Rozdział 48

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Ten... dawnośmy się nie widzieli.

Tak naprawdę to wcale nie było dawno, od momentu kiedy uciekali w popłochu z domu mogło minąć może z pół roku. Nie było to bardzo dużo czasu, a jednak Kuchel miała wrażenie że przez te miesiące jej brat kompletnie zdziczał. Zawsze był dziwny, wyszczekany i gwałtowny, ale teraz wyglądał nawet gorzej niż ona. Ciągle oblizywał spierzchnięte usta, miał zapadnięte oczy, tak jakby nie spał od tygodni, a na jego twarzy kładła się masa nienaturalnych cieni. Do tego był umorusany krwią i gęstym błotem, oddech mu świszczał, a zaciskane na torbie ręce zdawały się drżeć. I stał taki, trzęsący się i przerażony, jakby to on był zamknięty w tym burdelu.

Nie odpowiedziała, więc swoim zwyczajem zaczął dalej gadać.

- Wziąłem ci te ziółka co Keegan je sprzedawał, ale chyba nie jesteś w ciąży, no nie? - odchrząknął, odkładając torbę na ziemi i kucając obok niej. - Nakradłem też trochę leków, ale nie wyglądasz bardzo źle... Nie mam pieniędzy na obywatelstwo, a przecież ci kurwa nie wyrobie na twoje papiery w urzędzie w stolicy, bo zabiją nas oboje. Pomieszkasz ze mną, a potem się kurwa zobaczy jak to ułożymy.

- A Franz żyje?

- Tak, dzieciak tam żyje swoim życiem.

- Swoim życiem? Czyli nie zająłeś się nim, tak?

- Pytasz, czy zająłem się małym przekleństwem, które pociągnie nas wszystkich na dno? Oczywiście że nie. A poza tym, dobrze radzi sobie sam.

Kuchel wstała z łóżka, starając się zignorować zawroty głowy. Nie wiedziała czym były spowodowane, zaburzonym w Podziemiu rytmem dnia i nocy, czy lekkim niedożywieniem, ale dokuczały jej od jakiegoś czasu. Dokuczała jej też masa innych rzeczy, jak jakaś paskudna infekcja, wszechobecny bród i spoceni klienci których nie mogła nawet odprawić z kwitkiem. Plusem sytuacji było tylko to, że często przychodzili też spici w sztok członkowie Żandarmerii, a jeśli wystarczająco długo się do nich przymilała, udało jej się czasami dowiedzieć czegoś sensownego. Jak paskudnie nie byłoby w burdelu, jak długo nie płakałaby do poduszki, to miejsce póki co było bezpieczne. W końcu na prostytutki nikt nie zwraca uwagi na tyle, żeby wziąć którąś z nich za członkinie rodu Ackermann.

Mimo wszystko była przekonana, że to wszystko jest tylko chwilowe. Że za nie więcej niż parę miesięcy fala prześladowań zelży, a ona ucieknie z tego miejsca. Dlatego każdego dnia zaciskała zęby, starając się nie płakać za wiele, i nie myśleć o tym co dzieje się wokoło. Jeśli tylko Franz przeżyje do tej pory, to wszystko się jakoś ułoży. Jednak nie można ukrywać, że trochę liczyła na pomoc brata.

A teraz wyglądało na to, że on trzyma się znacznie gorzej od niej, jakby powolutku popadał w kompletne szaleństwo, którego zawsze był bliski.

- On nie jest przekleństwem. - powiedziała, siadając obok Kenny'ego - Jest dzieckiem człowieka, które całe życie dbał o to, żebyś był najedzony, zdrowy i bezpieczny. Jeśli nie chcesz pomóc Franzowi, zrób to chociaż dla Keegana.

- Keegan nie żyje, i to przez tego małego skurwysyna. To potrzebujesz tych ziółek czy nie? Szybko, bo się zbieramy.

- Ja... nie mam pojęcia. - odparła, oplatając rękoma podciągnięte pod brodę kolana. - Trochę spóźnia mi się okres, ale to może być z głodu.

- Świetnie, to ja ci zagotuje wodę i jebniesz sobie zaraz ziółka, bo nie będę bachora utrzymywał. Raz raz, nie ma czasu. - Kenny wstał, i zaczął grzebać pogrzebaczem w niewielkim piecyku pod ścianą, wzniecając przy tym kłęby pyłu. - Masz zapałki?

- Nie, czekaj. Nawet nie wiemy czy naprawdę jestem w ciąży.

- Oh tak? Nie wiedziałem że dziwce, w burdelu gdzie nie używają kondomów, okres może spóźniać się z jakiegokolwiek innego powodu.

- A przyszło ci do głowy, że nawet jeśli zaszłam to może nie chcę usuwać?

- A nie chcesz?

- Nie myślałam o tym jeszcze tak na poważnie, ale chyba wolałabym urodzić. Do tego czasu prześladowania na pewno ustaną, znajdę lepszą pracę, a ja zawsze chciałam mieć dziecko.

Kenny stał co prawda plecami do niej, ale wiedziała jak wielka panika musiała malować się na jego twarzy, bo podparł się dłońmi o piecyk, żeby się nie przewrócić. Oddychał jeszcze bardziej nierówno, a ona mogła myśleć tylko o tym, że nigdy nie uwierzyłaby, gdyby ktoś jej powiedział jak bardzo spłoszony może być słynny Rozpruwacz.

- Wiesz, jak wygląda sytuacja na powierzchni? - wychrypiał w końcu. - Prawie wszyscy nie żyją. Dziadkowi nie zostało więcej niż parę tygodni, a ja muszę utrzymywać przy życiu to ścierwo póki w końcu mi czegoś nie powie. Cała trójka naszych wujków nie żyje, nie został nam też żaden kuzyn. Nie mam pojęcia co stało się z Erikiem i jego matką, ale cała ludzkość ogłosiła na nas łowy. 

- Ale...

- Nie wiem, czy nie zginę, pomagając chociaż tobie. A i tak musiałabyś zapierdalać do jakiejś pracy, i siedzielibyśmy w Podziemiach. Ciebie poród osłabi i wyłączy z roboty, a ja nie dam rady utrzymać ciebie i dziecka, nawet nie mówiąc o jakiejś ochronie.

- Kiedyś też były fale prześladowań, a Keegan...

- Nie jestem kurwa Keeganem. Dziecko płacze, potrzebuje karmienia i pieluch, a ja cały czas uciekam. 

- Rozumiem, znowu każesz mi wybierać?

- Weź ziółka, i tak nie ma szans że urodzisz żywe dziecko w tych warunkach. 

Milczenie ze strony siostry musiało uświadomić Kennemu, że podjęła już decyzję, i za nic nie zgodzi się na jego rozwiązanie, bo po długiej chwili ciszy wrócił do swojej torby, i wysypał jej zawartość na łóżko.

- Masz, nakradłem ci. - odezwał się, nie patrząc jej w oczy. - Wrócę za jakiś czas, jak zdecydujesz się usunąć albo urodzisz martwe, to idziesz ze mną.

Faktycznie, wrócił kilka miesięcy później, znowu z torbą jedzenia, leków i ubrań. Jednak przekonał się tylko, że Kuchel wciąż nie zmieniła zdania. Rodzeństwo po raz ostatni widziało się na krótko przed porodem, kiedy Kenny przywlókł za szmaty jakiegoś lekarza. I chciał po nią jeszcze wrócić, naprawdę chciał. Ale przez ciągnące się zaostrzone kontrole nie miał nawet szansy na wyrobienie jej obywatelstwa, czy ponowne zejście do Podziemi. Zresztą potem umarł dziadek, a Kenny popadł w kompletną paranoję, na zmianę uciekając i wymiotując to, co udało mu się zjeść. Zachowywał się jak zwierze w klatce, stopniowo robiąc się coraz bardziej agresywny i irracjonalny w swoich działaniach, głęboko wierząc w to, że tylko tak zapewni sobie przetrwanie.

Ten koszmar ustał dopiero po paru latach, kiedy będąc już naprawdę na skraju sił udało mu się wytropić prawdziwego króla. Nie wiedział co go podkusiło, żeby iść na Tytana z nożem, może nawet nie miał w zamiarze przeżyć tego starcia. Jednak krótko później jego paranoja miała szanse nieco się ustabilizować, a on sam uznał, że teraz może udać mu się utrzymać siostrę.

Ale była martwa, przez tego szczeniaka który jakimś cudem przetrwał.

********************************************************************************************

- Franek, Fraaaaanuś! Kici kici kurwo, chodź do pana! 

Złapanie tego idioty było misją o tyle, z początku wydawać by się mogło, łatwą, z racji tego że pół życia spędzał w Stohess. A tam albo przesiadywał w slumsach z resztą idiotów, albo był w starym domu koło kościoła. Fakt, zdarzało się że nagle wyjeżdżał balować po dyskrytach, czy zajrzeć do Podziemia, ale nie zdarzyło się jeszcze żeby w Stohess nie było go parę tygodni. Kochał to miasto i dbał o nie, jak tylko mógł.

Tym bardziej powinien być na miejscu kiedy dyskryt leżał w kompletnej ruinie. A mimo to, nie dość że nie siedział w żadnym ze znanych Kennemu miejsc, to absolutnie nikt nie wiedział gdzie obecnie się znajduje.

- Tak starszych kurwa traktować, kiedyś to był przynajmniej szacunek w rodzinie, no nie? - westchnął dawny Rozpruwacz, upadając na kanapę w salonie. Kątem oka spojrzał na wiszące nad schodami portrety. Kuchel malowała je chyba na zaliczenie któregoś z semestrów, pamiętał że musiał jej nosić na uczelnie jakąś absurdalnie wielką sztalugę. Kiedyś namalowała też bardzo udany obraz ich trójki, twierdząc że "uwiecznia zalążek nowego rodu Ackermann". Kiedy Franz przychodził do domu, zdejmował ten obraz, a kiedy w środku akurat był Kenny, to wieszał go z powrotem. I tak w kółko.

Więc teraz płótno było na swoim miejscu, i trzeba było przyznać że Kuchel naprawdę umiała malować, bo cała trójka wyglądała jak żywa. To były czasy, kiedy kapelusz Kenny'ego miał jeszcze piórko (które wyrzucił jakieś dziesięć lat po pozowaniu do obrazu, bu połamało się do tego stopnia że wyglądało jak gówno), Keegan wciąż podejmował próby ułożenia włosów, a Kuchel chyba chodziła z jakimś szczylem ze swojej uczelni.

- Ta, masz rację. - warknął Kenny, patrząc na malunek. - To nie był szacunek, to był strach.

Może był już na tyle stary, że niedługo na stałe zacznie gadać z tymi obrazkami?

- Wasze dzieciaki se radzą w życiu. Ale co mnie wkurwiają, to moje. - kontynuował. - Twój syn zrobił karierę w wojsku na całe Mury, a twój... eeeee... bez zmian, ciągle się uśmiecha. Pomaga ludziom.

A teraz trzeba było go złapać, jako najwidoczniej kolejnego potomka rodziny królewskiej, którego Rod chyba chciał mieć w zapasie gdyby Historia nie zgodziła się na przejęcie mocy. Przynajmniej w taki sposób Kenny to sobie tłumaczył, bo jedyne rozkazy jakie dostał, to złapanie i przywleczenie tam tej trójki.

Tylko że łapanie Franza siłą mogłoby skończyć się śmiercią sporej części brygady, albo jakimś poważniejszym uszkodzeniem. Od lat tę dwójkę Akcermannów łączył niepisany, bardzo kruchy pokój, w ramach którego oboje pozostawali neutralni lub minimalnie sobie pomagali. Warunkami jego utrzymania było wzajemne nie wybijanie swoich ludzi, i siedzenie cicho z informacjami które uda im się dorwać.

A teraz Kenny miał walczyć z oddziałem zwiadowców, najpewniej z tymi, którymi bezpośrednio dowodził Levi. Na ten moment były morderca z Podziemia wiedział o istnieniu tylko trzech członków rodu, więc w jego głowie szala zwycięstwa przechylała się w stronę tego, kto prędzej zwerbuje Franza, póki co neutralnego w tym konflikcie. Więc musi złapać go pierwszy, przekonać że nie przekaże mu żadnej mocy i nie pozwoli na plan Roda, i wyjaśnić że tylko troszeczkę przegonią Levia po mieście w imię wyższego dobra, a chłopakowi w sumie nic się nie stanie.

Dlatego, zamiast napadać go z oddziałem, musiał sam go znaleźć i przekonać, i to jak najszybciej. W końcu, odkąd Smith rozwalił pół miasta, Rod dostał jakiejś nerwicy i nie zaakceptowałby opóźnienia...

- O KURWA! - krzyknął Kenny, podrywając się z kanapy, kiedy jego mózg z głośnym trzaskiem połączył kropki. Smith zniszczył Stohess, zginęła masa ludzi, Franz w tym dniu kazał mu wyjechać z miasta. Były dwie możliwości, albo ta mała kurwa poleciała za bratem do Zwiadowców, i dała Franzowi cynk żeby uciekać, albo ten szczyl sam jest w korpusie. Jeśli tak, to nie ma czasu na sekundę zwłoki, atakować trzeba natychmiast, póki oddział Levia jest nowy i w rozsypce, a ten pierdolony wrzód na dupie mało latał na sprzęcie do manewrów.

- Do szaleństwa mnie doprowadzi to wasze gówniarstwo, kto to widział żeby Ackermann se dzieci robił? Wiadomo że jak zrobisz, to osierocisz! - nie wiedział, jak jego wyrzuty mogą jakoś poruszyć obraz, ale jakoś musiał się wyżyć. - Nic nie zrobię tym szczylom, trochę się tylko zesrają ze strachu, obiecuje no. Weźcie nie patrzcie tak na mnie, widzimy się w przyszłym miesiącu. I ten... lubię was, no nie? Znaczy jego bardziej, ale oboje. Lubię was. 

Drzwi huknęły za Kennym, a płótno nadal pozostało niewzruszone.

***********************************************************************************************

Posiadanie rodziny okazało się dla Levia doświadczeniem nie tylko nowym i napawającym nadzieją, ale też wkurwiającym i zgubnym. I to, o zgrozo, jednocześnie.

Co prawda z Mikasą nie miał zbyt dużego kontaktu. Fakt faktem, że gdyby zainicjowała jakąś rozmowę, czy miała poważniejszy problem, to mogła liczyć na jego pomoc. Jednak póki co ich relacja pozostawała w niemej stagnacji, jako że obie jej strony były skrajnie introwertyczne. I ani Levi nie czuł powołania do zajmowania się dziewczyną, jako że była prawie dorosła, ani ona nie wymagała szczególnej opieki z czyjejkolwiek strony. A już na pewno nie potrzebowała wtrącania się w jej życie ze strony wujka, którego, w przeciwieństwie do Franza, nie kojarzyła z dzieciństwa.

Właśnie, Franz.

Jeżeli naprawdę każda rodzina ma tego jednego pierdolniętego kuzyna, który wie wszystko o wszystkich, gada za dużo, a na spotkaniach rodzinnych zajmuje się zgrają dzieciaków bijąc się z nimi na miecze, i pozostaje twoim najlepszym wspomnieniem przez lata, to w klanie był nim właśnie Franz.

Miał co prawda swoje odchyły, podczas których znikał na cały dzień, i uciekał przed Leviem gdy tylko znajdował się w polu jego widzenia, ale na ogół był naprawdę... w porządku. Nigdy nie powiedział tego nikomu wprost, ale wydawał się naprawdę kochać swoją rodzinę i dzieciaki które odchował podczas lat w Stohess. Zachowywał się jak dumny ojciec, a mimo że co drugie jego słowo było przekleństwem, był naprawdę miłym człowiekiem. Przytrzymywał ludziom drzwi, bawił się z Cezarem, pomagał przy pracach w korpusie, a w niecały tydzień zbudował naprawdę fantastyczną relację z niemal każdym członkiem Zwiadowców. Poza Erwinem, naturalnie.

I Moblitem. Moblit go kurwa nienawidził. Pewnie przez to, że Franz uczepił się Hanji, albo przez fakt, że uparcie był przez niego nazywany Kizią Mizią. Najpewniej przez obie te rzeczy.

Co do reszty, to młodsza część kadetów traktowała go jak starszego, zajebistego kolegę od opowiadania historii, który czasem w wielkiej konspiracji poczęstuje papierosem. Starsi starzem zwyczajnie go lubili, Miche darzył go jakimś ogromnym szacunkiem, a Levi... uznał, że dobrze mieć go w rodzinie.

Widocznie każda jego relacja wyglądała tak, że znajdowała go jakaś głośna osoba, która przygarniała go jako swojego przyjaciela. Tym razem jednak Franz nie mógł odezwać się pierwszy kiedy zobaczyli się na stołówce, bo był zajęty próbami opatrzenia cieknącej mu z ręki krwi.

- Co znowu? - warknął Levi, z irytacją odstawiając filiżankę na blat. - Przekopię cię jak coś odwaliłeś.

- Ojeju, wezmę to za wyraz pierdolonej troski mojego skarba. - odparł mężczyzna przesłodzonym tonem, po czym zacisnął zębami bandaż który zawiązywał wokół dłoni. - Nic mi nie jest, rozciąłem trochę łapsko przy rozładunku. A ty co tak kurwa wcześnie? 

- Jak nie wstanę przed Larą, to zacznie gadać. 

- Więc uciekasz przed rozmowami? No w chuj dojrzałe w związku.

- Mówi to facet, który razem ze swoją dziewczyną twierdzi, że tylko się przyjaźnią.

- Bo się kurwa przyjaźnimy.

- Ja wam w to nie wierzę, a to znaczy że nikt w to nie wierzy.

- Yhy, spierdalaj, albo nie, spierdalaj później, teraz kurwa doradź. - warknął, podnosząc z ziemi sporych rozmiarów skrzynię, i z hukiem stawiając ją na blacie. Przez chwilę mocował się z wiekiem przybitym gwoździami do reszty, ale w końcu je zerwał, i wyciągną z wnętrza najbardziej skomplikowany model mikroskopu, jaki Levi kiedykolwiek widział na oczy. 

- Myślisz, że spodoba się Hanji? - zapytał Franz, na co jego młodszy krewniak tylko uniósł brwi w geście niedowierzania. - No co kurwa? Ma już taki?

- Powiedz po prostu, że się w niej zakochałeś.

- A-a-a, nie mówimy o uczuciach. Znaczy tego, kurwa, ja nie mówię, ty masz mówić bo inaczej skrzywdzisz Larcię i będę musiał ci oficjalnie uciąć jaja. To jak, spodoba się?

- Wsadź sobie to pytanie w dupę i wysraj wieczorem.

- A ty wysraj odpowiedź na pytanie, czy nie powinieneś czegoś Larci kupić.

- Pierścionek kupiłem.

- Oh wybacz mi mą kurwa bezczelność, o najwyższy z krasnoludów. - mężczyzna zrobił kilka kroków w tył, po czym odwrócił się w kierunku szafek. Otworzył jedną z nich, i niedbałymi ruchami zaczął łapać za niedawno zakupione przez Larę papierowe torebeczki z herbatami, wyrzucając je za siebie, podczas kiedy jego kuzyn w panice łapał każdą z nich. - Oh cóż za niebywała szczodrość, kupiłeś jej kurwa pierścionek w momencie jak się oświadczałeś. Ja pierdole, toż to rozjebało równowagę wszechświata. Jakże można byłoby od ciebie wymagać, żebyś kupił jej jedynie kurwa kwiatka albo książkę, tak wiesz, żeby było jej kurwa miło...

Odwrócił się do Levia dopiero w momencie, kiedy kapitan musiał przytrzymywać torebki podbródkiem, żeby trzymany przez niego stosik nie rozsypał się po podłodze.

- Zrozumiał aluzję? 

- Jakby któraś się rozsypała, to bym cię zabił.

- Ta ta, i nasrał mi do czaszki? Czy kurwa aluzje zrozumiałeś, pytam.

Levi naturalnie zrozumiał, ale nie miał zamiaru chociażby pokiwać głową. Zamiast tego na powrót zaczął układać herbaty na półce, podczas kiedy Franz gadał mu nad uchem.

- Wiesz, nie chodzi o to żebyś nagle się wyjebał ze wszystkich kurwa oszczędności, nikt nie wymaga kupowania chujwieczego. Nie chodzi o zielone, tylko o to, że jak przyniesiesz komuś coś co lubi to to jest kurwa miłe, rozumiesz? Dlatego dosta-

- Dostałem herbatę, wiem, już skończ gadać.

- Ja ci tu kurwa życie ratuje, szczylu! I psik psik do Lary, raz raz kurwa, nie wiem o chuju nie chcesz z nią pogadać, ale idź, SIO SIO! 

Kapitan co prawda szczerze wolałby zostać w kuchni i rozmawiać z kuzynem, ale każde jego słowo było przez niego zagłuszane uderzaniem łyżką w patelnie tak długo, aż zrezygnował i wyszedł ze stołówki. Problem w tym, że naprawdę nie chciał rozmawiać z Larą. W takiej sytuacji zwyczajnie targało nim zbyt wiele emocji, więc był pewien że zareaguje wyuczonym mechanizmem chamskiej agresji, i jeszcze się przez niego pokłócą. Chociaż z drugiej strony, czy jakaś kłótnia nie byłaby lepsza, niż wyjście na cepa który nie potrafi się z kimś przespać? Może wtedy odpuściłaby temat...

Przez moment rozważał takie wyjście, ale porzucił je po zaledwie paru minutach przemyśleń. Najpewniej jeszcze parę miesięcy temu nie dość, że postąpiłby w taki sposób, to nie miałby sobie absolutnie nic do zarzucenia. Tyle tylko, że od tego czasu jego znajomość relacji międzyludzkich znacznie się poprawiła, i był w stanie rozważyć większą liczbę scenariuszy. Jeśli będzie chamem i się pokłócą, to czułby się winny, a Lara ostro by się wkurwiła, chociaż z jej upartością dalej dążyłaby do rozmowy, a konflikt sam by się zaogniał.

Natomiast gdyby tak dla odmiany spróbował być bardziej miły, była szansa na to, że albo da mu spokój na chociaż parę dni, albo nie będzie aż tak zła gdyby w dodatku to on zaczął rozmowę (bo z jakiegoś powodu był przekonany że jest zła) i nie pożrą się jakoś mocno.

Była czwarta nad ranem, więc o ile Franz nie obudził kadetów tym napierdalaniem w garnki, to powinien zdążyć.

**********************************************************************************************

Całe lata temu, kiedy Ivo pierwszy raz w życiu umówił się "na poważnie" z jakimś poznanym w barze chłopakiem, kompletnie nie wiedział jak się zachować, więc kupił kwiatki. Problem w tym, że był na tyle poddenerwowany, że bukiet mu się rozsypał, więc pare minut kucał i dawał temu chłopakowi kwiatek po kwiatku. Lara, obserwując to z okna wraz z Coltem i Issackiem nieźle się wtedy uśmiali, i dziewczyna była przekonana że widziała już najdziwniejszy możliwy sposób dania komuś jakiejś łodygi.

Teraz miała wrażenie, że jednak się myliła.

Do oficjalnej pobudki w Korpusie było jeszcze około półtorej godziny, a ona siedziała nieco półprzytomna przy stoliku w małym pokoju, który dzieliła z Leviem. Mogła jeszcze spać, ale przebudziła się kiedy przyniósł jej herbatę i znowu gdzieś zniknął. Po wypiciu zawartości filiżanki, kiedy chciała wrócić do łóżka, napadły ją jakieś wyrzuty sumienia spowodowane tym, że mogłaby jakoś kreatywniej wykorzystać ten czas. A że od czasu wypadku Erwina, skutkującego utratą przez niego ręki, przekonała brata żeby wykonywać część jego biurowych obowiązków, na brak pracy nie mogła narzekać.

I właśnie kiedy przy wypełnianiu raportu przymykały jej się oczy, do pokoju wpadł Levi. Był trochę roztargany, jak zawsze kiedy wstawał, więc widocznie nawet się nie uczesał, do tego miał za paskiem jakiś nóż z drewnianą rączką. Mimo to miał tak samo poważną, beznamiętną minę co zwykle, i ekstremalnie niezręcznym sztywnym ruchem ręki wyciągnął w jej stronę bukiet, wyglądający na sklecony z przypadkowych kwiatków, które dało się akurat znaleźć w parku czy na polu, związanych jakimś kawałkiem rzemienia.

Przez moment Lara zastanawiała się, jaka kwiaciarnia sprzedaje coś takiego, zanim dotarło do niej, że kwiaciarnie nie są jeszcze otwarte o tej godzinie.

- Przysięgam ci na wszystko co święte.  - powiedziała, przykładając dłoń do serca. - To jest najmilsze, co kiedykolwiek zrobił dla mnie jakiś facet.

- Świetnie. - fuknął Levi. - A teraz weź to, zanim jakiś robak przejdzie mi na rękę.

Póki co w pokoju nie było ani wazonu, ani niczego co mogłoby się jakkolwiek na niego nadawać, więc z największą ostrożnością odłożyła kwiatki na blat, zanim rzuciła się kapitanowi na szyję.

- Już, zostaw mnie. - mamrotał, kiedy całowała go po twarzy, ale nie wydawał się jakiś szczególnie zły. Jego cierpliwość skończyła się dopiero chwilę później, bo objął ją tak, żeby celowo docisnąć jej głowę do swojego ramienia, i uniemożliwić jej jakikolwiek ruch.

- Nakradłeś to komuś z ogródka? - zapytała, ze śmiechem próbując się wyrwać.

- Kupiłem.

- W magicznej nocnej kwiaciarni?

- Prawie.

- To po co ci nóż i czemu pachniesz rosą?

W odpowiedzi tylko roztargał jej włosy wolną ręką, i to na tyle mocno, że kwadrans zaczesywania ich w jakiś cywilizowany sposób poszedł na marne. A na tym wcale nie skończyły się dla niej zachwyty tego pięknego dnia, który z każdą sekundą zapowiadał się coraz lepiej, bo Levi znowu odezwał się kompletnie sam z siebie, i to wcale nie unikając tematu.

- Chyba chciałaś pogadać.

Tak dumna Lara nie była nawet z Cezara, kiedy nauczył się podawać łapę.

Po jakiś paru minutach jej niesamowicie słabych żartów o tym, jak kapitan wkrótce wspaniale będzie sobie radził w społeczeństwie, zorientowała się, że to moment kiedy on zaczyna odpływać gdzieś myślami, więc musiała wrócić do sedna sprawy.

- Ej ej, złodzieju kwiatków, nie śpimy jeszcze. - pstryknęła mu palcami przed nosem. - Chociaż jak chcesz, to możesz wrócić na jakąś godzinę do łóżka.

- Nie jestem zmęczony.

- Magiczny Ackermann się znalazł. Ale do tematu, zanim się znowu rozkojarzę, bo muszę jeszcze złożyć dzisiaj raport. Masz ochotę porozmawiać o tym, jak się dziwnie wczoraj zachowałeś, czy nie bardzo?

- A będziesz mówiła większość?

- A kiedykolwiek mówiłam mniej od ciebie?

- To mogę porozmawiać.

- Wo, dobra, zaszliśmy dalej niż przypuszczałam, chwila, muszę wymyślić coś spontanicznie, to duże zaskoczenie. - dziewczyna uznała, że najlepszym początkiem rozmowy będzie ustalenie tego, o co pytała już w nocy, bo bez odpowiedzi na pewno się nie dogadają. - To wczoraj po prostu nie miałeś ochoty na seks i zapytałam w złym momencie, czy ogólnie po prostu nie chcesz tak nie że wcale, i nigdy nie masz ochoty?

Levi wykonał dłonią nad blatem stołu ruch, który mógł oznaczać praktycznie wszystko, ale Lara próbowała docenić chociaż takie zaangażowanie w dyskusję.

- Słuchaj, jeśli coś jest nie tak, to możesz mi powiedzieć, wiesz? Przecież pracowałam masę czasu w Poczekajce, a tam jest masa byłych prostytutek i mniej więcej się orientuje jak ludzie z takiego środowiska reagują...

- Ale to są kobiety. - przerwał jej, patrząc w jakiś bliżej nieokreślony (i pewnie też nieistniejący) punkt na ścianie.

- Aaaaaa, czyli w tym jest problem? Że kobietom wolno nie chcieć seksu, a facetom oczywiście nie, bo cię twoja męska duma uwiera?

Dziewczyna nigdy nie zgadzała się ze stwierdzeniem, że milczenie oznacza zgodę, ale to którym została obdarzona w tym momencie było tak niesamowicie wymowne, że musiała je uznać za przyznanie racji jej teorii.

- A czasami to mi się wydaje że już prawie rozumiesz świat. - westchnęła, porządkując rozrzucone na blacie papiery. - Jest w porządku, rozumiesz? Nie jesteś facetem mniej przez to, że nie chcesz z kimś sypiać, nie ma na świecie osoby której chce się ruchać w każdym momencie jej życia, a jak jest, to naprawdę nadaje się do leczenia.

- To nie jest tak, że ja nie chcę. Ja naprawdę bym chciał, ale to jest takie... tak się zwierzęta parzą, a nie ludzie, to strasznie brudne.

Wystarczyło mieć poziom inteligencji tylko nieco wyższy niż przeciętny but, żeby zrozumieć, że nazywając seks "brudnym" Levi wyjątkowo nie miał na myśli żadnego rzeczywistego brudu, a raczej ten o którym tak grzmieli z ambony niektórzy odklejeni księża czy rodziny szlacheckie. Prawdę mówiąc, wyglądało na to, że jego podejście tylko minimalnie różniło się od przekonań kobiet z Poczekajki, a Lara wolała nie dopytywać o to, w jaki sposób te przekonania nabył. Prawdopodobnie więc nie była to ostatnia taka rozmowa jaką mieli przed sobą, a póki co bardzo nie chciała wejść z butami na obszar, który dla Levia był widocznie strasznie wrażliwy. Miała nadzieję, że jeśli w tym momencie okaże mu taką ilośc akceptacji jakiej potrzebował, to sam zacznie wracać do tematu. A jeżeli nie, ona go poruszy.

- Rozumiem chyba, co masz na myśli. - odpowiedziała, możliwie jak najłagodniej. - Wiesz, nikt cię tutaj do niczego nie zmusza, jasne? To, że z jakiegoś powodu możesz nie być w stanie uprawiać seksu, też jest w porządku. Ale jak masz sytuację, że naprawdę chcesz ale coś cię blokuje, to warto o tym gadać, a jeśli kiedyś oswoisz się z tematem, to zawsze można spróbować i przerwać jak ci się nie spodoba, nadążasz? Jak powiesz mi dokładnie co ci nie pasuje i co jest takie "brudne", jest opcja że się dopasujemy. Jeśli będziesz chciał, a jak nie to nie. Rozumiesz wszystko? Pójdziemy na układ, w którym póki co nic nie robimy, a w razie czego mi powiesz?

Tym razem nawet pokiwał głową, więc można było uznać, że rozmowa poszła naprawdę świetnie, chociaż wyglądał jakby bardzo powstrzymywał się przed agresywnym wyjściem z pokoju. Więc póki co, chyba nie było sensu tego ciągnąć.

- Dobra skarbie, to ja idę poszukać jakiegoś słoika czy czegoś w czym mogą stać kwiatki, a ty idź się uczesz, bo będziesz mi resztę życia gadał że kadeci się z ciebie śmieją. Chociaż wyglądasz teraz przecudnie. - wstając od stołu i zmierzając w kierunku drzwi zatrzymała się jeszcze na moment, żeby pocałować Levia w nos. - Kocham cię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro