Rozdział 61

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Słyszał mnie.

- To nie jest możliwe.

- Przysięgam na miecz, że mnie słyszał.

- Przestań.

- Nie mogę przestać, nasi ludzie giną całymi setkami, są wykorzystywani jako broń, przetrzymywani w gettach, a ja mam przestać? Powiedz mi, jak Paradise ma się bronić, jeżeli nie wie przed kim? On jest naszą jedyną szansą, jedyną szansą naszego ludu.

- Keegan mówił, chłopak ma schizofrenie, nawet jeśli cię usłyszy, to nie będzie wiedział że to ty.

- Przekonam go, potrzebuję tylko... impulsu.

- Impulsu?

- Wtedy, tam w holu, był impuls. Czułem to, mignęło mi nawet, że tam leżę. Coś mignęło, przez chwilę dałem radę pokazać mu, co się tam stało. Poczuł to.

- Do impulsu musiałby mieć Tytana, a my nie jesteśmy w stanie przejąć Tytanów. Ani nawet się zmienić.

- Ale to nie jest tylko Ackermann. To też Fritzl.

- Reiss.

- Dla mnie to zawsze będzie Fritzl. Mówię ci, przeze mnie zaczął się pogrom, więc ja zrobię wszystko żeby ratować mój ród i moich ludzi.

- Keegan mówił...

- A bo mnie obchodzi co Keegan mówił!

- Już przestań się na niego złościć.

- Jak ja mam przestać, chłopak wcale się mnie nie słucha. Następnym razem ja idę po Kenny'ego.

- Wiesz, co by się stało.

- Mnie to nie interesuje! Każdy trafia tam, gdzie zasłużył, nie powinno być drugich szans. Na tym polega honor i sprawiedliwość, co masz w herbie?

- Psa.

- Denerwujesz mnie.

- Wiecznie jesteś zdenerwowany, spróbuj go zrozumieć. Ile zrobiłbyś, żeby kiedyś jeszcze móc zobaczyć się z bratem?

- Mój brat nie potrzebował kolejnej szansy, żył jako bohater i jako bohater zginął, trafił tam gdzie bohaterzy, a nie do łajdaków i kanalii. A nawet jeśli, to nie ryzykowałbym... czegoś takiego. Dla jednego człowieka.

- Ryzykowaliśmy wiele więcej.

- Dla ludu.

- Zaryzykowałbyś. Udajesz żołnierza, ale nie jesteśmy tymi, którymi kazano nam być. Teraz też ryzykujesz.

- Ryzykuję, bo zostawiłem ich na kontynencie.

- Przecież...

- Ja zarządzałem ewakuacją, ja!

- Na rozkazach.

- Wiesz co, wracaj gadać z tym swoim Keeganem o tych waszych książkach, ja muszę próbować. Franz! 

**********************************************************************

Trzeba przyznać, że większą część socjalizacji Levi miał już za sobą. Co prawda, z pewnością gdyby poznał chociażby część realiów sąsiedzkich, w których miła pani z naprzeciwka wprasza się do domu, a potem rozpowiada pobratymcom że została poczęstowana tylko dwoma rodzajami ciasta, doznałby szoku. Jednak z pewnością miał dobrze opanowane podstawy interakcji. 

Wiedział już mniej więcej, co jest uznawane za brak grzeczności, rozumiał ironię i podstępne pytania, był nawet w stanie nawiązać dłuższą konwersację z jedną miłą pokojówką która przynosiła mu herbatę. W związku z tym, nie czuł się już w społeczeństwie tak koszmarnie niepewnie jak jeszcze rok temu, i był w stanie spojrzeć na otoczenie bardziej przychylnie. Nie na tyle, żeby nagle przestać twierdzić że ludzie są irytujący, ale już na tyle, żeby wytrzymywać wśród nich trochę dłużej.

Jednak ciągle była przed nim masa pracy dotyczącej zrozumienia formy funkcjonowania wśród innych istot. Do pomniejszych rzeczy, których całkowicie nie rozumiał, były ceny.

Wiedział, ile kosztuje obywatelstwo, herbata i okulary Hanji, ale reszta szła mu dość opornie. Wybierał knajpy i gospody w taki sposób, żeby wyglądały na tanie za sprawą wyblakłych szyldów i nieciekawej okolicy. Ale gdyby ktoś zapytał go, czy czterdzieści koron za noc w średniej jakości pokoju to drogo, raczej nie znałby odpowiedzi.

Lara natomiast od razu powiedziałaby, że to przystępna cena w Orvud. Ale po wyjechaniu kilku kilometrów za Sinę mogą znaleźć coś za połowę tej kwoty, kiedyś w Murze Maria szło nawet przespać się gdzieś za dychę, w Stohess raczej musieliby liczyć sześćdziesiąt koron w slumsach i do stu dwudziestu bliżej rynku, ale tak w ogóle to po co płacić skoro zna połowę mieszkańców i kimną gdzieś za darmo. 

Tyle tylko, że na samym początku swojej przeprawy, nie mógł zapytać o zdanie Lary. Potrzebował kogoś, kto znał dość dobrze Stohess. Ale nie Franza, który wszystko by wygadał, nie Erwina, bo byłoby niezręcznie, nie Colta, Iva albo reszty ich znajomych którzy zjechali się do zamku, żeby nie wyjść na debila. Jedna osoba, mieszkająca tam na tyle długo żeby znać się dobrze na cenach ziemi, która umie się targować, kojarzy budynki....

Kenny nie był najlepszą opcją, ale był jedyną spełniającą warunki.

- Dom? - zapytał niepewnie, aż siadając na swojej pryczy. Blask pochodni prześlizgnął się po jego poparzonej twarzy, która przybrała wyraz zdumienia. - W Stohess?

- Nie za duży. - zaczął tłumaczyć Levi, ale przy tym nie bardzo miał pojęcie, o jaki metraż mu chodzi. - Żeby była sypialnia, salon może być łączony z kuchnią, conajmniej dwa kominki koniecznie, jakaś spiżarnia, podwórko dla psa, może małe biuro, coś dla gości bo znajomi Lary...

- To nie jest mały dom. Ty mówisz tak sto dwadzieścia metrów conajmniej.

- Parterowy.

- Poddasza są użytkowe, tylko niezagospodarowane. - zaśmiał się, widząc minę siostrzeńca. - Możesz tam coś zrobić, ale nie trzeba. Taki strych na graty.

- Ile będzie kosztowało coś takiego?

- A bo ja wiem? - widać było, że wyjątkowo Rozpruwacz chyba naprawdę chciał pomóc. W zamyśleniu wstał, podszedł do krat, i przełożył przez nie ręce, opierając się łokciami na jednym z poziomych prętów. 

Przynajmniej ten raz mógł się przydać. Levi wiedział, że w tym dyskrycie musi być drogo, ale miał spore nagromadzone przez lata oszczędności, do tego...

- Po znajomości, jak zagadasz do Lovofa, to z przejętych coś tak za pół miliona się znajdzie. - odpowiedział w końcu Kenny.

- Pół miliona. - powtórzył Levi, zupełnie jakby ta kwota nie zrobiła na nim wrażenia. - Za sto metrów z podwórkiem.

- Po znajomości od Lovofa, gadam przecież, zarządza teraz przejętymi. - powtórzył powoli. - Inaczej poszłoby dużo drożej.

- Ile ma twój stary dom w Stohess?

- Z sześćset? 

Niesamowite, że został wychowany przez człowieka, który jeszcze pięć lat lat przed jego narodzinami mieszkał w czymś na granicy pałacyku a dworku szlacheckiego. Ale to też wyjaśniało, skąd Franz czerpał tak ogromne zyski przez ostatnie pięć lat, kiedy już dorwał się do stanowiska. Skoro jego ojciec obracał kwotami, które pozwoliły na kupno i utrzymanie takiej chaty, to przemyt był bardziej dochodowy niż jakakolwiek inna praca. 

A w takim razie jakimi kwotami musiał dysponować Colt albo Ivo? Chyba właśnie w tym momencie do Levia dotarło, czemu Lovof pozwalał sobie na tak hojne dotacje na korpus, przez długi czas będąc jedynym inwestorem ich wypraw. Jego majątki musiały być praktycznie studnią bez dna, a nawet i możliwe że większość ziem wokół Stohess należała do niego.

Kenny już po raz drugi w trakcie ich znajomości wykazał się zrozumieniem, bo w lot pojął, że Levi takich pieniędzy zwyczajnie nie ma.  

- Ile masz? - zapytał, poklepując się po kieszeni, jakby miał z niej wyciągnąć walizkę pieniędzy.

- Dwieście siedemdziesiąt, dostanę coś za to?

- Niby ta, ale jak masz teraz swoją laleczkę, a tam to jeszcze musisz coś kupić, zawsze jest roboty w kupionym, może się jeszcze bachora dorobisz... 

- Nie planujemy dzieci. - odpowiedział tylko.

- Ta?

- Ta, znaczy, Lara nie chce rodzić, a ja nie nadaję się na ojca, więc nie ma opcji.

Widocznie Kenny'ego już to nie interesowało, bo tylko zaśmiał się kpiąco i wrócił na pryczę, zabierając z poduszki coś, co musiało być kiedyś jego kapeluszem, a teraz przypominało smętny kawałek szmaty. Widocznie nie było już tutaj czego szukać, bo o jakieś rady w sprawie kredytu wolał się wuja nie prosić.

- Oi, Levi? - usłyszał jeszcze, kiedy szedł już w kierunku wyjścia.

- Czego jeszcze?

- Nie bądź bezczelnym smarkaczem. Nadawałbyś się.

- Co?

- Na ojca. Ja się kurewsko nie nadawałem, nigdy i dla nikogo, wiem o tym. Wiem że nie powinienem się tykać twojego wychowania, to było chore. Ale ty byś się nadał. 

Że zdanie Kenny'ego gówno znaczyło w tej sprawie, to nie dostał od bratanka żadnej odpowiedzi, ale chyba też się jej nie spodziewał. Mimo wszystko... dobrze, że chociaż zdawał sobie sprawę z bycia chujem.

Kolejnym krokiem który nastąpił kolejnego dnia, było pogodzenie się z własnym brakiem wiedzy o Stohess, i zapytanie Colta o kilka spraw. On przynajmniej zdawał się na tyle rozsądny, żeby nie wyśmiewać się potem z kapitana.

Colt jak zazwyczaj siedział nad stertą dokumentacji w blasku wykradzionych z jaskini kamieni, w pokoju do którego nie docierał najsłabszy promyczek słońca, z długimi włosami wyjątkowo związanymi w kucyk.

- Hm? - przywitał się, gdy Levi zajrzał do środka.

- Masz czas?

- Yhm. - odparł, przesuwając dłonią po blacie kawałek papieru. - Do ciebie.

- Od kogo?

- Kenny'ego. Ivo mi przyniósł jak był go dzisiaj wkurwiać. Prosi o wywiady, miał moment fascynacji nieuchwytnymi seryjnymi mordercami.

- I idiocie nie chciało się mnie szukać?

- Jak każdemu idiocie. 

Obaj pokiwali w zrozumieniu głowami, co jednogłośnie musieli uznać za wystarczająco zgodne przyznanie, że Ivo jest niekompetentny i infantylny.

Kawałkiem papieru okazał się czek na trzysta tysięcy, który, o dziwo, zdaniem Colta mógł mieć pokrycie. I mimo chwilowego zawahania, w którym Levi nie do końca był w stanie uwierzyć w uzyskanie jakiejś pomocy od wuja, jak i nie wiedział czy nie unieść się honorem i nie podrzeć czeku, postanowił jednak go zatrzymać. Tak w ramach spłaty długu za całe gówno jakiego w życiu ze strony Kenny'ego doświadczył. Plus, uważał kredyt za naprawdę ostateczne wyjście.

Więc jedynym co mu pozostało, to zapytanie Lovofa o jakieś miejsca zamieszkania w Stohess.

Szlachcic przerwał czytanie dokumentacji, bardzo powoli unosząc wzrok, i przeszywając Levia tak świdrującym spojrzeniem, że poczuł się niemal tak jak kadeci na których sam patrzył.

- Dom. - powtórzył z przekąsem. - Nie za wcześnie na dom?

- A będzie lepsza okazja żeby go kupić?

- Nie. Ale dalej, zamierzasz wydać oszczędności swojego życia na dziewczynę którą znasz niecały rok? Bo lubi to miasto?

- Tak. Chcę, żeby miała dokąd wrócić. Ale nie mów jej tego, póki co.

Colt jeszcze przez moment na niego patrzył, jakby wahał się nad ewentualną odpowiedzią, ale w końcu odsunął od stołu krzesło obok siebie i pozwolił mu usiąść. Typowym u niego enigmatycznym i chłodnym tonem zaczął wyjaśniać, że dużej części szlachty nie można tak po prostu ogołocić z majątków ze względów na pokoleniowe zatargi polityczne, ale zostało przejętych kilka posiadłości w Stohess. Dodał, że wolałby żeby Levi zapłacił pełną cenę, bo on sam odpowiada za sprzedaż nieruchomości z których zysk ma trafić na odbudowę miasta i zmiany w strukturze funkcjonowania całego społeczeństwa, które planują Historia i Franz. Dopiero potem zaczął przegrzebywać teczki z dokumentami, żeby mogli wyłuskać z ofert coś ciekawego.

Kilka pierwszych teczek opiewało w domy przypominające bardziej dwory szlacheckie, więc Levi z miejsca je odrzucił, nie pytając nawet na cenę. Dwa odnosiły się do mieszkań, a on nie miał zamiaru na emeryturze latać po schodach na czwartą kondygnację, więc odpadało. Kolejny dom miał żałośnie małe podwórko i obrzydliwe kolumny, jeszcze następny podwórka nie miał wcale, bo właściciel uznał za rozkoszne wyłożyć je całe płytami z granitu, urządzając ptaszarnię na tym obrzydliwym ogrodzie. 

A potem trafił na dom, którego opis poddawał pod wątpliwość status poprzedniego właściciela. Według opisu bowiem miał sto trzydzieści metrów, więc spełniał pierwsze kryterium. Podwórko było pewnie spore, bo działka miała czterdziesci arów, więc może nawet nie musieliby najmować stajni, i mogliby odgrodzić kawałek ziemi i tam trzymać konie, a pasać je ewentualnie za miastem. Poza tym podobno na podwórku były też jakieś drzewa i rabatki, a sam dom był parterowy, zbudowany z czerwonej cegły i miał sporą werandę. 

- Gdzie jest ta ulica? - zapytał kapitan, wskazując na linijkę z dokumentacji.

- Niedaleko rzeki. - mruknął Colt. - Obok trzeciego mostu prowadzącego na slumsy.

- Czyli tam, gdzie był dom Lary?

- Nie, to inna dzielnica, bardziej zielona i bogatsza, kilka kilometrów w dół rzeki. 

- Ile by kosztował?

Lovof westchnął głęboko, więc pewnie obliczał, ile może opuścić z wyznaczonej mu ceny za którą powinien sprzedać nieruchomość.

- Mogę ci sprzedać za czterysta osiemdziesiąt. 

- Mogę dać pięćset pięćdziesiąt, jeśli trzeba.

- A za co zrobisz remont? Jest umeblowany, ale na pewno będziecie chcieli coś zmienić.

- Kto tam mieszkał?

- To był dom, który Tudorow kupił synowi, żeby odesłać go ze stolicy do Stohess. Jako kara za pijaństwo i robienie ojcu wstydu. Miał się tam ustatkować i dostać dyplom.

- Nie wyszło? 

- Spił się i zamarzł zimą pod operą. Ale spokojnie, Tudorow miał jeszcze dwóch synów. Od tego czasu młodszy z nich najmował dom bez jego wiedzy, bo potrzebował kasy na uciszanie Saymour. Chciała stałej pensji za milczenie o tym, że dziecko jej starszej siostry tak naprawdę jest synem młodszego Tudorowa, a nie Douglasa, jej męża. Wiesz, skoro nie miała perspektyw na męża, ani nie mogła dziedziczyć i była na utrzymaniu siostry od śmierci ojca, chciała mieć jakieś swoje pieniądze na zachcianki.

Ten ciąg logiczny był zupełnie niepotrzebny, ale wyjaśniał, dlaczego dom nie przypominał zwyczajowego przepychu posiadłości szlacheckich. Doprawdy, musiał być okrutną karą dla najstarszego Tudorowa, wuja dziedzica Douglasa i niedoszłego zięcia starszej siostry niezamężnej Saymour.

- Muszę go obejrzeć, zanim zdecyduję. 

- Pojadę z tobą.

- Nie masz pracy?

- Jebie mnie to, jak zniknę z zamku to Ivo spanikuje, i zrobi wszystko trzy razy szybciej niż ja bym to zrobił.

- Kiedy jedziemy?

- Jak się spakujesz.

Propozycja była kusząca, bo daliby radę wrócić przed ostatnią rozprawą, więc pozostawało tylko się spakować, i, niestety, nakłamać Larze na temat tego, gdzie znika. Najpierw oczywiście ustalił wspólną wersję z Coltem, a potem pobiegł po plecak, w duszy błagając o to, żeby dziewczyna kupiła taki kit.

Na szczęście zdawała się tak pochłonięta pracą, że uwierzyłaby nawet w nagłą wyprawę za Mury celem wezwania demona - pożeracza światów. To było dziwne, bo zostawił ją samą tylko na jakieś trzy godziny, a zdążyła przekształcić ich sypialnię a mapkę powiązań szaleńców, rozkładając wszędzie połączone strzałkami i nićmi kartki, strzępki wypisanych na paragonach pytań i teczki.

- Utnę ci nogę którą na coś nadepniesz. - powiedziała śmiertelnie poważnie, ledwo otworzył drzwi.

- Zmieniasz się w Hanji?

- Zmieniam się w kogoś, kto ma zamiar zrujnować psychicznie twojego wuja, wyrywając z niego wszystkie flaki prawdy i sprawiając że będzie ryczał w kącie. Znaczy, analizuję wszystko co o nim wiem, żeby wiedzieć jak go złamać i doprowadzić do ataku paniki.

- Z powodu?

- Erwin nie chce go w korpusie. - westchnęła ciężko, przysiadając na piętach. - A jeśli go uniewinnią, to po prostu sobie pójdzie. Próbuję znaleźć jakiś sposób na to, żeby został, i myślał że to jego pomysł. Jeśli zacznie coś gadać w końcu, to Erwin się zgodzi. Plus wkurwia mnie on i te jego zasrane rozprawy. Póki co wychodzi na to że musi mieć strasznie niską samoocenę i sam siebie nienawidzi.

- On? On śpiewałby odę na swoją cześć. - Levi starał się jednocześnie nie zgubić wątku, ale też już pakował się na wyjazd.

- Nie. Sam siebie nazywa śmieciem albo skurwysynem, próbuje żartować, ale czuję, że nie chodzi mu o to. Ma też problem z wyrażaniem emocji, ale nie wydaje się żeby było to powodowane niezrozumieniem. Raczej to część jego charakteru, a skoro brat podobno dobrze się nim opiekował, może obwiniać się o bycie niewystarczającym. Wiesz, klasyk, starszy lepszy brat, ja nie jestem tak dobry...

- Masz tak z Erwinem?

- Nie, bycie w jego cieniu sprawia że nikt mnie nie podejrzewa, mam większą swobodę, ale... już chyba nie chcę być jak on. Chyba nie jest dobry.

Zacisnęła dłoń na jakimś strzępku papieru, po zbudowaniu profilu psychologicznego seryjnego mordercy, nie mając pojęcia jak poprowadzić dyskusję na temat własnej relacji z rodzonym bratem.

- Może i nie jest, ale ma cel i jest w stanie nas do niego poprowadzić. I na pewno cię kocha.

- Ta. - uśmiechnęła się lekko, próbując rozprostować kartkę. - Dokąd się pakujesz?

- Korpus chce zwerbować rekrutów do odbicia Marii. Jest plan zebrania ich wśród stacjonarki, mam rozeznać się w ilości ochotników. - powiedział, mając nadzieję że jego głos nie zdradził żadnych emocji. - Colt jest fundatorem i musi nakłonić innych bogatych cweli do dołożenia się do tej wyprawy, więc jedziemy razem, bo ma po drodze.

- To będzie najcichsza wycieczka kiedykolwiek. Na ile jedziecie?

- Dwa albo trzy, zależy od pogody i koni.

Raczej mu uwierzyła, a on zagłuszył wyrzuty sumienia tym, że przecież przygotowuje jej niespodziankę. Przeszedł ostrożnie przez pokój, i na pożegnanie potargał jej grzywkę, ze zwyczajną u siebie nikłą dawką delikatności klepiąc ją po głowie.

- Levi... - powiedziała ostrożnie, unosząc lekko głowę. - Ja wiem, że ty bardzo ufasz Erwinowi. Ale to nie jest człowiek, który był, jest albo będzie wobec ciebie szczery. Nie poza płaszczyzną zawodową.

- Dobrze się znamy. - zbagatelizował kompletnie jej słowa. - Przecież nic mi nie zrobi.

- Nic nigdy nie wiadomo.

- To Erwin. - powiedział z naiwnością małego dziecka, jakby samo to mogło zagwarantować mu bezpieczeństwo. Ruszył w kierunku drzwi, ale zawrócił po kilku krokach, żeby jeszcze pocałować ją na pożegnanie, i pogłaskać jej włosy zdecydowanie zbyt łagodnie jak na niego.

"Dziękuję, że starasz się dla mnie."

Wychodząc z zamku przeszedł jeszcze korytarz biegnący obok wielkiego holu, i przez moment widział jak Franz usilnie próbował zatańczyć tam z Hanji, a ich durnowate śmiechy niosły się za nim aż do schodów. I gdzieś tam w środku miał szczerą nadzieję, że może oni też znaleźli swoje szczęście.

Na zewnątrz czekała już lekka kareta zaprzężona w sześć koni, a trzy, które chyba robiły za zapasowe do wymiany co parę godzin, spokojnie skubały jakiś niezmiernie drogi krzew. Podróż faktycznie była niebywale cicha, bo ani Levi, ani Colt nie byli zbyt rozmowni, a bez swoich ekstrawertyków w postaci Iva, Lary lub Hanji nie bardzo wiedzieli po co w ogóle rozmawiać. I obojgu to odpowiadało.

Dopiero przed samym Stohess, kiedy jechali przez ogromne pola, a Lovof nagle bardziej zaangażował się w wyglądanie przez okna, Levi stwierdził że warto o coś zapytać.

- To twoje ziemie?

- W większości.

- Kiedyś miałem zabić Erwina na rozkaz twojego ojca.

- Wiem.

- I powiedział wtedy, że Lovof jest skończony.

- Miał przeciwników politycznych i okrutnie źle gospodarował majątkiem. Dostałem finansową ruinę, ale często zarządzanie szlachty jest na tyle złe, że starczą drobne zmiany żeby wrócić na rynek. Wyprzedałem sporą część wyposażenia domu i kilka nieruchomości, poniosłem płace rolnikom i ludziom od transportu, ziemia zaczęła przynosić zyski. Wtedy kupiłem sobie płaszcz.

Kij wie, co płaszcz wnosił do historii, ale kapitan był pewien, że przywrócenie nazwisku dawnej świetności wymagało od Colta dużo więcej niż sprzedaż umeblowania i lepsze płace. Widocznie nie lubił się chwalić, mimo statusu zachowując kulturę i skromność, co można było uznać za jego zaletę. 

Potem Lovof niemal spadł z siedzenia, nagle wychylając się w kierunku okien po drugiej stronie karety, i przez kilka sekund wgapiał się w jakąś młodą dziewczynę z ciemnym warkoczem, która właśnie zaganiała gęsi na podwórko. Kiedy spojrzała na karetę, widocznie chcąc pozdrowić właściciela ziem lekkim ukłonem, tak jak robiło to już kilka osób przed nią, Colt gwałtownie zasłonił okno. Niestety, szarpnął materiał za mocno, a ten z uwagi na swoją delikatność od razu się rozpruł, powodując że desperacko podtrzymujący się o niego w niewygodnej pozycji szlachcic spadł na podłogę, przy okazji zawadzając twarzą o kant obramowania drzwi.

- Nie. - powiedział w szoku Levi.

- Nie zrozumiesz. - syknął Colt, masując podbródek.

Kapitan szybko obrzucił śmiejącą się dziewczynę spojrzeniem.

- Lubi cię.

- Bo mnie nie widziała.

- Jak cię to pocieszy, to pewnie i tak ma cię za idiotę.

- Nie pocieszyło. - odchrząknął, z powrotem siadając. - Nazywa się Janice. 

- To... ładnie.

- Bardzo ładnie. Rozmawiałem z jej ojcem o płacach dwa lata temu. 

- No i?

- I chyba chciałby posłać ją na studia. Jak liczyliśmy płace, to pytał o czesne, a nie ma innych dzieci. A ona ciągle nie ma męża.

- Stać go?

- Teraz już tak, pójdzie w tym roku. - nastąpiła bardzo długa pauza, po której odezwał się ciszej. - Bo obniżyłem czesne.

- Kupiłeś uczelnię?

- Tylko jeden wydział. Przecież nie mogłem płacić jej ojcu za pracę więcej niż innym. A tak w ogóle to teraz dostęp do edukacji jest łatwiejszy i zawsze powinien być, więc to nie tylko...

- Idziesz z nią rozmawiać jak wracamy.

- No chyba cię pojebało.

- Żebyś wiedział.

Colt chyba naprawdę się obraził, albo zwyczajnie był zażenowany, bo odezwał się ponownie dopiero, kiedy słońce już zaszło, a oni wyprzęgali konie na jego dworku. Niby miał od tego służbę, ale i tak robił sam tyle, ile tylko był w stanie. Dwór był utrzymany w błękitnej kolorystyce, a niektóre z obrazów na korytarzach były pocięte szablą. Po zwisających z ram strzępach łatwo było zgadnąć, kogo przedstawiały kiedyś dzieła. Ale jedno z nich było tylko częściowo zniszczone, bo Lovof ewidentnie wyciął z niej ojca, ale wizerunek matki trzymającej na kolanach dziecko był nienaruszony. Tyle tylko, że dziecko za nic nie przypominało Colta, bo miało blond włoski i brązowe oczy, a jego skóra miała zdrowy odcień, zupełnie niepodobny do aż rażącej w oczy bieli mężczyzny.

Szlachcic zauważył, że na tym portrecie Levi dłużej zawiesił oko, ale nie zdecydował się opowiedzieć jego historii.

Kapitan dostał sypialnię gościnną, ale zasnąć zdołał dopiero w środku nocy, żałując, że nie mógł nawet porozmawiać wieczorem z Larą. Miał nadzieję, że ona położyła się spać jak człowiek, a nie zajmowała się całą noc swoją szaloną mapką analizującą Kenny'ego.

Rano nie dostał śniadania do pokoju, więc był zmuszony znaleźć jadalnię. Colt właśnie kończył deser, a obok niego siedziała dziewczynka wyglądająca na nie więcej niż sześć lat, z zapałem pokazująca mu coś w swojej książce z obrazkami. Levi zapytał sarkastycznie, czy to jego dziecko, ale okazało się, że to córka jednej z pokojówek. Zaczekali, aż młoda skończy opowiadać o trzech świnkach, i poszli oglądać dom.

Właściwie, budynek wyglądał dużo lepiej niż można było go sobie wyobrazić na podstawie opisu. Podwórko było naprawdę duże, ogrodzone wysokim płotem i obsadzone wokoło żywopłotem, więc nikt nie mógł zajrzeć do środka. Kończyło się dosłownie kilka metrów od brzegu rzeki, a przez umieszczoną tam furtkę można było wyjść praktycznie na sam most.

 W domu kominek był w salonie i sypialni, jeden z pokoi spokojnie dałoby się przerobić na biuro, w kuchni było zejście do małej piwniczki robiącej za spiżarnię, łazienka była spora, a schody prowadziły z przedpokoju na całkowicie puste poddasze. Część wystroju wiała co prawda tandetą, ale tapety były śliczne, proste i utrzymane w jasnej kolorystyce, dywany nadawały się tylko do wyrzucenia, dwa pokoje których przeznaczenia nie mógł wymyślić miały zniszczoną podłogę i robiły za graciarnię, a kanapa śmierdziała. Deski przed kominkami były poprzepalane, płytki w kuchni i łazience porozbijane, a stoły miały odbite dna szklanek, piwniczka była zatęchła, potem okazało się też, że część tapety za regałami odłaziła, i tylko meble ją trzymały. W jednej z szaf gnieździły się mole.

W ocenie Levia po jakiś dwóch tygodniach byłby w stanie doprowadzić ten dom do naprawdę dobrego stanu, musiałby nająć tylko kogoś od skucia starych płytek i położenia nowych, z resztą dałby radę sam albo z Franzem. Poza tym, nie licząc tych kilku niedogodności, to domek nie był za duży, sprawiał wrażenie bardzo przytulnego i łatwego do ogrzania w zimę.

Ostatecznie dał za niego ustalone czterysta osiemdziesiąt tysięcy, podpisał umowę, i razem z Coltem wyjebali tą kanapę, stary materac, stół, dywany, i jakiś zajęty przez mole koc. Teraz starczyło wziąć urlop, wymyślić jakąś wymówkę, i może da radę pokazać Larze dom jeszcze przed wyprawą. Potem wrócą i będzie można zacząć urządzać pokoje. Przed wyjazdem zajrzał jeszcze do starego domu wuja, zabierając z niego kilka należących kiedyś do Keegana kapeluszy. Może Kenny sobie coś z nich wybierze.

W drodze powrotnej Levi był tak pogrążony w rozmyślaniach na temat tego, gdzie postawią nową kanapę, i jak Lara urządzi swoje biuro, że prawie zapomniał zmusić Colta do rozmowy z Janice. Na szczęście Lovof przypomniał mu o tym zachowując jak się idiota, więc zatrzymał woźnicę i wykopał szlachcica na szosę.

Faktycznie, dziewczyna wydała się z początku kompletnie przerażona na jego widok, pewnie w tym momencie zmuszona do przyznania racji krążącym legendom o wampirze. Próbowała zachować klasę, wykonując lekkie dygnięcie, ale była szczerze spanikowana. Tylko cudem Colt uratował sytuację, jak ostatni kretyn zaczynając jakaś dziwną paplaninę o tym, jak to wcale nie zjada ludzi, i że on to przysięga, pokazał jej że nie ma kłów, po czym próbował oprzeć się o płot, ale nie trafił w niego ręką i huknął o glebę.

Widocznie w opinii Janice to zachowanie było tak nie wampirze, że aż parsknęła śmiechem. Pomogła mu wstać, przytrzymując jego rękę zdecydowanie za długo, jakby chciała sprawdzić, czy nie jest zimny jak trup. I może nawet by pogadali, gdyby nie to że Lovof wrzasnął że musi już iść i pobiegł do karety.

Levi wyszedł do dziewczyny, powiedział że Colt to naprawdę człowiek i ręczy za to swoim słowem, że jest mile widziana na koronacji a szlachcic napisze do niej wieczorem, po czym musiał odwieźć do stolicy półwampira z atakiem serca.

To było pocieszające, bo wyszło na to, że jednak nie zrobił z siebie aż takiego idioty kiedy wpadł do beczki z deszczówką.

Poza tym, od tego czasu przeszedł sporą zmianę. Był już odpowiedzialnym partnerem, który właśnie (może tylko troszkę zbyt pochopnie) poczynił w swym życiu milowy krok, kupując dom. Dom, w którym będzie mógł spokojnie żyć w czasie przepustek, zamieszka tam razem z Larą, a ich życie nieco odetnie się od wojska. Będą mieli wreszcie swoje miejsce, będą mogli tam wracać i urządzić wszystko tak, jak tylko im się zamarzy. Napalą wieczorem w kominku i Lara będzie coś gadała, a on z chęcią jej posłucha patrząc jak Cezar próbuje polizać płomienie. Bo ten idiota na pewno to zrobi. 

Colt przeżywał właśnie swoje załamanie nerwowe, więc nie widział jak na twarz Levia wkradła się jakaś dziwna parodia jednej dziesiątej uśmiechu.

**********************************************************************

Lara była bardzo bliska przekonania się, czy Ackermann byłby w stanie wyrwać z zawiasami kratę celi, bo Kenny już widocznie tracił do niej jakąkolwiek cierpliwość. Miała jednak uparte wrażenie, że Rozpruwacz jedynie usilnie próbuje ją wystraszyć, więc była szansa, że jeżeli przeczeka ten moment, to da radę do niego dotrzeć.

Poza tym nie siedziała tutaj tylko dlatego, że zależało jej na jego życiu. Był też dla niej kolejną zagadką, a gdy uznawała człowieka za takową, to była w stanie zrobić naprawdę wiele żeby go rozpracować. Tak właśnie dorobiła się narzeczonego ostatnim razem, więc teraz tez nic nie mogło pójść nie tak.

Największe zdumienie budził w niej fakt, że w przeciwieństwie do Levia, Kenny zdawał się nie mieć tak silnie zakorzenionych traum. Nosił kapelusz po bracie przez całe życie, co stanowiło mocny dowód na jego przywiązanie do członka rodziny, więc odpadała teoria o jego całkowitym braku uczuć i moralności. A skoro był pod opieką tego właśnie brata, którego musiał kochać, to raczej nie można było szukać powodów jego pojebania w latach, w których żył pod jego skrzydłami. Po jego śmierci faktycznie, mógł doznać ogromnego wstrząsu, ale jednak był znanym mordercą już długo przed zgonem Keegana. Więc jeżeli wykluczyć (póki co) opcję, że zwyczajnie ma taki charakter (w co Lara coraz mocniej wierzyła), to trzeba było szukać powodów sprzed wielu, wielu lat.

Pierwsze pięć lat jego życia, kiedy nie był jeszcze wychowywany przez brata, mogło być odpowiedzią. Chociaż nie musiało. Ale życie to i tak jedna wielka loteria, więc warto było spróbować.

- Ktoś cię kiedyś bardzo musiał skrzywdzić. - mruknęła w końcu, po setnej uwadze Kenny'ego na temat jej związku z Leviem.

- Ciebie też, taka ruda kurwa podobno.

Nie zaprzeczył, ale nie musiał to być żaden dowód.

- Skończ już, każdy chce być kochany. Mieć w swoim otoczeniu kogokolwiek, kto czeka na to, aż wrócisz do domu i powiesisz kurtkę na kołku. Aż tak zazdrościsz, czy przypierdalanie się powoduje że obrzydzasz sobie związki na tyle, żeby czuć się troszeczkę mniej samotnym?

Żadnej odpowiedzi, chociaż w sumie nie liczyła na jakieś spektakularne postępy. Rozmawiała z nim jeszcze kilka godzin, czasem doprowadzając go do skraju wytrzymałości, a czasem nawet udało im się podłapać wspólny temat i porozmawiać niemal w taki sposób, jakby nie dzieliły ich żelazne kraty. W pewnym momencie, kiedy zaczęli jakieś dziwne uszczypliwe przepychanki słowne, Lara rzuciła, że spalona część jego twarzy wygląda paskudnie. To wywołało dużo dłuższy moment ciszy, niż ten którego wymagałoby wymyślenie nawet najlepszej riposty.

- Mi się podoba. - odpowiedział w końcu.

- A to czemu, kręci cię jak boli? - dopytała, wciąż utrzymując rozmowę w atmosferze żartu.

- Nie, bo wyglądam mniej jak mój stary. - zaśmiał się, ale jego głos brzmiał zbyt poważnie.

Przez kolejną godzinę już tylko się kłócili, a Kenny wyraźnie żałował, że cokolwiek powiedział. Ale chociaż pojawił się jakikolwiek punkt zaczepienia. Wątpiła, żeby było to źródło chociażby połowy jego problemów, jednak zawsze było to COŚ.

W końcu zrobiła się śpiąca, i wróciła do sypialni, wyśmiewając przy okazji warunki w jakich musi spać mężczyzna. Zamierzała czytać aż nie padnie, żeby pod żadnym pozorem nie zaczęła roztrząsać tego, czy naprawianie na siłę Kenny'ego nie jest kolejną drogą ucieczki przed chujową relacją z Erwinem. I plan prawie doszedł do skutku, bo zaczęła przysypiać gdzieś po stu stronach taniego romansu z wampirami, ale wtedy Levi wrócił do sypialni.

Przez chwilę zastanowiła się, czy nie jest podpity, bo szedł dziwnym krokiem, ale po chwili zrozumiała że to najwyraźniej jego wersja szczęśliwego kroku.

- Co taki od Colta wracasz, mam być zazdrosna? - zapytała ziewając. - Jak wam poszło?

- Dobrze. - odparł tylko, co mogło znaczyć zarówno że zwerbował stu ochotników, jak i to, że po drodze widział jak Ivo spada ze schodów. A zresztą, to Ivo mógł bardziej jej pomóc, bo póki co tylko śmiał się z tego, jak zaciekle korespondowała z obecnym właścicielem małego lokalu zaraz za mostem, próbując namówić go do sprzedaży. 

- Levi, idź się umyć. - jęknęła, kiedy wbrew wszelkim przypuszczeniom wlazł na łóżko obok niej. - Śmierdzisz, co jest że nie poszedłeś pod prysznic? Masz gorączkę czy cię podmienili? Wiem, masz złego brata bliźniaka.

Nie odpowiedział, a to wzbudziło w niej już autentyczne zmartwienie jego stanem. Myślała, że przed kąpielą byłaby w stanie go powstrzymać jedynie śpiączka. 

- Nie, weź, poważnie, kim ty jesteś? - przytknęła mu rękę do czoła kiedy się padł na materac, wygodnie opierając się policzkiem na jej mostku. - Co z tobą... Levi! - pisnęła, gwałtownie podnosząc się do siadu, ale że złapała go za włosy to też był zmuszony usiąść. 

Miał absolutnie najłagodniejszy i najpiękniejszy uśmiech, jaki tylko można było sobie wyobrazić. Taki, który utożsamia się z ludźmi którzy mogliby być personifikacją dobra i miłości, i który podbiłby każde kobiece serce w mniej niż kilka sekund. Pieprzony uśmiech który leczyłby raka i kończył pokoleniowe waśnie sąsiedzkie.

- Nie rób tego przy ludziach. - odezwała się w szczerej panice. - Bo ktoś mi cię jeszcze zabierze. Co się stało, co? Ja naprawdę zaraz pójdę do Colta zapytać. 

- Nic się nie stało. Cieszę się.

Odpowiedział z taką prostotą, jakby uśmiechał się każdego dnia w każdej minucie swojego życia, a Lara już naprawdę nie wiedziała, czy uznać go za sen czy za złego brata bliźniaka Levia. 

- Ale faktycznie, pójdę się myć. - dodał.

- Nie! - krzyknęła, łapiąc go za ramiona gdy próbował wstać. - Nie idziesz, zostajesz ze mną, muszę się na ciebie napatrzeć, jaki ty jesteś ładny o matko, powiedz co cię tak uszczęśliwiło, musimy to robić częściej, cokolwiek to było, kocham cię, mów!

Wydał z siebie dźwięk brzmiący jak pojedynczą nuta śmiechu człowieka, który już dawno zapomniał jak się śmiać, co spotkało się z taką salwą pisków i owacji ze strony dziewczyny, jakby przynajmniej skończył grać na fortepianie najtrudniejszy utwór świata przed milionową publicznością. Jej entuzjazm, tak kompletnie nieadekwatny do sytuacji, z jakiegoś powodu rozbawił go jeszcze bardziej.

Cieszył się, że ma ją przy sobie, że kocha ją i czuje się prawdziwie kochany, że będą mieli wspólny dom, że mają tego głupiego psa, że nie stracił oddziału w trakcie zamachu stanu, że Hanji i Franz są razem szczęśliwi, że Kenny wciąż żyje, że Colt napisał do Janice, że kwiaty kwitną w ogrodzie, a księżyc świeci podróżnym.

I tak, w tym ogromnym zamku, niemal w samym środku nocy, Levi Ackermann przypomniał sobie jak się śmiać.

A idącym przez korytarz Erwinem szarpnął gwałtowny dreszcz przerażenia.



 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro