1. I don't care who you are (Larry)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Znacie to uczucie? Jestem pewny, że tak. Każdy przecież ma tego sławnego kumpla, który jest super przystojny, mądry i ma większego penisa. Na pewno. Otóż ja mam tak samo. Mój najlepszy przyjaciel jest gwiazdką naszej szkoły. Kapitan drużyny koszykarskiej, guru połowy facetów w szkole i młody Apollo dla wszystkich dziewczyn. No dobra, dołączcie mnie do tego grona wielbicieli loczków, dołeczków i tuszu na jego skórze. Jestem nienormalny, ale kto w tym świecie jest normalny? Chyba nikt. W każdym razie - nie jestem ani sławny ani pożądany. Znaczy się byłem obiektem westchnień jakoś tak w pierwszej klasie, dopóki nie przyznałem się do bycia gejem. Nie było tak źle. O dziwo kumple loczka jako pierwsi mnie zaakceptowali. Więc reszta szkoły zrobiła to samo. Teraz jestem szczęśliwie, niefortunnie, zakochanym gejem z małym braniem. Czy ja jestem brzydki?! Chyba nie. Codziennie o siebie dbam, myję twarz, zęby i nawet się golę! Bo ja mam co golić! Ha! Jeden zero Harry! Jednak pomińmy temat brody mojego loczka. Choć to nie jestem mój loczek, ale to pomińmy również, ok? Wracając, właśnie skończyłem lekcje i czekam na pana wszystkie-laski-moje. Czemu czekam? Bo sobie ubzdurał, że zawsze będzie ze mną wracał do domu. ZAWSZE, nawet jeśli ja kończę później, to on na mnie czeka. Rozmawiamy, chyba lubi ze mną gadać. Zawsze wtedy się uśmiecha, tym samym ukazując mi swoje cudne dołeczki, w których mam ochotę wyssać malinki, żeby zaznaczyć, że to cudo jest moje. Jednak to tylko nocne fantazje i niech tym pozostaną. Opieram się o murek przy szkole, patrząc w ziemię, kiedy nagle ktoś rzuca się na mnie.
-Loueh!-wesoły głos Harryego rozbrzmiewa w całym moim ciele. Czuję się jak na haju, kiedy jest tak blisko. Czuję zapach jego perfum. Trochę za ostrych nie mniej jednak idealnych dla niego.
-Hej Harreh-uśmiecham się w jego kark, głaszcząc jego plecy. Czekoladowe loki smyrają mój policzek. Mam gdzieś to, że chłopak jest ode mnie wyższy o ponad głowę. Pff i tak to ja mam większą i seksowniejszą dupę. Dwa zero Styles!
-Idziemy dzisiaj do mnie czy do ciebie?-pyta, puszczając mnie-Moja mama upiekła ciasto, a tak poza tym pytała, kiedy znowu wpadniesz, bo nie ma z kim obgadywać pani Hellin-zaśmiał się cicho, poprawiając swoje włosy. Czemu on tak cudnie wygląda? Zawsze jest taki...nie ważne.
-Możemy-kiwam głowa na zgodę, posyłając mu mały uśmiech, zanim staje blisko niego tak, że mogę zobaczyć szycia na jego koszuli. Pochylam się i wkładam wypadające z torby zeszyty znowu na ich miejsce-Pilnuj swoich rzeczy, Styles, bo cię znowu okradną- śmieję się, delikatnie uderzając jego tors, zanim się odsuwam. Harry porusza się niespokojnie. No tak, jestem za blisko. Jeszcze posądzą go o bycie gejem. Nie mogę mu tego zrobić. Wymieniając się długimi spojrzeniami i uśmiechami, zmierzamy w kierunku wyjścia z szkoły. Wesoło rozmawiamy o dzisiejszym dniu. Oczywiście loczek ma więcej do powiedzenia, jednak nie narzekam. Kocham barwę jego głosu. Mógłbym go już zawsze słuchać.
-....Lucy organizuje imprezę w sobotę. Mam zaproszenie. Chcesz iść?-zadaje mi retoryczne pytanie. Obydwoje wiemy, że nie chodzę na imprezy. On myśli, że to dlatego, iż nie lubię alkoholu. Gówno prawda. Nienawidzę patrzeć, jak się obściskuje z przypadkowymi laskami. Nienawidzę tego bólu w piersi, że to nigdy nie będę ja. Nigdy nie będzie mi dane zakosztować tych pełnych warg. Wzdycham cicho- Poza tym umówiłem się na jutro z Natalie..-auć-...wydaje się spoko...-małe pęknięcie-...do tego te jej kształty...-mała wyrwa. Idioto, gadasz z gejem, który leci na ciebie, czego oczekujesz?
-Hej!-nagle dalszą część wypowiedzi Hazzy przerwał męski krzyk. W tym momencie chciałem mu dziękować, kimkolwiek był. Odwracamy się na komendę, a w naszym kierunku biegnie jeden z kumpli loczka. Chyba ma na imię Dean, czy jakoś tak. W każdym razie jest to wysoki, troszkę niższy od Harryego blondyn z ładnym uśmiechem. Zatrzymuje się przy nas, głośno dysząc. Musiał nas szukać. A to niespodzianka.
-Co jest Dan?-zapytuje loczek ze sztucznym uśmiechem. Wspominałem, że nie lubi, kiedy ktoś mu przerywa rozmowę ze mną? Nie? Mój błąd. Nienawidzi, kiedy przerywa się mu wymianę zdań na linii ja on, raz ktoś to zrobił. Wtedy myślałem, że zajebie tego biednego chłopaka.
-Hey Haz...właściwie ja nie do ciebie-wymamrotał, rumieniąc się delikatnie. Wtedy spojrzał na mnie. Zrobiłem wielkie oczy i wskazałem siebie palcem.
-Że do mnie?- okej, czy to ukryta kamera? Kątem oka spojrzałem na chłopaka o butelkowych oczach, jego oblicze stało się twarde jak skała. Rysy wyostrzyły się, a spojrzenie zamrażało każdego w promieniu pięciu kilometrów. Jednak Dan tego nie dostrzegał, patrząc na mnie cały czerwony.
-Tak, Louis. Do ciebie-posłał mi mały uśmiech, zanim zaczął szperać w plecaku. Po chwili wyciągnął z jednego z zeszytów białą kopertę-Ummm...-stał się jeszcze bardziej czerwony, po czym wręczył mi to co trzymał w dłoniach.
-Huh?-wytrzeszczyłem oczy na widok swojego imienia i nazwiska.
-Czy...mógłbyś to przeczytać w domu? Proszę?-zapytał, cały czas wpatrując się w swoje buty.
-Okej?-posyłam mu niepewny uśmiech.
-Dziękuję!-wręcz krzyczy. Po tym robi coś, czego bym się po nim nie spodziewał. Przytula mnie. Zupełnie jakby zapomniał o Harrym. Ściska mnie mocno. Nagle zostaję wręcz wyrwany z jego objęć, tylko po to, żeby wpaść w inne, znajome ramiona.
-Coś jeszcze Dan?-Harry wręcz pluje jadem.
-Nie to wszystko. Louis?-podnoszę na niego wzrok-Daj mi znać, dobrze?-mamrocze, po czym szybko odchodzi. Co? O co mu chodziło? Próbuję się ruszać, lecz ktoś mi przeszkadza. Wielki garb na plecach.
-Harry-mówię, chcąc się uwolnić, jednak on tylko mocniej mnie ściska. Wzdycham. Wiem, że nie wygram z nim. Dalego stoję wręcz wchłonięty w Harry'ego. Nie za bardzo wiem, co go ugryzło. Przecież to tylko znajomy. Kiedy w końcu mnie puszcza, nic nie mówi. Poprawia swoją idealną fryzurę i rusza w kierunku swojego domu. Zostaję sam na placu. Co się właśnie stało? W dłoni ściskam list. Droga do domu już nie jest taka sama.

Wieczorem, po wykąpaniu dziewczynek i umyciu siebie, zasiadam na łóżku chwytając list. Biorę dwa głębokie oddechy. Walczyłem z chęcią napisania do Harryego. Do tej pory nie wiem, co go ugryzło. Kręcę głową i otwieram kopertę. Wyciągam kartkę złożoną na pół. Otwieram ją, po czym zaczynam czytać.

Drogi Louise!
Umm to brzmi tak strasznie tandetnie. Czuję się dziwnie pisząc do ciebie list, jednak nie mam innej możliwości rozmowy z tobą. I tak samo danie ci tego listu dużo mnie kosztowało.(Tak zakładam, znając sam siebie) Jednak nie o tym chciałem z tobą porozmawiać! Jeśli mogę to nazwać rozmową. Mam nadzieję, że tylko ty czytasz ten list.(i że nie ma tam Styles'a)
W każdym razie chciałbym cię prosić o pomoc. Tak, potrzebuję twojej pomocy.
Idę na randkę z takim jednym chłopakiem i..

Aż się oplułem własną śliną. Dan jest gejem?! O mój laptopie!

...potrzebuję rad od ciebie. Musisz mi pomóc! Nie wiem co robić! Gdzie go zabrać i co ubrać! W ogóle nie wiem co robić! Proszę pomóż mi! :(
Jeśli to nie problem, możemy się spotykać po szkole przez cały tydzień? Pomógłbyś mi znaleźć odpowiednie miejsce? Proszę!
Eh pewnie mi nie wierzysz?


Ni chuja. Nie wierzę w to.

Jednak to prawda! Chłopak, z którym chce wyjść, nazywa się James i chodzi do naszej szkoły! Nawet go znasz, często jecie razem lunch. To taki blondyn z złotymi oczami.

A no fakt. Jest ktoś taki.

Proszę zgódź się!
Przyjdź na jutrzejszy trening i wtedy porozmawiamy, dobrze?
Tu masz mój numer: 209 399 408
Pisz jak coś.
Z góry dziękuję Louis.

p.s Wiesz, że Harry często o tobie mówi?

Teraz to się oplułem i to mocno. Harry o mnie mówi? Niemożliwe. Przecież jestem tylko jego nudnym kumplem. Pokręciłem głową, odstawiając kartkę papieru na stolik. Rzuciłem się plecami na miękkie poduszki. Dłonią wymacałem telefon. Odblokowałem, sprawdzając czy nie mam żadnego powiadomienia, czy może widomości od loczka. Zero. Niczego nie było. Westchnąłem, odkładając aparat. Zwinąłem się w małe burito z koca, po czym zasnąłem.




Lekcje minęły mi nad wyraz szybko. Harry nie oderwał się do mnie od wczoraj i nie powiem, to dziwne. On zawsze ze mną rozmawia. Nie umie beze mnie żyć. Tak mówił kilka miesięcy temu. Pokręciłem głową, żegnając się z Liamem. Ruszyłem na salę gimnastyczną. Wszedłem, nie zauważony przez nikogo. Cichutko przycupnąłem na ławce, obserwując chłopaków. Okej no! Gapiłem się na Hazze. Na jego mięśnie, nogi, ramiona i tatuaże. Boże jest taki idealny. Nie mam pojęcia, ile tam siedziałem. Nagle głośny dźwięk gwizdka przeciął mój wyimaginowany świat. Zamrugałem i zacząłem się rozglądać. Mój wzrok spoczął na Danie, który machał do mnie intensywnie. Z cichym westchnięciem zszedłem do niego. Przywitaliśmy się, po czym razem ruszyliśmy do wyjścia ze szkoły. Przed budynkiem hali stał Harry z Zaynem. Szlag. Prychnąłem pod nosem, widać uśmiechniętą twarz loczka. Nagle zielone oczy spojrzały na mnie. Jego oczy powoli zmieniały się w spodki od filiżanek, kiedy minąłem go bez słowa, rozmawiając z blondynem. Nie widziałem wyciągniętej w moim kierunku dłoni. Nie wiedziałem też smutnych oczów Harryego.

W takiej atmosferze minęło półtorej tygodnia. Harry nie odzywał się do mnie, a ja również jakoś nie kwapiłem się do tego. Chociaż tęskniłem za nim potwornie, coraz częściej szukam go wzrokiem na korytarzu, coraz częściej wpatruje się w jego kontakt w moim telefonie. Sam nie wiem czemu tak jest. Nic nie zrobiłem, a on zaczął się ode mnie odsuwać. To bolało i nadal boli. Ostatnie dnie spędzałem z Niallem i Danem, który jednak nie jest w stanie zastąpić mojego jasnego światła. W końcu mam dość. Znowu siedzę w domu i mam ochotę do niego zadzwonić. Nagle twarz Dana ukazuje się na czarnym ekraniku. Odbieram z cichym westchnieniem.
-Słuch..
-Przepraszam!
Co? Marszczę brwi w wyrazie zdziwienia.
-Co?
-Przepraszam! Tak bardzo mi przykro! Ja nie chciałem, Louis! Ja serio cię lubię, ale jak kumpel, jednak cię lubię. Strasznie. Teraz wiem co Haz w tobie widzi.
-Chwileczka...o czym ty pierdolisz?-mówię, wstając z łóżka. Wychodzę z pokoju z telefonem przy uchu, schodzę na dół. Po czym szepcze do mamy, że wychodzę do Dana. Ubieram buty, cały czas słuchając jego niezrozumiałego jazgotu. Wzdycham. Rozłączam się i szybkim krokiem zmierzam do jego domu. Wchodzę bez pukania do środka, witając się z jego mamą. Pokonuję co dwa schodki, tylko po to, żeby dotrzeć do pokoju, który ostatnio dosyć często odwiedzałem.
-Dan, ty kurwiu, mów o co chodzi-warczę, wbijając mu do pokoju. Blondyn siedzi na łóżku i patrzy na mnie wielkimi oczami. Ściągam kurtkę, po czym zasiadam na biurku.
-Louis...
-Gadaj o czym była mowa, bo ni cholery cię nie rozumiem-patrzę na niego z przymrużeniem powiek.
-No bo...-jąka się, a ja nie mam zamiaru mu niczego ułatwiać-TO był zakład ok?! To wszystko! Zbliżenie się do ciebie, polubienie ciebie!-oh...więc tak gramy?-Jednak serio cię polubiłem! Jako kumpla...jednak to nie wszystko...-unoszę brew w geście zdziwienia-...Tak jakby Harry brał w tym udział?-patrzę na niego morderczym wzrokiem. Więc mój przyjaciel też w to grał?-Miał cię pocałować? Tak jakby? Tylko że go ubiegłem...i cię jako pierwszy zagarnąłem tak, że nie miałeś na niego czasu...-teraz to byłem wkurwiony.
-Co miał zrobić?
-Co?
-Pytam się co Harry miał zarobić-warczę, wstając z biurka.
-Pocałować cię.
-Świetnie-mruczę, ubierając kurtkę-Na co czekasz? Ubieraj się. Z tego co pamiętam co piątek Harry chodzi co klubu. Zabierzesz mnie tam, a później się zobaczy-Dan kiwa głową, wykonując moje polecenie. Sam nie wiem jak się czuję. Na pewno mam ochotę urwać tą lokowatą łepetynę, jednak to musi poczekać. Najpierw loczek musi wygrać zakład, który trwa do dzisiaj do północy. W drodze do naszego klubu, Dan mi się tłumaczył. Choć nie słuchałem połowy tego co mówił, to zrozumiałem kilka rzeczy. Po pierwsze serio mnie lubi jako kumpla, po drugie pomogłem mu zdobyć jego chłopaka, po trzecie od ponad tygodnia zżera go poczucie winy. W sumie to dobrze. Przez cały jego monolog nie odezwałem się ani słowem. Sam nie wiem, co miałbym mu powiedzieć. Że czuję się wykorzystany? Śmiechu warte. Każdy mnie wykorzystuje i tylko dla tego nadal mam życie w tej szkole. Nawet Harry mnie wykorzystał. Pomogę mu, jednak ta pomoc będzie oznaczała koniec nas. Naszej przyjaźni. Tak będzie lepiej. Zamykam oczy. Za tydzień kończymy szkołę. Z tego co pamiętam....
-Jesteśmy Lou-z rozmyślań wyrywa mnie głos blondyna. Wysiadam z auta, zostawiając w środku kurtkę. Raz kozie śmierć. Wchodzimy do kluby, omijając Roba, ochroniarza-goryla. W środku jest wszystko to, czego nienawidzę. Tłum ludzi, śmierdzących istot, spragnionych seksu, alkoholu i narkotyków. To pokazuje, jak różni jesteśmy. On to kocha, ja nienawidzę. Przeciskam się między spoconymi ciałami, odzianymi w kuse ubrania. Uwielbiam naturę, on nie jest w stanie wyjechać z miasta na dłużej niż jeden dzień. Widzę paczkę Dana. Wraz z blondynem kierujemy się tam. On potrzebuje kawy, ja herbaty. Dostrzegam go, w dłoni trzyma butelkę z piwem. Do jego piersi przylepiona jest jakaś ładna dziwka. On woli kobiety, ja mężczyzn. On się nie zmieni, ja też. To jedyna rzecz, w której jesteśmy podobni. Podchodzimy bliżej. Biorę uspokajający oddech. Mam tylko jedną próbę. Idę za blondynem. Widzę tylko go. Czas dać się wykorzystać. Kiedy jesteśmy wystarczająco blisko, wymijam Dana, całą zdumioną paczkę, po czym rzucam się na Harryego. Nie widzę tego, jak wszystkim opadają szczęki, nie czuję nic, poza miękkimi ustami mojej nieodwzajemnionej miłości. Loczek nie reaguje, nie winę go za to. Jego malinowe wargi to niebo, raj, spełnienie marzeń. Trzymam mocno jego twarz. Chcę się tym nacieszyć. Jeżdżę językiem po jego ustach, delikatnie szczypię je zębami. Odrywam się od niego, po czym spoglądam w szeroko otwarte zielone oczy. Tak, widzę tam to obrzydzenie. Boli. Jednak taka jest kolej rzeczy. Jestem idealny do bycia wykorzystanym. Czy źle mi z tym? Może. Odwracam się plecami do chłopaka moich marzeń. Tylko marzeń. Przed opuszczeniem zajmowanej przez jego paczkę loży, pokazuję im fucka. Niech się pieprzą. Wychodzę na zewnątrz. Ciężki oddech opuszcza moją klatkę piersiową. Właśnie zniszczyłem najcenniejszą rzecz w moim życiu. Jestem mistrzem. Idę przed siebie. Idę, aż w końcu trafiam do całodobowej cukierni, w której pracuje moja mama. Wchodzę z głową spuszczoną w dół. Jestem pokonany. Chyba mam dość. Czemu podejmuje takie, a nie inne decyzje? Czemu jestem gejem, zakochanym w kimś niedostępnym? Czemu moje serce mnie nie słucha? Czemu jest tak głupio uparte?
-Louis, synku co ty tutaj....
-Gdzie chciałaś się przeprowadzić?
To koniec nas. Chociaż nigdy nie było nas. Nigdy nie było Louis i Harry. Zawsze był Louis, ten kujon i Harry, ten hot. Nigdy nie było i nie będzie nas. Mam nadzieję, że oddasz moje wykorzystane serce. Po co ci coś, co jest zużyte? Przecież ty lubisz tylko nowe rzeczy, prawda Harry?





6 i pół roku później.
6 lat od kiedy serce nie raczyło wrócić do swojego właściciela.
6 lat bycia samotnym w tłumie ludzi.
6 lat naprawy siebie.
6 lat na nic...a może nie?




-Jestem z ciebie taka dumna, Louis!-chlipie moja mama w moją koszulkę.
-Mamo...no już...przecież to nic wielkiego -uśmiecham się do niej, mocno ją do siebie tuląc.
-Mój synek jest nauczycielem. W końcu spełniłeś swoje marzenie!-jedno z niewielu marzeń, które się spełniły. Cały czas się uśmiecham, w jednej ręce ściskając dyplom, a w drugiej moją mamę.
-Tak mamo, jestem. I nawet mam już pracę. Chodzenie na staż się opłaciło-mówię cicho. Jay piszczy niczym nastolatka, po czym całuje mój polik.
-Idziemy dzisiaj do tej nowej restauracji, gdzie przygotowują jedzenie przed tobą! I nie ma, że za drogo! Oszczędzałam na tą chwilę! Masz godzinę, mój ty homosiu!
-Mamo!-krzyczę na nią z uśmiechem na ustach, jednak ona już uciekła do swojego pokoju. Kręcę na to głową. Kocham moją mamę, ale nie powinna na mnie wydawać tyle pieniędzy. Po przeprowadzce do Nowego Jorku było nam ciężko. Mama nie mogła nigdzie znaleźć pracy, jednak się jej udało po pół roku. Ja poszedłem do szkoły i do dorywczej pracy, przez co udawało się nam jakoś żyć. Kilka lat temu Jay dostała awans, przez co nie musiałem już pracować i mogłem skupić się na szkole. Dzięki mojemu nauczycielowi aktorstwa zapragnąłem zostać nauczycielem. Choć to nie tylko przez niego, kocham dzieci. Powinienem jakieś zaadoptować za kilka lat. Uśmiechnąłem się do swoich myśli. Tak, adoptuję dziecko do niekompletnie rodziny. Tak, nie mam nikogo. Nie mogę z nikim być. Żaden mój potencjalny partner nie ma loków, dołeczków, czy zielonych oczu. Tak, nadal go kocham. Jednak to zamknięty rozdział. Jakie to pojebane. Skończyłem studia, jestem dorosły, a nadal jestem na zabój zakochany w moim byłym przyjacielu. Życie, czemu tak mnie karzesz?! On pewnie ma żonę, piątkę dzieci, pieprzony napaleniec, i świetnie płatną pracę. Jego dzieci są piękne....z tymi dołeczkami i loczkami i...stop! Nie ważne. Nie ma tematu. To nadal boli, choć mniej niż te lata temu. Już nie czuję tej pustki. Choć nadal we mnie jest. Wzdycham. Chwytam telefon. Tak, na tapecie nadal jest jego zdjęcie, na którym całuje mój policzek. I tak, zerwałem kontakt z każdym z Anglii. Dobra, poza Danem i jego chłopakiem, Nicholasem. W ogóle mam zaproszenie na ich ślub. Hmmm chyba się pojawię, ale tak łyso samemu. Mam czas. Całe pięć miesięcy. Kogoś znajdę! Najwyżej zabiorę znajomą lesbijkę. Tak, to dobry plan!
Przez całą drogę do restauracji muszę uspokajać moją mamę. Boże, ona cały czas płacze ze szczęścia. God, why? Kiedy w końcu siadamy przy stoliku, kobieta uspokaja się i zaczynamy miłą pogawendkę pod tytułem „Który facet ci się podoba Lou?". Niestety w takim bogatym lokalu nie ma nikogo, na kim mógłbym zawiesić oko.
Włosy koloru gorzkiej czekolady nagle migają mi przed oczami. Kręcę głową. To niemożliwe. Chyba mam schizy albo coś. Po chwili podchodzi do nas wysoki jak dąb kelner, który mówi nam, iż za chwilę pojawi się dwójka kucharzy.
-Czemu dwójka?-dziwię się.
-Każdy nasz gość ma swojego kucharza, drogi panie-Hiszpan posyła mi miły uśmiech, po czym odchodzi z naszą butelką wina.
-Lou! A co o nim sądzisz?-szepcze moja mama, na co przewracam oczami.
-Nic nie sądzę-odpowiadam, biorąc mały łyczek czerwonego wina.
-Ma niezłą dupę, synek. Taką jędrną.
-Mamo! Daj spokój-mamroczę, podając jej kartę-Za chwilę przyjdą kucharze i co wtedy? Będziesz świecić oczami-Jednak to nie Jay świeci oczami, tylko ja. Serio, nigdy nie brałem na poważnie tego, kiedy mówił mi, że zostanie kucharzem. Na boga! On powinien być modelem! A nie kucharzyną, która właśnie smaży mi kurczaka. Zmienił się. Bardzo się zmienił. Nie ma już moich kochanych loczków. Krótka czupryna zdobi jego idealną głowę, dzięki temu lepiej widać jego doskonale zarysowaną szczękę. Boże, jest taki przystojny. Pomimo tego, iż ściął włosy, to nadal nosi chustę, którą mu dałem na piętnaste urodziny. Jego zielone oczy są skupione i wpatrzone w martwe mięsko na patelni. Po chwili dorzuca świeżo pokrojone warzywa. Wszystko miesza, po czym dodaje przyprawy. Moje ulubione. Wiem to, tego zapachu nie da się z niczym pomylić. Pamięta. Nawet jeśli minęło sześć lat, on pamięta. Sam nie wiem, kiedy zaczynam się do niego uśmiechać zza swojego kieliszka. Jay prowadzi luźną rozmowę z drugim kucharzem, mając mnie gdzieś. To w sumie dobrze. Nie chcę, żeby widziała jak się nim zachwycam. Bo moje oczy na pewno nie wyrażają niczego innego, tylko czysty zachwyt. Obserwuję ruchy jego pięknych nadgarstków i dłoni. Mam na ich punkcie obsesję. Nic się nie zmieniło. Nie widzę tego, jak się na mnie patrzy, nie widzę tego, że jego oczy wyrażają to samo, co moje. Nie widzę tego, iż on też tęsknił. Sam nie wiem, kiedy znajduję się na zewnątrz wielkiego budynku. Po skończonym posiłku, który był niebem, Jay postanowiła zamówić jeszcze deser. Przystałem na to, jednak potrzeba papierosa jest siłą wyższą. Takim sposobem stoję niedaleko ciepłego budynku, paląc piątą fajkę dzisiaj. Spoglądam w niebo. Nie widać gwiazd, jednak to mi nie przeszkadza. Ani trochę. Myślę o nim. Heh. Nic nowego. Zawsze o nim myślę. Kiedy śpię, kiedy płaczę, kiedy piję, kiedy tańczę z Niallem, kiedy słucham muzyki, kiedy chcę znowu czuć się kochany. Eh dość tego. Wyrzucam niedopałek na ziemię, odwracam się z zamiarem powrotu do środka, jednak zderzam się z szeroką klatką piersiową. Lekko odbijam się od niej, jednak jego silne ramiona trzymają moja talię. Skąd wiem, że to on? To może dziwne, ale pamiętam jego zapach. Podnoszę głowę. Wtedy je spotykam. Moje małe niebo w kolorze zieleni. Harry patrzy na mnie. Patrzy w moje oczy z czymś, czego nie jestem w stanie pojąć. Kręcę głową. Nie powinienem się tak w niego wgapiać. To niegrzeczne. Chce się uwolnić, muszę się uwolnić.
-Louis.
Jedno słowo w jego ustach działa lepiej, niż krzyki moich znajomych czy mojej matki. Nadal to potrafi. Po pieprzonych sześciu latach nadal tak na mnie działa. Zamieram, po czym znowu na niego spoglądam.
-Harry-posyła mi piękny uśmiech. Zupełnie jakby jego imię w moich ustach brzmiało jak coś cudownego.
-Powtórz to, proszę-szepta w moją szyję, przytulając mnie niczym swój najcenniejszy nóż.
-Harry-uścisk staje się wręcz stalowy- Harry...-przeciągam literkę 'y'. On mruczy w moją szyję-...Harry...-wielka gula rośnie w moim gardle. Ciepło zbiera się pod powiekami. Ciemnowłosy zachowuje się tak, jakby chciał mnie wcisnąć w siebie tak, żebyśmy stali się jednością. Nie, żebym miał coś przeciwko.
-Tęskniłem za tobą.
-Harry...
-Każdego cholernego dnia, przez dwa tysiące trzysta czterdzieści dni, umierałem z tęsknoty za tobą-Czyli nie tylko ja liczyłem dni? Oh Haz...przytuliłem go mocno. Miałem gdzieś to, jak wyglądamy-Pisałem do ciebie, dzwoniłem, szukałem cię. Nikt nie chciał mi powiedzieć gdzie jesteś. Nikt nie chciał powiedzieć gdzie jest cały mój świat-coś ciepłego spłynęło po mojej szyi-Widzieli co mi jest, widzieli i nie reagowali. Nie widzieli mówili. Mówili. Kłamali. Każdy kłamie. Gdzie byłeś Lou, kiedy cię potrzebowałem? Gdzie byłem ja, kiedy ty mnie potrzebowałeś? Nie było mnie, kiedy cię bili, nie było mnie...-ukryłem twarz w jego ramieniu. Skąd on wie...? Miał się nigdy nie dowiedzieć-...Tak strasznie przepraszam. Przepraszam, że nie byłem lepszy. Wybacz mi. Ja...próbowałem bez ciebie. Przez dwa lata próbowałem zapomnieć. Nie byłem w stanie zapomnieć mojego powietrza-długie palce wbiły się w skórę na moich plecach-Gdzie byłeś, kiedy cię szukałem? Czemu mnie opuściłeś?-pyta mnie, a ja nie jestem w stanie odpowiedzieć. Teraz, po tylu latach, powód dla którego wyjechałem, wydaje się taki błahy. Tak bardzo nie istotny, a ja czuję się jak idiota. Przebiegam dłonią przez jego plecy. Napięte mięśnie rozluźniają się pod moim dotykiem. Zataczam koła na wystających łopatkach. Po chwili ściskam krótkie włosy pomiędzy palcami. Sam nie wiem co to za pozycja, w której się znajdujemy. Ne pewno jestem za bardzo wygięty w tył, a Harry za bardzo pochylony. Obaj jesteśmy za bardzo zakochani.
-Kocham cię, Harry-szepczę do jego ucha. Nie mam słów. Zielonooki zaczyna mocniej szlochać, po czym przyciąga mnie jeszcze bliżej, choć to niemożliwe. Tkwimy tak przez kilka minut. Głaszczę jego włosy, raz po raz skradając jego ramieniu pocałunek.
-Nie opuszczaj mnie. Mam dość koszmarów-cichy, głęboki głos rozbrzmiewa koło mojego ucha.
-Nie opuszczę.
-Rozmawiaj ze mną, błagam-kiwam głową, znowu całując jego ramię, odziane w biały materiał. Nagle jego głowa podrywa się do góry. Znów patrzymy sobie w oczy. Teraz zieleń w nich jest jeszcze bardziej intensywna. Przenoszę dłonie na jego policzki. Harry przymyka oczy na ten dotyk, wręcz wtula się w moje dłonie. Posyłam mu czuły uśmiech, za co dostaję jeden z piękniejszych uśmiechów z dołeczkami. Chwytam jego policzki. Staję na jego stopach, po czym całuję go. Delikatnie ocieram moje wargi o te jego. Pocałunek jest spokojny. Taki, o jakim marzyłem od dawna. Całujemy się jak nastolatkowie, całkowicie zieloni. Nie ma potrzeby się spieszyć. Możliwe, że za kilka miesięcy będę żałować tego, iż nie spróbowałem. Odrywam się od Harry'ego.
-Chcę tiramisu na deser-Harry wybucha śmiechem wprost w moje usta.
-Jesteś niemożliwy, kochanie.
W końcu wszystko jest tak jak powinno.





-...Żebyście żyli długo i szczęśliwie! Teraz Tom powie parę słów!-śmieje się Zayn, podając mikrofon chłopakowi, którego nie znam. Siedzę obok Harryego na ślubie Dana i Nicholasa. Sam nie wiem jakim cudem jesteśmy tutaj razem. Po pamiętnej kolacji rozmawialiśmy, bardzo dużo rozmawialiśmy. Wyjaśniliśmy sobie wszystko i teraz próbujemy. Tak myślę. Od miesiąca planujemy wspólne mieszkanie, a od trzech się spotykamy. Nie jesteśmy parą, jednak blisko nam do tego. Spoglądam na Hazze. Nie ma jego charakterystycznych loczków, jednak pomimo tego jest cudowny. Nagle on dostaje mikrofon. Nie słucham słów, tylko jego głosu. Przymykam oczy. Kocham ten głos.
-Nie jestem dobry w przemowach, dlatego...Loueh mnie wyręczy!-krzyczy z śmiechem. Nagle wszyscy na mnie patrzą. Haz podaje mi mikrofon, uśmiechając się słodko. Prycham na to. Biorę głęboki oddech, po czym spoglądam na parę młodą.
-Hej wszystkim. Część z was mnie kojarzy, a część nie, jednak to nie istotne. Dzisiaj jest ślub naszych kumpli. Kumpli, którzy są ze sobą od trzeciej klasy liceum, a dzięki komu?-cisza, mój uśmiech tylko się powiększa-Dzięki mnie. On...-wskazuję na Dana-Nie umiał wymyślić jakiejś sensownej randki, a on...-tutaj pokazuję na Nicholasa- Prze pięć godzin wybierał ubranie i nie mógł się zdecydować czy czerń, czy może czerń. Daję słowo. Jak z babą-zaśmiałem się-Wtedy nie przypuszczałbym, że za sześć lat będą małżeństwem! Nigdy, przyrzekam. Jednak stało się i bardzo dobrze. Krążyli wokół siebie przez kilka miesięcy, więc moją rada i życzeniami dla was kochani...jest to żeby nigdy nie odkładać na jutro czegoś co można zrobić dzisiaj-uśmiecham się do nich tak szeroko, że aż twarz mnie boli-Żyjcie jakby jutra miało nie być, kochajcie się jak szaleńcy i bądźcie sobą, nie ważne jak trudno jest. Dziękuje i kocham was-kłaniam się, a ludzie klaskają i śmieją się. Nagle duża dłoń ląduje na moim ramieniu. Zostaję odwrócony, po czym ciepłe usta lądują na tych moich. Odruchowo chwytam krótkie włosy, należące do Hazzy. Nagle ludzie milknął, wpatrując się w nas. Po kilku sekundach odrywamy się do siebie. Patrzę w jego oczy i uśmiecham się jeszcze szerzej.
-Louis.
-Harry.
-Lewis.
-Harold-chichotam na jego minę.
-Zostań moim chłopakiem.
-Zostanę twoim chłopakiem, idioto-nie daję mu dojść do słowa po tym, jak po raz kolejny go całuję. Jestem pewien, że nie ostatni. Znowu ludzie krzyczą, śmieją się i są szczęśliwi. Tak samo jak ja. Nareszcie ma to, czego potrzebowałem.
-Kocham cię, Lou-szepta w moje usta. Znowu toniemy. Tym razem nie osobno, tym razem mamy siebie. Mamy nasze światełka w tunelu. Nie zginiemy. Nie zginiemy, bo będziemy trzymać nasze dłonie.




________________

I! Oto pierwszy :3 proszę o komentarz, gwiazdkę lub to i to

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro