Rozdział 33

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Korpus powoli zbierał się do wyjazdu do Stohess. 

Powoli, bo z tajnego dla wszystkich bóstw świata powodu jakiś idiota pomylił obudowaną w beczki broń ze zwyczajnymi beczkami, więc trzeba było przeładować wozy. Praca szła mozolnie, i wszystkich którzy nie mogli pomagać w załadunku zaczynała powoli nudzić. 

Wśród osób które nie mogły pomóc z uwagi na niedawne obrażenia była Lara i Levi.

- Dasz radę pomóc mi sprzątać w domu, kaleko? - zapytała dziewczyna, karmiąc swoją klacz kawałkami jabłka z dłoni. 

- A masz aż taki syf żebym musiał sprzątać? - odpyskował kapitan.

- Skąd mam wiedzieć, nie było mnie tam trzynaście lat.

- Na pewno nie da się oddychać w takim kurzu.

- Najwyżej się udusisz.

- Miło że tak bardzo troszczysz się o moje życie. - fuknął, po części zaczepnie a po części złośliwie lekko popychając ją w ramię. Dziewczyna w odpowiedzi uśmiechnęła się zwycięsko, po czym pogłaskała go po policzku. Najbardziej uczuciową rzeczą jaką potrafił w tym momencie zrobić Levi było przymknięcie oczu i przekrzywienie głowy, opierając się o jej dłoń. 

Dotyk potrafił być jednak miły. Skóra mogła być delikatna, mimo że poznaczona malutkimi bliznami i w niektórych miejscach otarta od metalowych linek, oraz rękojeści ciężkich mieczy. Dłonie mogły nie zostawiać na jego ciele sinych śladów, zamiast tego ich ciepło bardzo uspokajało gdy przesuwały się po jego karku. Do tej pory Levi nie miał pojęcia że bliskość drugiej osoby może być taka miła, że można czerpać przyjemność z tego jak ktoś go przytula, że można nasłuchiwać w nocy czyjegoś spokojnego oddechu, tylko po to by mieć pewność że wszystko z tą osobą jest w porządku.

Naturalnie w jego przypadku tą osobą mogła być tylko i wyłącznie Lara. Uwielbiał to że kierowała ku niemu swoje zainteresowanie, że go rozumiała, zbawieniem było móc z nią o wszystkim porozmawiać - zacząć mówić o rzeczach zupełnie prozaicznych wiedząc że go nie wyśmieje, i że naprawdę obchodzi ją to, czy nie boli go już kostka, albo co mu się śniło.

W równym stopniu co fascynowała go charakterem i samym byciem sobą, fascynowało go też samo poznawanie reakcji zarówno własnego jak i jej ciała. Na razie nie myślał o tym jeszcze w kategoriach erotycznych, mimo że czasami czuł taką potrzebę, najpierw chciał mieć pewność tego jak by się zachował. Więc przyglądał się bardziej prozaicznym odruchom.

Przede wszystkim lubił ciepło. Może to przez fakt tego, jak wiele lat miał ograniczony dostęp do światła słonecznego. W każdym razie odkrył, że gdy śpi w łóżku z Larą nie musiał tak szczelnie owijać się kołdrą - bliskość drugiej osoby dawała wystarczająco ciepła żeby było to zbędne. Z czasem tak niesamowicie przyzwyczaił się do tego uczucia, że gdy dziewczyna zasypiała przykładowo z ręką na jego klatce piersiowej, a potem przez sen zabierała dłoń, budził się natychmiast gdy tylko poczuł minimalną zmianę temperatury na skórze, której rozgrzany fragment owiał chłód. 

Musiał wtedy albo sam położyć dłoń w tym miejscu, albo naciągnąć na nie kołdrę - na tyle powoli i cicho żeby nie obudziło to Lary.

Kolejnym zaskoczeniem było to, że można tak odczuwać czyjeś tętno i oddech. Jeśli zasypiał czując na szyi równomierne wdechy i wydechy, nawet przez sen orientował się jeśli przerwa pomiędzy jednym a drugim robiła się jakaś dłuższa. Na wpół świadomie czekał wtedy w bezruchu parę sekund, i uspokajał się dopiero gdy znów poczuł na skórze jej oddech.

Mimo wszystko dla kapitana od samej fizyczności ważniejsze było to, że nareszcie ma osobę, która szczerze się nim interesuje i o niego dba, oraz o którą on sam może się troszczyć. Wreszcie ktoś, kogo może sobie pozwolić pokochać.

- Pamiętasz co mi obiecałeś? - zapytała dziewczyna. Wcześniej był na to bardzo wyczulony, i pewnie sparaliżowałaby go świadomość, że niedaleko są ludzie mogący widzieć ich w sytuacji innej niż rozmowa. Ale im więcej czasu spędzał z Larą, tym mniej zaczynało go interesować co pomyśli o tym korpus. Czy robił coś złego? Nie. Mogli zginąć bardzo szybko i niespodziewanie, a czas na podchody i zaczepki zdecydowanie się skończył. Musiał starać się poprowadzić tę relację tak, żeby nie musieć niczego żałować.

- Że zjemy obiad w miłej restauracji w Stohess i przepłyniemy się promem. - odparł. - To nadal aktualne.

- Myślałam że zapomniałeś.

- W takim razie myślałaś jak idiotka.

Levi ciągle miał lekko przymknięte oczy, ale i tak widział jak stojący paręnaście metrów za Larą Franz z uśmiechem pokazuje mu uniesiony w górę kciuk.

********************************************************************************************** 

- Hanji, to się dzieje.

- Widzę.

- Może nawet kiedyś zarucha.

- Co.

- Jestem z niego tak kurwa dumny. - Franz teatralnie otarł nieistniejącą łzę z kącika oka. Więc jednak Levi nie potrzebował aż tak jego pomocy. O Jezusku przenajświętszy, jeżeli istniejesz, dzięki ci. Chłopak powinien dać sobie radę, a jeśli coś mu nie wyjdzie, już Lara zadba o ich relację. 

Diabeł ze Stohess aż poczuł ukłucie żalu w sercu, gdy szedł w stronę budynku. Rzucił parę słów, rozbawiając stojącą po drodze grupkę młodziaków, puścił oczko do jakiejś dziewczyny, i pokiwał Leviemu gdy ten złapał jego spojrzenie. Ciekawiło go czy kiedyś ta parka doczeka się domku z białym płotkiem i dziecka.

- A ty gdzie? - Erwin skierował ku Franzowi surowe spojrzenie gdy mijali się w drzwiach wejściowych.

- Spierdalaj mój książę, idę się tylko odlać. - warknął, uderzając mężczyznę barkiem. W jego mniemaniu było to idealne zaznaczenie dominacji i ustalenie kto ma pozycję samca alfa na terytorium znanym pod nazwą "od jednej do drugiej framugi drzwi wejściowych".

Erwin ani nie oddał, ani nie zapytał CZY MASZ JAKIŚ PROBLEM, więc Franz jednogłośnie przyznał samemu sobie tytuł samca alfa tych drzwi.

Jakoś wyjątkowo lekko szło mu się do łazienki. Poruszał się sprężystym krokiem, chociaż bolało go żebro, i minimalnie zesztywniała mu noga, która nigdy do końca nie zagoiła się po tym jak ktoś mu ją przestrzelił. 

Głosów w głowie było więcej niż zwykle. Od paru tygodni słyszał niemal tylko je, ale tym razem zebrali się chyba wszyscy. Były stukające filiżaneczkami cioteczki, bliźniaczki, ta bosa laska ze swoim gahem, stary dziadunio który niewyraźnie peplał, stado warcząco-ujadających stworzeń, nawet pierwszy raz od bardzo dawna pojawił się rycerz. Wszyscy byli w wyśmienitych nastrojach, i podążali za nim gdy szedł uśmiechnięty przez pusty korytarz. Potrafiłby poznać każdego z nich po kroku. W sumie to ciekawiło go, czy cioteczki nawet idąc nigdy nie wypuszczają z dłoni swoich filiżanek. Picie w biegu musi być strasznie niewygodne.

Wcześniej nie było tak źle - pomyślał, przytrzymując drzwi od męskiej łazienki swoim urojeniom. Wcześniej nie było ich tak wielu, nie byli wszyscy na raz, nie było tak paskudnie głośno. Od tylu dni rozsadzali mu łeb, darli się, szarpali go. W dodatku z ciałem też zaczynały być problemy, mimo że wcale nie chciał, czasem spędzał długie godziny w jednej pozycji. Stał w rogu pokoju na palcach przez pół nocy, nie mógł spać, nie mógł jeść, stale kopiował jakiś ruch lub nie mógł wykonać żadnego, mimo że mięśnie tak bardzo pragnęły odmówić tego ślepego posłuszeństwa.

Dragi też zaczęły dawać się we znaki, nie miał pojęcia kiedy jest naćpany a kiedy nie - jedynie teraz był tego pewien po raz pierwszy od parunastu miesięcy, bo tutaj nie miał już dostępu do używek. Ręce i podbrzusze miał już niemal na stałe sine, potraktowane zdecydowanie zbyt dużą ilością igieł zdecydowanie zbyt słabej jakości. Przez wciąganie towaru miał już tak zniszczone zatoki, że był w stanie włożyć sobie do nosa całego kciuka, i nie sprawiało to żadnego dyskomfortu. 

Bardzo często krwawił z nosa, od kilku lat nieustannie miał straszną chrypę, ale chyba najbardziej posypał się przez ostatni rok. Schudł znacznie, miał wrażenie że mimo prób treningów jego mięśnie zanikają. Skóra robiła się jakaś taka bardziej szarawa, na szczotce zostawało więcej włosów niż kiedyś, a oczy były strasznie przekrwione.

Nie ćpał od paru dni, a odstawienie dało się we znaki o wiele bardziej niż przypuszczał. Wyrzygał chyba każdy posiłek, każdy najdrobniejszy mięsień w jego ciele drgał nieustannie, a codzienne pomiary temperatury wskazywały na ciągle utrzymującą się gorączkę w granicach czterdziestu stopni. Chciał się rzucać, wrzeszczeć w poduszkę i płakać - i owszem, robił to parę nocy, słuchając przy okazji obrzydliwych głosów.

Nie był pewien czy w ogóle przydałby się w Stohess, i nie miał pojęcia jakim cudem nikt nie widział jak bardzo się trząsł, chociaż miał świadomość tego, że czuł się gorzej niż wyglądał.

W zamyśleniu oparł się o umywalkę, spoglądając na siebie w lustrze, podczas gdy wrzaski głosów zagłuszały każdy realny dźwięk.

Umiał dobrać ubrania, więc nikt nie widział że nieco wychudł. Włosy się przerzedziły, ale nadal były dość gęste by skóra nie prześwitywała. Zęby dopiero niedawno zaczęły pokrywać się niemal jeszcze niezauważalnym żółtawym nalotem. Spowodowane gorączką wypieki były delikatne, a pot starczyło ścierać z czoła rękawem.

Franz był w szczerym szoku że jego organizm wytrzymał tak długo, i że ciągle potrafił się prezentować.

A potem pochylił się, i wstrząsany nieregularnymi drgawkami zwymiotował do umywalki żółcią. Torsje trwały dość długo, nawet gdy z żołądka nie miało co się wydostać. Więc cierpliwie czekał, oparty czołem o brzeg umywalki, poddając się spazmatycznym skurczom.

Gdy ciało trochę się uspokoiło, zdołał zmyć wymiociny z umywalki.

Nareszcie wszystkie sprawy zostały domknięte. Absolutnie wszystkie. Mikasa sobie poradzi. Lara ma kontakt z bratem, ma Levia. Odzyskała rodzinę, da sobie radę, zbuduje swoje życie na nowo. Levi pójdzie pod wskazany adres, dowie się wszystkiego czego zechce. Będą razem szczęśliwi. Niesamowicie cieszył się ich szczęściem.

Był wdzięczny absolutnie zrujnowanemu ciału i pokruszonemu na kawałki umysłowi za to, że zdołał dotrwać do chwili, kiedy nie jest już potrzebny i może wreszcie sobie odpuścić. Ponownie spojrzał w oczy swojemu odbiciu.

Mimo że jedynie w myślach zapytał sam siebie kim się stał, głosy odpowiedziały chórem. Przerzucały go wyzwiskami. Śmieciem, dziwką, mordercą, uliczną kurwą, gównem i rozczarowaniem chyba królowały.

Głosy darły się coraz głośniej, tak, że Franz słyszał już jedynie jednostajny wrzask rozsadzający czaszkę.

Chryste Panie, nareszcie, tyle na to czekał.

Spokojnie wyciągnął zza paska pistolet, przeładował go, i docisnął pod podbródek, tak mocno, że przez metal broni czuł własny puls.

Wrzask stał się głośniejszy, o ile było to w ogóle możliwe. Czas dokończyć ostatnią sprawę. Czekał na ten moment z takim utęsknieniem od dwudziestu lat.

"Boże, jeśli istniejesz, wyślij mnie na to swoje kurwa wieczne potępienie, ale tak cie kurewsko błagam... " - pomyślał, lekko kładąc palec na spust, i całą swoją męską godnością powstrzymując łkanie.  - "...niech w tym pierdolonym piekle będzie wreszcie cicho."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro