Uśmiech (Lapidot)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

//Lapis\\

Obudził mnie już znajomy mi, piskliwy głosik mojej uroczej współlokatorki - Perydot.

Większość osób stwierdziłoby, że irytujące są te jej krzyki i nagłe wybuchy. Ale nie ja. Przyzwyczaiłam się już do tego i zielony klejnot stał się częścią mojej rutyny. Była ze mną po przebudzeniu (najczęściej to ona mnie budziła), podczas śniadania (czasem próbowałyśmy jeść), po południu, wieczorem i gdy kładłam się spać, to ostatnim słowem jakie słyszałam było jej urocze "dobranoc Lapis".

Może jest dziwne to, że ktoś taki jak ja mieszka z tak energiczną osobą jak Perydot. Ja sama się tego nie spodziewałam, ale jednak. Ona się zmieniła, a ja dalej pozostaje taka sama. Chociaż... Jakby się tak dłużej zastanowić to jasnowłosa zmieniła coś we mnie. Nigdy nie mogę dotrzeć co, ale jednak czuję się inna niż wcześniej.

Podniosłam powieki i przechyliłam się delikatnie w bok, żeby lepiej widzieć współlokatorkę. Wpatrywałam się w nią. Nie odezwałam się ani słowem, przez co zielona wpadła w lekkie zakłopotanie.

-Um... Lapis... No wiesz, już pora wstawać - przemówiła drżącym głosem i próbowała uciec ode mnie wzrokiem.

Dlaczego wszyscy boją się mnie? Czy jestem dla nich taka groźna? Przecież staram się żyć na Ziemi i akceptować wiele rzeczy. A wszystkie inne klejnoty traktują mnie jakoś inaczej.
Gdy milczę i przypatruję się im, wpadają w zakłopotanie, jakby nagle zaczynali rozmowę z obcą osobą.
Ale gdy się uśmiecham... Zachowują się dziwniej. Tak jakby próbowali wykorzystać tę chwilę jak najlepiej. Przeiceż nie jestem spadającą gwiazdą... Dlaczego mój uśmiech tyle dla nich znaczy?

Gdybym mogła uśmiechałabym się zawsze przy Steven'ie, by go uszczęśliwić. Ale dlaczego nie mogę go uszczęśliwiać z normalnym wyrazem twarzy?

Wtedy traktują mnie jak kogoś kto jest w depresji. Jak kogoś, z kim trzeba się obchodzić delikatnie, by nie wybuchnął furią. Ale przecież ja taka nie jestem...

-W porządku - mruknęłam podnosząc się leniwie z hamaka.

Perydot podeszła do rozsuwanych drzwi, otworzyła je i zniknęła za rogiem.

Przeciągnęłam się i ułożyłam delikatnie włosy.

Kocham ciszę. Kocham refleksje, a czasem ich nie nawidzę. Są nieprzewidywalne. Raz mogę dojść do pięknego i słodkiego morału i porady życiowej, a innym razem przypomnieć sobie moment cierpienia... Bólu... Walki i... Nie Lapis. Tego już nie ma. I nigdy nie wróci.

Postanowiłam poszukać mojej niskiej koleżanki, by zająć czymś myśli. W tym celu podrepntałam w stronę rozsuniętych przez nią drzwi i wyszłam.

Dosłownie kilka kroków przed drzwiami wpadłam na nią. A raczej to ona wpadła na mnie, bo szła i zapatrzona w swoje nogi i nie spostrzegła mnie.
Upadła i upuściła dwa białe talerzyki z niewielką ilością umytych warzyw z ogródka. To pewnie miało być śniadanie.

-Nic Ci nie jest? - spytałam i pomogłam jej wstać.

-Umm.. Nie, nie! Wszytko w porządku! Ech, głupie ziemskie kamienie! Plączą się pod moimi nogami kiedy nie patrzę - Perydot najwyraźniej próbowała rozluźnić atmosferę, ale tak w sumie z czego? Nic takiego się nie stało.

Pozbierałam wszystkie warzywa i z powrotem ułożyłam je na talerzach.

-Kurcze, one miały być do zjedzenia... - wymamrotała poddenerwowana blondynka.

-To nic. Umyjemy je i będą jak nowe - powiedziałam, lekko się uśmiechnęłam i zabrałam od niej drugi talerz.

Dziewczyna zauwarzyła mój uśmiech i od razu się rozchmurzyła.

-Tak, masz rację! - krzyknęła energicznie i pobiegła przede mnie.

Ułożyłam talerze na trawie i zaczęłam myć każde warzywo za pomocą swoich "wodnych zdolności". Zielony klejnot przypatrywał się temu ze skupieniem.

Ziemia to nie takie straszne miejscie. Steven miał rację. Przez cały czas się zmienia. W dodatku codziennie mogę odkryć w niej coś nowego, zebrać nowe myśli i dojść do kolejnych wniosków.

W Homeworld nigdy tak nie było. Trzeba było wypełniać rozkazy Diamentów, tych okrutnych władczyń, które miały wszystko na skinienie. Nie było czasu na zebranie myśli, albo przyjemności. Przyjemnością nazywano wypełnianie rozkazów władczyń.

Ale tu jest inaczej. Masz mnóstwo wolnego czasu.

Co prawda... Nie wiem jak jest w Homeworld po wszystkich zmianach, które zapewnił Steven, ale wiem jedno. Nigdy tam nie wrócę. Chodźby opsypali mnie różami, przydzielili orszak, oddali perły i oddawali pokłony to nie. Ja chcę zostać tu, gdzie wszystko się codziennie zmienia. Chcę zostać tu z Steven'em i Perydot.

Nagle ze stodoły dało się usłyszeć ciche kroki. Był to nasz czworonożny przyjaciel - Dyńka. Stworzenie, którego żadna z nas jeszcze nie widziała. Ale starałyśmy się we dwójkę jakoś to zrozumieć.

A ja staram się zrozumieć wszystko na tej planecie. Dlaczego się zmienia, jak się zmienia, co się zmienia... Tyle pytań zostaje bez odpowiedzi. I to jest właśnie najciekawsze. Dążenie do ich rozwiązania.

Gdy skończyłam myć warzywka, przysunęłam delikatnie drugi biały talerz do mojej zielonookiej współlokatorki i zaczęłam chrupać w ustach marchewkę.
Dyńka przytuliła się do mnie. Podgłaskałam ją i oddałam kilka warzyw. Ona też musiała coś jeść.

***

-Lapis, mam super propozycję! - radowała się jasnowłosa.

-Mm? - mruknęłam pod nosem wpatrując się w książkę.

Lubiłam czytać. Wiele osób powie, że telewizja jest o wiele lepsza. W sumie to nie wiem. I jedno i drugie mi się podoba. Ale czytanie ma jakiś urok. Zauroczają mnie ta cisza i spokój, których przy oglądaniu brak.
Jestem tylko ja, kawałek papieru i uczucia zamknięte wewnątrz mnie.

-Steven opowiadał ostatnio o porze roku, która nazywa się wiosna! Chciałabym koniecznie zobaczyć co takiego się zmienia, a sama nie pójdę więc... Masz ochotę na spacer? - spytała i w napięciu czekała na odpowiedź.

Wiosna. Brzmi ciekawie. Tego dnia było dziwnie ciepło. Niesamowite jak temperatura może się zmienić w ciągu jednej nocy. Postanowiłam pójść.

-Skoro tak mówisz - zerknęłam w jej stronę i zsunęłam się z kanapy odkładając lekturę.

Zielony klejnocik uśmiechnął się radośnie i zszedł po drabinie w dół. Poszłam w jej ślady u zrobiłam to samo.

Dziewczyna stała już przed drzwiami. Zwarta i gotowa, z naszym pupilkiem w dłoniach.
Podeszłam w ich stronę i rozsunęłam drzwi.
Ruszuliśmy.

Przez większość drogi panowało coś co uwielbiam - cisza. Może dla innych, na przykład Perydot jest to niezręczne, ale ja to lubię.
Oczywiście miło jest gdy ktoś chce szczerze porozmawiać. Ale ja wolę zostać sama ze swoimi myślami, bo nikt tutaj nie chce szczerze rozmawiać.
Tak jak wspominałam... Inni zachowują się dziwnie wobec mnie. Przyzam, trochę mnie to boli, ale czy mam na to jakiś wpływ?
No właśnie.

Przypatrywałam się okolicy. Chciałam dostrzec co jest takiego nowego w tej całej wiośnie. Czym takim zachwyca się Steven. Po prostu chciałam jak zwykle zrozumieć.

Pierwsze co rzucało się w oczy to drzewa. Zima, czyli poprzednia pora roku zepsuła drzewa. Nie były już piękne, zielone, albo chociaż pomarańczowe lub czerwone jak w jesieni i lecie, ale puste. Tak, były po prostu puste. Wszystkie liście rzuciły się na grunt, a drzewa zostały same.
Teraz było inaczej. Listki odrastały, a w jakimś pobliskim sadzie pojawiły się śliczne kolorowe pąki.
Wszystko zrobiło nabrało znów nowych barw. Niebo nie było już zazwyczaj szare i smutne, ale bezchmurne lub przykryte puszystymi białymi jak śnieg chmurkami. Słońce świeciło, a ptaki wydawały z siebie chóralny śpiew, jak gdyby chciało powitać piękną porę roku.

Zielonooka najwyraźniej też była zaskoczona i pochłonięta w oglądaniu "nowego świata". W pewnym momencie odbiegła od ścieżki, po której szłyśmi i zerwała kilka kwiatków. Natychmiast wróciła i pokazała mi je z entuzjazmem.

-Tak, są na prawdę śliczne - mruknęłam i zabrałam od niej bukiecik kwiatów.
Nie miałam odwagi aby powiedzieć jej, że mogą to być gatunki chronione, albo może należą do jakiegoś farmera. Nie obchodziło mnie to teraz. Zgasiłabym cały jej entuzjazm.

Och. Chyba właśnie odkryłam co zmienił we mnie ten klejnot. Ona sprawiła, że zaczęłam interesować się nastrojem innych, a przynajmniej jej. Nie myślałam już tylko o swoim szczęściu, ale o jej szczęściu. Ale to tylko w swoich myślach. Nigdy nie powiedziałam jej tego wprost.

Wreszcie dotarłyśmy do ślicznej łąki, pośród kolejnych drzew i trochę mokrych od rosy kwiatów. Zatrzymaliśmy się tam. A przynajmniej ona tak zrobiła, więc postąpiłam tak samo.

-Uch, Lazuli. M-mam dla Ciebie niespodziankę - odparła nagle - musisz zamknąć oczy.

Westchnęłam, wzruszyłam ramionami i tak też zrobiłam.

Trwało to chwilę, a potem Perydot nakazała mi otworzyć oczy.

Ujrzałam ją siedzącą po turecku na rozłożonym na trawie kocyku. Leżała na nim dyńka, koszyk z warzywami i owocami i kwiatki, które dziewczyna zerwała dla mnie po drodze.

Uśmiechnęłam się do siebie. Perydot wyglądała przez to jakby osiągnęła swój cel.
Podeszłam powoli i przysiadłam tuż obok niej. Wyciągnęłam z koszyczka jakiś owoc. Było to zielone jabłko. Nadgryzłam je.

Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Wpatrywałam się w niebo.

Zrobiła to tylko po to by zobaczyć na mojej twarzy uśmiech. Widocznie jej też na tym zależy, ale jakoś bardziej niż innym...

-Lapis... - przerwała ciszę jasnowłosa.

-Mm? - odparłam cicho.

-Bo ja muszę teraz się szczerze zapytać. Ale obiecaj, że odpowiesz zgodnie z prawdą! - przestrzegła - C-czy Ty... Lubisz mnie?

Głupie pytanie.

-Jak myślisz? - odrzekłam.

Nie odzywała się. Teraz to była niezręczna cisza. Nawet dla mnie.

-No wiesz. Gdybym Cię nie lubiła, nie mieszkałabym z Tobą - odpowiedziałam wreszcie.

Zielony klejnot uśmiechnął się promiennie.

-To dobrze - prawie szepnęła.

Hm... Skoro ona chciała bym odpowiedziała jej szczerze to może ja poproszę o to samo? Zdejmę z siebie nurtujące mnie pytanie...

-A czy ja mogę też o coś zapytać?

-Mów śmiało! Jestem gotowa na wszystko! - zawsze przepełnia ją ta energia...

-W takim razie... Dlaczego wszyscy tak dziwnie się przy mnie zachowujecie? Dlaczego mój uśmiech jest takim "cudem"? Dlaczego nie jesteście przy mnie normalni?

Widoczne było, że straciła całą pewność siebie i znów wpadła w zakłopotanie. Panowała między nami cisza, ale nie tym razem. Nie odejdzie stąd póki nie powie mi prawdy.

-Powiedz co czujesz - rzuciłam prosto z mostu.

W końcu zebrała się w sobie i przemówiła:

-Wieesz... Prawda jest taka... Że... No bo... Ech!! Zależy nam na Twojej radości! Mi zależy... Zawsze wydajesz się taka smutna i zamyślona... Dlatego staramy się Cię uszczęśliwić!! Ja się staram i to każdego dnia..! - wykrzyczała to nagle.

Och. A więc to tak. Zależy jej na mnie. Starałam się to zrozumieć.

-Zależy Ci na mnie, ale czy w tym sensie...? - spytałam. Teraz nawet ja byłam wytrącona z równowagi.

-C-co? W jakim sensie?

Przysunęłam się do niej i spojrzałam jej głęboko w oczy. Na jej twarzy pojawił się kolor zielony. Dopiero teraz dostrzegłam piękno w jej szmaragdowych oczach. Zawahałam się, ale potem uznałam, że opór nie ma sensu. Nie ważne jest to, że nie jestem pewna. Nie ważne jest to, że może kiedyś będę żałowała. Nie obchodzi mnie to. Zależy mi na niej! Przybliżyłam się nagle i złączyłam nasze wargi w pocałunku.

Trwało to chwilę, ale dla mnie się to nie liczyło. Byłam przy niej, a ona przy mnie. Byłyśmy razem, blisko siebie. I to się liczyło najbardziej. Chwila.

Gdy w końcu się od niej oderwałm znów spojrzałam jej prosto w oczy. Ale tym razem z uśmiechem. Tak - promiennym uśmiechem, bo to najwidoczniej ją uszczęśliwiało. Nigdy w życiu nie czyłam się tak szczęśliwa jak w tej chwili. I nigdy się tak nie uśmiechnęłam.

Wyglądała na zdziwioną, zdezorientowaną, może nawet przerażoną. Wypowiedz w końcu jakieś słowo...

-Y..yy.. Lapis... - wymamrotała cała zielona.

-Mm? - mruknęłam i nie przestawałam utrzymywać tej mimiki twarzy.

-T-ty... Bardzo ładnie się uśmiechasz - powiedziała.

Zaczęłam się śmiać. Ona jest taka urocza. Bardzo ładnie się uśmiecham... Nikt mi nigdy nie powiedział nic milszego!

Ona w jakiś sposób chciała wybrnąć z tej sytuacji i też parsknęła śmiechem. Ta chwila też była piękna. Byłyśmy razem i tylko my rozumiałyśmy to uczucie. Coś pięknego.
Przytuliłam się do niej, a ona wtuliła się we mnie.

-Haha... Dziękuję - powstrzymywałam się by znów nie wybuchnąć śmiechem.

Znów nastąpiła cisza. Ale teraz przyjemniejsza niż wszystkie inne. Czułam się jakbym rozmawiała z nią w myślach.

-Wracamy? - spytałam.

-T-tak wracamy - odrzekła wciąż trochę zkałopotana.

Spojrzałam w jej twarz. Czegoś tu brakuje.

-Uśmiechnij się - powiedziałam wesoło, a ta wykonała moje "polecenie". Wyglądała przeuroczo.

Poskładałyśmy koc, zabrałyśmy koszyk, dyńkę, kwiaty i ruszyłyśmy w drogę powrotną. Był już wieczór, świersze cykały, a niebo zrobiło się pomarańczowe od zachodzącego słońca.

Nawet nie wiem kiedy moja ręka wsunęła się pod jej dłoń i między jej palce, a ta złapała mnie jeszcze mocniej...

~~~

No elo moje papużki :3
Mnie się tu nie spodziewaliście, a zwłaszcza o drugiej w nocy, ?
A JEDNAK JESTEM! >:3

Tsa. Wchodzę sobie dziś w projekt tego shota. Było napisane dosłownie pięć słów. A z pięciu słów zrobiłam 2171 :')
Ale ze mnie czarodziej.

Weny nie było. Po prostu sobie weszłam i zaczęłam coś pisać. W połowie wpadłam na tytuł, w którymś momencie wymyśliłam ten mały piknik, a na końcu wpadłam na końcówkę :')

Przez takie wymyślanie na poczekaniu, to shot może się okazać trochę nudny i dynamiczny, ale jakoś to poszło.

NO! Ruszyłam się w końcu i zabrałam za te one shoty! Ale jestem dumna, że zebrałam się w sobie i coś w końcu zrobiłam z tym wattpadem, a nie ciągle nominacje xD

Pomimo tych błędów, które wymieniłam wyżej i trochę braku pomysłu na fabułę, to mam nadzieję, że w jakiś sposób shot był w porządku.

Mam trochę za dużą wyobraźnię, bo w końcówce słyszałam jakby Lapis to wszystko mówiła właśnie tutaj, teraz, do mnie. Czas iść do psychiatry moi drodzy :D

Dobra, tak serio to napiszcie co sądzicie, ale oczywiście rano, bo teraz pewnie śpicie :')

Shot był dla Raven5151! Nie wiem czy jeszcze o tym pamięta, ale co tam! xD
Jedno z kilku zamównień spełnione! YEAH!

W kolejce shoty dla:

Luliczek
WonszWen
Eowina_z_Araluenu

A teraz idę spać, a może pisać kolejnego one shota :')

~Bob

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro