Szczera hortensja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rudowłosa, nie rozdrabniając się, postanowiła opuścić swoje miejsce pracy w tych samych rzeczach, w których przebywała w kwiaciarni. Nie miała zamiaru zwracać uwagi na ludzi na ulicy, którzy mogliby spoglądać na nią z zaciekawieniem. Osoba, która mogła skrzywdzić ją najbardziej i tak już to zrobiła, dlatego kobieta nie miała już nic do stracenia.

– Pels, poczekaj. – Carlos zatrzymał swoją przyjaciółkę w drzwiach.

– Na co? Powiedziałeś mi już wszystko – odparła zupełnie bez emocji, jakby straciła je po uzmysłowieniu sobie tego, do czego dopuściła.

– Nie, nie powiedziałem. Proszę. Musimy porozmawiać, poważnie – oświadczył Brazylijczyk, patrząc uważnie na błękitnooką.

– Muszę pomóc Teii pakować się na nockę do koleżanki. Przez tę bójkę musieliśmy to przestawić.

Brunet pokiwał głową ze zrozumieniem i uśmiechnął się. Poprawił szarą czapkę, znajdującą się na swojej głowie i odrzekł:

– To mi w niczym nie przeszkadza. Pójdę z tobą. Chętnie wam pomogę, a potem porozmawiamy – zaproponował ciemnooki, chociaż Irlandka wiedziała, że nie było sensu oponować.

– Dobrze. Tylko nie narzekaj, jak będziesz zmuszony do wysłuchiwania nas i naszych debat o adekwatnym stroju w kwietniowym Limerick.

Brazylijczyk poklepał przyjaciółkę po ramieniu i odrzekł wesoło:

– Już nie mogę się ich doczekać.

Loughty spojrzała czule na swojego towarzysza i w duszy podziękowała Bogu za takiego kompana. Nawet jeśli często czekała ich ostra wymiana zdań, to rudowłosa nie wyobrażała sobie życia bez niego.

Po kilku minutach oboje zobaczyli przed sobą szereg, już nie pierwszej młodości, dwupiętrowych domków z beżowym tynkiem i jaskrawymi, pozytywnie wyglądającymi drzwiami. Oczywiście przed budynkiem, w malutkim ogródku, rosło kilka gatunków cudnych kwiatów, o które rudowłosa i jej sąsiedzi dzielnie dbali. Pelia i jej rodzina mieszkała w jednej z dwóch części jednego z owych budynków, dokładnie to w jego lewej połowie. Na dole znajdował się salon z aneksem kuchennym oraz jadalnią, a także toaleta, natomiast na górze można było zauważyć dwie sypialnie oraz łazienkę. Jej najbliżsi zamieszkiwali tam odkąd ona sama pamiętała, kiedyś w pięcioro, wtedy już tylko we trójkę.

– Lubię ten wasz domek. Jest taki pozytywny. Dokładnie jak ty. Aż chce się do niego od razu wejść – oświadczył Carlos, przypatrując się budynkowi, otwierając furtkę.

– Z grzeczności nie zaprzeczę – odparła Loughty, idąc w stronę drzwi. – A nie lubisz przypadkiem swojego domu? Fajnie jest przecież mieszkać z rodzicami.

– Ej, ej, spokojnie. Przyjdzie czas, że się wyprowadzę, zobaczysz. Poza tym bez chłopaków strasznie u nas nudno.

Brazylijczyk był najmłodszym z czwórki rodzeństwa. Mężczyzna miał trzech starszych braci, każdy z nich wyprowadził się z Limerick, a nawet z samej Irlandii. Bracia bruneta przyjeżdżali do miasta przy każdej możliwej okazji, ale i tak nie mogło to zastąpić wspólnego mieszkania.

Wchodząc do środka oboje, zarówno Pelia, jak i czarnooki, zauważyli powszechnie panujący chaos.

Aleteia nawet nie zwróciła uwagi na nowych przybyszy, gdyż była tak zajęta bieganiem po domu, poszukując poszczególnych ubrań, środków czystości czy przekąsek. Oczywiście dziewczyna musiała przy tym porozrzucać rzeczy, które nie miały żadnego związku z jej wyjazdem.

Natomiast babcia (z tego co zdążyła zauważyć błękitnooka) próbowała znaleźć pewną książkę, leżącą na jednej z półek w salonie, ale w trakcie tej czynności, staruszka uświadomiła sobie, że nie wie, gdzie są jej okulary.

– To dopiero jest dom pełen życia – stwierdził Carlos, kiwając głową z zachwytem. – Może ja też czegoś poszukam?

Loughty uderzyła delikatnie ręką w swoje czoło i westchnęła głośno. Wiedziała, że czeka ją ciężki wieczór.

– Poczekajcie wszyscy. Po kolei – zarządziła i wzięła się do pracy.

Najpierw odnalazła okulary staruszki, które nie były daleko, bo na głowie srebrnowłosej. Później wspólnie z babcią odszukały odpowiednią powieść. Gorsze było pakowanie Teii, która nie mogła zrozumieć, że kilka stopni na dworze, to niezbyt dobra pogoda do noszenia jedynie cienkiej bluzy i koszulki.

– Ale jej dom jest kilka minut od nas. Nic mi się nie stanie. Poza tym muszę być zahartowana – tłumaczyła.

Rudowłosa tylko kiwnęła głową i zabrała się do dalszej dyskusji, którą ostatecznie udało jej się wygrać.

Na szczęście cała ta organizacja poszła dość sprawnie i pracownica kwiaciarni wraz z Carlosem niedługo potem odprowadzili Teię na noc do domu jej koleżanki.

– Pójdę czytać do siebie. Nie będę wam przeszkadzać. A w zasadzie wy mi – oświadczyła staruszka, śmiejąc się promiennie i zamknęła drzwi do swojego pokoju.

Loughty pokiwała głową i życzyła babci przyjemnej lektury.

– Zrobię ci to twoje espresso, bo zaraz zaczniesz marudzić, znając ciebie  – rzuciła rudowłosa i udała się do aneksu kuchennego.

– Nie mogę uwierzyć, że w tym domu nikt nie pije kawy – odrzekł, udając oburzenie.

– Teia jest zdecydowanie za mała, babci kawa nie służy, a mi zwyczajnie nie smakuje. Tłumaczyłam ci to chyba ze sto razy. W naszym domu nigdy nie było sześcioro Brazylijczyków - miłośników małej czarnej – oświadczyła Pelia ze śmiechem, przygotowując napój. – Ale dla mojego najlepszego przyjaciela zawsze trochę kofeiny się znajdzie.

Brunet przytulił Irlandkę od tyłu i zaśmiał się pod nosem.

– À propos małej czarnej... Muszę ci coś powiedzieć.

– Tak? – zaniepokoiła się błękitnooka, mając w głowie najróżniejsze scenariusze.

– Spotykam się z kimś.

Loughty zakrywała usta ręką z wrażenia, a jej źrenice rozszerzyły się z tego samego powodu. Jej przyjaciel w przeciągu kilku lat ich znajomości spotykał się już z wieloma kobietami, ale nigdy nie udało mu się być w związku na dłużej niż kilka miesięcy. Jej marzeniem było, by ten znalazł swoją wybrankę i zwyczajnie był z nią szczęśliwy.

Może to wreszcie ta?

– No dalej, opowiadaj o niej. Chcę wiedzieć wszystko.

Rudowłosa mimowolnie przypomniała sobie, jak jakiś czas temu jej rodzina wypytywała ją o podobne sprawy. I wtedy uświadomiła sobie, że Lou jeszcze mógł przebywać wtedy z Vivienne. Jej humor znacznie się pogorszył, ale nie dała tego po sobie poznać, by nie martwić Carlosa.

– Ma na imię Gia. Pracuje jako kelnerka w restauracji. Ma świetne poczucie humoru, jest urocza i pachnie kwiatami, ale nie byle jakimi... hortensjami!

Warto wspomnieć, że hortensje były ulubionymi roślinami Brazylijczyka.

– Chyba nie muszę mówić, że jest śliczna? – dodał mężczyzna z rozmarzeniem. – I jest niższa ode mnie! Co rzadko się zdarza.

Ciemnoskóry był kilka centymetrów niższy od swojej przyjaciółki, oboje czasem żartowali ze swojej różnicy wzrostów.

– Pokaż mi lepiej jej zdjęcie, a przy okazji... kiedy ją poznam?

– Jak najpóźniej, jeszcze ją wystraszysz.

– Myślę, że o wystraszenie jej ty postarałeś się już wystarczająco – uśmiechnęła się rudowłosa i poklepała bruneta po ramieniu.

Pelia podała Carvalho kubek z gorącym napojem i pokierowała go w stronę salonu.

Rozmowa o Gii i spotkaniach z nią trwała dobrych kilka godzin. Ten czas minął przyjaciołom na żartach, uśmiechach, dobrym jedzeniu i całej masie szczerości.

Gdyby tylko tak ta szczerość przychodziła łatwiej w stosunku do pewnego Anglika... Loughty byłoby zdecydowanie lżej.

Wieczorem, gdy błękitnooka miała zamiar kłaść się do łóżka, na które czekała przez calutki dzień, coś niespodziewanego wydarzyło się.

Irlandka przebrana w swoją ukochaną piżamę, którą dostała kilka lat wcześniej od rodziców, zdejmując sporych rozmiarów, czarne okulary, które czasem zakładała do dłuższego czytania, usłyszała dźwięk przychodzącego połączenia.

Kobieta będąc niezwykle zdziwiona i zaspana, ledwo znalazła swój telefon, przewracając wszystkie rzeczy, znajdujące się na stoliku kawowym przed nią.

Nie wiedząc nawet, kto dzwonił do niej o tak późnej godzinie, odebrała telefon.

– Tak? Słucham? – zapytała nieznajomą osobę, zaspanym tonem, przecierając zmęczone oczy.

– Cześć, Pelia. Tutaj Lou.

Wtedy w głowie rudowłosej zapaliła się lampka i jakby w mgnieniu oka, zdobyła się na pobudzenie swojego organizmu. Kobieta szybko wyprostowała się, poprawiła swoje nieułożone, długie włosy, opadające częściowo na jej twarz i zaczęła mrugać kilkakrotnie oczami, by obraz stał się bardziej przejrzysty.

– Och, to ty. Przepraszam, ale nie spojrzałam nawet, kto dzwonił. Wiesz może, która jest godzina?

– Zbliża się dwudziesta trzecia... – odparł bez zawahania. – O, nie. Czy ty już spałaś? Obudziłem cię?

– Jeszcze nie, ale... – błękitnooka miała zamiar opowiedzieć Anglikowi całą historię, ale w porę się opamiętała. – Nieważne. Coś się stało, zazwyczaj nie dzwonisz o tej godzinie?

Pracownica kwiaciarni dopiero po usłyszeniu swoich słów, zdała sobie sprawę, że zabrzmiały one co najmniej szorstko.

W mojej głowie brzmiało to lepiej...

Nie, to znaczy tak. Chciałem z tobą porozmawiać o tej sytuacji z dzisiaj. Wyszło... nie oszukujmy się... średnio.

– Nie przejmuj się, to nic takiego – odrzekła Pelia bez większego zastanowienia.

Jednak na myśl o tym, że Louis spędził z Vivienne kilka godzin, zamiast niej, Loughty poczuła nagłe i mocne ukłucie w klatce piersiowej. Nigdy jeszcze nie doświadczyła takiego uczucia, dlatego trudno wyobrazić sobie zdziwienie, jakie w tamtej chwili jej towarzyszyło.

– Może dla ciebie, Pelio, ale dla mnie to ważne – kontynuował Tomlinson. Mężczyzna miał do siebie spory żal, dlatego tym razem postanowił działać. – Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. To my byliśmy umówieni. Ja i ty. Nawet nie wiesz, jak smutno było mi, gdy usłyszałem, że jednak nie pójdziesz z nami.

Loughty uśmiechnęła się promiennie na myśl, iż Anglik również podzielał jej odczucia. Jednakże szybko w jej głowie zrodziło się pytanie: Skoro było mu przykro, dlaczego z taką łatwością poszedł z Vivienne?

– Pozwól, że będę z tobą zupełnie szczery – zaczął. – Wyszedłem z kwiaciarni z Vivienne tylko dlatego, że powiedziałaś, że dobrze się znacie. Nie chciałem sprawić jej przykrości ze względu na Ciebie.

Rudowłosa poczuła jak przez całe jej ciało przechodzi fala ciepła. Miała wrażenie, że jest jak te wszystkie nastolatki z seriali młodzieżowych. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jakiej wielkości kamień spadł z jej delikatnego, niedoświadczonego miłością romantyczną, serca, na te wieści.

– Ach, tak? Mi wydawało się, że polubiłeś Vivienne – Irlandka uśmiechnęła się uroczo, zapominając, że rozmówcy nie było przy niej.

– Zanim powiem, co o niej sądzę, wytłumaczysz mi wreszcie, kim ona dla Ciebie jest?

Kobieta podrapała się po brodzie w zamyśleniu, nie do końca wiedząc, jak odpowiedzieć na to pytanie.

– To skomplikowane. Zdecydowanie to nie temat na telefon. Jedyne, co mogę powiedzieć to, że nie jest moją przyjaciółką.

– Uf, to dobrze, tak czułem. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to mówisz – mówił z radością. – To były tylko trzy godziny, ale to były chyba trzy najbardziej męczące godziny w moim życiu. Nie wiem, jak ty z nią wytrzymujesz. Ona ciągle mówiła tylko o sobie, a co gorsze, nie rozumiała mojego sarkazmu...

– Och, to największa zbrodnia – zaśmiała się Loughty, słysząc rozluźniony głos swojego rozmówcy. Bardzo przepadała za słuchaniem jego aksamitnego, ale równocześnie delikatnego głosu, który dla uszu rudowłosej był jak lekarstwo.

Czasem zastanawiała się, czy z takim pięknym głosem, Louis kiedykolwiek próbował śpiewać. Jakakolwiek byłaby odpowiedź, Irlandka była pewna, że Tomlinson śpiewałby świetnie.

– Wiesz, co. Mam świetny pomysł. Zapraszam Cię... tym razem tylko Ciebie i nie przyjmuję żadnej zamiany. I po raz pierwszy to ja ci coś pokażę, ty nie będziesz miała pojęcia, gdzie pojedziemy – oświadczył Lou pewnie, nawet nie oczekując odmowy.

Pelia pozytywnie zadziwiona, uśmiechnęła się do telefonu i spojrzała na wyświetlacz, zastanawiając się, co takiego ten Anglik mógł wymyślić.

– Dobrze, z chęcią z tobą pojadę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro