałem.

- Mówi serio. Nic mi nie zrobi, spokojnie. - uśmiechnęłam się miło, wyciągając do niego rękę. Smok przyłożył do niej swój ogromny łeb, a ja go zaczęłam powolnym ruchami głaskać po łuskach. - Ale doceniam to, że mnie w jakiś sposób chciałeś obronić. - wyszeptałam pół głosem. Odwróciłam się, patrząc na minę 303. Mogłam po niej wywnioskować, że wpadł na pomysł.

Chwilę później okazało się, że nawet fajny.

- Zagramy? - włożył ręce do kieszeni swojej bluzy. - Znam taką jedną, fajną grę. Nazywa się wysielec. - wyszczerzył się w moją stronę, na co odpowiedziałam mu tym samym. Usiadł po turecku na podłożu, podpierając się jedną ręką o swój polik.

- Jasne. Czemu by nie? - usiadłam obok niego również po turecku, wyciągając przed siebie ręce. - A jak w to się gra? - zapytałam po chwili.

- Prosto. W sensie rysuje się kreski tyle ile liter jest w danym słowie, a twoim zadaniem jest wybrać losową literę z alfabetu. - zaczął mi wyjaśniać, a ja w tym czasie szurałam wierzchem dłoni po piasku, słuchając go uważnie. - Jak trafisz, wpiszę ją tyle razy, ile występuje. Jeśli nie, rysuję kreskę. I tak dopuki nie odgadniesz całego hasła, lub nie narysuję całego wisielca.

- W porządku, rozumiem. - pokiwałam lekko głową. - To... Kto zaczyna?

- Ja mogę. - zabrał się za rysowanie kresek po piasku palcami. - To jeszcze zobaczysz jak w to się gra. Dobrze, to, kategoria... „Moby".

Kresek było pięć. Czerwonooki pochylił się lekko nad swoim „dziełem" z piasku, oczekując ode mnie odpowiedzi.

- „L"?

- Na a... - z lekkim wyszczerzem narysował obok pionową kreskę. Nie powiem, trochę mnie to uraziło, że nie trafiłam. Ale to tylko zabawa, i w sumie nie narysował całego wisielca, więc mam czas.

- „M"? - wyliczył swoje kreski, po czym napisał ową literę nad trzecią kreską. - „Z"? - słysząc moją jakże krótką odpowiedź, zachichotał z podekscytowania, stawiając „z" nad pierwszą. - To zombie! Haha, zgadłam, jakie to łatwe! - okrzyknęła, śmiejąc się głośno.

- Brawo... Załapałaś o co chodzi! - nie było chwili, by nie przestał chichotać pod nosem. - Chcesz spróbować?

- Taak! - szybkim ruchem ręki, dość chamsko zasypałam to, co wcześniej rysował, zastąpiając to wszystko swoimi pięcioma kreskami. - Moby.

- „B". - postawiłam literę nad pierwszą kreską. - Serio, nietoper? Łatwą dałaś.

- Cicho! - wystawiłam mu język, znowu zasypując piasek.

Graliśmy tak jeszcze z godzinę. Wciągnęliśmy się w to bardzo. Smok leżał obok nas na brzuchu, jego łeb leżał tuż obok mnie, a w tle mogłam usłyszeć charakterystyczne dźwięki, które wydają Ender Man'y. Jednak nie miałam zamiaru biegać za nimi z zapytaniem, jak się mam niby stąd wydostać, wydostać z Endu.

W pewnej chwili smok warknął po nosem, trącając moją rękę. Obdarowałam go pytającym wzrokiem. Abdiel zagadnął go, by z nami zagrał. I w taki o to sposób dołączył do naszej zabawy. Chociaż nie miał możliwości nam odpowiedzieć, a przynajmniej mi, to dawał radę rysować kreski swoimi ostrymi jak brzytwa pazurami. Znał moby, znał słowa. Do pewnego momentu nie przegrałam rundy, kiedy to on wybierał słowa.

- „S", „O", „L", „P", „K", „C", „F", „H", „N", „G", „B", „E", „A"? B, l, a, e? Co to za mob, nic nie rozumiem! - z flustracją wrzuciłam ręce przed siebie. Cały wisielec był już narysowany.

- Nosz kur... - burknął pod nosem 303. - Wither, Gast, Witherowy Szkielet, Blaze, Kostki Magmy... - zastanawiał się na głos, a w tym czasie Dragon wypełnił wszystkie kreski. - Blaze?

- Blaze? - powiedzieliśmy w tym samym momencie zdziwieni. Co to niby jest, czy ja o czymś nie wiem? - Co to niby jest? - zapytałam chłopca czując niesprawiedliwość, która mnie powoli otacza.

- Blaze? To takie fajne latające główki otoczone ośmioma ognistymi pałkami. Ale trzeba uważać bo rzucają w ciebie ognistymi kulami i się palisz...

Patrzyłam na niego z wytrzeszczem oczu.

- Ale to nie możliwe! - wykrzyknęłam, wstając nagle. - Nie ma na Świecie takiego moba, nie wychodzą w nocy jak inne by dopaść kogokolwiek, tak to cały Świat jarzył by się w ich ogniu! - zdania wylatywały z moim ust niczym rakiety.

- Hej, spokojnie! - również wstał, po czym złapał mnie za ramiona i potrząsnął mną. - To tylko głupia gra. Wygrasz następnym razem.

Wzięłam haust powietrza, by znów coś wykrzyczeć, ale... Odpuściłam. Z powrotem usiedliśmy na podłożu, a tym razem 303 zaczynał rundę.

Tak naprawdę nie chodziło mi o to, że przegrałam. Przez resztę czasu często odpływałam myślami do tamtejszej akcji. Bowiem Blaze nie istnieje. A przynajmniej na Świecie.

To gdzie egzystuje?


Japierdzi*le, tysiąc słów!

Jak tam Nowy Rok dwadzieścia dwadzieścia? <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro