Attack on Titan #1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

15 Sierpnia, rok 584

Przed upadkiem Muru Maria wszystko wydawało się być takie spokojne i monotonne — innymi słowy nudzące. Codzienne treningi przygotowujące nas — przyszłych zwiadowców — na pierwszą wyprawę poza mury. Mieliśmy nareszcie poznać uczucie bycia wolnymi, jednak ja nie w tym celu wybrałam akurat ten korpus. Chciałam się zemścić na tych podłych kreaturach, które dopuściły się bestialskich czynów na naszych siłach zwiadowczych. Nie jeden raz widziałam rozpacz bliskich, których członkowie rodziny nie wrócili już w całości do swoich domostw. Niekiedy w ogóle nie wracali, gdyż uzyskanie ich martwych członków okazywało się zbyt trudne.

Moment, w którym tego ciepłego dnia kolosalny tytan przebił się przez naszą bezpieczną strefę, było czymś niesamowitym. I wiem, że to może zabrzmieć strasznie egoistycznie oraz chłodno, jednak osobiście to ta sytuacja ucieszyła mnie bardziej niż powinna. 

Mogłam się wyrwać z codziennej rutyny i zacząć wypełniać moją wolę — wewnętrzną potrzebę pozbywania się tytanów, zrodzonych z diabła istot za wszelką cenę.  W momencie kiedy Kapitan Levi przybył po naszą dywizję z rozkazem stawienia się do boju w dystrykcie Shiganshina moje serce zabiło szybciej i to nie tylko ze względu na obecność Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości u swojego boku.

To była chwila, w której nareszcie mogłam oddać serce dla sprawy, nareszcie czułam się jak prawdziwy żołnierz, salutując dumnie z wypiętą ku wolności piersią. Nie obawiałam się, że coś może pójść nie tak, nigdy nie trzymając się życia i zawsze czując potrzebę spełniania celu wyższego dobra. Nie wiedziałam wtedy wciąż jeszcze jak bardzo ulotna będzie moja decyzja i jak szybko się zmieni. 

Nie wszystko jednak poszło po naszej myśli. Wiele istnień oddało swoje życia na marne, a duża cześć ludzkości traciła swoich bliskich w zatrważającym tempie. To był dla nas ogromny cios — straciliśmy jedną trzecią naszych terenów. Znów czułam, że popełniłam, w którymś momencie swojego życia błąd. Zadawałam sobie tylko pytanie; jaki? Do teraz nie znalazłam na to odpowiedzi i raczej już nie zdążę tego zrobić. 

Aktualnie znajduję się na dachu jednego z budynków w dystrykcie Orvud. To znowu się dzieje — ten tytan znowu się pojawił, tak samo przerażający jak tamtego dnia gdy zdecydowałam się dołączyć do wojska. Znowu zniszczył mur. 

Myślałam, że zabijanie ich będzie mi sprawiać przyjemność, że coś tym zmienię i zapewnię sobie i innym spokój duszy. Wierzyłam w swoje ideały i to, że nic nie może pójść na marne. Wszystko to powinno dawać mi potrzebną do walki siłę i odwagę. To dlaczego jestem w tej chwili taka zrozpaczona?

Nie mam już gazu, a to tylko kwestia czasu, aż któryś z nich mnie zauważy. Jest mi tak strasznie żal. Tych wszystkich poświęceń, ćwiczeń, wysiłków wsadzonych w to żeby właśnie dzisiaj, tego dnia zginąć w samotności. Nikt mnie nie zauważał, nikogo nie było przy moim boku tak jakbym została już tylko ja. Nie miałam już nadziei. To wszystko nie tak miało wyglądać. Gdzie moi towarzysze z korpusu? Gdzie pomoc? Nie było ich, no tak. 

Wyrzekłam się ich w końcu; rodziców, przyjaciół, towarzyszy broni i po co mi to wszystko było? Tak bardzo chciałabym ich teraz przeprosić, wybrać inną ścieżkę i zapomnieć o tym — o wolności, o celach uświęcających środki. Pragnęłam po prostu żyć, marzyłam by przetrwać. Jakież to ludzkie, nieprawdaż?

Zaczyna brakować mi czasu. Dostrzegł mnie jeden z nich, 15 - metrowiec, zmierza tu, to moje ostatnie chwile, nie mam się czym bronić. Miecze są całkowicie stępione, a gazu i tak nie mam — nawet marnych oparów. Jedynym co po mnie zostanie jest pewnie ten mały skrawek papieru i wyplute członki. Choć to przykre to również i ulotne. Nie będzie trwać długo.

Mam nadzieję, że chociaż nie będzie boleć, a ideały które starałam się sobą przedstawiać przejdą na kogoś innego. Bo choć ja zniknę, moja wola pozostanie na barkach kolejnych, nie chcących się poddać władzy tytanów, pokoleń. 

Żegnajcie...

M.S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro