Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam na jednej z najwyższych wierzyczek, obserwując otoczenie. Czuję się samotna. Pomimo, że jest w końcu Święty spokój, Ender Man'y są w Mieście, budując nowe budowle.

Nie odzywałam się kilkadziesiąt miesięcy, chociaż już dawno powinnam zapomnieć języka we łbie. Nie gadałam ze Sługami. Pod moim Władaniem nie muszą robić niewiadomo czego, nie rozkazuję im. Dlatego praktycznie nic nie mówię. Nie mam nic tak naprawdę do roboty. Prócz treningów... Ale co mogłabym jeszcze osiągnąć, po za panowania nad mocami? No właśnie.

Przeżywałam istny koszmar. Serce już nie zniosłoby kolejnego nacisku spowodowanego sumieniem, a ja nadal obrywam. Nie mogę na siebie patrzeć po tym, co zrobiłam. Powinnam wtedy umrzeć. Abdiel zrobiłby większy pożytek z... Wszystkim? Ja poprostu wszystko niszczę do okoła. Zabiłam 303.

Mam plan na osiemnastkę. Zrobić jak najwięcej dla Endu, spróbować wyrzeźbić coś bardziej praktycznego. Po osiemnastce przejść przez Portal do Świata. Pójść na czysty survival, zebrać jak najwięcej surowców. Ponownie wkroczyć na swój teren, ofiarować sługom to wszystko, by zrobili z tego pożytek. Po czym odejść, i nigdy nie wrócić.

- Auć! - pisnęłam, czując uszczypnięcie na mojej skórze. Pięknie, powbijałam sobie paznokcie w skórę. Czasem poprostu nie wiem czy jestem poważna czy tylko takową udaję. Naprawdę chciałabym wiedzieć, dlaczego to robię za każdym razem, kiedy za bardzo odpłynę myślami.

Z małej ranki wpłynęło trochę fioletowej cieczy, która spłynęła mi po nadgarstku. Kapnęło jej trochę na dach wierzy, na której siedzę, po czym spłynęła z niego na sam parter. Chciałam się wychylić by ją dostrzec, jednak zamiast tego w oczy rzuciła mi się trzymetrowa, brukowa wierzyczka. Przy której stał jeden z Ender Man'ów.

Westchnęłam cicho, patrząc to na zranioną rękę, to na stwora z góry.

- Rusz te swoje cztery litery, może w końcu zrobisz coś pożytecznego. - wyszeptałam do siebie to, co tak naprawdę pewna część mnie powtarzała w kółko to samo. Wstałam, po czym zeskoczyłam z dachu na piętro. Zeszłam schodami wierzy na sam parter, mimowolnie uśmiechając się do sługi. Hmm, nazwę go Cassy. - Cześć. - zaczęłam, podchodząc do niego, patrząc na trzymetrowy gruz bruku. - Co rzeźbisz? - zapytałam zaciekawiona.

- Uhh, tego jeszcze nie wiem, o Pani. - odparł, również się uśmiechając. Nie odrywał wzroku od rzeźby. Przetarł swoje spocone czoło, wzdychając. - Dopiero, co go tu przyniosłem. Czy tam ją, nie wiem.

- Mogę pomóc? - wyszczerzyłam się w jego stronę. - Wiem, nie jestem w tym najlepsza, ale-

Cassy wrzasnął nagle, nadal patrząc się w przestrzeń. Nie powiem, wystraszyłam się jego nagłej reakcji. Po chwili jednak odwrócił łeb za siebie, robiąc przy tym półobrót. Zaczął do siebie coś szeptać, coś niezrozumiałego. Zdezoriętowana podąrzyłam za nim wzrokiem, tam, gdzie on się patrzył.

Stał tam szkielet. I to nie byle jaki. Jego kości były tak jakby przypalone. Był poprostu cały czarny. Zamiast łuku, trzymał w swojej kościstej łapie żelazny miecz, a jego oczy połyskiwały czerwienią. Rozglądał się za kimś, wymachując przy tym agresywnie swoim mieczem.

Po moim kręgosłupie przeszły nieprzyjemne dreszcze, tak jakby mnie piorun pi*rdyknął. Tak właśnie zareagowałam, kiedy zetknęłam się z parą czerwonych oczu. Długo nie odrywał ode mnie wzroku. Nadal agresywnie wymachiwał bronią, aż w końcu zaprzestał.

- Niech Pani się gdzieś ukryje. - wychrypiał cicho sługa, schylając się do mnie. Nawet po sobie nie spojrzeliśmy. - Zaraz wracam.

Po tym zdaniu zniknął. Fioletowy pył opadł bezwładnie na moje puszyste włosy, kichnęłam. Cassy znalazł się tuż obok szkieleta, wymijając go. Przy tej czynności odwrócił łeb w jego stronę, lustrując wzrokiem. Odciągnął tym go od gapienia się na mnie, przez te kilka długich sekund mordowali się spojrzeniami.

Kiedy ten jednak znowu się gdzieś teleportował, posiadacz żelaznego miecza uśmiechnął się sarkastycznie. Obrócił łeb, ponownie wbijając we mnie spojrzenie. Ruszył w moją stronę, przyprawiając mnie o dawkę adrenaliny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro