Rozdział 31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

‐ O ja pierdole. - westchnęła ciężko Lara, po czym oparła się plecami o ścianę, a po kilku sekundach podjęła decyzję o zjechaniu po niej plecami, by na końcu usiąść i ponownie zacząć wyklinać na cały świat.

- Przeżyje? - zapytał niepewnie Levi, z obrzydzeniem wycierając dłonie w jeden ze szmacianych bandaży. Przeniosła wzrok na leżącego na blaszanym stole Franza. Był sinoblady, ręce trzęsły mu się tak, że palcami bębnił w metal, a świszczące oddechy brał zdecydowanie zbyt rzadko.

- Prawie się udusił. - mruknęła zmartwiona. - Zobaczymy, jeśli miał zbyt długo niedotleniony mózg to będzie możliwy szereg urazów, na przykład ślepota czy coś.

- Zanim nie zemdlał był wyjątkowo żywotny. - wtrąciła Hanji. - Dużo mówił.

- On zawsze dużo gada podczas ataków. I zwykle bez sensu, jakby...

- Urywki rozmów, i to jeszcze nie takie w jakich uczestniczył. - dopowiedział Levi, po czym zmarszczył brwi. - Pierdolił coś o lekach, pracy przy barwieniu skór i pójściu na szafot.

- A to o ojcu. - machnęła niedbale ręką - O tym gada prawie zawsze. Jak był dzieciakiem powiesili jego tate, i potem Franz wyleciał na ulice. Wygląda na to że był bardzo przywiązany do ojca, pokazywał mi kiedyś jego portrety.

- Jak się nazywał? - ożywił sie Levi.

- Keegan? Tak, chyba Keegan, nazwiska nie znam. - odparła, poprawiając włosy. - Ale pewnie Ollsen, w końcu po kimś Franz ma nazwisko.

Kapitan gwałtownie odwrócił się w stronę nieprzytomnego przestępcy, rzucając mu najbardziej wściekłe spojrzenie jakie w życiu widziała.

- On musi szybko się ogarnąć, bo mamy do pogadania.

- Nie będzie chętny. - oznajmiła wstając, po czym poszła na drugi koniec pomieszczenia, żeby porządnie umyć ręce z resztek krwi. 

- Myślisz, że pamięta że złamałem mu żebro? - zapytał Levi, patrząc w stronę białego parawanu zawieszonego na zardzewiałej rurce, za którym na stole chirurgicznym leżał Franz.

- Nawet jak tak, nie będzie ci miał tego za złe. On uwielbia sie bić.

- Masochista.

- Albo fetyszysta.

- Co kto lubi.

- Nie chciałbyś wiedzieć co on lubi. Ale wracając do tematu, nie oddał ci po tym jak go kopnąłeś?

- Nie, wogóle gdyby nie trzask to bym nie pomyślał że coś mu jest. Zachowywał się jakby nic nie czuł.

- Które to było żebro? - dopytała Hanji, próbując wyczuć złamanie przez koszulkę Franza.

- Trzecie od dołu po lewej. 

- To ja... pójdę mu po jakieś przeciwbólowe. Bierze swoje, ma na receptę i innych nie chce. - pułkownik poklepała mężczyznę po roztrzepanych włosach zdecydowanie za delikatnie jak na nią, i próbując zamaskować to niezręcznym uśmiechem wyszła z pomieszczenia.

- Wiedziałam że jest w jej typie. - mruknęła Lara, bardziej do siebie niż do kapitana. - Masz szczęście że nie obił ci tej ślicznej mordki. - dodała, siadając na skrzypiącym, starym krzesełku stworzonym z kilkunastu stalowych rurek, najprawdopodobniej wydobytych z kosza z odpadkami. Czy ten cholerny korpus był zbudowany z tego co wyrzucała Żandarmeria?

- Wiesz coś o jego rodzinie? - dopytał Levi, kompletnie ignorując to co mówiła dziewczyna. 

- Cośtam wiem, chłop ma talent do takiego lania wody że mówi o nich ciągle, ale dalej ciężko coś z tego wyłapać. - zaczęła, starając sobie przypomnieć wszystkie rozmowy z Franzem z ostatnich trzynastu lat. - Najwięcej oczywiście o ojcu, Keegan Ollsen, mieszkał pod samym murem Maria na kompletnym zadupiu, a potem wyniósł się do Stohess, podobno naprawdę miły facet. Co do reszty mówił coś o kuzynie, ale to taki kuzyn po chuju że nie wiadomo z której strony rodziny. Co do reszty nie bardzo wiem, znaczy wiem że było ich więcej i że cośtam robili, ale ciężko określić kim byli dla niego. Często mówi rzeczy typu ciotka od strony ojca ojca znajomego zza płotu... - machnęła niedbale ręką.

- Znał moją matkę. A ja słyszałem o jego ojcu od niej, i od Kenny'ego. - głos Levia miał w sobie tak ogromne pokłady determinacji, że brzmiał żywiej niż kiedykolwiek wcześniej.

Lara wzięła głęboki oddech, starając się podejść do sprawy racjonalnie, żeby pod żadnym pozorem nie dawać mężczyźnie złudnej nadziei. Przyszło jej to z ogromnym trudem wywołanym z bardzo egoistycznych powodów. Po pierwsze, była nieprawdopodobnie zmęczona emocjonalnie trwającymi od jej pobytu w szpitalu problemami z Erwinem, i za nic nie chciała dopuścić do siebie faktów które podsuwała jej logika. Po drugie, jej rana, mimo że zabliźniona, dziś rwała tępym bólem dużo bardziej niż przez ostanie dni, co dodatkowo ją irytowało.

A po trzecie, najważniejsze; Franz ledwo się pojawił, a już musiała się nim zająć. Oczywiście, gdyby zwyczajnie miał wypadek na sprzęcie nie przywiązałaby do tego aż takiej wagi. Chodziło jej raczej o to, że musiała na niego patrzeć. 

Widziała jak trzęsą mu się ręce i jak dyskretnie wyciera krew spod nosa. Widziała jak dziwnie nieproporcjonalnie zaczął wyglądać, dalej mając szerokie barki, podczas kiedy tak strasznie wychudł. Widziała jak dociskał pięści do uszu, widziała łzy w jego oczach i cierpienie w drżącym głosie. A jednocześnie miała pełną świadomość tego, że ten idiota nasra na te wszystkie objawy jak tylko wciągnie kolejną kreseczkę, że za nic nie pójdzie do psychiatry ani nie zacznie brać leków, a jej będzie wmawiał że czuje się świetnie, mimo że i tak przyjdzie do niej na kolanach płacząc jak bardzo nie chce mu się żyć.

Przeżyła zdecydowanie za dużo czasu w taki sposób, i mimo że gdzieś w głębi serca kochała Franza, pamiętała doskonale ulgę w momencie kiedy przestała mieć z nim kontakt w korpusie treningowym. Zależało jej na nim, był pierdolonym dobrym człowiekiem, ale nie mogła próbować rozwiązywać jego problemów kiedy on nie chciał pomocy. Nie mogła żyć jego życiem którego, mimo wszelkich możliwych środków nie chciał naprawić. Zawsze kończyło się tym, że doprowadzał ją na skraj histerii swoimi akcjami, po czym zapominał o nich na jakiś czas, żyjąc bez brzemienia które pozostawiał jej.

I tak, pomiędzy tymi epizodami był absolutnie przekochany, ale póki nie potrafił poprosić o prawdziwą pomoc, nie zamierzała nad nim szlochać i błagać żeby wykazał jakąkolwiek inicjatywę. A teraz ta pieprzona pętla się powtarzała, prawie miesiąc w szpitalu był przy niej masę czasu i zajął się wszystkim, tylko po to żeby teraz zaćpać przy śniadaniu, zignorować leki i prawie zdechnąć na własne życzenie, kiedy to ona zaczynała trząść się o to czy przeżyje. Nie mogła i nie chciała wracać do tej rzeczywistości, chciała jego szczęścia. Byleby nie kosztem własnego.

Dlatego, mimo że Levi był pełen nadziei, Lara naprawdę nie miała tego dnia siły na poszukiwanie miliona zaginionych krewnych, chociaż w pełni wspierała tę inicjatywę.

- Możliwe że znali się z branży. - powiedziała ostrożnie. - Franz, Keegan i Kenny jakby nie patrzeć obracali się w towarzystwie spod ciemnej gwiazdy, Franz zna Kenny'ego, możliwe że był jakimś wspólnikiem szajki...

- A moja mama?

- Też z branży. Z tego co wiem to ten kretyn nigdy nie był żigolakiem, ale sporo tańczył na rurze w kilku spelunach.

Kapitan oparł się plecami o ścianę, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

- I naprawdę nie wydaje ci się że tego jest za dużo żeby było przypadkiem?

- Nie mówię że nim jest, mówię że może być. Nie chce dać ci nadziei i jej zdeptać, ale powiedz jak ty to widzisz.

Levi nerwowym ruchem poprawił sobie grzywkę, a przez moment musiał układać sobie w głowie myśli, żeby stworzyć sensowną wypowiedź.

- To nie było przypadkowe towarzystwo. - odezwał się w końcu. - Ledwo pamiętam to co mówiła mi mama, bo miałem tylko kilka lat jak zmarła. Pamiętam piosenki. Piosenki w innych językach, które on zna. Mówiła o Keeganie, ale za cholere nie pamiętam w jakim kontekście ani kim był, kojarze tylko imię. Teraz okazuje się że to ojciec Franza.

- Do sedna Levi.

- Chcę wiedzieć kim jestem. - powiedział szybko mężczyzna. - Nie wiem skąd pochodzę, co jest nie tak z moją rodziną, czemu tak skończyliśmy, co w nas takiego jest że mama zabraniała mi komukolwiek przedstawiać się z nazwiska, i póki nie będę nic wiedział, będę czuł się jak bezpański kundel. Chce też wiedzieć coś, cokolwiek o mojej mamie, za mało pamiętam...

- Uważasz go za rodzinę, tak?

- Napewno za znacznie bliższą niż Mikasę.

- Mikasę? - powiedziała powoli Lara, unosząc brwi. - Czy to znaczy, że doskonale wiesz że jesteś spokrewniony z pieprzoną Mikasą Ackerman?

W tym momencie kapitan chyba uświadomił sobie, co powiedział, bo wymamrotał tylko coś, co brzmiało jak "Mamy to samo nazwisko".

- Levi, dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej? Chcesz wiedzieć kim jesteś, to mów mi co wiesz żebyśmy mogli to jakoś razem pozszywać, a nie... A poza tym to czy ona w ogóle wie? Podjąłeś jakąś próbę wypytania jej o to kogo z rodziny kojarzy? - narastająca w Larze frustracja skupiła się głównie na tym, że ani razu nie widziała żeby Levi jakkolwiek rozmawiał z Mikasą. A w końcu był od niej starszy, ona była dzieckiem osieroconym w dzieciństwie i pewnie chciałaby wiedzieć, że ma pieprzoną rodzinę.

- Jest młodsza, poza tym nie chcę żeby wiedziała że coś nas łączy.

- Świetnie, więc sam chcesz wreszcie nie czuć się jak pies z ulicy, ale nic nie powiesz jej? Może ma podobny problem, mówiła że oboje jej rodziców osiedliło się na zadupiu przez prześladowania obu rodzin, nie sądzisz że to jakiś punkt zaczepienia? Nie wiem, jakikolwiek? Nie sądzisz że rodzina powinna móc jakoś się wspierać, być dla siebie w trudnych chwilach i nie wiem kurwa, nie odwiedzić cię w jebanym szpitalu tylko dwa razy-

- Papierosa... - do ich uszu dotarł zachrypnięty szept.

- Nie dostaniesz żadnego peta. - warknęła dziewczyna w stronę Franza, dociskając do skroni zaciśnięte pięści. Miała dość tego pieprzonego dnia, który z każdą sekundą zdawał się coraz gorszy.

- Pierdol... sie...

- Powodzenia w rozmowie z nim. - oznajmiła sarkastycznie.

- Czemu jestem przywiązany? - jękliwie zapytał Franz.

- Bo ci odjebało. - powiedział krótko Levi.

- A ja myślałem że chcesz zabawić się na ostrooo. - ochryple zaśmiał się mężczyzna.

- Oj obaj się kurwa pobawcie. Pobawcie się w nie wiem, grę która nazywa się "porzucamy młodszych członków rodziny, żeby na starość pojebało ich tak samo jak nas, bo w naszej głowie nie ma jakiegokolwiek poczucia odpowiedzialności za ich życia więc hej, piszmy tylko listy co dwa tygodnie"

- Daj spokój. - warknął kapitan. - Odklejasz się Lara, pierdolisz o Erwinie.

- Jebać Erwina. - wtrącił Franz. Dziewczyna z irytacją wstała, i podeszła do niego tym specyficznym kobiecym krokiem oświadczającym, że ktoś sobie przejebał.

- Następnym razem sobie po prostu zdechniesz. - oznajmiła. - Jesteście siebie warci.

- Księżniczkooo, ale żebyś była zazdrosna O MNIE? Przecież ci chłopca nie wyrucham. Poza tym ja mam kurwa...

- Zamknij się. Po prostu się zamknij i umrzyj.

***********************************************************************************************

Levi był święcie przekonany, że przeszłość w końcu przestała trzymać go za nadgarstek swoją zimną, brudną dłonią wystającą z mroku. Teraz jednak zrozumiał, że owa ręka tylko na chwilę się cofnęła, a teraz pochwyciła go ze zdwojoną siłą, i szarpnęła tak mocno, że padł na kolana. Chciał w końcu przestać się opierać, ale jednocześnie nie miał pojęcia co kryje się w ciemności w którą dłoń tak usilnie stara się go wciągnąć. A teraz czuł, że ma jedyną, niepowtarzalną okazję żeby się dowiedzieć.

Jednocześnie wiedział, że może nie wrócić z miejsca, gdzie znów ugrzęźnie jego psychika kiedy wreszcie mrok się rozrzedzi, a wtedy straci inną szansę, o której istnienie nie śmiałby się modlić, gdyby wierzył w Boga. Szanse na przyszłość, na coś, co może się wydarzyć gdy tylko troszeczkę się postara.

Kapitan od lat był przekonany, że zostanie w wojsku na zawsze, aż pewnego dnia poważnie ucierpi i zostanie wysłany na emeryturę do przytułku, albo zginie w paszczy tytana gdy zestarzeje się na tyle, że popełni najmniejszy błąd. Gdyby miał być szczery, wolał nawet drugą opcję. Nie chciał trafić do tego dziwnego miejsca, które finansowało wojsko dla kalek, którymi nie była w stanie zająć się rodzina. Nie mógłby przeżyć faktu, że dożywotnio ktoś musiałby się nim opiekować, a on jest tylko niepotrzebnym bagażem. 

Ale teraz w wizji przyszłości, wyobrażeniu na tyle mglistym i nieśmiałym, że brał je bardziej za żartobliwe marzenia, wolałby nie służyć aż opadnie z sił. W przyszłości zamiast przytułka pojawiał sie niewielki domek, z nienagannie wyszorowaną podłogą i podwójnym łóżkiem w sypialni, może z ogródkiem po którym mógłby biegać Cezar, napewno stojący gdzieś w Stohess. Dom gdzie mógłby mieszkać z Larą, gdyby po latach wypowiedzieli służbę. gdyby dane było im dożyć ten dnia.

Miło byłoby nie musieć walczyć o życie, nie opłakiwać towarzyszy, nie poświęcać na musztrę czasu który mógłby spędzić na próbach bycia przykładnym chłopakiem.

Może to wizja Lary, przy której chciałby do końca życia zasypiać i się budzić, zmusiła go do chwilowego zaniechania prób poznania przeszłości. Tym razem chciał najpierw zawalczyć o przyszłość.

Dlatego zamiast dopytywać Franza kim jest, poszedł za dziewczyną, gdy ta rozgniewana opuściła pomieszczenie. Żeby pokazać że jest ważniejsza niż chęć poznania swojego rodowodu i rozwiania nękających go od zawsze wątpliwości. Na to jest czas, przeszłość w końcu stoi w miejscu. A każda interakcja którą wykona dzisiaj, buduje jego przyszłość, na którą jeszcze ma wpływ. Poza tym Lara zaczęła naprawdę solidnie odklejać się w tym co mówiła, więc pewnie czuła się na tyle źle, że potrzebowała go obok. I będzie obok, a potem razem postarają się przesłuchać Franza, kiedy tylko dziewczyna zbierze siły. Może nawet porozmawiają z Mikasą. 

Obiecał sobie że będzie się starał, i dotrzymywał tego postanowienia na tyle na ile tylko potrafił. 

A jako że nigdy nie był zbyt dobry w wyrażaniu jakichkolwiek uczuć słowami, tylko zrównał się z dziewczyną krokiem, i złapał ją za dłoń. Mimo że Lara nadal wyglądała na w jakiś sposób zagniewaną, nie cofnęła ręki, a nawet lekko odwzajemniła uścisk. Levi zawsze w takich niemych momentach był zafascynowany ich relacją. 

Kiedy Lara coś mówiła, objaśniała, albo sama inicjowała kontakt, mógł sobie pozwolić na obojętność. Ale kiedy postanowiła się nie odzywać, milczenie po jakimś czasie zaczynało go uwierać. Nie miał tak nigdy w relacjach z innymi osobami, wtedy cisza była przyjemna. Ale młodsza siostra Smitha potrafiła wywierać niemą presje, i to do tego stopnia, że po paru minutach cisza przeradzała się w nieznośny, duszący inną osobę stan.

Gdyby miała kiedyś kogoś przesłuchać, prawdopodobnie przesiedziałaby z oskarżonym kwadrans nie odzywając się słowem, a ten po wyznaczonym czasie popłakałby się przyznając do winy.

"Albo to milczenie działa tak tylko na mnie" - pomyślał Levi. W sumie to nie był pewien.

Tak czy inaczej odczuł drastyczną potrzebę nawiązania jakiejkolwiek rozmowy. Ale takiej niedotyczącej żadnego z pobocznych tematów w które zwykle uciekał, a już napewno nie odnoszącej się do jego rodowodu.

- Sam nie dam rady. - powiedział w końcu. Lara zatrzymała się, po czym wyrwała dłoń z jego uścisku, i oparła się plecami o ścianę korytarza, wbijając wyczekujące spojrzenie w kapitana. Ten z kolei szybko upewnił się że nie ma nikogo innego w zasięgu wzroku, i spróbował podjąć zaczętą myśl, ostrożnie dobierając słowa, tak, żeby jego przekaz nie stracił sensu.

- Wróciłem po ciebie wtedy, bo wiem, że nie dam sobie bez ciebie rady. - podjął ponownie myśl. - Poradzę sobie w wojsku i za murami, ale nie dam rady jako człowiek. - przerwał, bacznie obserwując dziewczynę. Jej wzrok nieco złagodniał, delikatnie przekrzywiła głowę zachęcając go by mówił dalej. Levi rozważał czy to zrobić. Po paru dłużących się sekundach wziął płytki wdech, starając sobie przypomnieć jakikolwiek strzępek listu który pisał, albo cytat z heroicznego monologu bohatera 'Krwawej Róży". 

Niestety TAKIE monologi nie były jego domeną. 

- Po prostu jesteś niezbędna w moim życiu. - uciął wypowiedź, mając nadzieję że to wystarczy.

- To masz szczęście że prawdopodobnie nie będziemy zdolni do walki w Stohess, to zawsze jakiś miesiąc życia dłużej. - odpowiedziała sarkastycznie Lara. Faktycznie, oboje technicznie rzecz biorąc mogli używać sprzętu do manewrów. Ale ze względu na obrażenia, bardziej w celu ucieczki niż walki.

- Zależy dla kogo. Beze mnie na linii frontu zginie więcej kadetów.

- Wierz mi, da się to lepiej rozegrać. Może tym razem nikt nie umrze.

- Albo rozwalimy miasto do fundamentów. - dodał kapitan, z niejaką ulgą ze względu na zmianę toru rozmowy.

- Każde miasto da się odbudować, ale zajmij się wreszcie przygotowaniami. Ruszamy pojutrze, a ty zdaje się miałeś w czymś pomagać.

- Zdążę.

- Wlicz to czas na dogadywanie się z Franzem. On potrafi bardzo długo mówić.

- Wolę porozmawiać z tobą.

- Nie ucieknę ci.

- On też nie.

-  Zdziwiłbyś się. Dużo gada, ale ma w zwyczaju uciekać przed problemami. Tak dosłownie, parę razy wyskoczył przez okno. Zamknięte okno.

Gdyby Levi miał w zwyczaju okazywać jakiekolwiek emocje, z pewnością by się uśmiechnął. Jednak tylko lekko uniósł brwi.

- Zamknięte? - powtórzył dla pewności.

- Jeszcze będziesz miał czas go poznać.

- A ty? Co zamierzasz robić w tym czasie?

- Ja... ja muszę jakoś... - przerwała, mrugając kilkakrotnie, żeby się nie rozpłakać. - W jakiś sposób przemyśleć jak utrzymywać Erwina z dala od wszystkich których znam w Stohess, podsunę mu jakiś genialny plan. Poza tym on chce się zatrzymać w naszym starym domu, a tam na pewno dalej jest ta wielka plama krwi na podłodze, musi być, dom wisiał na sprzedaży jakiś czas a potem Franz dostał go jako spłatę długu i dał mi klucze, ale nie byłam tam od tego czasu. Poza tym nie wiem jak spojrzę w oczy tym wszystkim ludziom do których przestałam pisać, myślałam że wtedy zapomnę i łatwiej będzie mi się dogadać z Erwinem i być siostrą którą pamiętał, ale oni ciągle do mnie piszą a ja nawet nie otwieram tych listów, Franz w końcu się zaćpa a ja nie chcę żeby umierał, ale mnie nie słucha... - zrobiła długą przerwę, żeby wziąć wdech. - Kocham Stohess, ale nie mogę się tam tak po prostu pojawić i...

Levi nie był pewien czy skończyła mówić dlatego, że nie wiedziała co dodać, czy dlatego że zaczęła płakać, więc tylko podał jej chusteczkę.

- Nie wiem jak pomóc ci z większością tych rzeczy, ale na pewno mogę domyć tę krew z podłogi. - oznajmił po chwili, a dziewczyna zaśmiała się przez łzy.

- Jesteś kochanym idiotą. Pomogę ci z tym rodem jak się troszkę ogarnę, dobra?

- Mamy masę czasu, martwi nam nie uciekną.

***********************************************************************************************

Nie było czasu. To znaczy tak technicznie to czas był, ale za cholerę nie było nigdzie Franza. Mimo że kapitan za wszelką cenę próbował go spotkać, nie miał okazji zamienić z nim słowa. Gdy Levi szedł przez plac, widział mężczyznę siedzącego na zewnętrznym parapecie któregoś z okien, gdy dobiegł do owego okna (z powodu wciąż bolącej kostki nie używał sprzętu do manewrów), Franz jakimś cudem siedział już na stołówce, a gdy kapitan schodził na obiad, ten kretyn okazywał się być nieobecny, mimo że grupa świadków twierdziła że sekundę temu siedział przy stole.

Kilkukrotnie wbiegał z Mikasą na ten sam korytarz, tyle że z dwóch różnych stron. Wtedy oboje udawali że tylko spokojnie idą, ale gdy się mijali, tracąc siebie z oczu, znowu słychać było jak biegną przez twierdzę. Jednak fakt, że Mikasa też uparcie szukała Franza, tylko utwierdzał kapitana w przekonaniu, że cała trójka musi być spokrewniona. 

Z kolei Lara nie miała czasu pomagać przy polowaniu na prawdopodobnego krewniaka Levia, ponieważ do wyjazdu do Stohess zostało coraz mniej czasu, w związku z czym spędzała całe dnie na planowaniu przebiegu akcji razem z Erwinem, a wieczorami albo patrzyła tępo w sufit starając się zasnąć, albo spędzała noce przy papierach.

Tak oto kapitan został ze swoim problemem zupełnie sam, i za cholerę nie miał pojęcia jak go rozwiązać. Pojawiły się plany tego, żeby dorwać Franza gdy będzie spał, ale tego kretyna nawet w nocy nie było w łóżku. Chociaż może był, ale nie wtedy gdy Levi patrzył... to było naprawdę skomplikowane.

W koniec końców Levi był zmuszony zaniechać swoich prób, ponieważ jego też wzywały obowiązki związane z wyjazdem. Jednak każdą sekundę poświęcał na gorączkowe rozmyślania, próbując sobie przypomnieć w jakim kontekście usłyszał imię Keegana. Z jakiegoś powodu jego umysł uznał to za kluczowy element całej układanki, który pozwoliłby mu połączyć kropki i poznać całą historię swojej przeszłości oraz pochodzenia.

Tymczasem Franza niezmiernie męczyło unikanie kapitana. W tym celu niemal nieustannie musiał nosić sprzęt do manewrów, oraz potroić wysiłki wkładane w opanowanie prawidłowego użycia mechanizmu. Żeby nie udusić się podczas ucieczek czy treningów, wrócił do regularnego brania leków, co irytowało go jeszcze bardziej. Do tego dochodziły powoli kończące się papierosy, niezbyt pocieszające wiadomości ze Stohess, i przykra świadomość że z Levim i Mikasą wcześniej czy później będzie zmuszony porozmawiać. A nie miał cholernego pojęcia jak się za to zabrać. Czy powinien zabrać go do domu? Albo pokazać mu groby? 

Jak niby miałby wytłumaczyć mu się z tego, że zaufał Kenny'emu na tyle, żeby zostawić mu dzieciaka, i nie brać go do siebie? Franz w swej wówczas nastoletniej głupocie uznał że nie jest w stanie zapewnić Leviemu bezpieczeństwa, i w życiu nie pomyślałby, że Kenny, wówczas dorosły, zgotuje młodemu takie życie. Liczył że o niego zadba. Kurwa mać, gdyby wtedy postawił na swoim, być może chłopak nie wyrósłby na takiego zamkniętego w sobie, aspołecznego gówniarza.

Czasami myślał nad tą sytuacją od tak, chociaż ledwo zapisała się w jego pamięci mglistą smugą. Próbował sobie przypomnieć szczegóły, biorąc prysznic we wspólnej łazience korpusu zwiadowczego. Był akurat sam. W końcu nikt nie miał prawa łazić po twierdzy w środku nocy, dlatego Franz wybierał na kąpiel trzecią w nocy. Nie był fanem mycia się przy kimś. Ludzie dziwnie patrzyli na jego bliznę po oparzeniu. Bordowa, mocno napięta i dziwnie lśniąca, zdająca się zachowywać jak cienka błona skóra pokrywała jego całe prawe ramię, wraz z barkiem, sporą częścią klatki piersiowej i pleców, a kształtem przypominała plamę soku.

Mężczyzna wyciskał na włosy znacznie większą ilość szamponu niż było to potrzebne, rozmyślając jak to było z tym dzieciakiem. Pamiętał że to były jego urodziny, zabił mnóstwo osób, złamał Kenny'emu nos, miał dłonie i ubranie pokryte krwią, a potem zabił jeszcze kogoś i przepłakał całą noc. 

Chryste Panie, przecież on nawet nie widział Levia. Uwierzył w słowa Rozpruwacza, a przecież ten sukinsyn mógł nie mieć u siebie dzieciaka. Nie miał pojęcia czemu od tak stwierdził że mu zaufa.

W każdym razie, od tego dnia nie musiał już starać się podczas ćwiczeń. Jego ciało było szybsze niż myśli, zachowywało się jak zaczarowany pancerz chroniący właściciela zupełnie poza jego świadomością, ale zgodnie z oczekiwaniami.

Franz usilnie próbował przetłumaczyć samemu sobie, że zaskarżając siebie, oskarża o absurdalną zbrodnię osierocone dziecko sprzed lat, które nie było w stanie myśleć racjonalnie. Poza tym, kto wie jak potoczyłyby się ich życia, gdyby wziął Levia do siebie. Może sam okazałby się gorszym opiekunem niż Kenny, może chłopak by mu zmarł, może sam już by nie żył. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Ani rozlaną krwią. 

Mężczyzna obwiązał się w pasie jednym z ręczników, a drugim wycierał sobie włosy, podchodząc do umywalki, gdy usłyszał dźwięk gwałtownie otwieranych drzwi. Spojrzał na nie, jednak ciągle były zamknięte, mimo że w łazience rozlegały się ciężkie kroki kierujące się w jego stronę. Westchnął ciężko, przenosząc spojrzenie na lustro.

Do kroków dołączyły kolejne, brzmiące tym razem jak człapanie bosych stóp. Po nagich plecach Franza przeszedł lodowaty dreszcz, podczas gdy gruby, ale bardzo cichy głos zapytał go o drogę do piekła. Drugi zachichotał tak ślicznie i wdzięcznie, jakby należał do pięknej młodej kobiety, na co pierwszy zaśmiał się tubalnie.

- Oh, on niedługo i tak ją pozna, nie męcz chłopca. - oznajmiła szczebiotliwie kobieta.

- Pomęczymy go jak już do nas przyjdzie.

- Jesteś ok-ro-pny.

Brunet pochylił się tak bardzo, żeby oprzeć się łokciami o umywalkę, i zacisnął dłonie na mokrych włosach, wpatrując się w odpływ. Wolał kiedy mówił ten stary, on zwykle paplał o zyskach ze sklepu z dywanami, i chwalił to jak piękną żonę ma jego syn. A te bliźniaczki kłóciły się o kolor szelek dla kota.

- Chłopaczek się boi piekła? - Franz odczuł jakby ktoś stukał w czubek jego głowy zaciśniętą pięścią.

- Ten bez oka się bał, on jest odważny. - lodowate ramiona oplotły jego szyje. 

- Zostaw.

- Bo co? Bo będziesz zazdrosny?

Mężczyzna wyprostował się, po czym złapał za szczoteczkę, i po chwili zawzięcie szorował zęby. Ludzie którzy nazywali go diabłem powinni poznać tę dwójkę. Dzięki niech będą wszechświatowi za to, że zaczęli się kłócić, i wyliczać kto kogo ile razy zdradził, dzięki czemu Franz zdążył na spokojnie się ogarnąć i opuścić łazienkę. Wiedział że oni wszyscy nie byli prawdziwi, co nie zmieniało faktu że ich gadanie zabierało mu sen albo doprowadzało do wrzasku czy płaczu. 

Oddychał głęboko, idąc w stronę swojej kwatery. Z jednej strony te rzeczy nie istniały, dobrze o tym wiedział, a z drugiej... lepiej przyjmował je na dragach, które teraz akurat, mu się kurwa, skończyły. To wszystko przez te emocje i tego gówniarza który był źródłem jego nerwów. Już cieszył się, że dzisiaj to wszystko skończyło się na paru zdaniach w łazience, ale gdy wszedł do pokoju, usłyszał szczebiotanie podobne do rozmowy dwóch ciotek, urozmaicone szczękiem filiżanek odkładanych na spodeczki, stukaniem łyżeczki mieszającej herbatę, i szelestem poprawianych delikatnie falban sukni. Na parę sekund zapadła cisza, a potem zaczęła się, kurwa mać, debata.

- No zobacz, znowu po nocy wraca.

- Pewnie znowu naćpany.

- Cieszmy się że wrócił sam drogie panie, a nie... - głos dramatycznie urwał, po czym dokończył szeptem. - Z jakimś mężczyzną.

- Tak tak, ale nie wiemy gdzie się szlajał.

- Pewnie znowu chodził po burdelach.

O nie, nawet taki śmieć jak Franz miał jakieś resztki godności.

- Odszczekaj to starucho, w życiu kurwa nie ruchałem się w burdelu. - warknął, wskazując palcem w stronę głosu. Chwilę potem strasznie tego pożałował. Nie warto było z nimi dyskutować.

- Oho, spójrz Aurelio, jeszcze przeklina. - zacmokała jedna z kobiet... głos kobiety?

- A taki miły chłopiec z niego był. 

- Twój ojciec robił wszystko żebyś wyszedł na ludzi, niewdzięczniku. - prychnęła (chyba) Aurelia.

Mężczyzna jęknął przeciągle, robiąc parę kroków w stronę rzuconego pod łóżko plecaka.

- Uważaj, stolik!

- Przewrócisz nasz stolik!

- Marysiu, podnieś imbryk!

Wkurwiony ominął szerokim łukiem nieistniejący stolik, przy którym dyskutowały nieistniejące cioteczki. Równie wkurwiony wyszarpał plecak spod łóżka, i wyrzucił jego zawartość na ziemię, szukając pudełka z tabletkami nasennymi. Trzęsącymi się rękoma próbował odmierzyć ich taką ilość, żeby zasnąć na jak najdłużej, ale nie umrzeć. Albo w sumie...

- Spójrzcie kochane, chłopaczek znowu nie wytrzymał.

- Nie lubi słyszeć prawdy.

- A powinien nas słuchać, w końcu to jego wina.

- Święte słowa Józefinko, święte słowa.

- Franz, nie możesz zaprzeczyć.

- Właśnie, to twoja wina.

- Jesteś obrzydliwy.

- To wszystko twoja wina.

- Twoja matka wolała się ZABIĆ, niż cię zobaczyć.

- Dziwię się, że ojciec nie wyrzucił go do ścieków.

- On też umarł przez niego. 

- Widocznie lepiej smażyć się w piekle niż z nim przebywać.

- Dziewczęta, a która z nas nie przystawiłaby sobie pistoletu do głowy po urodzeniu takiego syna?

- Jest obrzydliwy.

- Słyszysz nas, Franz?

Franz słyszał, i stwierdził że jebać dawkę, najwyżej zdechnie. Połknął kilka tabletek bez popijania, i dramatycznie rzucił się na łóżko cicho pokasłując.

- Ten biedny chłopiec tyle przez niego przeżył...

- A Kuchel?

- Już nawet nie wspominaj Józefinko.

- Jestem pewna że to on jej kazał.

- On też powinien umrzeć.

Brunet wiedział, że to nieistniejące kłamstwo, ale i tak zaczęły go przekonywać. Zakrył sobie uszy dłońmi, mimo że wiedział, że to nie uciszy głosów. Na szczęście zasnął zanim zaczęły go przekonywać do przecięcia sobie rąk od przedramion po pachy. Co za szczęście. Przecież ile czasu może przechodzić kit pod tytułem "nie pamiętam"? Ale to lepsze od powiedzenia "NO BO TE WYMYŚLONE STARSZE PANIE KAZAŁY MI SIĘ ZABIĆ A MOŻE TO DEMONY CHUJ WIE OK".

Tak czy inaczej, był strasznie szczęśliwy wreszcie zapadając w pozbawiony jakiegokolwiek sensu sen.

Równie szczęśliwy był Levi, który po tym jak Franz nie stawił się na śniadanie, pokuśtykał do jego pokoju, i znalazł go wciąż chrapiącego na potarganym łóżku. Ułamek sekundy potem oburzył go widok bałaganu panującego w pokoju. Pół podłogi było pokryte porozrzucanymi gratami. Oczywiście po obudzeniu Franza pewnie wyniknęłaby kłótnia, i nie byłoby już szansy na ogarnięcie tego chaosu, więc niemal bezwarunkowym odruchem kapitan zaczął wrzucać większość rzeczy do szmacianego plecaka. 

Wśród tego syfu było mnóstwo tabletek, i jeszcze więcej pieniędzy. Levi, znajdując na podłodze któryś z kolei gruby niemal jak jego przedramię, związany sznurowadłem rulon banknotów, zaczął się zastanawiać, na jak dużą liczbę można szacować cały majątek jego prawdopodobnego krewniaka. W otoczonym murami świecie była garstka osób mogących pochwalić się tak beztroskim podejściem do tak wielkich sum.

Poza tym znalazł też wszelkiego rodzaju noże, krawat, niewielki pistolet, pudełko z nabojami, paczkę prezerwatyw, listy których z grzeczności nie przeczytał, teczkę z zeznaniami podatkowymi, notes, i bułkę tak twardą, że nadawała się już tylko do wbijania nią gwoździ.

Nieco zdumiony zauważył że Franz nadal śpi, po czym oparł plecak o łóżko, i już miał go budzić, gdy zobaczył jeszcze jeden przedmiot leżący prawie pod ścianą. Zmrużył oczy, zdając mu się że dostrzega wypisane złotymi literami, na małej, cieniutkiej czerwonej książeczce, znajome imię.

Niepewnie wziął ją do ręki, a jego szok narastał z każdą sekundą. Wiedział co to jest, każdy kto nie mieszkał w podziemnych slumsach miał taką książeczkę. 

Było to obywatelstwo zapewniające życie na powierzchni, o którym tak długo marzył wraz z przyjaciółmi.

Obywatelstwo było wypisane na Farlana Churcha.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro