Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lara zaczęła poważnie rozważać zakup rękawiczek. Nie takich, które mają zapewniać ciepło w zimę, a jakiś cienkich, materiałowych, przewiewnych rękawiczek. Miałyby tylko jedno zadanie, a mianowicie zasłonięcie blizn na opuszkach palców. 

Fakt, że kapitan prawdopodobnie od razu domyślił się ich pochodzenia zupełnie nie dziwił dziewczyny. Mimo, że Levi był jedyną osobą, o której Erwin nie za bardzo rozpisywał się w listach (argumentując to niechęcią przyjaciela do dzielenia się swoimi przeżyciami), to na pewno było o nim wiadomo tyle, że pochodził z Podziemia. Właściwie generał nawet nie musiał udzielać siostrze tej informacji, kojarzyła Levia z widzenia i kiedyś nawet zamieniła z nim dwa zdania.

Wobec tego kapitan często musiał widywać ludzi z podobnymi bliznami, a może nawet sam przyczyniał się do powstawania ran, po których takie ślady zostawały. Niemniej jednak, odkąd zwrócił na to uwagę, historia pochodzenia tych niegdysiejszych ran szybko wróciła do Lary ze zdwojoną siłą. Niby widziała je codziennie, ale wydawały jej się niemal niezauważalne. Jednak skoro kapitan tak szybko się zorientował że je posiada, może każdy widział je z taką dokładnością? 

Teraz rozmyślała o tym, wpatrując się w blizny oświetlone nikłymi promieniach dopiero wschodzącego słońca. Próbowała nie mrugać i skupić się na czymś innym. Na równomiernym oddechu śpiących w pokoju przyjaciółek. Na szarej pościeli. Na leżącej niedaleko paczce od Franza. Niestety, to się nie sprawdzało, a wczesna pora i panujący półmrok uniemożliwiały jakieś bardziej konkretne zajęcie. Więc po prostu siedziała w piżamie, oparta o ścianę i opatulona kołdrą, sekunda po sekundzie analizując zdarzenie sprzed lat.

Pamiętała, że była wówczas niesamowicie zajęta jakąś pierdołą. Pewnie rysowała w swoim pokoju, ledwo słysząc jak ktoś puka do drzwi frontowych. Potem Dianka musiała otworzyć. Ta miła, strasznie naiwna i mówiąca gwarą dziewczyna miała opiekować się Larą pod nieobecność brata. Ciekawe o czym rozmawiała z gościem, ciekawe czy miała świadomość tego, że to ostatnie minuty jej życia. 

Uwagi Lary nie zwróciła dobiegająca z parteru wymiana zdań, zbyt odległa, by zrozumieć wypowiadane słowa. Dopiero ta nagła cisza sprawiła, że dziewczynka po jakimś czasie od jej zapadnięcia wyjrzała ze swojego pokoju. Z kuchni czuć było dziwny metaliczny zapach, którego wtedy nie skojarzyła, ale który budził niepokój. 

Gdy zeszła po schodach, wszystko potoczyło się bardzo szybko i pewnie zakończyłoby się jej śmiercią, gdyby nie leżący w kurzu za szafą skalpel. Matka dziewczyny musiała upuścić go tam lata temu.

Ostatnia część wspomnienia zdołała minimalnie przekierować myśli Lary na inny tor. Oderwała wzrok od blizn i cicho, na czworaka, przeszła przez materac do stojącej niego obok skrzyni.

Otworzyła ją z jakimś rodzajem wdzięczności dla Franza, za to, że większość dobytku dostała niedawno od niego. Więcej niż połowę zawartości zajmowała stara, brązowa skórzana torba z dwoma rozdarciami zszytymi dratwą. Przy każdym dotyku zawsze szeleściła z powodu skrywanej zawartości. Równo dwustu czterdziestu siedmiu starych listów od Erwina, i wielkiej koperty pełnej suszonych fiołków, które zazwyczaj wysyłał jej po powróceniu z wypraw. Obok torby, na surowych deskach leżały niedawno otrzymane ubrania oraz wytarta materiałowa kurtka bez kaptura w kolorze khaki, a także mundur. Kolejną rzeczą która raczej nie znajdowała się w skrzyniach pozostałych członkiń korpusu była spora liczba wszelkiego rodzaju noży.

Dziewczyna, pewna tego co znajdzie, wsunęła dłoń pod ubrania. Po kilku sekundach jej palce trafiły na chłodną stal. Wyciągnęła skalpel i przyjrzała mu się uważnie. Prosty, ze stali chirurgicznej, nie dłuższy od dłoni, o wyprofilowanym uchwycie i wąskim pięciocentymetrowym ostrzu. Nigdy nie mogła pozbyć się uczucia, że to musiało stać się z jakiegoś powodu. Przecież jej mama była podobno bardzo pedantyczna. Więc kiedy i jak skalpel mógł wpaść jej za szafę? I przede wszystkim, dlaczego nawet nie próbowała go odzyskać? W końcu takie ostrze kosztowało małą fortunę. Może nie zdołała tam sięgnąć? Tam, gdzie bez problemu weszła drobna dłoń przerażonej dziesięciolatki...

- Coś cię gryzie? Możesz ze mną pogadać. - szept, tak cichy, że właściwie będący na granicy słyszalności, uderzył w Larę hukiem dzwonu kościelnego. Przez ułamek sekundy zdążyła oskarżyć się o to, że nie usłyszała zbliżającego się intruza, a zanim się uspokoiła odruchowo obróciła skalpel ostrzem do dołu i mocno zacisnęła dłoń na jego uchwycie. Jednak zaraz potem zrozumiała, że nie musi być w ciągłym stanie gotowości. Teeraz jest w wojsku. Tutaj potworami są Tytani, a nie ludzie. A już na pewno potworem nie jest Sasha, wystawiająca głowę z nad drabinki prowadzącej na  łóżko i zadająca to pełne troski pytanie.

- Kiedyś ci opowiem. - odpowiedziała równie cicho, ruchem głowy zapraszając przyjaciółkę do wejścia na pryczę.

- Nie lepiej teraz? - dopytała, włażąc na materac. Lara odłożyła skalpel na miejsce, po czym jak najciszej zamknęła skrzynię i usiadła obok Sashy. - Zawsze mówisz że kiedyś opowiesz czemu masz jakieś dziwne tiki.

- To nie są tiki Saszka.

- Kiedy pierwszego dnia na szkoleniu Shadis chciał ci przywalić z bańki, odsunęłaś się i zapodałaś chłopu takiego kopa że ledwo ustał. Kilka razy jak ktoś cię budził to rzucałaś się na ludzi z nożem wyciągniętym spod poduszki. Umiesz strzelać, bić się i odpieprzać jakieś niestworzone gimnastki, a wiem że nie nauczyłaś się tego na treningach. Jak to nie tiki, to nie wiem co.

- Takie przyzwyczajenia, ale już mi przechodzą.

- No, może trochę.

Przez jeszcze chwilę dziewczyny siedziały w milczeniu. Lara nie mogła się nadziwić temu, jak było tutaj spokojnie. Cichutkie, równomierne oddechy. Półmrok, spowodowany grubymi zasłonami ze starych derek. Bezruch ciepłego, ale nie duszącego powietrza. Ledwo wyczuwalny zapach jakiś środków czystości. Kompletne przeciwieństwo Gniazda, gdzie nigdy tak naprawdę nie było cicho. Zawsze ktoś o coś się wykłócał, zawsze ktoś postanowił w środku nocy stłuc butelkę na czyimś łbie. W dodatku ta wilgoć, przeciągi w zimę, duchota i smród w lato. Natomiast tutaj było zupełnie inaczej. Było... cudownie.

- Wrócisz zza Muru, no nie? - zapytała Sasha, podciągając kolana pod brodę.

- Jasne że wrócę. - odpowiedziała cichutko jej starsza koleżanka. - Wiesz że jestem potrzebna. Odział mnie nie zostawi, a sama też dam sobie radę. - objaśniła, a dziewczyna skinęła głową. Ona i Jean zostali wczoraj wtajemniczeni nie tylko w prawdziwy powód rzekomego zasłabnięcia siostry generała na stołówce, ale i zostali poinformowani o tym, dlaczego Lara szybko stała się tak cenna dla oddziału.

- Ej, a jak nie będzie cię dwa dni... - powiedziała wolno Blaus, a oczy zabłysnęły jej nadzieją.

- Tak, możesz przez ten czas zjadać moje racje żywieniowe. - odparła od razu Lara.

- O tak! Dzięki! - wrzasnęła dziewczyna, ale na szczęście jej krzyk zlał się w jedno z głośnym dzwonieniem wszystkich możliwych dzwonów w twierdzy, obwieszczających pobudkę. Z łóżek dało się słyszeć słowa skargi i pomrukiwania niezadowolenia. Zaraz potem, osoby które zwlekły się z wyrek pierwsze, zaczęły odsłaniać okna. Ciepły, rażący blask zalał pokój.

- Do wyprawy mam wolne, a ty? - zapytała blondynka.

- Ja nie mam planów do trzynastej, wtedy zaczynamy ćwiczenia. - odparła szczerząc zęby w uśmiechu. - Jakaś szalona akcja w planach? Wykradamy chleb i czystą z piwnicy? Robimy pułapkę na Connie'go? Albo, czekaj, wiem...

- Pranie. - przerwała Lara. - Mam zamiar zrobić pranie. - postanowiła oficjalnie pożegnać się ze swoimi starymi koszulami i spodniami, a żeby przestać ich używać, wolała wpierw dokładnie je wyprać i dopiero wówczas odłożyć na miejsce. Po swoim oświadczeniu uważnie obserwowała rezygnację, smutek i panikę na twarzy koleżanki.

- Ale to jest... nudne.

- Za murami adrenaliny będziesz miała po dziurki w nosie. Dzisiaj zrobimy pranie. I nie bój nic, wciągnę w to też Jeana.

- Niech ci będzie. - fuknęła dziewczyna. - Ale jak wrócisz z wyprawy, to wykradamy jedzenie.

- Nie obiecuję. - zaśmiała się, dla żartów niemal spychając koleżankę z pryczy. - Spadaj do siebie!

- Chyba nadal śnisz! - Sasha wydała z siebie najbardziej złowieszczy rechot, jaki była w stanie, co dało efekt podobny do tego kiedy dławiła się chlebem walcząc o każdy oddech. Jednocześnie pociągnęła przyjaciółkę za kołnierz na tyle mocno, że obie spadłyby z pryczy, gdyby nie to, że w ostatniej chwili Lara złapała się za wystający nad deski ostatni szczebel drabiny. Dzięki temu jedynie Sasha z hukiem uderzyła o podłogę, przy akompaniamencie śmiechu paru dziewczyn z pokoju.


****


- Nie wybaczę ci! - zawodził Jean, niosąc drewnianą, niewielką balię w której znajdowały się jego brudne ubrania i tarka do prania. Chłopak nie przestawał zawodzić od śniadania, na dowód swego cierpienia pokazując spowodowane rysowaniem otarcia na dłoniach i gruby, w całości zarysowany brulion.

- Ona jest szalona! - kontynuował pieklenie się. -  A jakby wyglądał Tytan z siodłem? Albo czworonożny ale tak jak zwierzę? Narysuj to, rysuj teraz! - przedrzeźniał Hanji. - To jest całkowity brak empatii i człowieczeństwa! Ale wiesz co jest najgorsze? Że to ty mnie jej oddałaś! Wkopałaś mnie specjalnie! Po coś mówiła, że umiem rysować?!

- Uspokój się Jean, wyładujesz swój gniew na brudnych ciuchach! - zaśmiała się Sasha.

- Wolę wyładować go na Larze, więc stul pysk i nie przeszkadzaj! - warknął Kristein.

- Nie przesadzaj, koniomordy. - przewróciłaś oczami Lara, przekładając swoją balię na drugie ramię, aby za bardzo nie nadwyrężać prawej ręki. - Wtyki u dowództwa zawsze się przydadzą.

- No... może... - mruknął w zamyśleniu. - Co nie zmienia faktu że musiałem spędzić kilka godzin gadając o ścierwach które zabiły Marco.

- Nie wplątuj w to Marco. - odparła ostro dziewczyna. - On swoje już poświęcił, i nie powinniśmy używać go jako przetargu w sprzeczkach.

Zapanowała cisza chwilowa cisza podczas której Jean musiał widocznie zdać sobie sprawę z własnego idiotyzmu.

- Dobra, dobra! - odpowiedział w końcu. - Nie będę już... e, co to jest? - zapytał nagle, zatrzymując się i gapiąc w ziemię. Dziewczyny również spojrzały pod stopy. Obecnie znajdowali się na sporym, zadbanym i wykoszonym placu pomiędzy twierdzą a budynkami gospodarczymi. Jednak teraz równo ścięta trawa sprawiała wrażenie przeoranej czymś większym od motyki, ale mniejszym od pługu. Cztery, miejscami schodzące się w dwie linie wyglądały na świeże. Ciągnęły się od stajni, aż za magazyny.

- Wygląda jakby ktoś ciągnął tędy powóz bez kół. - zasugerowała po chwili Sasha. - Wiecie, jak zdejmie się koło i zostaje tylko ten drewniany bolec od ośki...

- Nie, wtedy ta trawa byłaby wygnieciona. - pokręcił głową Jean.

- Idę to sprawdzić. - oświadczyła Lara, a w chwilę później całym trio ruszyli po śladach, spekulując co do ich pochodzenia. Jednakże nawet najwymyślniejsze teorie nie mogły przygotować zwiadowców na to, co zobaczyli po skręceniu za magazyn. Widok był tak przerysowany, że trzeba był kilka razy mrugnąć w celu upewnienia się że naprawdę tak sytuacja wygląda w rzeczywistości.

Mianowicie na sporej połaci trawy stał kapitan Levi, i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie Sandy. Klaczka widocznie się nudziła, a na ofiarę zabawy wybrała sobie właśnie kapitana. Złapała go zębami za rękaw w okolicach łokcia tak, aby jak najbardziej utrudnić ruch jego prawej ręki, i cicho rżała przez pysk zaciśnięty na wojskowej kurtce. Na oczach kadetów Levi próbował otworzyć jej pysk, ale mimo siły nie mógł dokonać tego jedną ręką, bo wówczas klaczka podnosiła łeb, nie dość że nie dając się dotknąć, to jeszcze wykręcając mu rękę. Po kilku próbach uwolnienia się skapitulował, i uszedł tyłem kilka kroków, podczas których Sandy zaparła się kopytami o ziemię, a Levi przeciągnął ją o parę metrów. Kopyta klaczy przeryły trawę, dając jasną odpowiedź na temat pochodzenia tych dziwnych śladów. Sama Sandy radośnie zrobiła dwa kroki w tył, jakby uznając to za zabawę w przeciąganie.

Komizmu tej scenie dodawał Erwin, stojący kawałek dalej i z lekkim rozbawieniem obserwujący przebieg wydarzeń. Jakby tego było mało, Hanji też była obecna w tym całym kabarecie. Podążała za Leviem, i chyba próbowała coś powiedzieć, ale śmiech skutecznie jej to uniemożliwiał.

- Proszę, powiedz że to co ja widzę jest prawdziwe. - wydusił Jean, starając się nie roześmiać by nie zostać zauważonym.

- O tym będą śpiewali po odbiciu Marii. - dodała Sasha.

- Oj, będą. - przyznała Lara. - Ale dosyć, bo ten sadysta mi jeszcze konia skrzywdzi. - dodała. Przypuszczała że jedynym co powstrzymuje Levia od dania klaczy surowej i bolesnej nauczki jest to, jaką wartość mają konie za Murem.

Odłożyła na ziemię balię, kazała przyjaciołom schować się za magazynem, i odchrząknęła przygotowywując się do odegrania roli.

- Sandy! - krzyknęła z szokiem i udawanym oburzeniem, idąc w kierunku tego całego teatrzyku. - Sandy, co ty robisz?!

Klaczka spojrzała w jej stronę, i widząc właścicielkę zarżała radośnie, ale nie puściła kapitana, który spojrzał na dziewczynę z irytacją.

- Więc to twoje bydło? - zapytał, gdy podeszła bliżej. - Świetnie, zabieraj je ode mnie.

- Sandy, wypluj kapitana. - Lara starała się zabrzmieć jak najpoważniej.

- Cze... ee....eiiiii - przerwała Hanji, niemal się dusząc. Widocznie śmiała się już tak długo, że zdążyła się zapowietrzyć i nie bardzo mogła mówić. To, co z siebie wydusiła, brzmiało jak zaciągane ze świstem powietrze, przerywane głębokimi i urywanymi wdechami.

- Nie wiem o co ci chodzi. - parsknęła dziewczyna patrząc na pułkownik, która stała zgięta w pół, prawą ręką trzymając się za brzuch, a lewą wystawiając przed siebie z wyprostowaną dłonią, tym gestem prosząc towarzyszkę o to aby dała jej chwilę na uspokojenie się.

- Chyba nie chce, żebyś pomagała kapitanowi. - przetłumaczył Erwin, podchodząc do dziewczyn i targając siostrze włosy jedną ręką. Właściwie nie robiło to żadnej różnicy, bo miała na głowie naprawdę nieokiełznaną kępę lekko falowanych włosów, które jednego dnia gładko dawały się rozczesać i ułożyć, a następnego już postanowiły żyć własnym życiem, tak jak dzisiaj.

- Serio? - zapytała, co Hanji potwierdziła skinieniem głowy przypominającym tik nerwowy. - Ale dlaczego?

- Każdy ma swoje powody. - Erwin bezradnie rozłożył ręce. - Ją zwyczajnie to śmieszy, a ja... no cóż... uznajmy, że sobie zasłużył. - dodał konspiracyjnym szeptem, nachylając się do dziewczyny.

- Jesteście oboje okropni. - rzuciła oskarżycielsko. Fakt, widok był komiczny, i chętnie popatrzyłaby na niego nieco dłużej. Niestety, widziała w jak niekomfortowej sytuacji postawiony był kapitan. Niekomfortowej zwłaszcza dla kogoś, kto, jak zdążyła zauważyć, jest nie tyle pedantem co cholernym mizofobem. A o ile wszelkiego rodzaju złośliwości naprawdę bawiły Larę, tak uważała wyśmiewanie czyjejś fobii za swego rodzaju nieprzekraczalną granicę.

- Już Sandy, zostaw. Nie wolno. - uśmiechnęła się, poklepując klacz po szyi. Sandy widocznie zrozumiała polecenie, bo po chwili faktycznie puściła Levia i obrażona obróciła się aby kłusem obiec kawałek placu, po czym grzecznie wróciła do właścicielki.

- Mądra dziewczynka. - Lara pochwaliła klacz, czochrając jasną szczecinę na boku konia. - Bardzo kapitana przepraszam, jest jeszcze młoda i czasami jak jej się nudzi to ucieka z boksu i szuka towarzystwa. Proszę mi dać kurtkę, to wypiorę. Potem naturalnie wymienię zamek w stajni, żeby więcej kapitana nie męczyła i doprowadzę do porządku tę przeoraną trawę.

- Mogłabyś też nauczyć tego konia posłuszeństwa. - warknął Levi, oddając dziewczynie kurtkę. - Ale przy takim właścicielu nie można za dużo od niej oczekiwać.

- A żeby kapitan wiedział. - przytaknęła tylko i wyłącznie dla świętego spokoju. Wiedziała, że nie było najmniejszego sensu w kontynuowaniu kłótni, a i nie chciała zwady z człowiekiem od którego rozkazów będzie dzisiaj zależało jej życie. W dodatku, co najważniejsze - była niewyspana i zwyczajnie nie chciało jej się ciągnąć wymiany zdań.

- Pójdę już... Erwin, jesteś pewien że Hanji... - powiedziała zaniepokojona, wwiercając niepewne spojrzenie w pułkownik, która usiadła na ziemi, podciągnęła kolana pod brodę i dławiła się powietrzem.

- Nic jej nie będzie. - wzruszył ramionami Erwin. - Czasami się zapowietrza.

- Dobra Hanji, weź nie umrzyj. - uśmiechnęła się. - To spadam.

- Ale gdzie idziesz? - dopytał generał, co z jakiś niewyjaśnionych powodów lekko zirytowało jego siostrę. Mogła przywyknąć do zwierzchnictwa pracodawcy lub  dowództwa, ale od ponad dekady nie uświadczyła takiej... kontroli? Naturalnie pytanie Erwina nie było podyktowane jakąś chęcią skontrolowania dziewczyny, ale ta odebrała to właśnie w taki sposób. Została nauczona samodzielnego zadbania o swoje potrzeby w każdym aspekcie, a poza 'pracą' mogła robić co tylko chciała. 

Natomiast Erwin w ciągu doby zadał jej więcej pierdołowatych pytań niż można by się spodziewać, dotyczących przede wszystkim tego, co i gdzie ma zamiar robić. Nie miała pojęcia, nie planowała swojej egzystencji co do sekundy tak jak jej brat, a jego grafiki irytowały ją w równym stopniu, co generałowi przeszkadzały jej spontaniczne decyzje.

- Pranie zrobić. - odpowiedziała w końcu, przewracając oczami.

- Pomóc ci?

- Po co? - zmarszczyła brwi. - Dam sobie przecież radę. A jak chcesz pogadać czy coś, nie musisz wymigiwać się za każdym razem pomocą. Jak wszystko ogarnę to mogę do ciebie przyjść... albo coś. - dodała, odchodząc w stronę schowanych za jednym z magazynów przyjaciół. Levi odszedł w swoją stronę, Sandy pokłusowała pomiędzy budynki, a Erwin zgodnie z przewidywaniami siostry poszedł za nią.

- Jesteśmy rodzeństwem, nie musimy się umawiać na spotkania jak w urzędzie. - parsknął generał.

- Nie musieliśmy póki nie skończyłeś osiemnastu lat. Czasy się zmieniają. Nie żebym kwestionowała twoją decyzję o zaciągnięciu się do wojska. - dodała, gdy tylko uzmysłowiła sobie że te słowa zabrzmiały jak wyrzut. - W końcu sama cię namawiałam, no i załatwiłeś mi na ten czas opiekę... - przygryzła dolną wargę. Opiekę którą szlag trafił. Szlag albo nóż. A może kula? Nie miała czasu się przyjrzeć. Ale nie słyszała wystrzału, więc to raczej był nóż. Kałuża krwi wykluczała możliwość uduszenia...

- Wiem, ale to nie to samo. Przez jakiś czas bardzo chciałem wrócić do domu. I powinienem był to zrobić...

- Stul się, Erwin. - Lara przewróciła oczami i gwałtownie się zatrzymała. Po części dlatego, żeby nie podejść za blisko Sashy i Jeana, a po części aby podkreślić powagę swoich słów. - Wiem że chciałeś udowodnić racje taty tak samo mocno, jak wychować mnie. Ale, kurde, jak wybierasz pomiędzy jednostką a ludzkością... a zresztą nieważne. - westchnęła. - Jesteś teraz generałem. Masz wyrobioną opinię, wpływy, i co to tam jeszcze. I zrozum, nawet jeżeli to tylko rola, to teraz musisz ją doprowadzić do końca. Nie możesz, zwyczajnie nie możesz zaprzepaścić tylu lat pracy przez to, że się zaciągnęłam do Zwiadowców.

- Powiedz, kiedy role się zamieniły i to ty zaczęłaś pouczać mnie?

- Wczoraj. Z tego co słyszę od rana, to Zackly powinien już tutaj być, no nie? Może pójdziesz na to spotkanie czy coś?

- Tak, zaraz powinni być. - przytaknął Erwin. - Prócz Zackly'ego i Pixisa ma przyjechać też Nile, więc...

- TEN Nile?

- Tak i...

- Ten Nile, który jest mężem kobiety, której mężem powinieneś być ty?

- Lara...

- Nile, ten pseudo najlepszy kumpel któremu odbiło i dołączył do Żandarmerii? I... Nie przerywaj mi! - podniosła głos, widząc jak jej brat próbuje coś wtrącić. - I ten, który chciał posiekać i zabić Erena, kilka lat wcześniej głosował za rozwiązaniem naszego korpusu, porzucił cię na rzecz miłości którą ci odebrał i jest tak tępy, że nawet nie zorientował się, że Marie...

- Tak, ten, i w związku z tym masz zachowywać się przyzwoicie. - wtrącił szybko na jednym oddech generał.

- Nie oczekuj tego ode mnie.

- Lara, ja cię nie proszę, ja cię błagam. - powtórzył, składając ręce jak do modlitwy i przymykając oczy. - Nie zrób niczego głupiego.

- Pod warunkiem że Nile mnie nie sprowokuje. - oświadczyła po chwili. - Ale jak powie coś co mi się nie spodoba, to wierz mi, nie będę się hamowała.

- Dobra, ale zgadzam się na to tylko dlatego, że jestem pewien że to się nie wydarzy. - powiedział Smith, po czym wraz z Larą podali sobie ręce, co było jednym z durnych zwyczajów z czasów ich dzieciństwa. Taki "oficjalny" sposób na przypieczętowanie każdej, nawet najbardziej durnej i błahej umowy. "Jak zjesz ten obiad, to nauczę cię puszczać latawce", "Jeżeli skończysz łazić za moimi znajomymi, to powiem gdzie schowałam twój list w spawie przyjęcia cię do wojska." A teraz także "Nie będziesz się czepiał że zjadę Nila, jeżeli to on zacznie potyczkę". Ledwo uścisnęli sobie dłonie, a nagle rozbrzmiał dzwon z głównej wieży.

- Przyjechali. - oświadczył Erwin. - Czyli naprawdę muszę już iść.

- To widzimy się jutro wieczorem. - uśmiechnęła się dziewczyna. - W związku z czym, kartkówka z angielskiego przesunie się na pojutrze... liczę że się zjawisz, generale.

- Będę. 

- Ale ty wiesz że możesz się normalnie uśmiechnąć? Nie masz zębów tak okropnych jak brwi.

- Idź ty. 

- Idę. I nie martw się, zrobię wszystko żeby wrócić zza Muru żywa. - dodała jeszcze, po czym odwróciła się i odeszła w stronę schowanych przyjaciół, a Erwin skierował się na dziedziniec. W kilkanaście sekund później stała naprzeciw Jeana i Sashy. Chłopak był tak zajęty skrobaniem czegoś w szkicowniku, a dziewczyna wytykaniem mu błędów, że nie zauważyli Lary póki się nie odezwała.

- Co tam macie, dzieciaki? - zapytała, wrzucając kurtkę kapitana do swojej balii z ciuchami. Ciekawiło ją, czy Erwin miał wobec niej podobne odczucia, co dziewczyna wobec tej dwójki... i w sumie reszty kadetów. W końcu różnica wieku pomiędzy Larą i jej bratem była taka sama, jak przepaść wiekowa dzieląca dziewczynę i resztę żołnierzy z byłej sto czwórki.

- To się nazywa sztuka. - odparła z pełną powagą Sasha, a Jean odwrócił szkicownik, pokazując  przezabawną karykaturę wydarzenia sprzed paru minut. Na szkicu, mimo małej ilości szczegółów, natychmiast dało się poznać Levia, który w komiczny sposób siłował się z koniem o swoją kurtkę, co wyglądało jak przeciąganie liny. W dymku narysowanym nad głową żołnierza było koślawo napisane "Give me this, you little shit!". 

- Dobre. - skomentowałaś Lara, nie kryjąc rozbawienia. - A teraz idziemy zrobić pranie.


***


Łatwo powiedzieć, że nie zacznie się kłótni z Nilem. Trudniej postanowienia dotrzymać. Szczególnie teraz. Od rana Lara zdążyła zrobić pranie, w miarę możliwości, wymieniła zamek w boksie Sandy, a samą klacz wyczyściła i osiodłała. Trzysta razy sprawdziła czy jej sprzęt działa jak należy, a kiedy wszystko było gotowe, a do wyjazdu ciągle został kwadrans (mimo tego kapitan dalej nie pojawił się na dziedzińcu), więc dziewczyna postanowiła że wykorzysta ten czas po to, aby jeszcze raz pożegnać się z Erwinem. Jednak kiedy wparowała do jego gabinetu, zastała tam oprócz brata nie tylko kapitana Levia, ale także dzisiejszych gości; Zackly'ego, Pixisa i tego zasrańca, Nila. Zasalutowała, czego wymagała etykieta, i wzięła głęboki oddech. Nie powie nic niemiłego. Nie zrobi niczego głupiego. Nie sprowokuje cię. Nie sprowokuje.

- Dzień dobry. - powiedziała z nieco wymuszonym, ale zaskakująco naturalnie wyglądającym uśmiechem. 

- Lara, spocznij, po co salutujesz... - westchnął Erwin, chociaż w jego oczach skrzyło się rozbawienie.

- Jasne. - odparła szybko, wbijając morderczy wzrok w Nila. Jednak zaraz potem otrząsnęła się i ponownie zwróciła do brata. - Przyszłam tylko jeszcze raz się pożegnać. Tak wiesz. Na wszelki wypadek. - Ten "wszelki wypadek" miała już za sobą względem sto czwórki, gdzie dosłownie wymuszono na niej oficjalną przysięgę, że wróci. Przysięga była przypieczętowana potrząsaniem za ramiona, krzykiem, i ogólnym zamieszaniem.

- A może przedstawisz nam tę młodą damę? - wtrącił Zackly, zanim Erwin zdążył odpowiedzieć.

- Ja Panu podpowiem. - uśmiechnął się Pixis. - O ile się nie mylę, to jedyna osoba z przedniej straży obrony Trostu która przeżyła. Jak się nazywasz, ślicznotko?

- To Lara Smith. - oświadczył Erwin, gdy zdołał zabrać głos. - Moja młodsza siostra.

Moment, w którym pełen podziwu wzrok wszystkich, z wyjątkiem Levia, spoczął na jej osobie, powinien być momentem, w którym zalała ją duma. Zamiast tego Lara czuła się bardzo nieswojo z faktem, że w rozmowie na jej temat nie została nawet poproszona o zabranie głosu. 

- O ile młodsza? - zapytał Nile. - Ile ona ma lat, osiemnaście? Spora przerwa jak na rodzeństwo.

- Mam dwadzieścia trzy. - odparła ostro dziewczyna.

- To już czas na męża, a nie na dołączanie do Zwiadowców. - odparł Żandarm.

Tego zdecydowanie było za wiele, tym bardziej dla dziewczyny, której od lat powtarzano jak chujowe są tradycje związane z małżeństwami. Lara posłała generałowi spojrzenie mówiące "wybacz, sam zaczął" po czym zwróciła się do Nila.

- Może i. - powiedziała z kamienną twarzą. - Ale moim symbolem nie jest przynajmniej zielony koń z fiutem na czole.

Wykorzystując moment kiedy towarzystwo było w szoku, a zrezygnowany Erwin zwiesił głowę, pokazała Nilowi dwa środkowe palce na maksymalnie wyciągniętych w jego stronę dłoniach. Potem odwróciła się i wyszłaś z pomieszczenia bez słowa, kierując się na dziedziniec. 

Nienawidziła Nila. Za to, że Marie za niego wyszła, za to że wystawił Erwina, chociaż razem mieli być w Zwiadowcach, i przede wszystkim za to, że był w Żandarmerii. A z tą nie miała dobrych wspomnień. W pewnym momencie zatrzymała się przy jednym z okien w korytarzu. Droga do wyjścia była długa, a dziedziniec było widać stąd... poza tym, przydałoby się nieco odświeżyć nabyte w Stohess umiejętności...

Po chwili zastanowienia Lara weszła na parapet i otworzyła okno na oścież.


***


Levi zawsze postrzegał Erwina jako osobę idealną. Idealną do porzygu, co niekiedy strasznie go irytowało. Bo Erwin był dzieciakiem wychowanym w dostatku, wykształconym, ze statusem, pieniędzmi i planem na każdą możliwą sytuację. Więc kiedy dowiedział się, że Lara, ta pyskata kadetka jest spokrewniona z dowódcą, nie miał pojęcia jak ją postrzegać. Najpierw widział w niej kogoś, kto podobnie jak jej brat, był wychowywany pod kloszem. Sterylne warunki, jedzenie, edukacja, zasady kultury i nagle wojsko, żeby się wyrwać i popisać.

Tak myślał do momentu, w którym zauważył te niewielkie blizny pod jej paznokciami. To rzuciło nowe światło na sprawę. Do kapitana dotarło, że ten raz, jeden jedyny raz plan Erwina musiał spalić na panewce. W końcu, z tego co było mu wiadomo, rodzeństwo nie widziało się trzynaście długich lat. Co mogło się wydarzyć przez ten czas? Przecież, nawet jeżeli się kontaktowali, to co jest zapisane w listach może niekiedy nie mieć absolutnie żadnego związku z prawdą.

Ale z drugiej strony, jego przypuszczenia obalało kilka faktów. Przede wszystkim, Lara była wykształcona. Czy było możliwym, żeby żyjąc "poza prawem" zdobyła taką wiedzę? Levi czytać nauczył się dopiero gdy spotkał Farlana, a kształcić się w innych dziedzinach zaczął w wojsku. Natomiast siostra Erwina sprawiała wrażenie osoby z wyższym wykształceniem. W dodatku w jej charakterze nie było widać specjalnych traum, które przecież przejść musiałaby w środowisku spod ciemnej gwiazdy.

A jednak biła się jak typowy ulicznik. No, może nie typowy. Raczej taki, któremu nie grozi "uprzejma" prośba o oddanie kosztowności albo własnego ciała, ponieważ inni jego pokroju już wiedzą, z kim zadzierać nie warto. Nie biła się na pięści, zamiast tego do ataku stosowała czysto techniczne sztuczki mające na celu wykorzystywanie siły przeciwnika przeciw niemu. W dodatku jej sposób unikania obrażeń do złudzenia przypominały ten, którego za dzieciaka nauczył się Levi.

Jednak, co było zupełnie sprzeczne z posiadanymi dowodami, najsilniejszy żołnierz ludzkości szybko odrzucił teorię, jakoby Lara była zmuszona do życia na ulicy. No bo... jak? Wychowywała się w Stohess, które było bardzo bogatym dyskrytem. Jakim cudem miałaby trafić na margines społeczny? W dodatku nie dałaby rady zwodzić Erwina taki szmat czasu. Jako osoba dobrze sytuowana mogłaby liczyć na jakąś pomoc. A blizny? Może krótko przed wstąpieniem do wojska zadarła z niewłaściwą osobą. Co do techniki walki wręcz, mogła po prostu częściej niż inni tłuc się z dzieciakami w szkole. Albo zapisała się na jakiś kurs dla nowobogackich. Na pewno.

Dlatego też, wystarczył jeden dzień, aby niepewne zdanie dotyczące nowej kadetki zmieniło się w żelazną opinię. Lara była wychowanym pod kloszem, delikatnym dzieciakiem, który najpewniej poczuł się w życiu za pewnie, narobił sobie długów, wpadł w kłopoty i zwiał do wojska. Taki scenariusz był jedynym sensownym.

No, przynajmniej do momentu, w którym dziewczyna pokazując Nilowi środkowe palce wyszła z gabinetu Erwina. To zrujnowało całą teorię. Zwykły obywatel powinien widzieć w Żandarmerii symbol siły, władzy i bezpieczeństwa. A już na pewno nie powinien jej obrażać. Nile miał chyba takie samo zdanie, ponieważ przez kilka sekund po prostu wpatrywał się w drzwi, które chwilę wcześniej zatrzasnęły się za Larą.

- Czy ona powiedziała to co usłyszałem? - zapytał po jakimś czasie Żandarm.

- Tak. - odpowiedział spokojnie Erwin.

- I nie zamierzasz nic z tym zrobić, ani jako generał, ani jako jej brat?

- Wybacz, Nile. - pokręcił głową dowódca Zwiadowców. - Ale nie mogę. Sam zacząłeś.

- Nile, nie powiesz mi chyba, że ta cała sytuacja cię przynajmniej trochę nie rozbawiła. - parsknął Pixis. - Miałeś niesamowicie niewyrafinowaną minę.

- To był zwykły brak szacunku względem dowódcy! - krzyknął Nile, wskazując dłonią na drzwi, jakby to miało przywołać Larę z powrotem. - W wojsku nie można na cos takiego pozwalać!

- Zapewniam, że zostaną wyciągnięte konsekwencje. - odezwał się kapitan, kierując się do wyjścia. Oczywiście nie zamierzał żadnych konsekwencji wyciągać, ponieważ sam miał o Żandarmerii podobne zdanie co Lara. Powiedział to tylko po to, żeby spotkanie dowództwa nie przerodziło się w kłótnię. Ledwo wypowiedział te słowa, do jego uszu dotarł huk wywołany położeniem kilku grubych książek na biurko przez Erwina.

Levi wiedział, że dźwięk był nieco za głośny i miał za zadanie tylko go upomnieć. Generał zwyczajnie przypomniał, żeby nawet nie przyszło mu do głowy jakkolwiek zganić Larę. Jak powiedział wczoraj Smith; "Szanuję cię jako żołnierza, przyjaciela i człowieka, ale jeszcze jedno poważniejsze obrażenie u mojej siostry, to przysięgam, obiję ci twarz tak, że nie poznasz się w lustrze." To było kolejnym powodem niechęci kapitana do kadetki. Czuł, że jej obecność w wojsku może niekorzystnie wpłynąć na latami budowaną przyjaźń i zaufanie pomiędzy nim a Erwinem. Dziewczyna zwyczajnie odbierze mu jedynego przyjaciela.

Dlatego, nawet nie obracając się w stronę dowódcy, Levi wyszedł z gabinetu. I tak powinien już iść, jego oddział pewnie czekał na dziedzińcu. Jednak ledwo wyszedł zza pierwszego zakrętu, zobaczył stojącą na parapecie przed otwartym oknem Larę. Pierwszą myślą kapitana było: "A ta co znowu odwala?", drugą: "Jak sobie coś zrobi to stracimy kartografa-poliglotę." a trzecią, najinteligentniejszą: "Może uda mi się czegoś o niej dowiedzieć." Jednak żadne z tych zdań nigdy nie zostało wypowiedziane, a z ust Levia padło tylko suche:

- Jeżeli masz zamiar się zabić, mogłabyś chociaż upozorować samobójstwo na przypadkową śmierć w tytanim ryju.

- Zabijają się tylko słabi. - prychnęła dziewczyna, spoglądając na dowódcę. - Ja chcę po prostu dostać się na dziedziniec.

- A korytarzem to nie łaska? Zachowuj się jak człowiek. - odparł brunet, krzyżując ręce na klatce piersiowej. W odpowiedzi Lara zeszła posłusznie z parapetu, i, ku zdumieniu Levia, starła z niego wyciągniętą z kieszeni chustką odcisk swoich butów. Dopiero po tym zamknęła okno i spojrzała na kapitana, przechylając głowę jak ciekawski słowik, a w sekundę później spuściła wzrok i schowała złożoną chusteczkę z powrotem do kieszeni.

- Idziemy. - oświadczył mężczyzna, po czym ruszył przed siebie. Chwilkę później dziewczyna zrównała się z nim krokiem, co było dobrym pretekstem do zaczęcia rozmowy. - Najpierw pojedziemy do ustalonego miejsca, którego lokalizacji celowo ci nie podajemy. Za murem masz nas zaprowadzić do kilku wyznaczonych miejsc. Las Wielkich Drzew, kilka zniszczonych miast i inne takie.

- Nie ma problemu. - odparła natychmiast jego towarzyska. Przy wszystkich jej wadach, kapitanowi podobało się to, że była konkretna. Nienawidził rekrutów mówiących "chyba dam radę", "może się uda", "mogę spróbować''. On zawsze wymagał odpowiedzi typu "tak" lub "nie", a wszelkie słowa niepewności uważał zwyczajnie za słabość i niezdolność do podejmowania decyzji.

- Byłaś kiedyś w Podziemiach? - zapytał nagle ni z tego, ni z owego. To pytanie było neutralne. Zwykli cywile nie wiedzieli o co w nim chodzi. Niewielu miało świadomość na temat istnienia podziemnego miasta. Natomiast twarz Lary wykrzywił nieco kwaśny półuśmiech.

- Bywało. - odpowiedziała. - Ale nie za często.

To jeszcze o niczym nie świadczyło. W końcu może, młoda i głupia chciała posmakować tego niebezpieczeństwa. Czasami bogaci idioci schodzili tam, aby poczuć się jak mafiozi.

- Po co? - dopytał jeszcze.

- W sprawach służbowych. Szef czasami mnie zabierał, żebym poznawała biznes. Piliśmy z niektórymi, kilka razy graliśmy w karty, czasami zdarzały się potyczki. Chyba nawet trzy czy cztery razy kapitana widziałam, oprócz tego spotkania przy schodach. Miał kapitan sprzęt do manewrów, no nie?

Kurwakurwakurwakurwakurwa. Skojarzyła go. Ta rozmowa nie miała przebiec w sposób, przez który Levi miał stracić kontrolę. Nie lubił jej tracić. Czuł się wtedy ubezwłasnowolniony i osaczony. Na szczęście przez lata wypracował w sobie system obronny polegający na unikaniu okazywania uczuć. Kiedyś musiał się skupić na tym, aby reagować na poszczególne sposoby, ale teraz zirytowana i poważna mina, oraz lekki, chamski tom tak weszły mu w nawyk, że nawet o tym nie myślał. Cokolwiek ktokolwiek o nim nie mówił, nie mógł odgadnąć co kapitan myśli na jego temat.

- Ta. - odpowiedział po chwili. - Miałem. - zastanawiał się, kiedy go zauważyła. On zawsze miał oczy dookoła głowy, a mimo to nie przypominał sobie jakiejkolwiek drobnej i względnie zadbanej dziewczyny chociażby przypominającej Larę. Poza tym jego pamięć dotycząca tamtych dni nieco zaśniedziała po ostatnich sześciu latach spędzonych w wojsku. Jedno było pewne. Musiał skierować tę rozmowę na inny tor, albo ją przerwać. Wybrał pierwszą opcję.

- A tych blizn dorobiłaś się w Podziemiu? - zapytał.

- Nie, nie. - dziewczyna pokręciła głową, nieco rozbawiona tą nagłą zmianą tematu. - To akurat zupełnie inna historia. Wcześniejsza niż moje odwiedziny w tamtej dzielnicy. - dodała, po czym uśmiech zszedł z jej twarzy, i spojrzała prosto w kobaltowe tęczówki kapitana swoimi bystrymi oczami, przywodzącymi na myśl kolor nieba chwilę przed burzą, lub zaraz po niej. W tym momencie Levi zrozumiał, że w porównaniu do swojej siostry, to Erwin był wychowywany pod kloszem. Oczy Lary przypominały ten nieskazitelny błękit tęczówek jej brata, ale jakiś zszarzały, wyblakły, przybrudzony... Zupełnie jakby, podobnie jak on, widziała za dużo, aby jeszcze kiedykolwiek spoglądać na świat czystymi oczyma. Dziewczyna uniosła dłoń w taki sposób, żeby kapitan doskonale widział maleńkie blizny na jej opuszkach palców.

- Właśnie dlatego nienawidzę Żandarmerii. - oświadczyła poważnie, po czym opuściła rękę.

- Więc przynajmniej w tym jednym się zgadzamy. - odchrząknął Levi, nie do końca pewien jak powinien zareagować. Nagle zrobiło mu się jakoś głupio, kiedy jego wzrok padł na ten siniec który niedawno jej nabił. On urodził się i wychował w tym gnojowisku. Chyba było to lepsze niż nagły upadek ze szczytu drabiny społecznej na samo dno.

- Może kapitan nie mówić Erwinowi? On zna... inną wersję mojej przeszłości. - zapytała, spuszczając wzrok.

- Nie powiesz bratu, a żalisz się obcemu facetowi. - prychnął. - Nie powiem, jak tak ci zależy.

- Dziękuję. - uśmiechnęła się kadetka, unosząc twarz do słońca, w momencie w którym wyszli na dziedziniec. - Ciepło dzisiaj. Szybko kapitanowi kurtka wyschnie. Powiedziałam Jeanowi, żeby wieczorem ją zdjął ze sznurka. Oddam jak wrócimy.

- Jeżeli wrócimy. - poprawił odruchowo.

- Jak wrócimy. Nie mam zamiaru dzisiaj umrzeć.

- Nikt nie ma. - odparł. W chwilę później dotarli do czekającego już oddziału kapitana oraz osiodłanych koni. Levi sprawnie wszedł na swojego wierzchowca, co uczyniła również reszta zebranych, po czym stępem ruszył przed siebie, w milczeniu przysłuchując się wesołej przekomarzance Lary i Elda. Obrócił głowę, i w momencie w którym zobaczył sposób, w jaki Jinn patrzy na siostrę Erwina, z tym głupawym uśmiechem i roziskrzonymi oczyma, już wiedział że na tej wyprawie będzie musiał najbardziej pilnować chłopaka. Nie wiadomo jaką głupotę będzie zdolny odwalić żeby tylko się przed nią popisać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro