Rozdział 46

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jednym z najciekawszych mechanizmów przetrwania, jaki Lara nabyła podczas dekady spędzonej z Franzem, była umiejętność znacznie opóźnionego odczuwania emocji.

Nigdy nie da się do końca przestać czuć cokolwiek, ale można nauczyć się pod wpływem adrenaliny działać racjonalnie tak długo, jak tylko to możliwe, i pozwolić sobie płakać czy panikować dopiero kiedy będzie na to czas.

Prawdopodobnie dlatego dziewczynie udało się bez większych trudności, najlepiej jak tylko potrafiła zatamować krew pulsacyjnie kapiącą z poszarpanej resztki ramienia Erwina. Wiedziała jednak, że parę lat opatrywania ran ciętych i odrobina praktyk na medycynie to za mało żeby pomóc komuś po... powiedzmy że amputacji. Jedynym co mogła więc zrobić, było jak najszybsze przetransportowanie generała do dyskrytu, gdzie znajdował się najbliższy szpital. Mimo że nie tak długa, bo lekko ponad dwudziestokilometrowa droga była jednym z najgorszych momentów życia Lary. Jej brat ciągle żył, ale był nieprzytomny, koszmarnie blady, a kałuża krwi wokół jego ramienia stale rosła, częściowo wsiąkając w deski wozu.

Jakby tego było mało, i Levi był zmuszony do zaciągnięcia za szmaty na salę operacyjną jedynego na oddziale chirurga, który właśnie zajmował się pacjentem z dużo mniejszymi obrażeniami niż Erwin, co znowu opóźniło jakiekolwiek działania.

Generał trafił na stół operacyjny jakąś godzinę po stracie ręki. Jakieś dwie minuty później Lara dostała napadu absolutnej histerii, nad którą za nic nie mogła zapanować. Czuła się tak, jakby cały lęk i przerażenie, jakie powinna łącznie odczuwać przez ponad dekadę skumulowały się po to, by właśnie teraz rozjebać jej psychikę. Trzęsła się siedząc skulona pod ścianą na korytarzu, a jej płacz bardzo szybko przerodził się w przerywanie łkaniem spazmatyczne próby złapania powietrza. Po prostu wiedziała że lekarz zaraz wyjdzie z sali, mówiąc że niestety, ale nie dało się uratować Erwina. I co wtedy? Co miałaby zrobić po czymś takim? Nie zdążyła mu nic wyjaśnić, nie przeprosiła, nie poszli razem nawet na głupie piwo.

Nie dość, że jej brat umierał, to umierał w kompletnej niewiedzy pełnej niedokończonych spraw. Przez dziesięć lat robiła wszystko by nie wrócił do miasta na pewną śmierć, a teraz kiedy ledwo zaczęli poznawać się na nowo miał tak po prostu umrzeć? Przez zwyczajnego Tytana, z którymi do tej pory radził sobie w wojsku? Miałby zwyczajnie odejść, nie spełniając swojego marzenia, nie dowiadując się co tak naprawdę jest poza Murami?

Spiralę rodzącej się w głowie dziewczyny paranoi dodatkowo napędzał fakt, że absolutnie nie była przyzwyczajona do odczuwania strachu i jego fizycznych konsekwencji. Teraz, doświadczając całego spektrum lęku przed stratą brata czuła się niezdolna do jakichkolwiek działań, a w świecie w jakim wychowywał ją Franz oznaczałoby to że go zawiodła i nie miałaby już szans na przeżycie. 

Tak więc jej umysł co sekunda zaczął znajdować nowe powody by ją dobić, podczas gdy Levi absolutnie nie wiedząc jak zareagować tylko siedział na krześle obok i podawał jej co jakiś czas nową chusteczkę. 

Przez kolejną godzinę żaden medyk nie wyszedł z sali operacyjnej, a ten czas w zupełności wystarczył by wycieńczona płaczem i wydarzeniami z ostatnich trzech bezsennych dni Lara zaczęła przysypiać na podłodze. Pewnie bez jakichkolwiek problemów udałoby się przespać parę godzin na zimnych kafelkach, gdyby nie to, że najwidoczniej przekroczyła tym akceptowalną dla Levia granicę niechlujstwa.

- Wstawaj. - oznajmił ostro kapitan, łapiąc dziewczynę za kołnierz. Ta tylko pokręciła głową, próbując nieco unormować oddech. Jednak nic to nie dało, mimo że z przemęczenia nie była już w stanie dłużej płakać, nadal brała dziwne, spazmatycznie urywane wdechy.

- Wstawaj, znajdziemy ci jakieś łóżko. - powtórzył Levi, nawet nie starając się zabrzmieć łagodnie. Kiedy to nic nie dało, sam wstał, złapał Larę za ramiona i podniósł do pionu, pozwalając jej oprzeć się plecami o ścianę.

- Nie idę. - wykrztusiła, wkładając całą swoją energię w to żeby utrzymać się na nogach.

- Idziesz, na pewno w jakiejś sali jest wolne łóżko. Ciesz się, że nie każę ci się teraz umyć.

- Tutaj jest Erwin. Nigdzie nie idę.

Lara doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby była jakimś kadetem, albo ogólnie kimkolwiek innym, zostałaby zaciągnięta za kołnierz na miejsce i nie miałaby nic w tej kwestii do gadania. Jednak od dłuższego czasu Levi bardzo starał się traktować ją jakkolwiek łagodniej, dlatego tylko fuknął z irytacją.

- Nie pomożesz mu śpiąc na brudnej podłodze. - odezwał się po chwili. - W tej chwili odeśpisz to wszystko w łóżku idiotko, a jemu nic nie będzie. Nie stracił nie wiadomo ile krwi i wcale nie jest tak łatwo zabić Erwina Smitha.

- Ja mu nic nie wytłumaczyłam. 

- Wytłumaczysz jak się wyśpisz, a on będzie naćpany środkami przeciwbólowymi. - dziewczyna poczuła jak kapitan łapie ją za przedramię i ciągnie w stronę najbliższych sal, ale szarpnęła go za kołnierzyk koszuli, chyba lekko nadrywając materiał. Popatrzył na nią z mieszanką gniewu i frustracji, mimo to puszczając jej rękę.

- Ja muszę być tutaj, tu jest najbliżej do Erwina. - wydusiła z siebie, ponownie siadając na podłodze. Spodziewała się tego, że Levi jednak zawlecze ją do najbliższej sali, ale tylko wymamrotał coś pod nosem, widocznie koszmarnie wkurwiony. Potem zdjął marynarkę i położył ją pod ścianą, żeby móc usiąść obok dziewczyny i nie dostać palpitacji od wszechobecnego kurzu.

- Będzie przez ciebie do wyrzucenia. - warknął, klepiąc ją po głowie bez żadnego grama delikatności.

- Pilnuj Erwina. - wymamrotała jeszcze, kiedy Levi usilnie próbował ściągnąć jej kurtkę.

- Jak mnie do niego wpuszczą.

- I obudź mnie od razu jak go zoperują. 

- Sama się obudzisz jak się wyśpisz.

Jedynym co dziewczyna była w stanie z siebie wydusić był jakiś nieokreślony pomruk, zanim mimo nadal odczuwanego stresu i przerażenia zasnęła.

*********************************************************************************************

Chyba nie ma bardziej obrzydliwego uczucia niż bezsilność wobec tragedii. Jednak Levi zmagał się z tym uczuciem praktycznie od dziecka, i zdążył się z nim na tyle oswoić, żeby gwałtowniej na nie nie reagować. Niewątpliwie strata Erwina byłaby olbrzymim ciosem, ale po pierwsze kapitan nie mógł dać się ponieść emocjom, gdy realnie zrobił wszystko by pomóc i nie miał sobie nic do zarzucenia, a po drugie wątpił w to żeby Smith naprawdę umarł. 

Wbrew pozorom, dzięki temu że praktycznie od samej straty ramienia miał założoną prowizoryczną opaskę uciskową ze sznura, nie stracił jakoś szczególnie dużo krwi, do tego jego organizm sam powinien poradzić sobie z zapaściami i długotrwałymi stanami wysokiej gorączki, które Levi już nie raz widział u żołnierzy którzy stracili kończynę. 

Zagrożenie owszem, było, ale nie na tyle duże żeby brać pod uwagę zgon. Ackermanowi o wiele bardziej było żal tych wszystkich młodych ludzi którzy stracili dzisiaj życie za murami, a nawet miał pewną dozę współczucia dla Erena, mimo że ten idiota ciągle sprawiał kłopoty. Co do Erwina, gdyby faktycznie stracił tylko rękę, a nie życie, Levi byłby skłonny uznać że mu się należało. Za wszystkich ludzi ze Stohess, za Farlana i Isabel, za te matematyczne kalkulacje gdzie wynikiem była liczba trupów, utrata ręki nie była szczególnie wygórowaną ceną.

A po paru godzinach, tak jak brunet przewidział, otrzymał od lekarzy informację że chwilowo stan Smitha jest stabilny, a jeśli w ranę nie wda się zakażenie powinien wrócić do częściowej sprawności w niedługim czasie. Więc w tej kwestii już praktycznie rzecz biorąc nie było się o co martwić. Były poważniejsze sprawy, takie jak Tytany w murach, prawdopodobne istnienie całego gatunku ludzi - Tytanów, widmo wojny domowej, połowa populacji zesłana na szybko do Podziemi i cała masa gówna przez które trzeba było przebrnąć w wojsku.

**********************************************************************************************

Żołnierze byli kurwa, niemożliwi, i czasami aż wkurwiali Franza tym swoim honorem i poczuciem obowiązku. Miche ledwo nieco otrząsnął się po tym, jak zeszły z niego leki, a już utykając wyszedł ze szpitala, z jakimś nędznym tłumaczeniem że musi złożyć raport Erwinowi. Ale że ten był w innym dyskrycie, to Franz zdecydowanie zabronił Zachariusowi jechać do niego konno. Jeszcze brakowało, żeby się trząsł w siodle i popierdolił sobie coś z raną. I tak nie było wiadomo, czy nie ma uszkodzonej miednicy, a lepiej byłoby, gdyby wrócił jednak do pełnej sprawności. Póki co, pęknięta kość udowa i rozerwane biodro nie rokowały najlepiej.

Więc musiał nająć temu idiocie dorożkę, a dla pewności że nie będzie stąpał na pokiereszowaną nogę pojechał z nim. Nie żeby twierdził, że trzeba go nosić czy coś... Ale jednak pomagał mu chodzić, mając nadzieje na bycie lepszym oparciem niż kule.

- Miałeś wcześniej do czynienia ze sprzętem do manewru? - dopytywał pułkownik, kiedy byli w drodze.

- No tam kurwa tyle co mnie uczyliście ostatnio.

- Na ćwiczeniach szło ci dużo gorzej.

Brunet z irytacją popatrzył za okno, starając się wymyślić jak najlepszą wymówkę. Na przyśpieszonym kursie który zafundował mu korpus też nie szło mu jakoś tragicznie, ale miał wrażenie, że za dużo tam myślał. Ignorował swoje przeczucia, starając się jak najlepiej wykonywać polecenia żołnierzy, a okazało się, że mógł zdać się bardziej na własną intuicję, i od razu jest jakoś lżej. W dodatku to nie tak, że zrobił jakoś strasznie dużo. Kiedy udało mu się dotrzeć na miejsce, Tytan nie dość że kucał, to jeszcze nie zauważył go natychmiast, a całą uwagę skupił na Miche'u. Mimo to obrócił się na tyle szybko, że cięcie trafiło w złe miejsce na karku, więc Franz musiał szybko zmienić plan i pochlastać mu oczy. 

Tyle, że wtedy rzucił się na niego inny skurwysyn, i Franz też nie trafił w kark, ale w przypływie adrenaliny (i przez kotwiczkę, która zaplątała się w futro tego małpiszona, więc wciąż był do niego przyczepiony) zdołał ściąć mu łeb. A to kupiło tyle czasu, żeby Miche zdążył wleźć na grzbiet konia, i zabrać z miejsca Franza, kiedy temu wreszcie udało się wyswobodzić. 

Mężczyzna nie postrzegał tej dziwnej szarpaniny jako zwycięstwa czy przejawu talentu, bardziej jako ogromną panikę, gdzie przez element zaskoczenia i masę szczęścia udało im się ujść z życiem. A i tak spierdalali w popłochu aż pod Mur, wrzeszcząc przed dobre kilka minut. 

- Chciałem ci podziękować. - odezwał się znowu Miche, mimo że towarzysz podróży nie wyrażał żadnej chęci prowadzenia rozmowy.

- Ta?

- Tak. Jesteś koszmarnym ćpunem, ciągle śmierdzisz papierosami i denerwujesz wszystkich wokół, ale wygląda na to, że mimo wszystko porządny z ciebie chłop.

- Ciągle udowadniasz, jak chujowo mnie znasz. 

- Ale mogłeś mnie zostawić, nigdy nie walczyłeś z Tytanami, bezpieczniej dla ciebie byłoby zawrócić z cennym raportem, a stwierdziłeś, że jednak mi pomożesz.

- Bo Cezar cię lubi. No i tak żałośnie tam wyglądałeś, płacząc i drąc kurwa ryj...

Miche kopnął rozmówcę w łydkę zdrową nogą, ale nie wydawał się szczególnie urażony. Gdy dojechali na miejsce, to nawet przyjął propozycję posadzenia dupy na wózku inwalidzkim, żeby już więcej się nie nadwyrężać, a jakaś pielęgniarka zabrała go do Erwina.

Franz tymczasem zaczął przeszukiwać szpital, żeby zobaczyć w jakim stanie są jego przyjaciele. Chciał dowiedzieć się szczegółów od Lary, ewentualnie Levia, ale gdy ich znalazł to oboje spali pod ścianą. Nie mieli jednak żadnych widocznych obrażeń, więc postanowił ich nie ruszać, a zamiast tego poszukać Hanji. I jak za złość, zamiast niej natknął się na Mikasę.

To nie tak, że nie chciał z nią gadać, tylko zwyczajnie nie wiedział jak do niej podchodzić. Nie oczekiwał, żeby traktowała go jak wujka albo kogokolwiek bliskiego. Zależało mu za to na tym, żeby wiedziała że w każdym problemie może uzyskać od niego pomoc, nawet jeśli nie bywał w jej życiu zbyt często. Bezczelnym byłoby pokazanie jej się na oczy po tylu latach i oczekiwania szacunku jak do starszego członka rodziny. Nie chciał się narzucać, tylko być kołem ratunkowym które jest gdzieś w tle jej życia.

- Jak twój chłoptaś? - zapytał, kiedy wbijała w niego wzrok nieco za długo po "cześć". 

- Nie najlepiej, ale wyjdzie z tego. 

- A ty? Wyglądasz trochę jak gówno z tymi kurwa bąblami, poparzyłaś się?

- To przez Tytana Kolosalnego. I tak mamy szczęście że nie spłonęliśmy żywcem przy takiej ilości pary.

No i już się zaczynało. Ledwo do nich wrócił, a otarli się o śmierć. Trzeba rozeznać się w sytuacji i spierdalać jak najszybciej.

- To chujowo. - mruknął tylko, szukając po kieszeniach papierosa. - Ale chociaż cię kurwa opatrzyli no i...

- Franz?

- Co ja?

- Czemu nie przyjechałeś po śmierci moich rodziców? - jej głos nie brzmiał smutno, brzmiał bardziej jak ostry rozkaz i wymuszał natychmiastową odpowiedź.

Z wrażenia mężczyzna aż upuścił zapalniczkę, i zaczął wydawać z siebie jakieś dziwne dźwięki kiedy upadł na kolana, żeby wyjąć ją spod krzesełka, gdzie chyba wpadła. Kurwa, ta dziewczyna miała tylko czasu na takie pytania w Stohess, ale kurwa nie, musiała tylko patrzeć się na niego wkurwiona i potakiwać, a teraz jej się zebrało...

- Przyjechałem. - wydusił w końcu, z twarzą przy ziemi, udając że dalej szuka zapalniczki. - I zobaczyłem że trafiłaś do normalnej kurwa rodziny, z mamusią i tatusiem, i jakimś cudem kurwa nie pomyślałem że lepiej będzie ci u obcego alkusa w pizdu daleko od miasta które znasz.

- Mogłeś chociaż wpaść porozmawiać. A zniknąłeś wtedy, i po upadku Muru też.

- Pisałaś do mnie to wysyłałem kurwa rzeczy.

- Ale nie przyjechałeś.

- I co kurwa, i tak mnie nie pamiętałaś.

- Pamiętałam, po prostu nie wiedziałam kim jesteś i nie byłam pewna czy to ty. Przecież się nawet przefarbowałeś, a widzieliśmy się ostatni raz jak miałam z cztery lata. Nie skojarzyłam wtedy że jesteś osobą którą znam, ale pamiętam jakieś urywki że nosiłeś mnie na barana i dużo śpiewałeś.

Scenariusz, w którym dzieciak ma swojego wujka który wydaje się fajny, a potem w obliczu tragedii jednak zostawia dzieciaka w pizdu, był za bliski sercu Franza, żeby dalej chował się pod szafką.  Zebrał więc wszystkie swoje siły, żeby przykucnąć na podłodze naprzeciw jej krzesła, i próbować jakoś się wytłumaczyć.

- Bardzo, ale to bardzo przepraszam za to, że cię zostawiłem i zawiodłem. - wydukał z trudem, starając się dopasować słowa do tego, co sam chciałby usłyszeć od Kenny'ego. - To był wielki błąd, i nie liczę że kiedykolwiek mi go wybaczysz, ale zrobię wszystko, żebyś czuła się trochę lepiej z tym, że teraz jestem w twoim życiu. Jeżeli pojawi się cokolwiek, w czym mógłbym ci się przydać, zawsze jestem do dyspozycji. Przykro mi, że jesteś skazana na taką rodzinę jak ja, ale spróbuję dać z siebie wszystko. 

Nie wiadomo, czy takie wyjaśnienia starczyły Mikasie, bo nic nie powiedziała, ale jej wzrok, którym z powodzeniem mogłaby zabić, odrobinkę złagodniał. Franz wziął to za dobry omen. Ciężej przyjdzie mu spełnienie takiej obietnicy. W końcu, sama podniosła gadka gówno da dziewczynie, więc musiał jakoś udowodnić że mówi prawdę.

- Muszę spierdalać, zapomniałem podlać rybek. - oznajmił brunet, energicznie wychodząc z pomieszczenia.

- Bierz leki.

Zatrzasnął za sobą drzwi, żeby jednak tego nie słuchać. Przecież zaczął się leczyć. A w sumie już i tak nie wiedział po co. Jasne, wtedy w tamtej łazience czuł się wybitnie chujowo, ale ogólnie nie było tak źle. Głosy w jego głowie miały pełne prawo do tego jak się zachowywały, i to on powinien znosić je z godnością, a nie zagłuszać je jakimiś lekami. 

Pierdolone wymysły nowoczesnej medycyny stosowane żeby unikać kar na które się zasługuje. Poza tym kurewsko drogie.

Za drogie. Franz dramatycznie obrócił się na pięcie i pobiegł do łazienki. Przy pisuarach stał jakiś typ, ale na szczęście kabina była wolna. Dobra, spokojnie, tak jak wtedy kiedy byłeś już napierdolony w trzy dupy ale chciałeś chlać dalej więc musiałeś pozbyć się nadmiaru alkoholu z organizmu. Palce do gardła i styknie.

Szybko udało mu się zwymiotować, w końcu miał duże doświadczenie w wywoływaniu wymiotów i nadal czuł się po odstawieniu bardzo słabo, więc nawet nie musiał się szczególnie starać. Upewnił się jeszcze, czy na pewno w kiblu pływają tabletki które niedawno wziął, po czym spuścił wodę i oparł się o ściankę kabiny.

To życie to jakiś jebany kabaret.

I jakby tego było mało, czuł się jeszcze gorzej przez miażdżące poczucie winy, które spadło na niego sekundę później. Mikasa go prosiła, Levi go prosił, a on może teraz albo być egoistycznym gównem pławiącym się w nienawiści do samego siebie, albo może wreszcie ogarnąć swoje życie i nie być takim żałosnym zjebem. 

Więc kwadrans później wziął kolejną dawkę leków.

********************************************************************************************

Tylko Erwin Pierdolony Smith mógł normalnie kontaktować się z otoczeniem parę godzin po amputacji dokonanej tępymi zębami parumetrowego ludojada, i nie wykazywać przy tym szczególnego przejęcia brakiem ręki. Jednak sam kontakt z nim nie byłby na tyle imponujący, jak fakt że był on związany tylko i wyłącznie z pracą.

Nie wróżyło to niestety za dobrej przyszłości reszcie Zwiadowców. Bo skoro generał może pracować niecałą dobę po otarciu się o śmierć, to żadna grypa nie będzie wymówką by nie stawić się na trening.

Erwin co prawda potrzebował parugodzinnej przerwy żeby przespać parę godzin z wysoką gorączką, ale potem od samego rana przyjmował meldunki i przesłuchiwał ludzi mających kontakt z którymkolwiek z ludzi-Tytanów, mimo że jego temperatura ani trochę nie spadała. Większą część czasu zajęła mu oczywiście rozmowa z Hanji, ale relacja Miche'a okazała się jeszcze bardziej fascynująca.

- Ten Tytan był z gatunku ludzi - Tytanów, jestem tego pewien. Mamy też dowód.

- Relacja Franza z tego spotkania nie jest dowodem. - westchnął Erwin. - On rozmawia ze wszystkim.

- Inny dowód. - odfuknął Miche.

Hanji tylko siedziała w miejscu, tupiąc nogami i z całych sił powstrzymując się by nie piszczeć. Co jakiś czas szturchała Levia pod żebra i powtarzała w kółko coś o dzienniku który znaleźli parę lat temu, i o zawartym w nim zapisku o innym mówiącym Tytanie, i wyraźnie rozczarowała ją późniejsza zmiana tematu.

- Franz to nie jest jakaś twoja rodzina? - zapytał Zacharius, a kapitanowi zajęło parę sekund zrozumienie, że pytanie jest kierowane do niego.

- Czemu by miał?

- Pamiętam twoją pierwszą wyprawę i to co na niej zrobiłeś. Franz odciął Tytanowi głowę. Jednym mieczem. 

- Widocznie to był jakiś trzymetrowiec.

- Conajmniej dziesięciometrowiec. Ile znacie osób, które umieją coś takiego? Ja dwie.

- Nie możesz ich obwąchać i powiedzieć czy nie są spokrewnieni? - zaproponowała Hanji, na co Miche skrzywił się z obrzydzeniem.

- Franz tak śmierdzi papierosami, że trudno wyczuć od niego cokolwiek innego. - wyjaśnił.

- Mamy teraz na głowie ważniejsze rzeczy niż wasze teorie konspiracyjne. - wtrącił się Erwin, usilnie starając się poprawić sobie włosy. - Nie obchodzi mnie z kim jest spokrewniony ten ćpun, ale skoro tak dobrze radzi sobie ze sprzętem, będziemy go trenować. Pochodzenie nie ma żadnego znaczenia w tej kwestii, ma być dobrym żołnierzem, chociaż wyciągamy go ze ścieku.

- Franz nie żyje w ścieku. - odezwała się Lara. Do tej pory siedziała cicho, i trochę chowała się za Leviem. Widocznie nadal nie czuła się w towarzystwie brata na tyle pewnie, żeby bardziej angażować się w dyskusję. - A nawet gdyby żył, nie mów tak o nim. To dobry człowiek i dobry żołnierz, a jak zaczniesz go obrażać to możesz zapomnieć o tym, że jakkolwiek będzie chciał ci pomóc. Jest kapryśny.

- Jest, ale ma w sobie więcej odwagi i honoru niż nie jeden żołnierz. - przytaknął Miche. - Nie zostawił mnie, nie sądzę że byłby w stanie zostawić kogokolwiek na pastwę losu.

- Nie jestem pewien, czy to dobra cecha. - oznajmił generał. - Jeśli dorówna kiedyś Leviowi, w obliczu zagrożenia lepiej byłoby gdyby uciekł, a nie bezmyślnie umierał za kogoś kto nie jest tak ważny jak on.

Nikt mu nie zaprzeczył. W korpusie każdy zdawał sobie sprawę z tego, że żołnierze żyją w ustalonej bez słów hierarchii, i ktoś to jest nadzieją ludzkości nie może ginąć za kadeta. Musi za to oszacować zagrożenie, i nie ryzykować własnym życiem, wiedząc że może przydać się ludzkości później. Lara była pewna, że Franz w takiej sytuacji uniósłby się honorem i został pożarty, ale nie zdecydowała się wyrazić tego głośno.

- Nauczy się działać w korpusie. - powiedziała tylko, z pewnością w głosie. - Dajcie mu czas.

- Mam nadzieję, że się nauczy. A ty, Hanji i Levi będziecie za to odpowiedzialni. Wydaje się słuchać was bardziej niż mnie. Nie będę przypisywał go póki co na stałe do któregoś z oddziałów, niech wydaje mu się że jest wolny i krąży pomiędzy wami jak chce. Ale każdy z was ma pełne prawo traktować go jak żołnierza swojego oddziału...

Wypowiedź generała przerwał huk drzwi otworzonych tak zamaszystym kopnięciem, że już w momencie uderzenia w ścianę miały wyłamany zamek.

- Erwin, to dla ciebie moja ludzka spierdolino! - oznajmił z uśmiechem Franz, rzucając w kierunku Smitha czymś, co wylądowało na pościeli brudząc ją częściowo zaschniętą krwią.

Przez parę sekund Zwiadowcy próbowali zrozumieć sytuację, przypatrując się leżącej na łóżku ludzkiej ręce, precyzyjnie odciętej od korpusu wraz z kawałkiem barku. Kawałek truchła prawdopodobnie należał do jakiegoś mężczyzny, ale ciężko było określić to z pełnym przekonaniem. Nie tylko przez to, że całe ramię było umorusane śmierdzącym, lepiącym się skrzepem, ale również dlatego że miało łokieć wygięty w drugą stronę i było złamane w paru innych miejscach, w tym z przedramienia wystawał kawałek kości.

Przez ten smród Leviowi zrobiło się niedobrze, natomiast Miche wskazał na rękę z nieukrywaną radością.

- Widzisz? To dowód. - oznajmił triumfalnie.

- Prawie dorwałem skurwiela. - dodał z dumą Franz, opierając dłonie na biodrach.

- Czy ty... czy ty wyciągnąłeś to z karku Tytana... - wydusił Erwin po dłuższej chwili.

- DOKŁADNIE.

- CZYJĄ PIERWSZĄ MYŚLĄ PO ROZCIĘCIU KARKU TYTANA JEST WŁOŻENIE ŁAPY W TO ROZCIĘCIE?

- MOJĄ.

O Sino przenajświętsza, kto by pomyślał że znajdzie się ktoś, kto swoim zdziwaczeniem zaskoczy nawet korpus Zwiadowczy?

Może nie cały korpus, bo Hanji rzuciła się Franzowi na szyję, piszcząc przy tym ze szczęścia.

***********************************************************************************************

Kolejne dni zdawały się być na tyle spokojne, żeby skołatane serca Zwiadowców miały chociaż chwilę przerwy od ciągłych nerwów. Erwin wyjątkowo szybko dochodził do siebie, Lara przesiadywała z nim po parę godzin dziennie, albo go doglądając, albo opowiadając o czasie który spędziła w Stohess. O dziwo, generał już ani razu nie zareagował zbyt gwałtownie na opowieści. Nie wydawał się też szczególnie zły, ale widać było, że nie jest zadowolony ze sposobu życia siostry. Tymczasem ona była wniebowzięta wreszcie mogąc bez obaw mówić mu o wszystkim. O tym czego i jak nauczył ją Franz, o momentach, kiedy naprawdę cieszyła się tym życiem, o swoim kocie i pierwszym chłopaku. 

Jednak najbardziej Erwina zainteresowała jej znajomość z Coltem i Ivo, których dziewczyna znała od dziecka, a on widział ich jako bardzo wysoko postawioną szlachtę. To chyba jeszcze bardziej go ugłaskało, bo świadczyło o tym, że nie wszyscy jej znajomi byli z niższej warstwy społecznej. 

W tym czasie Levi dostał nowy oddział, w skład którego wchodzili kadeci ze sto czwartej jednostki treningowej. Co do Franza i Hanji, nikt nie wiedział co dokładnie robili, bo rzucali tylko hasłem 'eksperymenty', ale zdawali się zajebiście razem bawić.

I wreszcie, mimo ogromnej ilości trudnych do przetworzenia informacji, mieli też czas na odrobinę przeciętnej ludzkiej codzienności, która miała potrwać dopóki, dopóty Erwin nie wróci do pełnej sprawności. A Lara nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystała tego czasu na próby uspołeczniania Levia. Jedną z pierwszych rzeczy za jaką się wzięła kiedy tylko nie musiała siedzieć non stop z bratem, było zabranie kapitana na zakupy, na których męczył się zdecydowanie zbyt długo.

- Sam gadałeś, że zniszczyłam ci marynarkę. A nawet gdybym jej nie ruszyła, to i tak jest na ciebie za duża. - mówiła, ciągając go od jednego do drugiego sklepu, mimo że wyraźnie miał dość. Albo starał się sprawiać takie wrażenie. Obstawiała, że jednak to drugie, bo znała go już na tyle, żeby dobrze wiedzieć jak lubił każdy przejaw człowieczeństwa skierowany w jego stronę. Jednak ciągle bezczelnie jej marudził.

- To porządna marynarka. Znajdę coś, w czym będę mógł ją wyprać, i będzie jak nowa.

- Super, to ją sobie upierz i zatrzymaj. A potem pierz resztę swoich ubrań tak długo, aż się nie rozpadną. Twoje rzeczy mają po dziesięć lat, to jest ostatni moment na zakupy zanim będziesz musiał chodzić z gołą dupą.

- Jak coś się zepsuje, to zawsze dostanę nowy mundur.

- Nie spędzisz reszty życia w mundurze. - ucięła dyskusję, ciągnąć go za rękę do jednego ze sklepów, w którym jeszcze nie byli.

Znalezienie czegoś, co spełniałoby oczekiwania Levia, a jednocześnie nie wymagało żadnej przeróbki, graniczyło praktycznie z cudem. Z uszyciem ubrań na miarę też był problem, bo zajęłoby to taką ilość czasu, że nie wiadomo czy do tej pory nie musieliby znowu wyjechać z dyskrytu. Więc pozostawało tylko patrzenie, jak kapitan mierzy trzydziestą koszulę czy marynarkę, która wciąż ma zbyt długie rękawy. W Stohess nie byłoby takiego problemu, ale biedniejsze dyskryty muru Rosa miały zdecydowanie mniejszy wybór... właściwie wszystkiego.

- Dobra, chuj. - stwierdziła w końcu, poprawiając Leviowi kołnierzyk. - Weźmiemy tą i najwyżej skrócę ci rękawy. W ramionach nie wygląda najgorzej, podoba ci się?

- Nie.

- Tobie się nic nie podoba, weźmiemy dwie.

Zorientowanie się, kiedy kapitan mówi poważnie, a kiedy jego wypowiedzi są podyktowane jakimiś wewnętrznymi rozterkami zajmowało trochę czasu, i trzeba było naprawdę uważnie go obserwować, żeby nadążać za jego tokiem myślenia. Z jakiegoś powodu nie chciał wydawać pieniędzy na ubrania, a Larze kategorycznie zabraniał za nie płacić. I dziewczyna jeszcze do końca nie wiedziała, co jest przyczyną, ale podejrzewała że jest to podyktowane wyniesionym z Podziemia nawykiem wiecznego oszczędzania na wszystkim. W końcu widać było, które ubrania mu odpowiadają, bo albo sam je wybierał, albo przeglądał się w nich dłużej, a mimo to mówił, że nic mu nie odpowiada.

Tak samo było z herbatą, bo nie kupował jej sobie sam, tylko pił tą, którą dało się wpisać w koszta korpusu. Trudno było stwierdzić, czy wydawał jakiekolwiek pieniądze ze swojego żołdu, nie licząc okazyjnego kupowania obiadów, kiedy byli w drodze a akurat skończyły się racje żywnościowe. To wszystko potwierdzało tylko teorie Lary, że żył w jakimś dziwnym zawieszeniu, mając wyraźny problem ze spełnianiem własnych potrzeb. Więc starała się go tego uczyć w każdej wolnej chwili.

Sprawienie, żeby jego szafa nie wyglądała tak żałośnie pusto, było kolejnym krokiem do wprowadzania go w zwyczajne życie poza wojskiem i Podziemiem. Poza tym zakupy nie obejmowały tylko ubrań, bo po odesłaniu Levia do koszarów i rozmowie z kilkoma mieszkańcami dziewczynie udało się też znaleźć małą herbaciarnię w okolicy. 

"Mała" było łagodnym określeniem, bo lokal był dosłownie jednym pomieszczeniem bez żadnego stolika w środku, i nie miał w sobie nic z eleganckich herbaciarni w Stohess czy stolicy. Miał za to zerwany szyld i okna zasłonięte jakimś dziwnym materiałem, wyglądającym jakby pochodził z jutowych worków, a w środku aż mdliło od mieszaniny zapachów. 

Mimo wszystko znalazło się tam kilka herbat które można byłoby uznać za interesujące, bo miały nazwy podobne do jakiś wymyślnych poematów, typu "cichy blask jutrzenki" czy "magia mirażu". Jedna miała nawet maleńkie fragmenty jakiś suszonych owoców, powycinane w kształt gwiazdek. Właściciel lokalu, a zarazem jedyny pracownik też okazał się bardzo pomocny, i doradzał Larze co mogłaby kupić. Ona sama najchętniej wzięłaby większość owocowych herbat, ale chłopak słusznie zwrócił jej uwagę, że skoro Levi pije tylko czarną i okropnie gorzką, to możliwe że coś tak słodkiego mu nie zasmakuje.

W koniec końców zostawiła tam naprawdę sporo pieniędzy, ale miała za to kilkanaście małych papierowych torebeczek z herbatami. Wyszła z założenia, że nawet skoro żadna nie zasmakuje kapitanowi, to przynajmniej spróbuje czegoś nowego.

Kiedy wracała z miasta, słońce już prawie zaszło. I na ten moment, kiedy wszystko wokół zdawało się złote przez gasnące promienie zachodu, czuła się naprawdę szczęśliwa. Świat mógł się właśnie walić, ale jej życie dopiero teraz wróciło na odpowiednie tory. I nieważne kto jest, był albo okaże się Tytanem, w tej sekundzie wszystko było dobrze. Odzyskiwała kontakt z bratem, miała cudownego faceta, dawni przyjaciele zdołali jej wybaczyć, a Franz naprawdę się leczył i powoli odstawiał używki. Gdyby odciąć się od tego całego ratowania ludzkości, i skupić na własnym życiu, to czy każdy dzień mógłby tak wyglądać?

Nie to, że chciała rzucić wojsko. To było niemożliwe, gdyby każdy tak myślał, nikt by nie walczył, a ludzkość dawno przestałaby istnieć. Po prostu czasami... była zmęczona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro