Black Clover #3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"I'm not stopping. I'm not moving. I'm not giving up!!!!" — "Black Clover" — Yūki Tabata

Krew. Była swojego rodzaju przeznaczeniem. To ona decydowała o tym, jaki szacunek miałeś oraz czy posiadałeś prawo do wywyższania się. Skazywała cię na drwiny ze strony lepiej urodzonych, na pewnego rodzaju upokorzenie. Przechylała szalę na stronę twojej porażki, orzekała, jaki będziesz mieć zawód oraz gdzie będziesz mieszkać. Oczywiście, ty również mogłeś wpływać w pewnym stopniu na różne czynniki, nie poddając się w walce o to, by stawać się lepszym, by pokazać, że zasługujesz na szacunek oraz uznanie. Byłeś w końcu takim samym człowiekiem jak oni. Czułeś, nawiązywałeś znajomości, potrafiłeś się śmiać i płakać. Potrafiłeś być zdenerwowany.

Było jednak coś, co nie było bezwzględne tak jak nazwisko czy pochodzenie, coś, co choć całkowicie przypadkowe, dawało ci szansę — magia. To od ciebie zależało to, do jakiego stopnia ją rozwiniesz. Nawet gdy urodziłeś się bez niej, swoją ciężką pracą mogłeś sprawić, że ci, którzy z ciebie drwili, dostrzegali w tobie nadzieję, swoje wybawienie. Nie liczyło się nic, jeżeli dostrzegałeś w tym wszystkim jakiś cel. 

Krew, choć starała się rządzić losami wszystkich oraz zanurzała swoje szpony również w ilości otrzymywanej podczas narodzin ilości magii, nie mogła wpłynąć na to, który grimoire dostaniesz w piętnastą wiosnę swojego życia. Żywioł, z jakim się rodziłeś, pomagał w jej wyborze, jednak za nic nie mogłeś przewidzieć, jaki dokładnie będzie, jaki wygląd będzie mieć i jakie słowa będą w nim zapisane.

Od dzieciństwa czuł się słaby, mimo że inni widzieli w nim uosobienie kogoś, komu uda się wyrwać z wioski, to ucieknie z dna. Żył w niewielkim kościółku w Hange odkąd tylko pamiętał. Nie znał swoich rodziców, a jedyną rodziną, jaką posiadał, były mieszkające wraz z nim dzieci, siostra Lily oraz Ksiądz. Wisiorek, który w świetle słońca błyszczał na jego szyi, stał się jedyną pamiątką po tym, iż kiedykolwiek mógł nazwać kogoś rodzicami, a w jego sercu mimo wszystkiego wkoło, gościł spokój.

Niczego w końcu mu nie brakowało. Miał dach nad głową, coś co mógł włożyć do ust oraz bliskich mu ludzi, za których byłby w stanie oddać życie. I choć zdarzało mu się płakać przy najmniejszym upadku, jego najlepszy przyjaciel, nigdy nie pozwolił mu dłużej leżeć na ziemi.

Był jego kompletnym przeciwieństwem. Kupą energii, wiecznie głupkowato się uśmiechającą, która pałała zdecydowanie zbyt dużą sympatią do ich opiekunki, jaką była siostra Lily. Strasznie dużo krzyczał i momentami wydawał się naprawdę irytujący, przez to, że nic mu nie wychodziło. Miał jednak dobre serce oraz silnego ducha. Nigdy nie porzuciłby na pastwę przyjaciela. Relacje były dla niego czymś wartym poświęcenia. Miał dobre serce.

Wśród dzieci jednak to właśnie on był najsilniejszy, nie Asta, czy Nash, a właśnie on — Yuno. W wiosce pełnej magów bez przyszłości o małej ilości many znalazł się z przeznaczenia. Nie wybrał tego miejsca, a to ono wybrało jego. Całkowity przypadek. Zdecydował za niego los. Nikt nie był jednak gotowy ani na niego, ani na to, co miało przyjść zdecydowanie później.

Tamtego dnia, gdy był jeszcze małym smarkaczem, próbującym wypełnić wolę dorosłych, nieumiejącym się słownie ani fizycznie obronić, zyskał jednak coś, co dało mu siłę, którą teraz posiadał. Nadał sens jego dość przeciętnemu życiu i cel, do jakiego potem dążył. Asta został jego rywalem do tytułu cesarza magii.

I choć na początku wydawało się tylko dziecięcym rzuceniem słów w przestrzeń, potem utwierdziło się to w roli obietnicy, która przy każdym spotkaniu z jego towarzyszem, tylko utwierdzała go w swojej decyzji. Obietnica ta stała się kołem napędowym, które popychało go do przodu. Nie poddawał się, ćwiczył, wykonywał misje, otrzymywał awanse oraz imponował innym swoją siłą.

Udowadniał innym, że nie tylko krew ma wpływ na człowieka, ale ciężka praca, która nie bierze się przecież z niczego. Wzbudzał posłuch wśród bogato urodzonych, chciał bronić swoich przyjaciół własnymi rękami. Pragnął wspiąć się wyżej niż ktokolwiek inny, by pokazać społeczeństwu, że choć wychował się w wiosce pełnej ludzi z małą ilością many, również może konkurować z kimś z królewskiego rodu. Pragnął by zrozumieli, że wszyscy są równi, bez dyskryminacji na magów z mniejszą ilością many oraz tych z rodu królewskiego. 

Trzymając w sercu złożoną za dzieciństwa obietnicę, pomagając swoim towarzyszom oraz broniąc cywili w Królestwie Clover, powoli piął się na drabinie popularności. Przełamywał barierę opinii, jako ktoś, kto nie przejmował się zdaniem innych, robiąc po prostu swoje, chcąc sprawić by człowiek był w oczach drugiego człowieka, był jedynie człowiekiem.

Stawiał czoła przeciwnościom losu, bólowi, cierpieniu oraz przeszłości, która nieubłaganie go goniła. Przeciwstawił się nawet swojemu pochodzeniu oraz krwi, wypominając, że nie jest to ważne. Pokonał to wszystko, by po tym całym czasie znaleźć się właśnie w tym miejscu, by wzbudzić zaufanie we wszystkich mieszkańcach tej krainy i zapewnić ich, że nie ważne co by się działo — on ich ochroni.

— Jesteś gotowy? — słowa Juliusa, były jak woda, która chłodziła jego podekscytowanie.

Wydawał się w oczach Novachrono kimś, kto niczego się nie boi. Twarz bez wyrazu, która w ważnych momentach potrafiła pozytywnie unieść kąciki ust ku górze, czy ciepłe spojrzenie wyrażające również determinację. Wybór pomiędzy nim a Astą, był niezwykle trudny, jednak musiał zostać podjęty. Czasy walk z demonami minęły, a tym, kto zdołał posłać w ich stronę ostatni cios, był właśnie dziedzic tronu Grinberryall. Ten awans po prostu mu się należał. 

— A może się stresujesz? — uniósł swoją brew, co wyglądało niezwykle uroczo, pod tym względem, iż wciąż posiadał twarz dziecka.

Czarnowłosy jednak tylko szybciej zamrugał, zakładając w zniecierpliwieniu dłonie na klatce piersiowej. To, co czuł, nie było jednak strachem, a ekscytacją wywołaną dojściem do celu, który określił sobie w dzieciństwie. Zakończeniem drogi, którą dążył, by pokazać, że ktoś wychowany na obrzeżach biedniejszej z wiosek również może stanąć na szczycie.

— Nie ma szans. — mruknął, bardziej się prostując.

Spojrzał na stojące przed nim drzwi i uśmiechnął się, uświadamiając sobie, że to się już zaraz wydarzy. Na jego ramionach zawieszona była czerwona szata z przylądkiem, której biały puch drażnił jego bladą szyję, a do pasa przypięty został ciemno-zielony grimoire, w którym schowany został denerwujący go duszek wiatru. Wydawał się ułożony, choć jego włosy wciąż pozostawały w nieładzie, a rozpierające uczucie w piersi, tylko dodawało mu dostojności.

Na scenie przemowę wygłaszał Król. Godził strony i wspominał poległych w czasie walki, tylko po to by w tej chwili mógł panować pokój. Tłum słuchał go uważnie, w milczeniu, jakby przeczuwając, że całe zgromadzenie ma na celu coś więcej, niż wysłuchanie orędzia egoistycznego władcy.

Blondyn stanął zaraz przy wyższym od niego, dotychczasowym Kapitanie Złotego Świtu, który przejąć miał po nim rolę, wraz z równie niezachwianą wolą. To pierwszy raz, gdy miał w tej postaci pokazać się tłumowi, a tym samym udowodnić swoją słabość. Tak naprawdę stres zżerał bardziej jego niż, stojącego obok czarnowłosego.

Słowa Króla płynęły, a sekundy mijały, coraz bardziej skracając czas do ich wyjścia na scenę. Serca bijące tak szybko, oczy podwładnych wpatrzone w sylwetkę Króla Clover, rosnące podekscytowanie oraz stres. To wszystko zlewało się w jedno, tworząc jedną, niepowtarzalną atmosferę, którą nazwać można było jedynie niezwykłą. Takich momentów w jego życiu było naprawdę niewiele.

— Idziemy. — pojedyncze słowa, znaczące dla niego tyle, co skok w przepaść.

Jedno skrzypnięcie drzwi, kilka kolejnych kroków w przód i świecące mu prosto w oczy słońce. Oklaski z widowni, które sprawiały, że ciśnienie wzrastało, a dech zapierało w piersi. To się działo.

Yuno ustawił się koło pozostałej na scenie dwójki i dumnie zaprezentował znak magicznych rycerzy najlepiej jak umiał, po czym stanął na baczność, wsłuchując się w słowa Julius'a. Jego dłoń zaciśnięta była w pięść, a nogi miał jak z waty. To naprawdę się działo. 

— Moi drodzy, chciałbym podziękować wam za tak liczne zgromadzenie. — przyjemny dla ucha głos, rozniósł się w przestrzeni, uciszając nieliczne szmery tłumu.

— Dziękuję również, Królowi, który powiedział to, o czym również miałem zamiar dzisiaj wspomnieć. — promienny uśmiech zagościł na jego dziecięcych ustach, a ciekawskie spojrzenie przeskanowało zgromadzonych cywili.

Wszystkie oczy wpatrzone były jednak nie w niego — jak to w zwyczaju miało miejsce — a skupione zostały na sylwetce czarnowłosego Kapitana, stojącego z kamiennym wyrazem twarzy jak słup soli. Dreszcze przechodziły jego ciało, a bursztynowe spojrzenie ledwo powstrzymywało się od poszukiwania znajomej czupryny wśród tych wszystkich ludzi.

— Jestem, tutaj by oficjalnie ogłosić moją rezygnację z tytułu Cesarza Magii. — lekko wypowiedziane słowa zagęściły panującą atmosferę i sprawiły, że klimat niemal całkowicie się zmienił.

Nikt nie myślał już o słowach informujących o pokoju, a skupił się jedynie na zadziwiającym fakcie informacyjnym. Żaden z panujących bowiem Cesarzy Magii nigdy nie zrezygnował ze swojej funkcji, tylko ze względu na to, iż nie miał na to realnej okazji. To był pierwszy taki przypadek w historii. Musiał wzbudzać sensację. Nic więc dziwnego, że na wyznanie blondyna wśród tłumu pojawiły się szepty.

— Znalazłem też już kogoś na moje miejsce. — oznajmił Novachrono, przymykając lekko oczy. Nostalgiczne wspomnienia z każdą chwilą zalewały jego głowę.

Uniósł dłoń w kierunku stojącego obok niego dziedzica rodu Grinberryall i wziął głębszy wdech, próbując poradzić sobie z emocjami. Nie spodziewał się, że cały ten czas, który spędził w swojej roli, tak szybko minie, a on powróci do podróży po świecie oraz upragnionej wolności od obowiązków. Nie miał też jednak wątpliwości, że pozostawia Królestwo Clover w dobrych rękach.

— Wyciąg przed siebie swój grimoire, chłopcze. — nakazał mu Julius, uśmiechając się pokrzepiająco, na co dłoń rycerza lekko się zatrząsła.

Czarnowłosy ostrożnie chwycił za swoją, uzyskaną w piętnastą wiosnę, czterolistną księgę i uniósł ją lekko do góry w taki sposób, by widoczna była z dalszej odległości. Stanął wyprostowany i skupił swój wzrok na zielonej okładce. Ledwo mógł uwierzyć, że to się działo. To nie był już tylko sen.

— Yuno z rodu Grinberryall, czy obiecujesz bronić Królestwa Clover, jego Króla oraz mieszkańców, a także w dalszym ciągu szerzyć poglądy równości ludu, nie zważając na ich moc magiczną, nawet za cenę swojego życia? — słowa przysięgi, którą sam kiedyś przystawał, wychodziły z jego ust, trafiając do świadomości magicznego rycerza, a szum w głowie wywoływany przez silne emocje tylko bardziej podnosiły nastrój tego, co czuł.

Spojrzał ukradkiem na tłum, dostrzegając znajome, zielone spojrzenie Asty, sylwetki swoich przyjaciół zgromadzonych wokół niego, oraz znajdującego się wśród innych Kapitanów Williama, na co jego niewielki uśmiech, jaki dotychczas miał na twarzy, tylko dodatkowo się poszerzył. 

Byli, by go wspierać, byli zawsze — zarówno w dobrych, jak i złych chwilach — a teraz mogli patrzeć, jak spełnia swoje marzenie. W kącikach bursztynowych oczu po raz pierwszy od dawna pojawiły się łzy, które z każdą chwilą, niekontrolowanie zaczynały spływać po zarumienionych lekko policzkach, komponując się z wypisanym na jego twarzy szczęściem. Łzy wzruszenia oraz szczęścia.

— Obiecuję! — podniósł głos, akceptując powierzoną mu deklarację. 

Uśmiechnął się, najszerzej jak tylko mógł i jeszcze raz tego dnia przywołał znak magicznych rycerzy, pokazując tym samym swoje oddanie zarówno oddziałowi, jak i całemu Królestwu.

— Mam więc przyjemność ogłosić Yuno z rodu Grinberryall, dwudziestym ósmym Cesarzem Magii, Królestwa Clover! — słowa, docierając do uszu wszystkich wywołały gromkie brawa, oddech utknął w piersi, a marzenie czarnowłosego maga stało się rzeczywistością.

Jego marzenie nareszcie się spełniło.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro