Nostalgiczna azalia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Tu zaparkujemy – odezwała się Irlandka, gdy wraz z Lou jechali samochodem już przez dłuższy czas.

– Ale tu nic nie ma – zdziwił się mężczyzna, obserwując okolicę.

Jedyne, co był w stanie spostrzec, to wysokie budynki i kilka drzew je otaczających. W pobliżu nie było żadnych barów, restauracji, klubów czy kin.

– Zobaczymy – rzekła rudowłosa, wysiadając energicznie z pojazdu.

Anglik udał się w jej ślady i wyłączył silnik auta, by po chwili zamknąć drzwi swojego Range Rovera.

Loughty powoli szła w stronę jednej z nieruchomości. Jej towarzysz łatwo zdołał zauważyć, że próbowała ona wejść nie do jej środka, ale na jej dach. Błękitnooka zaczęła wdrapywać się na samą górę zardzewiałą drabiną przeciwpożarową, która co jakiś czas wydawała z siebie niepokojące dźwięki.

– To na pewno bezpieczne? – spytał Tomlinson, czując jak schody, trzęsły się pod ich ciężarem.

– Od kiedy interesujesz się bezpieczeństwem? – Uśmiechnęła się Pelia, kontynuując wspinaczkę.

– Od kiedy mogę stracić życie.

Tym razem przewodniczka nic nie odpowiedziała.

Kilka stresujących (szczególnie dla dziennikarza) minut później oboje znaleźli się na szczycie budynku.

Pracownica kwiaciarni rozciągnęła się i w mgnieniu oka była już gotowa na dalszą część wycieczki. Natomiast szatyn musiał wziąć kilka głębszych oddechów, by opanować swoje zestresowane ciało i umysł.

W przeciągu kilku lat podróżowania miewał wiele interesujących i nie zawsze bezpiecznych doświadczeń, jednakże nie przypominał sobie, żeby w ich trakcie był zmuszony do wspinania się po zniszczonej drabinie przeciwpożarowej, na dach jednego z najwyższych budynków w mieście.

– Chodź tutaj – ponagliła Loughty mężczyznę.

Kobieta chciała, by ten udał się w jej kierunku, na skraj dachu nieruchomości.

Wtedy Louis uświadomił sobie, co Pelia pragnęła mu przekazać. Z tamtego miejsca było widać całe miasteczko. Domy, nawet te największe, z tamtej wysokości wydawały się być małe, jak klocki Lego, a ludzie niewielcy niczym mrówki, krążące skrzętnie wokół mrowiska. Panorama prezentowała się nieziemsko. Lekko zachmurzone niebo, przez które próbowało wydostać się jasne słońce, wyglądało niesamowicie, ukazując ciekawą gamę różnych kolorów. Majestatycznie prezentującą się rzekę Shannon można było podziwiać godzinami.

Takim widokiem mogli uraczyć się tylko nieliczni. Ci, którzy znajdowali czas i sposób na spędzenie choćby momentu w takim otoczeniu.

– To jest właśnie Limerick – oświadczyła Loughty, wpatrując się w krajobraz.

W tamtym momencie szatyn mógł z całą pewnością stwierdzić, że ani trochę nie żałował wyboru miasta. Po chwili wyjął z kieszeni swój czarny długopis oraz notes, by zapisać w nim kilka zdań.

Rudowłosa spojrzała na niego z uznaniem i zadowoleniem. I chociaż od razu odwróciła swój wzrok, gdy ten skończył pisać, to i tak mężczyzna uśmiechnął się do siebie, wiedząc o jej małej tajemnicy.

– I to jesteś właśnie ty, prawda? – zapytał, gdy odłożył notes wraz z długopisem do kieszeni, wpatrując się w panoramę.

Błękitnooka zbita z pantałyku nie odparła nic przez dłuższą chwilę. Dopiero gdy zauważyła uśmiech na twarzy towarzysza, uświadomiła sobie, że owy człowiek miał rację.

– Tak. To właśnie ja. To miasto wyraża mnie w stu procentach. Wychowałam się tutaj, przeżywałam najpiękniejsze i najsmutniejsze chwile w moim życiu, tu poznałam najważniejszych dla mnie ludzi. Nigdy nie byłam poza nim.

Mężczyzna na te słowa musiał przetrzeć sobie oczy. Nie mógł uwierzyć, w to co właśnie usłyszał.

– Nigdy nie opuszczałaś Limerick? Nie byłaś w Dublinie? W Londynie? W Galway?

Pracownica kwiaciarni pokiwała głową, zaprzeczając.

– Moi rodzice nigdy nie należeli do majętnych, nie stać nas było na luksusowe wakacje. Musieli opiekować się moimi zmarłymi dziadkami. Sporo pieniędzy przeznaczali na leki. Nie myśleli o podróżach, mieli wiele innych rzeczy na głowie.

– Potem, gdy moi dziadkowie umarli, a została tylko babcia, która jest w dobrym zdrowiu, oprócz lekkich problemów z pamięcią, nie minęło kilka miesięcy, aż oboje zginęli w wypadku samochodowym.

Tomlinson nagle posmutniał, czuł, że w jego oczach kształtowała się łza, ale nie pozwolił jej na ujawnienie. Wolał być silny. Dla niej.

Mężczyzna chwycił Irlandkę za rękę, by dodać jej otuchy i wsparcia.

– Ledwo skończyłam dziewiętnaście lat. Dopiero co skończyłam szkołę. Byłam pracownicą kwiaciarni od miesiąca, a już na mojej głowie spoczęły wszystkie możliwe obowiązki. Musiałam zająć się domem, babcią i dziewięcioletnią siostrą.

– Tak mi przykro. Nie chciałem cię urazić albo przywoływać tych wspomnień.

– Spokojnie, nic się nie stało. I tak byś się kiedyś dowiedział. Wolę powiedzieć ci to osobiście.

– Jesteś bardzo silna. Naprawdę.

Wtedy coś doszło do kobiety. Pierwszy raz od dawna, podczas wspominania ciężkich zdarzeń z przeszłości, nie miała nudności, nie zrobiło jej się słabo. Pierwszy raz była w stanie swobodnie rozmawiać o wydarzeniach sprzed trzech lat.

Rudowłosa chwyciła mocniej dłoń towarzysza i spojrzała mu prosto w oczy, które obdarzały ją niemałym szacunkiem i podziwem.

– Ja też miałem trochę skomplikowane życie – odezwał się niebieskooki po dłuższej chwili.

– Opowiedz mi o nim. Mamy czas. –  Loughty uśmiechnęła się do niego zachęcająco.

– Nazywam się Louis William Tomlinson, ale przyszedłem na świat jako Louis Troy Austin. Moi rodzice rozstali się zaledwie kilka dni po moim urodzeniu. Nazwisko Tomlinson pochodzi od mojego ojczyma - Marka. Mam pięć młodszych przyrodnich sióstr i przyrodniego brata od strony matki oraz przyrodnią siostrę od strony ojca.

– My też nigdy nie byliśmy wyjątkowo majętni. W wieku osiemnastu lat wyjechałem z rodzinnego miasta i zacząłem studiować. Ledwo udało mi się zapracować na opłacenie szkoły. Chwilę po ukończeniu przeze mnie dziennikarstwa, moja mama zmarła na białaczkę. Później, gdy już zatrudniłem się w porządnym wydawnictwie, zacząłem wspierać finansowo rodzinę. Niecałe trzy lata po śmierci mojej mamy, umarła także moja osiemnastoletnia siostra.

– Od dłuższego czasu jestem już w podróżach i nie bywam u rodziny, tak często jakbym chciał. Kilka miesięcy w obcym kraju, dwa tygodnie w domu i tak już od paru dobrych lat.

Pelii zakręciła się łezka w oku, tak jak poprzednio Lou. Jednakże Irlandka nie miała zamiaru się hamować. Nie była nawet w stanie ukrywać swoich emocji. A w tamtym momencie chciała płakać, po prostu. Nad życiem, nad nieszczęściem, nad losem.

– Przykro mi, bardzo mi przykro, Lou – oświadczyła przez łzy.

Szatyn nie spodziewał się takiej reakcji. Zrobiło mu się żal swojej przewodniczki. Gdyby mógł cofnąć czas, nie opowiedziałby swojej historii, jeśli miała spotkać się ona z takim odbiorem. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że jego słowa wywołają u kobiety płacz. Nie podobało mu się to.

Niebieskooki przybliżył do siebie powoli długowłosą i ułożył jej głowę na swoim ramieniu. Irlandka była zaledwie dwa centymetry niższa od niego, więc nie sprawiło mu to większego problemu. Chwilę później Anglik objął mocno pracownicę kwiaciarni i pozwolił jej się wypłakać, gładząc i głaszcząc przy tym czubek jej głowy.

– Przepraszam, Pelio. Nie chciałem, żebyś przeze mnie płakała – szepnął jej do ucha.

– Nie płaczę przez Ciebie, Lou. Płaczę za takich, jak my. Wiesz, ile jest na świecie takich osób? Mnóstwo. Chciałabym coś dla nich zrobić.

– Och, Pelia... Robisz coś dla nich, każdego dnia – stwierdził dziennikarz, na co Loughty zareagowała pytającym wzrokiem. – Opiekujesz się swoją babcią, dajesz dobry przykład swojej siostrze, jesteś świetną przyjaciółką, doskonale wypełniasz swoje obowiązki w kwiaciarni, okazujesz pogodne usposobienie każdemu, potrafisz wybaczać i świetna z ciebie przewodniczka. Czy uważasz, że to jest nic?

Rudowłosa starła jedną ze słonych łez ze swojego ciepłego policzka i obdarzyła Louisa czułym spojrzeniem. Uśmiechnęła się do niego, pociągając nosem i owinęła ręce wokół jego szyi, mocno go przytulając. Tak jak on wcześniej zrobił to w stosunku do niej.

– Cieszę się, że jesteś w Limerick.

– To chyba będzie moje ulubione miejsce ze wszystkich.

– Opowiesz mi trochę o nich? Świetnie czyta się twoje przewodniki, ale jednak twój głos bardziej mnie zachęca – mówiła już rozpromieniona Irlandka, uwalniając towarzysza ze swoich objęć.

– Nie ma sprawy. Tylko musimy usiąść. Trochę nam to zajmie – odrzekł zadowolony i spokojny Tomlinson.

Przez kilka godzin Louis opowiadał o swoich podróżach dookoła świata. Pierwszym miejscem, jakie zwiedził, było Mbabane w Eswatini, w którym spędził cztery miesiące. Miejsce to było dużą zmianą dla dziennikarza, zupełnie różniło się od brytyjskich standardów, jednakże wiele go nauczyło i sprawiło, że późniejsze podróże stały się o wiele prostsze.

Jakiś czas później przyszła kolej na Tiranę, a następnie Lucknow, o którym zdołała dotychczas przeczytać Pelia. Kolejnym miejscem, miastem, w którym Tomlinson spędził ponad pół roku, co było jego najdłuższą wyprawą, było Belize City. Przypadło ono mężczyźnie do gustu, ponieważ poznał tam wiele wspaniałych ludzi.

Tuż przed Limerick, szatyn zwiedzał Asunción przez równe pięć miesięcy i był nim szczerze zachwycony. Dzięki tamtej wizycie zdołał nauczyć się hiszpańskiego na dość dobrym poziomie, z czego był niesamowicie dumny.

– Tęsknisz za domem? – zagadnęła błękitnooka.

– Tak i to bardzo. Tęsknię za rodziną. Ale podróże to rzeczy, które są już częścią mnie. Przez te lata nauczyłem się tak wiele, że trudno byłoby mi z tego zrezygnować. Kocham mój zawód. Dopóki mogę zwiedzać, robię to. Kiedyś pewnie nadejdzie pora na to, żebym zajął się innym typem dziennikarstwa i osiadł w konkretnym miejscu, ale nie mam pojęcia, kiedy to się stanie.

Wtedy Anglikowi przyszły na myśl ciemnoróżowe azalie, które zawsze zdobiły ogródek w jego rodzinnym domu. Na złość te kwiaty symbolizowały akurat nostalgię.

– Jesteśmy w tym wypadku przeciwieństwami. Ty wiecznie w rozjazdach, a ja ciągle w tym samym mieście. To nawet trochę zabawne.

– Nie chciałabyś gdzieś wyjechać? Poznać trochę świata?

– Chciałabym, ale na chwilę obecną nie jestem w stanie. Muszę opiekować się rodziną. Może kiedyś, gdy Teia podrośnie...

– Myślisz głównie o bliskich, a co z tobą? Co jeśli nagle będzie za późno na myślenie o sobie samej?

Pracownica kwiaciarni wzruszyła bezradnie ramionami i skierowała wzrok w podłogę.

– Nie wiem. Mam tylko nadzieję, że starczy mi na to czasu. A jeśli nie, będę cieszyć się szczęściem innych, jak własnym.

– Nie wydaję mi się, żeby to było takie proste.

Na tych rozmowach minęło im sporo czasu. Było już późne popołudnie, gdy Loughty zorientowała się, że musiała jeszcze zrobić porządne zakupy na resztę weekendu, przygotować obiadokolację dla babci oraz siostry, a także zmobilizować je do wspólnego sprzątania niewielkiego, ale ukochanego domu.

– Przepraszam Cię, Louis, ale muszę już iść. Muszę załatwić kilka spraw. – Irlandka przerwała ciszę, podczas której oboje wpatrywali się w lekko zachmurzone niebo, leżąc spokojnie na plecach.

– Odwiozę Cię – odparł szatyn, podnosząc się do pozycji siedzącej.

– Dziękuję – powiedziała rudowłosa z uśmiechem.

Gdyby tylko wiedziała, że coś zaledwie kilka dni później przerwie ich sielankę, nie przyjęłaby propozycji Tomlinsona.

***
Kilka informacji na temat życia i rodziny Lou jest prawdziwych, jednakże parę z nich musiałam zmienić na potrzeby opowiadania. W dalszych częściach książki będzie podobnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro