Wróg: Rozdzial 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Słońce już wschodziło i grzało skórę ludzi, Samantha stanęła przed domem i oczekiwała powrotu Ricka, grupa była rozłamana od kiedy wyjechał, Lori miała wypadek rozwalając auto Maggie. Wszyscy byli bardziej niż zmęczeni.

Próbowała porozmawiać z bratem ale ten ja ignorował, bardziej zmieniał się w dzika bestie, czuła że wszystko wymyka się jej z rąk, nie potrafiła zebrać dwóch grup razem, nie potrafiła też zostawić Daryla. Obserwowała wszystkich odpoczywając.

- Nie rozmawiacie z sobą?- usłyszała znajomy jej glos, należący do Corneliusa. Odwróciła się do tyłu i zobaczyła go jak stał nad nią. Cały czas czuwał nad przyjaciółka, nie chciał widzieć jej martwej i w stanie w jakim była wcześniej, zakrwawiona...

- To tak jakbyś chciał rozmawiać z ściana, jest uparty, załamała go śmierć Sophie nawet nakrzyczał na Carol, powiedział jej że mogła polować swoje dziecko a nie użalać się nad sobą.- odpowiedziała mu. Wiedziała że to nie wina brata, że nie zdołał znaleźć dziewczynki, to nie była niczyja wina...

- Musi się pozbierać, daj mu czas. Zobaczysz że szybko mu minie.- oznajmił I objął dziewczynę ramieniem i razem z nią obserwował farmę. Usłyszeli dźwięk silnika a zaraz za nim pojawiło się auto, które zabrał Rick I Glenn by pojechać po Harshela.

- Wróciliście.- powiedziała Sam podchodząc do trzech mężczyzn. Była szczęśliwa tym faktem. Ale Rick nie wyglądał na zadowolonego, raczej na winnego jakby coś się tam stało.

- Jest mały problem.- oznajmił i otworzył tylne drzwi a na tylnych siedzeniach leżał człowiek.

- Co się tam stało?- zapytała odciągając Ricka na stronę, podejrzewała że mężczyzna nie będzie chciał o tym mówić przy wszystkich.

- Spotkaliśmy grupę, gdy stado szwędaczy zaczęło się zbierać w mieście, porzucili go bo spadł z dachu i się nabił na płot, ocaliliśmy go.- wyjaśnił w skrócie Rick. Westchnęła i spojrzała jak wnoszą chłopaka do domu by go dokładniej opatrzeć i, żeby Harshel w końcu spojrzał na stan Beth.

- Jesteś pewny, że nie będą go szukać?- zapytała mężczyzny dla pewności, musiała mu pomóc chronić rodzinę.

- Zostawili go w mieście, nie widzieli jak go ratowaliśmy, do tego szwedacze teraz opanowały miasteczko.- wyjaśnił jej i dał jej samej do prostej analizy, nie będą go szukać.

- Co to była za grupa? Mówili coś podejrzanego?- zapytała go zakładając dłonie na biodra. 

- Mówili coś o kobietach i pytali czy mamy obóz.- oznajmił przecierając czoło, widocznym było, że zmęczyła go podróż i ludzie na jego drodze.

- Skoro był z nimi, jest takim samym skurwielem Rick, musimy zdecydować co z nim zrobić, ale na pewno nie zostanie tutaj z nami...- powiedziała. Rick spojrzał na nią zdziwiony, ale miała racje. Nie może zostać z nimi na farmie, nie pozwoli a to by jego żona i syn ucierpieli na jego decyzjach. 

- Masz rację, zdecydujemy wszyscy razem co z nim zrobimy.- powiedział I odszedł żegnając się z nastolatka. Patrzyła jak mężczyzna odchodzi, westchnęła zmęczona. Zaczęła iść w przeciwna stronę niż Rick czyli do obozu jej grupy. Stanęła przy kamperze a na jego dachu stał Dale, a raczej siedział I pilnował okolicy jak zawsze.

- Hej Dale.- przywitała się z starcem, dawno nie rozmawiali, ona miała zbyt dużo obowiązków by znaleźć czas dla starca, ale w końcu mogła się z nim zobaczyć, stęskniła stęskniła za rozmowami z nim.

- Dzień dobry Sam.- przywitał się z uśmiechem.- Nie wiesz co się tam dzieje, że wszyscy są jacyś spięci?- zapytał.

- Rick miał niemiłe spotkanie w miasteczku, które teraz opanowali sztywni, mają zakładnika. Nie może tu zostać, będzie głosowanie co z nim zrobić.- wyjaśniła mu I usiadła obok niego.

- Mam nadzieję, że nie zabijemy go.- oznajmił Dale. Martwił się o morale grupy, zwłaszcza po kilku niemiłych sytuacjach jakie miał z Shanem, spojrzał na nastolatkę I zauważył znikające już siniaki z szyi, które wyglądały jakby ktoś ją podduszał.- Co ci się stało?- zapytał zmartwiony.

- Nic takiego...- odpowiedziała dotykając delikatnie szyi.- Wracając Dale. Z śmiercią trzeba się zaprzyjaźnić, bo to ona nam dotrzymuje towarzystwa w ostatnich chwilach. Zabijanie jest jak bakteria, jak raz już to zrobisz będziesz to robić coraz łatwiej, z coraz mniejszym poczuciem winy, aż i ono zniknie. Czasami trzeba kogoś poświęcić, by nastały lepsze jutro.- powiedziała.

- Nie Sam, nie wolno zabijać to nie jest dobre, myślimy ze jest tylko jedno wyjście, ale to kłamstwo, zawsze jest to drugie którego nie dostrzegamy, to może być zaufanie.- oznajmił Dale.

- Nie znamy tego chłopaka, był w grupie z ludźmi którzy gwałcili i zabijali.- spojrzała prosto w oczy starca.

- Właśnie Samantha, nie znamy go, może nie jest taki jak inni z jego grupy.- oddał spojrzenie jakie ona na niego kierowała, tyle że jego było delikatniejsze, pełne zrozumienia i dobroci, które zaskakiwało Sam, nie znała tego... Dobroci.

- Trzymał z nimi, oglądał to co robili, jakby nie był jak oni odszedłby lub nigdy do nich nie dołączał. Zabijanie czasami jest ostateczne by chronić bliskich. Robimy to na co dzień Dale, zabijamy szwedaczy, zabijamy zwierzęta by mieć pożywienie, wokół nas jest morderstwo i nie da się tego uniknąć, trzeba się do tego przystosować.- oznajmiła I wstała z miejsca żegnając się szybko z starcem. Zeszła z dachu kempingowca i poszła do swojego namiotu przy którym o dziwo stała Lori I rozmawiała z Rickiem.

- Czemu zawsze mój namiot?- zapytała samą siebie, ale nie chciała im przeszkadzać więc obrała inny kurs którym było oddalone od innych obozowisko Daryla.

Widziała jak ten siedzi na kłodzie, która jakoś przytargał i oskórowywał zwierzę które upolował,  wyglądał spokojnie jakby potrzebował tego, to była jego stałość, jego odłączenie się od reszty świata.

- Jak się czujesz?- zapytała go zwracając na siebie uwagę.

- Dobrze, a ty?- zapytał to co przez ostatnie dni, ciągle te same słowa, te same odpowiedzi których miała dość.

- Nie jest dobrze Daryl, nie trzymasz się, jesteś załamany śmiercią dziewczynki, pogódź się z tym nie wszystkich da się uratować- powiedziała gorzka prawdę, która musiał usłyszeć, prędzej czy później musiał to usłyszeć.

- Nic nie rozumiesz, idź do swojego chłopaka I daj mi spokój Sam.- odpowiedział jej spokojnie.

- Nie Daryl, widzę że nie możesz się z tym pogodzić. Ale dlaczego?- zapytała

- Nie musisz tego wiedzieć.- trzymał się swojego.

- Dlaczego Daryl? Dlaczego nie możesz odpuścić? Dlaczego nie możesz wrócić do grupy tak jak wcześniej, tylko siedzisz na odludziu? Dlaczego?- cisnęła go, widziała jak ten ma zaraz wybuchnąć.

- Bo nie udało mi się uratować Maryla, i Sophie! Kto wie może to byś była ty która się zgubiła! A ja nie mogłem znaleźć dwóch osób! Co jakbym i ciebie stracił?!- krzyknął w końcu wyrzucając emocje z siebie.

- O to się martwiłeś?- oznajmiła siadając obok niego głaszcząc uspokajająco go po plecach jak to powinna robić jako młodsza siostra Dixon.- Maryl Sam uciekł, to była jego decyzją by nie wracać, Sophia się zgubiła nie przez ciebie czy przez innych, a ja nawet jak będziemy musieli się rozdzielić... Zawsze się znajdziemy bo ziemia jest okrągła, gdzieś będą musiały się nasze drogi przeciąć, tak samo może być z Marylem. - pocieszyła go a on w końcu zaczął myśleć trzeźwo.

- Dziękuję. Co ja bym zrobił gdybym ciebie teraz nie miał?- zapytał uśmiechając się. Samantha sama się zaśmiała i spojrzała nie niego rozciągając się.

- Zdecydowanie byś beze mnie teraz umarł.- odpowiedziała mu dramatycznie przykładając jedna dłoń do serca a druga do czoła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro