Trzymaj mnie i nie puszczaj: rozdzial 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Samantha spoglądała wraz z bratem na mapę terenu gdzie zaznaczali razem miejsca które już zostały przeszukane. Usłyszeli kroki za sobą więc odwróciła się by zobaczyć kto był tajemniczym gościem, który przyszedł do nich, a nim okazał się Rick.

- W czym pomóc szeryfie?- zapytała z uśmiechem Sam gdy Daryl wrócił do zaznaczania terenów, dawno nie spędzał czasu z młodsza siostra, a kiedyś takich momentów było milion, zawsze był przy niej ale od zaginięcia Sophie nie widywali się często, a takie momenty jak teraz gdzie nawet zaznaczali mapę, były złotem.

- Na razie w niczym. Harshel zgodził się na nasz pobyt tutaj aż znajdziemy Sophie I Carl wróci do sił.- zawiadomił ich. - Zauważyliście że Glenn ciągle gdzieś znika?- zapytał rodzeństwo.

- Nie tylko on, córka Harshela też znika razem z nim.- odpowiedziała mu z uśmieszkiem na twarzy. Rozgryźli Azjatę, który nie ukrywał się aż tak dobrze z swoim romansem jak powinien.

- Myślałem że umrze jako prawiczek.- dołączył komentarz dotychczas cichy Daryl.

- TO SAMO MU POWIEDZIAŁAM!- podekscytowana się. Mimo wszystko ona i jej brat mieli to samo w głowach.

Po krótkiej rozmowie z dwoma mężczyznami Samantha odeszła żegnając się z nimi by pójść do swojego namiotu. Weszła do niego I zobaczyła górę sprzętu, które przynosili jej ludzie z grupy, tak jak im powiedziała "Jak coś się zepsuje po prostu zostawcie to u mnie.". Mimo że wszyscy mieli przydzielone zadania a później roboli co chcieli, Sam była zbyt dobra i starała się pomagać innym w wolnych chwilach.

Wypuściła powietrze z ust I wiedziała że czeka ja bol pleców od siedzenia na niewygodnej ziemi. Zabrała się za sprzęt który zdecydowanie należał do Dalea, zegarek który zawsze nakręcał a ona namawiała go żeby dal jej go naprawić ale nie chciał, chyba w końcu zmienił zdanie.

Odłożyła go delikatnie na jej łóżko i postanowiła go naprawić dokładniej i z większą dokładnością niż resztę sprzętów jakie zostały do niej odesłane, zegarek był cenny dla starca a ona to uszanuje.

Gdy kończyła już kolejny sprzęt nie mogła dłużej siedzieć w miejscu zbyt długo siedziała w nieodpowiedniej pozycji i zaczynały ja plecy boleć, a mówili jej że nie mają prawa bo jest młoda i zdrów a tu proszę jakie zaskoczenie.

Wyszła z namiotu i zaczęła się rozciągać, wszyscy przyglądali się dziewczynie której dzisiaj nie widzieli i wyglądała jakby ciężko pracowała, lub miała długą drzemkę, ale stawiali na to pierwsze. Lori chciała z nią porozmawiać o wczorajszej sytuacji ale nie mogła się do tego zebrać do tego Glenn ciągle ja męczy i zakazuje jej pracować jak i jeść więcej.

- Jak się trzyma Carl?- zapytała Samantha zadziwiając Lori że do niej ta podeszła. Sam nie chciała żeby były konflikty w grupie, a jakby ignorowała kobietę takie by nastały.

- Lepiej chyba już dzisiaj wyjdzie. Jak chcesz możesz do niego iść.- odpowiedziała jej Lori I uśmiechnęła się ciepło, czując jakby z serca spadł jej kamień ze Samantha jej nie ocenia.

Sam nie czekając dłużej udała się w stronę domu Greene. Na patio stała blondynka w podobnym wieku co Sam, do tego biła od niej delikatna i łagodna natura, która mówiła że często się zamyśla lub, że jest dobra osoba o czystym sumieniu. Dalej stał Cori, który przez ten cały czas obserwował Samanthe jak szła po schodach aż do momentu w którym do niego podeszła, jego przyjaciółka która jest Beth wystawiła mu kciuki mówiąc mu tym że da rade.

- W czym ci mogę pomóc Sam?- zapytał a na jego twarz wpłynął uśmiech. Beth cieszyła się szczęściem Corneliusa, z którym się wychowała jakby byli rodzeństwem do tego Samantha z grupy która u nich chwilowo zamieszkuje wydaje się silna, pewna siebie i niezwyciężona, dawała taka energię, która Beth lubiła i ciągnęła do niej mimowolnie.

- Przyszłam zapytać czy mogę zobaczyć się z moim przyjacielem który został postrzelony.- oznajmiła I czekała na odpowiedź, chciała tam wejść i w końcu zobaczyć jak ma się chłopiec, który uważał ją za geniusza i jego idolke. Był jedynym dzieciakiem w grupie I trzeba było go chronić, a ona zrobi wszystko by jej grupa była bezpieczna, nawet jeżeli miałaby się poświęcić, bo w tej grupie jest jej brat.

- Oczywiście że możesz.- oznajmił I wystawił otwarta dłoń w jej stronę. Nie rozumiejąc spojrzała na niego z jedną brwią u góry.- Jak dasz się poprowadzić tam za rękę, nawet pozwolę Ci tam zostać na noc.- uśmiechnął się przebiegle a ona się zaśmiała, wiedział jak postawić na swoje. Spojrzała na niego pewna siebie i rozbawiona złapała go za rękę.

- Wiec prowadź.- oznajmiła I poczuła jak zaciska mocniej jej dłoń idąc wraz z nią do domu. Daryl który właśnie wsiadł na konia zobaczył ta scenę i się wkurzył.

Jego młodsza siostra nawet tego nie widzi ale ten gówniarz w przekonaniach Daryla, robił maślane oczy jakby czegoś oczekiwał, a on wiedział że niestety ten chłopak jest w typie Sam. Zaobserwował to, że czarujący chłopcy z ładna buźka przyciągają jej uwagę bardziej niż chciał. Zirytowany odjechał by znaleźć Sophie I w końcu stąd odejść zanim będzie za późno.

Samantha weszła do pokoju, gdzie Carl poprawiał sobie czapkę która dal mu jego tata i stał równo na swoich nogach, cieszyła się ze tak szybko do siebie dochodził po tym wszystkim. Wyglądał raczej na dumnego z siebie niż przerażonego tym co się stało, jakby ta rana postrzałowa była trofeum.

- Widzę że już na równych nogach?- odezwała się powodując że Carl się przestraszył ale szybko wrócił do siebie i spojrzał na Samanthe, która pierwszy raz od kiedy tu są przyszła go odwiedzić. W drzwiach stał Cori i obserwował ich uśmiechając się, wyglądali jak rodzeństwo, chodź wyglądali kompletnie inaczej.

- Sam!- krzyknął zadowolony I objął ja a ona nim ostrożnie zakręciła i postawiła na nowo na ziemi czochrając jego włosy.

- Widzę że mamy nowego szeryfa na tej ziemi.- zauważyła i zaśmiała się.

- Tata mi dal.- poprawił kapelusz i ponownie się zaśmiali. Cały ten czas przyglądał się im Cori z uśmiechem. Widział jak bardzo lubiła tego dzieciaka a on zaobserwował, że kocha patrzeć jak ta się śmieje, jemu samemu wtedy wpływa uśmiech na twarz.

Siedziała chwilę z chłopcem i w tym czasie opowiedziała mu co się działo gdy on był postrzelony i co dzieje się aktualnie, chodź nie mówiła tego w szczegółach i ominęły kilka faktów. Po tym poszła już zregenerowana po rozmowie z chłopcem na dwór a przez ten cały czas u jej boku był Cori, który chętnie za nią chodził a Sam za bardzo nie zwracała na niego uwagi.

Do dziewczyny podeszła Carol która poprosiła ja by ta pomogła jej i Lori w kolacji, która chciały przygotować dla Geeneów w podziewaniu za goszczenie ich.

Stała w kuchni i czuła na sobie wzrok, dokładnie wiedziała do kogo należy nawet nie musiała się odwracać od obieranych przez nią warzyw.

- Czemu się gapisz?- zapytała chamsko, chodź w jej głosie nie była wyczuwalna nienawiść, czy niechęć, po prostu pytanie na które chciała znać odpowiedz.

- Sam nie wiem, może dlatego że widzę że robisz coś co nie pasuje do ciebie.- odpowiedział opierając swoją twarz na dłoni, dalej na nią patrząc. Nie pasowało do jej dzikiej natury, obieranie warzyw czy bycie w kuchni i ona sama to czuła. Widział ja raczej jako kogoś kto woli trzymać się na dworze, pracować nad czymś innym lub tak jej brat polować, nie bycie w kuchni.

- Mówisz że nie pasuje do mnie obieranie warzyw?- zapytała tym razem patrząc na niego. Lori I Carol wymieniły się spojrzeniami mówiącymi "aha, coś z tego wyjdzie." .

- Widzę cię raczej jako wojowniczkę, pozwól że ci pomogę.- oznajmił I śmiała nóż by także pomóc w obiedzie, który miał być przez nie przygotowany dla jego ludzi, ale nie mógł siedzieć nieczynnie, gdy widział je wszystkie pracujące a on siedział, jakby kazał im na siłę to robić, poza tym nudziło mu się.

- Czyżby dzisiaj miała zobaczyć coś nie na miejscu? Cori pracujący? Wow.- udawała zaskoczenie i przesunęła się lekko dając mu miejsce obok siebie, by ten mógł jej pomoc.

- Nie tylko ja musze widzieć coś niezwykłego Sam.- odpowiedział jej a na jego oliwkowej twarzy wpłynął uśmiech, a ona poczuła się niekomfortowo i szybko odwróciła swój wzrok wracając do warzyw.

- AŁ!- usłyszeli krzyk chłopaka który rzucił nóż i się skulił łapiąc za miejsce gdzie się zranił.

- Nie patrz tak na nią!- usłyszeli głos Carla, który stał teraz nad Corim, który jak się okazało trzymał się za swoje klejnoty.

- Nie patrzyłem!- odkrzyknął mu Hiszpan. Lori I Carol stały zszokowane i Sam przez chwile tez, ale nie mogła się powstrzymać i wybuchła śmiechem. Wszyscy spojrzeli na nią jak łapie się za brzuch i zginą lekko dalej nie mogąc powstrzymać w sobie śmiechu.

- O mój boże, hahahaha!- śmiała się i uderzyła dłonią o blat jakby chciała przekazać żeby dali jej przerwę.

- Carl przeproś go!- krzyknęła na syna Lori a jej syn szybko uciekł unikając ją.

- Nic się nie stało pani Grimes. Poza tym pani syn ma siłę w swoich dłoniach.- uspokoił atmosferę Cori próbując wstać ale nie udawało mu się. Zlitowała się nad nim Sam I oparła jego ramię na tym swoim.

- Pójdziemy na chwilę na dwór.- oznajmiła do kobiet i wyszła z nim na podwórko i posadziła go na ławeczce przed domem Geeneów. Kucnęła przed nim i położyła dłonie na jego kolanach.

- Cornelius zostałeś pokonany przez Carla.- uświadomiła mu I spojrzała na jego twarz, na której nie było złości czy zażenowana, tylko uśmiech.- I ty się uśmiechasz.

- Ładnie się śmiejesz, dlatego. Mimo że zostałem ranny w walce, i z małą pomocą Carla, zdołałem usłyszeć twój śmiech.- oznajmił I dotknął jej policzka i poprawił włosy które wypadły z jej kucyka i założył je za jej ucho. Poczuła jak na jej twarz wpływa rumieniec, ale zakryła go dłońmi I wstała z ziemii.

- Ciągle się uśmiechasz Cori, to dobrze mam nadzieję że będę mogła widzieć więcej twoich uśmiechów.- oznajmiła I nie odwracając się zaczęła schodzić po schodach.

- A co z warzywami?!- krzyknął za nią a ona odwróciła się i uśmiechnęła.

- Powiedz ze mam coś do zrobienia!- odkrzyknęła mu I wróciła do kampera na którego dachu stał Dale.

- Dzień dobry Dale.- przywitała się i weszła do środka a w nim siedział Shane i czyścił broń, odwróciła od niego wzrok i poszła prosto do szafki w której Dale przechowywał książki, i miała właśnie zamiar poczytać jedna z nich.

- Przywiązałaś się do tego gówniarza. - oznajmił. Nawet nie wiedziała że się jej przygląda, skąd mógł to wiedzieć jeżeli nie obserwował jej przez ten cały czas....

- Obudziłeś nowe zainteresowania do stalkerki Shane?- zapytała arogancko, usłyszała tylko jak wstaję i podszedł do niej, nie miała jak uciec stał przed nią. Był duży i silniejszy a za nią była tylko szafka.

- Jesteś zbyt pyskata Samantha.- powiedział a w jego głosie była czysta złość, nie lubił jej to był fakt, ale czy to powód do takiej nienawiści, ze czuła jakby miała zaraz umrzeć? Widziała przed sobą nie Shanea tylko jej ojca i poczuła ogromny strach i wróciły do niej wspomnienia.

- Przepraszam...- szepnął cicho nawet na niego nie patrząc. Zirytowany tym podniósł jej podbródek i nakierował go na siebie by mógł widzieć jej twarz. W jej oczach błyszczały łzy i widoczny był strach i złość.

- Nie zbliżaj się do Geeneów, wiem że podajesz nasze współrzędne do kogoś, zachowam to dla siebie jak mi w czymś pomożesz.- oznajmił I puścił ją siadając na kanapie.

Nie wiedziała co odpowiedzieć, ale wiedziała na pewno że Rick nie ufa swojemu przyjacielowi, chodź czy mogła mogła tak nazwać? Przyjaciel Ricka, nie nadawał się i nie zasługiwał na to miano.

- Czego chcesz? - zapytała go i usiadła naprzeciw mężczyzny i zaciskała pieści.

- Pozbędziemy się Ricka... Nie nadaje się na lidera, ja tu rządziłem zanim się zjawił a teraz wszyscy jesteście jak potulne pieski dla niego. Odciągniesz go od reszty a ja zrobię wszystko.- zdradził jej a ona zaśmiała się ku prosto w twarz.

- Jesteś bezużyteczny Shane. Słuchamy się Ricka bo mamy większa szansę przeżyć pod jego rządami niż twoimi. W życiu nie pomogę Ci go zabić, równie dobrze możesz mnie zabić, ale nie pomogę ci nigdy...- mówiła patrząc mu prosto w oczy co odwzajemnił, czuła jakby mogła go zabić w tym momencie. Znała jego plany, chce zabić Ricka, nawet jak ją będą musieli wygnać za zabicie go, przynajmniej reszta będzie bezpieczna.

Shane wstał i złapał na szyję dziewczyny i zaczął ją dusić. Nie czuła powietrza dostającego się do jej płuc, a jej szyja zaczyna boleć. Do tego widziała ta szalona iskrę w oczach mężczyzny który ją dusił.

- Shane?- usłyszeli głos Andrei która otworzyła drzwi do kamperowca i weszła do środka. Widziała jak stoi nad kanapami które ukryte są za szafkami. - Coś się stało?- zapytała kobieta widząc jak poci się i szybko oddycha, był przerażony a zarazem wkurzony.

- Tak Chodźmy, przecież chciałaś nauczyć się strzelać.- oznajmił I dotknął pleców kobiety i odeszła z nią a jak zamykał drzwi odwrócił się by zobaczyć czy nastolatka aby na pewno nie wstała.

Gdy usłyszała zamykanie drzwi od kampera rzuciła się na podłogę i zaczęła płakać histerycznie, czuła jakby jej płuca płonęły a ona nie mogła nabrać powietrza a jej oddech świszczał. To były konsekwencje ataku paniki a zarazem duszenia. Dotknęła trzęsącymi się dłońmi szyi uświadamiając sobie ze go już nie ma. Była o krok od śmierci, teraz Shane jej nie przepuści zna jego plany.

Wyszła z kampera i zauważyła przejętego Dalea który wyglądał jakby zobaczył ducha.

- Słyszałeś wszystko?- zapytała dla pewności I zakrywającą zakrywającą tylko mogła szyje.

- Tak. Do cholery tak, on nie jest u zdrowych zmysłach. Co on ci Zrobił?- zapytał.

- Nie możesz nikomu o tym powiedzieć, nie pozwolę Ci umrzeć Dale, zajmę się Shanem, nawet jakbym miała go zabić.- rozkazała mu I odeszła. Zobaczyła ustawionych przy autach ludzi którzy mieszkając w domu Harshela w tym Coriego który gada z Shanem. Poczuła jak krew jej się gotuje i szybkim tempem podeszła do nich i odciągnęła starszego od niej chłopaka od Shanea.

- Co się stało Sam?- zapytał zdziwiony ze go odciągnęła. Miał nauczyć się strzelać a ona go odciągnęła od jego instruktora i uciekała. Przyjrzał się jej dokładniej jak tylko stanęli za jednym z drzew, gdyż odciągnęła go do lasu. Była spokojna chodź widać było że się trzęsła.

- Nie rozmawiaj, patrz i bądź przy Shane, jest kimś kogo muszę się pozbyć.- powiedziała mu I wyjęła nóż zza swojego paska i zaczęła się nim bawić. Nie rozumiał o co jej chodzi, ale zauważy na jej szyi pojawiające się powoli siniaki, jej glos także nie był taki jak wcześniej, bardziej skrzeczała.

- Nie można zabijać ludzi, to nie jest humanitarne.- powiedział I zbliżył się do niej I dotknął jej ramienia.

- Nie rozumiesz nic Cori, ludzie się zmieniają, to prawda to mój pierwszy przypadek gdzie muszę zabić człowieka, lecz... Nie mam innego wyjścia, muszę chronić ludzi z którymi jestem, dzięki którym żyje.- mówiła i dotknęła dłoni Corneliusa która spoczywała na jej ramieniu i ją delikatnie ścisnęła. - Miałam jeszcze jednego brata, a kiedy zostawiono go na śmierć, chciałam tam pojechać i nie tylko ja, by go odzyskać. Wtedy Shane powiedział że nie warto po niego wracać.- wyjawiła i spojrzała prosto w oczy chłopaka naprzeciw niej a on zaniemówił.

- To... Jest straszne.- oznajmił I usiadł przed nią nie zdejmując swojej dłoni z niej a ona jej nie puszczała.

- Musze go zabić, byś ty i twoja grupa jak i moja, byli bezpieczni.- nie czuła strachu przed zabijaniem, czasami tak trzeba.

- Rób co musisz, będę cię wspierać w twoich decyzjach. Mimo że nie znamy się długo, zaufam Ci Sam.- oznajmił I przybliżył niepewnie swoje czoło do jej i przymknął oczy co ona też zrobiła.

- Zaufaj mi... Nie mów nikomu o tym i udawaj że nie wiesz nic. Nie mogę narazić i ciebie. Po prostu nie pozwól Shaneowi zbyt bardzo się zbliżyć.- powiedziała I złapała za policzki chłopaka I je lekko ścisnęła.

- Jak planujesz to zrobić?- zapytał gdy ta go puściła a on usiadł obok niej także opierając się o pień drzewa.

- Nie wiem... Nawet nie wiem kiedy natrafi się na to okazja.- oznajmiła I zaczęła wbijać nóż w ziemie przed nią chcąc się odstresować.

- Twój brat... Jakim był człowiekiem?- Nie wiedział o co zapytać, a morderstwo wydawało się dla niej ciężkim tematem, chodź dla kogo nie jest.

- Dupkowatym... Ale wychował mnie razem z moim drugim bratem, Darylem. Byli moimi opiekunami i wspierali w marzeniach. - odpowiedziała uśmiechając się. Zauważył to i sam to zrobił, niepewnie dotknął jej dłoń leżącą na ziemi i ja ścisnął gdy się nie wycofała.

- Musiał być dobrym człowiekiem.- spójrz na nią a ona miała nostalgiczny wyraz twarzy.

- Dobrze o nim myślisz.

- Musze ci zaufać racja? A teraz Chodźmy twoja grupa przygotowała dobra wyżerkę dzisiaj.- wstał i nie puszczając jej dłoni zaczął się z nią kierować do domu.

Na obiedzie nikt się nie odzywał, a ona siedziała przy stole zaraz obok Glenna, który też nie kontaktował z nikim. Zastanawiała się kiedy będzie dobry moment by przeprowadzić egzekucje, musi się też pilnować by mężczyzna nie zabił i jej. To już nie jest ten sam świat jaki był, ludzie umierają, zabijają i się zmieniają. Ona też musiała się zmienić i stwardnieć, to już nie jest świat w którym przejmowała się olimpiadami, konkursami i ocenami, teraz powinna się martwić o swoje życie i innych ludzi. Dlatego to musiała być ona, a reszta nie może wiedzieć co planuje, nawet Daryl.

Skończyli jeść i wyszli z domu starszego mężczyzny.  Chodziła po obozie i przyglądała się co wszyscy robią, Rick rozmawiał z synem a Lori na nich patrzyła z ciepłym uśmiechem, nie może pozwolić na to by ta szczęśliwa rodzina się rozpadła przez śmierć Ricka, Lori go zdradziła i tego Sam nie zapomni.

Usłyszała krzyk Andrei która stała czacie na dachu kempingowca, szwedacz się pojawił. Chciała strzelić do niego ale Rick na to nie pozwolił i ci którzy mogli wzięli w swoje dłonie jakaś broń. Samantha biegła z nożem w dłoni za mężczyznami z grupy, gdy się zbliżali Rick wycelował w szwedacza ale ten się odezwał.

- Już drugi raz do mnie celujesz! Może tym razem pociągniesz za spust!?- krzyknął Daryl, który wyglądał jak szwedacz.

- Daryl...- wyszeptała Sam I zaczęła podchodzić do brata a on do niej, wtedy rozległ się strzał a Daryl upadł na ziemie. Widziała jak leci, czuła jakby cały świat się jej rozpadał przed oczami i słyszała jakby przez mgle, głośny krzyk Ricka. Podeszłą do Daryla chwiejnie o upadła na kolana patrząc na niego.

- Żartowałem przecież.- usłyszeli. Ten człowiek nigdy nie umrze. Z radością na twarzy i szerokim uśmiechem objęła brata ciesząc się ze nic mu nie jest ale wtedy zobaczyła że jego koszulka przesiąka krwią a na jego głowie jest rana, którą musiał spowodować postarzał.

- Żyje ale jest ranny musimy go zanieść do Harshela.- wyjaśniła sytuację Sam I odeszła od brata by silniejsi od niej mogli go tam zanieść. Wymieniła spojrzenia z Shanem które były jak dwa pioruny, jego mówił "lepiej siedź cicho.", a jej "zabije cię a ty nawet nie będziesz wiedział kiedy."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro