Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jak daleko w przeszłość Lara nie sięgnęłaby pamięcią, nigdy, nawet w momencie kiedy po ciemku biegła przez Stohess ściskając w dłoni zakrwawiony skalpel, nie miała jeszcze tak wielkiego mętliku w głowie. Odetchnęła głęboko, starając się uspokoić myśli pędzące przez skołatany umysł jak stado rozszalałych koni. Jednak nie odniosła pożądanego efektu.

Nie chciała okłamać Erwina, swojej jedynej rodziny, brata który ją wychował i osoby, która przez lata była dla niej ostatnią nicią, która nie pozwalała przerwać się linie łączącej ją z rzeczywistością. Gdyby nie to, że ostatecznie dotarcie do brata było jej celem, możliwe że dawno popadłabyś w otchłań szaleństwa.

A Franz? A Franz był...

Kim, u licha ciężkiego?

Na pewno mordercą. Tak samo jak szaleńcem, narkomanem, palaczem, alkoholikiem, oraz niespełnioną artystyczną duszą. Kiedyś zastanawiała się, w jakim momencie życia przerzucił się z gitary na pistolet.

I mimo, że pamiętała, jak wielokrotnie, z obłąkańczym śmiechem raz po raz ciął kogoś nożem, jak i doskonale potrafiła odwzorować ból po każdym momencie kiedy uderzył nią o ziemię podczas treningu, nie byłaby w stanie przedstawić go jako "tego złego".

Bo pośród tego morza krwi jakie przelał, łez i bólu którego był sprawcą, w odmętach wspomnień widziała też jak wbiega prosto z ulewy do jej pokoju, i ociekając wodą trzyma w dłoniach okrytego swoją kurtką małego kota. Pamiętała, jak śpiewa tandetne kawałki robiąc na starej patelni jajecznicę, w przerwach gadając że powinna jeść coś ciepłego, nawet nie mówiąc o całej reszcie plusów jego istnienia.

O Poczekajce, o surowych karach za gwałty na terenie miasta które samodzielnie egzekwował prochem i kulą, o tych dziesiątkach wyrzucanych na ulicę dzieci, przed którymi siadał i mówił coś w stylu "jesteś może kurwa głodny?". A potem takie dzieciaki zamieszkiwały na stałe w budynku należącym do szajki.

To wszystko; ukochany brat, którego nie chciała okłamać, ale też niemożność wyrażenia prawdy, i niepewny obraz Franza, w którym czyste zło mieszało się z szaleństwem i najszczerszą troską, sprawiło że nie miała pojęcia co powiedzieć.

I pewnie w tym momencie, gdyby tylko zaczęła mówić, plątałby jej się język i palnęłaby jakąś okropną, natychmiast demaskującą ich głupotę. Na szczęście nawet taki kretyn jak Franz zauważył, że sytuacja jest delikatna, i postanowił się wtrącić, ratując skórę dziewczyny.

- Dobra dobra, żołnierzyku pierdolony. - mruknął, wstając i przeciągając się. - Masz ładnie pokurwiony system wartości, że zajmujesz się mną zamiast tym gównem tu, o. - wskazał podbródkiem na unieruchomionego Tytana. - Zatargasz moje szlachetne dupsko z powrotem do zjebanej i skorumpowanej Ludzkości, to ci takim falsetem wszystko wyśpiewam że mi jaja do gardła podejdą.

Jeżeli Lara miała jakiekolwiek wątpliwości odnośnie tego, czy to naprawdę Franz, czy tylko wytwór jej wyobraźni, teraz się one rozwiały. Jej ex szef, diabeł z krwi i kości, właśnie spokojnie dopalał fajkę dwadzieścia metrów nad ziemią, siedząc na gałęzi nad skrępowaną istotą zdolną zabić go jednym ruchem. Ah, no i zwyzywał ludzi od których zależy to, czy wróci za Mur.

Tak, to bez wątpienia był Franz.

W duchu podziękowała wszystkim bóstwom świata za to, że najwyraźniej powaga sytuacji dotarła do Erwina, który tylko zacisnął zęby, i bez słowa zeskoczył z gałęzi, żeby przenieść się na inne drzewo, oddalone od działającego mu na nerwy kretyna. Levi posłał dziewczynie pytające spojrzenie, unosząc brwi. Przytaknęła mu.

"Tak, to koleś o którym ci mówiłam."

Kapitan zrozumiał gest, i pokręcił z niedowierzaniem głową. Jednak on też zdawał sobie sprawę z tego, że "przedstawienie" Franza może poczekać, więc w kilka chwil później poleciał za Erwinem.

Lara natomiast skierowała poirytowane spojrzenie na drugie, zaraz po Tytanie Kobiecym, źródło zamieszania, które to właśnie nuciło pod nosem jakąś denną melodyjkę. Szczerze, Franz miał na koncie takie akcje, że nawet już nie miała sił dziwić się temu, co on tu właściwie robi.

- Wkurwiona? - rzucił po chwili swobodnie jej dawny pracodawca.

- Zdekoncentrowana. - poprawiła. - Twoje zachowanie nie pasuje mi do tego, jak cię widzę.

- Nie łączą ci się w móżdżku fakty, że koleś który nigdy dupy dla kogoś nie naraża, wyjeżdża za Mur z w chuj szlachetnymi Zwiadowcami? Niespodzianka, kurwa.

- Nie, chodzi o to że fałszujesz, a wiem że pięknie śpiewasz. Co do dupy to narażasz ją dla absolutnie każdego kto cię potrzebuje, tylko przyznawać się nie lubisz.

- Durna dziewucha.

- Słuchaj, Franz, jest sprawa...

- Właśnie do mnie dotarło, że mam w chuj pojebane imię.

- Słuchaj mnie. - syknęła.

- Spierdalaj.

Odchyliła głowę, biorąc głęboki oddech. A może po prostu zrzucić go stąd jakiemuś Tytanowi?

- No kurwa, pożartować se nie mogę? - zarechotał mężczyzna. - Mów co ci na serduszku leży, księżniczko.

- Możesz mi mówić po imieniu.

- Nie. - pokręcił głową. - Nauczyłem się, że nazywanie cię księżniczką wkurwia cię bardziej, niż nazwanie zdzirą albo szmatą... księżniczko.

- Nieważne. - skapitulowała. - Franz, wiesz, że Erwin to mój brat.

- No.

- Wiesz, że jest dla mnie wszystkim.

- No.

- I on nie może się dowiedzieć o tym, co działo się przez dziesięć lat, w ciągu których dla ciebie pracowałam.

Brunet w zamyśleniu zrzucił dopalonego papierosa z gałęzi, i szukał po kieszeniach kolejnego.

- W sensie że zajebałaś ileśtam ludzi?

- Dokładnie.

- Ani że mieszkałaś w takim kurwidołku, ani że zapierdalałem z tobą po burdelach, ani że zostawiłem cię w Podziemiu, ani że rżnęłaś się z Kuglarzem...

- Zamknij. Ryj.

- Ogarnij się, księżniczko. - wzruszył ramionami. - Oficjalna wersja lat spierdolonych?

- Uniwersytet Medyczny i kursy na kartografa. - uśmiechnęła się.

- Bez obaw. - ocenił Franz. - Wkręcę mu, że kiedyś ogarniałaś mnie w jakimś pierdolonym szpitalu, i chciałaś mi pomóc wyjść na prostą czy coś, i się zaprzyjaźniliśmy, pasuje?

- Ufam twoim zdolnościom aktorskim. - odetchnęła z ulgą.

- A jest czemu, kurwa! - zaśmiał się.

- Jakim cudem przeżyłeś beze mnie? 

- A nie było łatwo, księżniczko. - wymamrotał, odpalając sobie papierosa, po czym schował zapalniczkę, i przesunął dłonią po swoim udzie. - Nogę mi jakiś chuj przestrzelił rok temu, kutasisko jebane, jakiś gnój z Podziemia... kość rozpierdolona, nakurwiało tak że myślałem że zdycham ale się kurwa zarosło. Brakowało mi ciebie.

- Grunt, że żyjesz. - stwierdziła praktycznie. - Wyliżesz się, jak zawsze.

W tym momencie do ich uszu dotarło zgrzytanie, a zaraz potem szczęk łamanego miecza. Oboje spojrzeli w stronę Tytana Kobiecego. Na gałęzi nad jej karkiem stał Erwin, a obok niego Miche, pokazujący generałowi połamane ostrza, i ze smutkiem kręcący głową. Po chwili blondyn krzykiem nakazał wysadzenie nadgarstków olbrzymki za pomącą ładunków.

- O. - zainteresował się nagle Franz. - Na tym, to ja się, kurwa, znam. Zabierzesz mnie?

- Powiedz, że żartujesz. - parsknęła. - Weź spójrz na mnie. Ważysz ze sto kilo, Franz, nie ma opcji że cię uniosę.

- Ważyłem sto dwanaście. - wyszczerzył zęby.

Faktycznie, Franza zawsze ciężko było taszczyć z jakiegoś baru do domu, nawet kiedy miało to robić dwóch chłopaków. Ale teraz, kiedy Lara spojrzała na niego dokładniej, zrozumiała co jest nie tak. Mężczyzna wyglądał jakby schudł parędziesiąt kilo, miał zapadnięte policzki, wystające spod rękawów kurtki nadgarstki wydawały się żałośnie wychudzone, a koszulka wisiała na nim jak na wieszaku. 

Ten jebany idiota po jej wyjeździe musiał wpaść w strasznie mocny ciąg narkotykowy. I co, ona teraz ma go ogarniać, tak jak milion razy wcześniej? Ma się martwić i płakać nad jego losem, którego to on sam nie chciał za nic poprawić? 

Przygryzła usta starając się za wszelką cenę nie dopuścić do siebie poczucia winy czy troski o niego. Nie zdoła pomóc komuś, kto tej pomocy nie chce. Ale gdyby spróbowała chociaż jeszcze jeden, jedyny raz...

- Jesteś strasznie chudy.

- I seksowny.

Jednak zajmie się nim po powrocie.

- Zamknij się. Jak chcesz pomóc, jakoś musisz sam tam przejść. - wskazała podbródkiem na naprężone liny, sięgające od pnia drzewa, na którym byli, aż do barków Tytana. Brunet ciężko westchnął, i wstał, patrząc na swoje dłonie.

- Skórę se rozpierdolę. - mruknął. - Przecież to metal je... - resztę jego wypowiedzi zagłuszył ryk, tak strasznie głośny, że mimo że dziewczyna docisnęła dłonie do uszu, jego echo nadal huczało  w głowie. W dodatku wraz z dźwiękiem, który wydała olbrzymka, od jej strony na boki rozszedł się silny podmuch gorącego powietrza, sprawiający, że co prawda trzymała się na nogach, ale zarówno jej włosy, jak i kurtka od munduru niemal latały, targnięte nagłym wiatrem.

Dopiero kilkanaście sekund później wszystko ucichło. Powoli odsunęła dłonie od uszu, i powiodła dookoła wzrokiem. Liny wytrzymały, a Zwiadowcy byli jedynie trochę potargani. Spojrzała na Franza, który z szokowanym wyrazem twarzy wpatrywał się w Tytana, a jego włosy wyglądały jak zaczesane do tyłu.

- Rezygnuję, kurwa. - oświadczył, wskazując na monstrum. - Ona jest pojebana. - dodał, na powrót targając swoją fryzurę.

- Nie ruszaj się stąd. - powiedziała, po czym zeskoczyła z drzewa, by po chwili wylądować obok Erwina. - Co to było?

- Nie mam pojęcia. - odparł jej brat. - Ale musimy się śpieszyć, inaczej... czy ty też to słyszysz?

Wytężyła słuch, by po chwili faktycznie usłyszeć coś, co brzmiało jak kroki... niesamowicie ciężkie, szybkie... wiele kroków...

Zanim zdążyli zareagować, zewsząd nadbiegli Tytani, dopadając do uwięzionego pobratamca, i łapczywie wbijając w niego zęby. Odgłosy rwanych mięśni, ryków, mlaskania i gulgotów były tak obrzydliwe, że Lara aż się skrzywiła.

Kilka spędzonych w chaosie na ożywionej wymianie zdań sekund później, padła seria rozkazów. Levi uzupełnił gaz i ostrza, po czym poleciał szukać swojego oddziału, a reszta Zwiadowców w pośpiechu mijając nędzne resztki swojej niedawnej zdobyczy ruszyła w stronę wyjścia z lasu.

Potem Miche wrócił się po Franza, o którym zapomnieli.

Aż w końcu w milczeniu galopowali w cieniu gigantycznych drzew, słysząc tylko tęten końskich kopyt i urywane szepty. Nawet jadący po lewej stronie dziewczyny Franz się nie odzywał. Nie, że zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, po prostu się na nich obraził.

Larze nawet to odpowiadało, ponieważ myślami była kompletnie gdzie indziej. Martwiła się jak jasna cholera. Wyglądało na to, że Tytan Kobiecy posiadał umiejętności o których nie wiedzieli, nie mieli prawa wiedzieć. Eren po przemianie był w formie Tytana nie dłużej niż pół godziny, i zdawał się wyczerpany. A ten Tytan z kolei zabił połowę oddziału w ciągu bodajże godziny, pokonując przy tym znaczny dystans. Nie mówiąc o tym, że nawet skrajnie wyczerpany kadet, by bronić Armina i Mikasy przemienił się po raz kolejny, chociaż częściowo. Jeżeli to możliwe...

Żeby tylko Levi zdołał wywnioskować to samo. I żeby uważał.

- Erwin. - odezwała się. - Zginął nam jeden mundur zaraz po przyjęciu sto czwórki do korpusu.

Brat spojrzał na nią z namysłem.

- Jesteś pewna?

- Tak. - pokiwała głową. - Brakowało jednego munduru. Przeszukałam wtedy wszystko z Jeanem i Sashą. Jechaliśmy po nowy. Może być w naszym mundurze? - zapytała.

- I ze sprzętem do manewrów. - pokiwał głową generał.

- O co wam chodzi? - dopytała Hanji. Spojrzeli po sobie, po czym Erwin odwrócił się do pułkownik.

- Wyciągnęliśmy błędne wnioski, biorąc za wzór tak niedoświadczonego człowieka-tytana jakim jest Eren. Całkiem możliwe, że kobieta-tytan zdołała zachować sprzęt do manewrów, a teraz przemieszcza się po lesie w naszym mundurze. Możliwe również, że zdoła ponownie przyjąć formę Tytana.

- Złapiecie ją w Stohess. Teraz kurwa wracajmy. - wtrącił niechętnie Franz, patrząc przed siebie.

- Czemu w Stohess? - zdziwił się Erwin, spoglądając na niego.

- Bo tam pracuje, kretynie. - prychnął. - Pogadamy jak wrócimy.

Blondynka zmarszczyła czoło. Franz zawsze nadużywał przekleństw, więc zdążyła zauważyć, że gdy akurat wyjątkowo nie przeklina, to musi być niesamowicie czymś zdenerwowany, zmartwiony albo rozkojarzony.

- Wiesz, kto to, no nie? - zwrócił się do niej brunet.

- Mam podejrzenia. - uśmiechnęła się smutno. - Ktoś kto widział przemianę Erena, i nie był zajęty podczas tej akcji sprzed chwili. Ktoś kto trenował ze sto czwórką i ma tu znajomego który powiedział o planach na wyprawę, ale miał błędne informacje o położeniu Erena. Jest jedna taka osoba.

Mężczyzna wyszczerzył zęby, i pokazał jej się profilem, przejeżdżając sobie palcem wskazującym po nosie, tak, żeby zakreślić nad nim charakterystyczny, półokrągły kształt.

Bezgłośnie poruszyła ustami.

"Annie"

Mężczyzna przytaknął, na powrót pochylając się nad końskim grzbietem.

Zanim ktokolwiek zapytał o sens tej dziwnej wymiany zdań, uwagę zwiadowców przykuło odległe dudnienie, a w kilka chwil później zobaczyli, jak szerokim traktem którym jechali z naprzeciwka, pokracznie, potykając się siebie i rycząc, nadbiegają Tytani.

- Rozproszyć się! - krzyknął Erwin.

Pociągnęła za wodze, zmuszając klacz do zwolnienia, i natychmiast skręciła w lewo, w las, w momencie w którym obok przebiegł ośmiometrowiec. W biegu zerwał jednego z żołnierzy z konia. Odwróciła się, słysząc agonalny krzyk chłopaka w akompaniamencie trzasku pękającego kręgosłupa.

Jazda okazała się właściwie paniczną ucieczką, podczas której niemal całkowicie zdała się na Sandy, która w pełnym galopie wymijała drzewa, na które wpadały goniące je monstra. Z początku Erwin i Hanji jechali niedaleko, ale później straciła ich z oczu. Musiała skupić się na tym, żeby przeżyć.

Przez łomot kroków, krzyki i warkot potworów nie usłyszałaby nawet, gdyby ktoś ją wołał. Postanowiła pojechać jak najdalej przed siebie, oddalić się od tego groteskowego źródła zamieszania, i dopiero wtedy wyjechać z lasu i dołączyć do formacji. Na razie jednak tylko intuicyjnie wybierała drogę wiodącą coraz dalej od wyjścia, z całej siły próbując utrzymać się w siodle, i jednocześnie pochylając się, gdy któraś z gigantycznych łap sięgała w jej stronę.

Użycie manewru było ryzykowne, nie zdołałaby nawet podjąć walki z taką ilością przeciwników, nie mówiąc o zwycięstwie. Musiała oszczędzać gaz, a Sandy była wystarczająco szybka, żeby przez jakiś czas uciekać ataków.

Jednak zrozumiała, że uciekła za daleko, w momencie gdy minęła miejsce schwytania Tytana Kobiecego, czy też, co z goryczą sobie uświadomiła, Annie. Gdyby wiedziała, gdyby tylko wiedziała... dzieliły pokój, mogłaby zabić ją tyle razy...

Zwolniła, uświadamiając sobie, że goniące ją olbrzymy zostały daleko w tyle. Musiała przecież też oszczędzać konia. W razie czego znów przejdzie do galopu.

W pewnym momencie pomiędzy drzewami mignęła jej sylwetka w mundurze, o dziwo nie lecąca, a stojąca pod drzewem. Złapała jedną z dłoni za broń, kierując się w tamtą stronę. Jeżeli to Annie, utnie jej wszystkie kończyny i zabierze ze sobą. W końcu powinna być zmęczona na tyle żeby atak z zaskoczenia się powiódł...

Jednak nie była to Annie, a Mikasa, która, ciężko oddychając przez zęby, opierała się plecami o drzewo. Prawą ręką z całych sił dociskała do siebie Erena, nieprzytomnego, i całego umazanego jakąś kapiącą, żółto-przeźroczystą mazią. W drugiej dłoni trzymała miecz.

- Co ty tu robisz!? - krzyknęła Lara, zatrzymując się. Dziewczyna spojrzała na nią z zacięciem.

- Zabrała Erena. - powiedziała z największą nienawiścią, jaką można było sobie wyobrazić. - Razem z kapitanem go odzyskaliśmy, ale koń uciekł, lecę na oparach.

- Gdzie Levi?! - zapytała, patrząc za siebie. Odgłos biegnącego za nią pokracznego stada zdawał się coraz bliższy. W tym momencie mogła bez problemu zawrócić i wyminąć Tytanów szerszym zakrętem, a potem wyjechać z lasu. Z każdą sekundą ta szansa malała.

- Został gdzieś z tyłu, kazał mi zabrać Erena. Walczył z tamtymi Tytanami których przywabiła, chyba stało mu się coś w nogę.

Przez moment patrzyła na znajomą.

Eren Jeager, ostatnia nadzieja ludzkości.

Zeskoczyła z końskiego grzbietu, i szarpnęła za ramię dziewczynę, popychając ją w stronę Sandy.

- Wsiadaj! - warknęła. - Jest szybka, ale nie poniesie trzech osób. Weź duży zakręt i wyjedź traktem, zdążysz dołączyć do formacji.

Mikasa bez słowa wspięła się na siodło, podczas gdy Lara podtrzymała Erena, którego następnie szybko zdołały podnieść i usadzić przed dziewczyną, tak, aby mogła go utrzymać jak najmniejszym wysiłkiem.

- Jedź! - krzyknęła ponownie Lara, a Mikasa popatrzyła na nią z rodzajem chłodnego uznania.

- Zaczekaj gdzieś wysoko, ktoś po ciebie wróci. - powiedziała.

- Słuchaj mnie! - wrzasnęła zirytowana porucznik. - W tym momencie jestem twoją przełożoną, więc cholero, masz dołączyć do formacji i nie mów nikomu o mnie ani słowa! Raz wróciłam zza Muru, drugi też dam radę! Jak nie pojedziesz, obie zginiemy! To rozkaz!

Mikasa po sekundzie skinęła głową, i popędziła w stronę traktu okrężną drogą. Lara szybko straciła ją z oczu, a sama wyciągnęła miecze, i wzbiła się jak najwyżej, na moment przystając na jednej z gałęzi. Popatrzyła w stronę, w którą poleciał Levi, szukając swojego oddziału. Przez moment się zastanawiała.

Nie.

On da sobie radę, ma oddział, jest najlepszym z żołnierzy. Jedyne co by zrobiła, to mu przeszkadzała. Zresztą, może nawet jest już w drodze. Nic mu nie będzie. 

Przynajmniej to sobie wmawiała, a robiła to równie uparcie, co starała się nie myśleć o wspomnianej kontuzji Levia.

Spojrzała na odległą ziemię. Pod drzewem zgromadzili się Tytani, którzy wcześniej ją gonili. Dobrze, nie pobiegli za Mikasą i Erenem. Odczekała jeszcze minutę, po czym skoczyła, i jak najszybciej poleciała w stronę reszty korpusu. Powinna jeszcze zdążyć kogoś dogonić, kogokolwiek, i pojechać na doczepkę do momentu, gdy nie dopadnie zapasowego wierzchowca. Była pewna, że ktoś jeszcze był w lesie.

Leciała kilka metrów nad wyciągniętymi łapskami Tytanów, nawet trochę ich wyprzedzając. W końcu nie chciała doprowadzić stada do jakiegoś niewinnego żołnierza. Niestety, z czasem drzewa stawały się niższe i miały bardziej rozłożyste korony, przez co zniżyła się tak bardzo, że gdyby zwolniła, z pewnością zacisnęłaby się na niej gigantyczna dłoń. Pocieszyło ją tylko to, że kilka razy słyszała jakieś nawoływanie, a nawet zobaczyła dwie flary.

Co prawda do końca lasu był jeszcze kawał drogi, ale do tego czasu jeszcze kogoś spotka. Niestety, pierwszą osobą jaką zobaczyła, był nieznany jej żołnierz, też uciekający w popłochu. Krzyknął coś na jej widok, i zanim kazała mu zawracać, skręcił w jej stronę.

Był za bardzo rozpędzony, i kilkanaście metrów dalej dosłownie wpadł do jednej z rozdziawionych paszcz.

Dokładnie w momencie gdy przelatywała obok Tytana, który właśnie go pożarł, bestia zacisnęła szczęki. Jeden z mieczy chłopaka, który utkwił pomiędzy zębami potwora, wygiął się podczas tej czynności, po czym pękł z trzaskiem.

W ułamku sekundy jeden z odłamków poleciał w stronę Lary. Nie zdążyła go uniknąć, a zanim wbił się w drzewo, przemknął przed nią. Przez moment myślała, że szczęśliwie ją minął, ale przejmujący ból jaki poczuła w następnej chwili szybko wyprowadził ją z błędu.

Zacisnęła powieki i krzyknęła, odruchowo natychmiast podlatując do jednego z drzew, i usiadła na jego najwyższej gałęzi. Na szczęście tytani byli zajęci wyrywaniem sobie krwawych zwłok tamtego żołnierza. Przez moment.

Dziewczyna zorientowała się, że dociska drżącą dłoń do brzucha, i spuściła głowę, patrząc na mundur i koszulę, obecnie niemal całe pokryte krwią. Powoli i największym wysiłkiem woli odsunęła rękę od podbrzusza. Materiał ubrania był rozerwany nieco powyżej pępka na całej szerokości, a pod spodem ziała głęboka rana, długa jak jej dłoń. Pozioma linia, z której w rytm przyśpieszonych uderzeń serca lała się krew.

Naprawdę, być rannym za pieprzonym murem nie przez Tytana, a przez jakiś odłamek miecza. To było jak naprawdę nieśmieszna i nieprawdopodobna ironia.

Oparła się o pień i zamknęła oczy, a spod powiek popłynęły jej łzy. Zacisnęła zęby i znowu próbowała zatamować krwotok dłonią, z marnym skutkiem. Nie mogła się poruszyć, pulsujący, ostry ból jej to uniemożliwiał, odbierał świadomość i zdolność trzeźwej oceny sytuacji, zaraz po tym jak chwilowy szok minął. Nie było lasu, Tytanów, formacji ani martwego żołnierza, była tylko ona i ten okropny, przeszywający ból, który zdawał się przyszpilić w miejscu.

Poczuła w ustach specyficzny, metaliczny posmak. Otarła usta wierchem drugiej dłoni, i popatrzyła na pozostałą na niej krew. Z nerwów i bólu niemal na wylot przegryzła sobie dolną wargę.

Oddychała płytko przez lekko rozchylone usta, a do jej zamglonego umysłu dotarła świadomość tego, że cięcie (chociaż widocznie nie na tyle głębokie by naruszyć narządy) może okazać się śmiertelne. Że umrze tutaj i teraz, niezdolna do walki czy ucieczki, powoli się wykrwawi jeżeli nie stanie się jakiś cud.

W tym momencie kilka centymetrów od jej stóp w gałąź uderzyła wielka dłoń. Drewno zatrzeszczało, a po chwili tuż obok powoli pojawiła się wykrzywiona w groteskowej parodii uśmiechu morda. Lara wzięła urywany wdech, świadoma tego, że w tym momencie nie da rady zrobić absolutnie niczego, żeby jakoś się uratować.

Ale zanim cuchnąca i pełna ostrych zębów paszcza się otworzyła, Tytan przechylił się w prawo i runął na ziemię. W powietrzu rozległ się świst sprzętu do manewrów, a zaraz potem odgłos głuchego uderzenia o drzewo i pośpiesznych kroków.

- Lara. Lara, patrz na mnie. Co ci jest? - usłyszała nieznoszący sprzeciwu głos Levia, więc skierowała na niego zamglony łzami wzrok. Kapitan przyklęknął na przeciw, i ujął jej twarz w dłonie, po czym zobaczył jak dociska dłoń do stale powiększającej się krwawej plamy na rozerwanej koszuli. Szerzej otworzył oczy, i bez słowa złapał ją za nadgarstek, chcąc odciągnąć rękę od rany. Zacisnęła zęby, stawiając opór. Przecież inaczej się wykrwawi.

- Słuchaj, muszę cię stąd wydostać, ale nie dam rady jeżeli będę musiał cię trzymać dwiema rękami. Musisz się mnie złapać, rozumiesz? - powiedział szybko, z nutą paniki w głosie. Mało przytomnie skinęła głową, a Levi zarzucił sobie jej dłonie na kark, przez co pobrudziła go krwią. Potem wstał, przytrzymując dziewczynę jedną ręką, i schował miecz, pozostawiając w swojej dłoni sam uchwyt. Lara zamknęła oczy, i oparła głowę o niego, czując, jak zaczęli lecieć w stronę traktu, ale sygnały ledwo co do niej docierały. Po paruset metrach mężczyzna musiał wylądować, bo przebiegł kilka kroków, po czym wspiął się na siodło.

Posadził ją przed sobą, tak, aby opierała się plecami o jego tors, i jedną ręką objął kobietę w taki sposób, że dociskał ją do rany przez jakiś materiał, najprawdopodobniej rękawa, a drugą złapał za wodze. Pełnym galopem ruszyli przed siebie. Lara odchyliła głowę do tyłu, całym ciałem opierając się o Levia, i czując, że zaczyna kompletnie tracić kontakt ze światem. On też musiał to zauważyć.

- Ej, nie śpij. Nie wolno ci zasnąć, Lara. Słyszysz?

- Yhm. - zaszlochała niewyraźnie, biorąc płytkie, urywane oddechy.

- Mów coś, cokolwiek. Rozmawiaj ze mną, skup się na czymś.

Zacisnęła palce na brzegu siodła, analizując, co mogłaby powiedzieć. Czuła się jak w tym specyficznym momencie pomiędzy snem a jawą, gdy oba te realia mieszają się i przeplatają, tak, że nic już nie ma sensu. I gdyby nie okropny, palący ból, byłaby skłonna całkowicie stracić przytomność. Nie myślała w tej chwili logicznie, więc spróbowała się skupić na teraźniejszości żeby powiedzieć cokolwiek sensownego.

- Ubrudzisz się. - powiedziała cicho.

- Co?

- Krwią. Ubrudzisz się. - powtórzyła.

- I to cię teraz interesuje? - zapytał z niedowierzaniem.

- Tak. - odparła, jakby odpowiadała na najzwyczajniejsze pytanie na świecie, po czym skrzywiłaś się i zapłakała. - Czy ja umrę?

- Nie, skąd ci to...

- Levi, ja nie chcę umrzeć. - dodała z narastającą paniką. Bywała ranna, ale nigdy nie na tyle poważnie, żeby nie móc się wylizać z obrażeń z drobną pomocą lekarza.

- Przeżyjesz. - odpowiedział stanowczo. - Musisz żyć dalej. Musisz jeszcze nauczyć mnie puszczać latawca. I Stohesss, mówiłaś że chciałabyś tam kiedyś wrócić i odkupić swój stary dom, nie? To wrócisz.

- Obiecujesz?

- Obiecuję. Przeżyjesz, pojedziemy do Stohess, zjemy obiad w jakiejś restauracji, przepłyniemy się promem. Przysięgam ci.

Nie miała już siły ani możliwości, żeby mu odpowiedzieć. Samo oddychanie wymagało w tym momencie od niej bardzo wiele. Słuchając o tym że zobaczą się w Stohess z jej starymi przyjaciółmi, że zaniosą coś do Poczekajki, i że koniecznie musi mu pokazać ten bar w którym tak bardzo lubiła jeść śniadania, Lara straciła całkowicie przytomność.

*********************************************************************************************

- Zawróć, a przysięgam, że cię zapierdolę. - warknął Franz, siedząc na swoim koniu obok Erwina, którego tylko niewyobrażalna siła woli trzymała w siodle, zabraniając mu rzucić się do lasu, i wrócić po swoją siostrę. Generał popatrzył na bruneta takim wzrokiem, jak gdyby ten wymordował mu całą rodzinę, na co jego rozmówca tylko wzruszył ramionami, patrząc wpierw na pełne trupów wozy, a potem na linię drzew.

- Mówię przecież, że kurwa żyje. - oświadczył z prostotą.

- Skąd to wiesz? - warknął przez zęby dowódca.

- To się po prostu czuje, zjebie. - Franz przygryzł dolną wargę. Jednak ten dziwnie niematerialny ogień urojonej świecy w jego duszy zdawał się mocno chybotać, co napawało go przerażeniem na tyle intensywnym, że woski na karku stały mu dęba. - I tyle. Ja to kurwa wiem.

Erwin urwał rozmowę, odjeżdżając kawałek dalej, i mówiąc coś do tej szajbniętej istoty w okularach. Natomiast Diabeł ze Stohess patrzył wyczekująco na dobrze znany trakt. Wiedział, że Lara żyje, poczułby gdyby umarła. Ale jednocześnie ten płonień świeczki... tak jakby stało się coś potwornego. Jednak rozsądnie tym akurat spostrzeżeniem nie podzielił się ze Smithem.

Nie ruszył się z miejsca do momentu, w którym niesamowicie powoli formacja ruszyła. Ale dokładnie wtedy, gdy wozy ociężale zaczęły się toczyć, na trakcie usłyszał tęten kopyt. W niecałe trzydzieści sekund później z lasu wyjechał Levi, trzymając przed sobą nieprzytomną Larę. Erwin, gdy tylko ich zobaczył, pośpieszył całą formację.

W galopie Franz zrównał się z generałem i kapitanem, z zaciekawieniem przypatrując się Larze. W sekundę oszacował że tej krwi jest zdecydowanie za dużo, a dziewczyna jest blada jak papier. Serce ścisnął mu paniczny strach.

- Nie wiem, tak ją znalazłem! - powiedział w pewnym momencie Levi, i dopiero wtedy Franz zrozumiał, że dwójka mężczyzn dyskutowała od jakiegoś czasu. Oboje byli skrajnie spanikowani, ale widać było to jedynie po Erwinie. Jeszcze przez chwilę się im przysłuchiwał, po czym odwrócił się, patrząc na resztę formacji. Nie za bardzo się znał, ale wiedział, że wozy zostały za daleko z tyłu.

- E, złotowłosy, chyba korpus zgubiłeś! - krzyknął.

- Nie obchodzi mnie to! - odpowiedział generał. - Lara musi jak najszybciej trafić do medyka!

W tym momencie Franz pojął, że Smith właśnie rozwala formację, i skazuje na śmierć własnych ludzi, byleby dotrzeć jak najszybciej do miasta. Z jednej strony dobrze znał to podejście z autopsji.

A z drugiej, co boleśnie sobie przypomniał, czując zimne srebro naszyjnika na skórze, chronienie swojej siostry za wszelką cenę i przed wszystkim, nigdy, ale to nigdy nie kończyło się dobrze. Nie ważne jak bardzo ją kochasz.

- Słuchaj mnie, skurwielu. - powiedział do Erwina. - Opcja jeden, zapierdalasz tak jak teraz, korpus Zwiadowców spotyka klęska wszyscy giniemy. Opcja dwa, ty prowadzisz te zasraną formację z powrotem do domku, WOLNO, a ja, kurdupel i to szajbnięte w okularach jedziemy przodem i ratujemy twoją siostrę. Rozlew krwi i gówna albo szczęśliwe kurwa zakończenie, wybieraj.

Erwin chyba zdał sobie sprawę z poprawności teorii nowego towarzysza, bo obejrzał się na "to szajbnięte w okularach", które z kolei skinęło głową. Po chwili, w niemym porozumieniu, Smith zwolnił, czekając na resztę formacji, a trzy konie wyrwały jeszcze bardziej do przodu.

Dopiero w momencie, kiedy widzieli już w oddali zarys Muru, Franz ponownie spojrzał na towarzyszy. Z namysłem popatrzył na Levia, na jego odsłonięty kark, i przez sekundę zastanawiał się gdzie ten idiota zostawił swój żabot. A potem zobaczył jak ten sam żabot, tyle że cały zakrwawiony, mężczyzna dociska dłonią do rany Lary.

- E, kurdupel! - zaśmiał się. - Naprawdę ci zależy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro