Co się ze mną dzieje?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Naprawdę poważnie musiałem zastanowić się nad tym, czy na pewno chcę wracać do domu. Odpowiedź była wiadoma. Nie chciałem tam wracać, ale byłem zmuszony. Nie chciałem zostawiać Janet długo samej. Jak wychodziłem, ojciec jeszcze spał, ale to pewnie nie potrwa długo. A ktoś musi zrobić jeszcze obiad. Przez kogoś rozumiem oczywiście siebie, bo nikt inny się tego nie podejmie. 

Postanowiłem jednak zrobić małą przerwę. Oparłem się o jeden z budynków i wyjąłem papierosa. Nie kupowałem ich, była to dla mnie strata pieniędzy, których nie miałem. Może to i złe, ale wyłudzałem je od młodszych osób. W szkole i tak miałem chyba  niezbyt ciekawą opinię, więc co mi szkodzi? Mi pomagało się to odstresować, a lepsze to było od narkotyków. Myśli o alkoholu nie pojawiały się w mojej głowie, więc on z góry odpadał. 

Przetarłem twarz. Pomyślałem o tym całym Carlu, kiedy popatrzyłem na prezent w mojej dłoni. Naprawdę nie spodziewałem się dzisiaj żadnego niczego. Nie wiem, dlaczego on mi to dał. Gdyby ktoś mnie źle traktował, to jedyne, co mógłbym mu ofiarować, to pięść na nosie. A on mi kupił coś niezbyt taniego. Nawet mnie nie zna. Nie wiem, o co mu chodzi. Muszę na niego trochę uważać, żeby nie wyszło z tego coś złego. 

Oczywiście nie przeszkadza mi fakt, że ktoś jest dla mnie miły, ale nauczyłem się trzymać ludzi na dystans. Zazwyczaj. Tak było lepiej, nie musiałem się o nic dodatkowego martwić. Bo jednak, kiedy ludzie się przyjaźnią, zapraszają się nawzajem do domów i coś o sobie opowiadają. Ja nie mógłbym nikogo zaprosić do domu, a to prowadziłoby do pytań. A nie chcę, żeby czasami Janet musiała trafić do domu dziecka. Nie przeżyłbym tego. To ona jest dla mnie najważniejsza i to jej chcę przede wszystkim zapewnić bezpieczeństwo. To taki mój aniołek, sens życia. W sumie nie wiem, co by ze mną było, gdybym nie miał młodszej siostry. 

To właśnie myśli o niej zmusiły mnie do tego, żeby iść dalej.  Niechętnie, bo niechętnie, ale wkrótce doszedłem do domu. Drzwi były otwarte, więc po prostu wszedłem do środka, myśląc przez moment o tym, że w sumie ktokolwiek mógłby to zrobić, ale nie wiem, czy ojca to interesuje. Dopóki z lodówki nic nie znikło, raczej włamania by za bardzo go nie pochłonęły. 

Ku mojemu zdziwieniu, gdy zdejmowałem buty, usłyszałem jego głos. 

- Luke? - mruknął. 

Skrzywiłem się. Kiedy był napity mylił moje imię, co oznaczało, że niemal nigdy nie mówił go poprawnie. 

- Tak, tato? - rzuciłem, idąc do salonu i stając zaraz w progu. 

- Jakaś mała dziwka tu latała  - stwierdził, bębniąc palcami w puszkę. 

Ugryzłem się w język, żeby nie skomentować tego w zły sposób. Ojca nie było można denerwować, jeśli nie chciało się źle skończyć. 

- To twoja córka, tato - wytłumaczyłem mu w końcu.

Nie przepadał za kobietami. Wyjątkiem była jego siostra, która nieraz przychodziła do nas, żeby upić się z ojcem. To było jeszcze gorsze, bo ciocia była wtedy dość agresywna. Kiedyś przyszła do pokoju Janet i chciała ją wysłać do sklepu w nocy. Kiedy mała mówiła jej, że nie może wyjść o tej godzinie, ciocia omal jej nie pobiła. Skończyło się na tym, że się przebudziłem i zdążyłem zainterweniować, nim siostra dostała kablem. Minus jest taki, że mam teraz blizny na plecach, ale to nic. Gorzej byłoby patrzeć, jak mała cierpi. 

- Zrób lepiej jakiś obiad - mruknął. 

- Za chwilę - odpowiedziałem zaraz. 

Odwróciłem się i najpierw poszedłem do pokoju, żeby schować prezent od Carla. Patrzyłem się chwilę na niego i stwierdziłem, że wieczorem go wypróbuję. Albo dopiero w nocy, jak inni będą spać. 

Przetarłem twarz i ziewnąłem. W sumie ostatnio dość mało spałem. Ojciec hałasował do późna, a potem nie mogłem zasnąć. Zwykle kończyło się tak, że zasypiałem koło trzeciej, a o szóstej musiałem wstać, żeby przygotować siebie i siostrę do szkoły. 

No właśnie. Nim zszedłem na dół - bo w sumie ja też zacząłem się robić głodny, noszenie kogoś przez całe miasto to naprawdę duży wysiłek - poszedłem jeszcze do pokoju Janet. 

Mała płakała cicho, siedząc pod ścianą i chowając twarz w poduszkę. Westchnąłem i podszedłem do niej. 

- No już, malutka. Nie płacz, bo mi też jest wtedy smutno - powiedziałem, głaskając ją delikatnie po głowie. 

Wzdrygnęła się trochę, ale potem podniosła twarz. Wyglądała kiepsko, ale co ja mogłem na to poradzić? 

- Nie chcę tutaj być - powiedziała. 

Słyszałem to przynajmniej raz na kilka dni. Mi też nie uśmiechało się siedzenie tutaj, najchętniej bym się wyprowadził. Ale niestety nie miałem praktycznie żadnych środków, a do tego byłem niepełnoletni. Do tego nie mogłem poprosić o pomoc żadnego biura czy czegokolwiek, bo skończy się tak, że wylądujemy w domu dziecka. Chociaż nie wiem, czy to byłoby tak bardzo gorsze. 

- Wiem, wiem, aniołku.  Ale co ci mówiłem? Że musisz być dzielna, bo dzielne osoby dostają nagrody - przypomniałem jej. 

Czasem czytałem jej książki albo opowiadałem zmyślone historie o ludziach, którzy wykazali się odwagą, sprytem lub inną z tych pozytywnych rzeczy, a potem zwracało im się to. 

Prawdę mówiąc, sam w to zbytnio nie wierzyłem. Przecież byłem dobrym człowiekiem, pomagałem w domu, broniłem siostry, a jednak spotykały mnie same złe rzeczy. 

Nagle mój umysł powędrował w stronę Carla, który się do mnie uśmiecha. Miałem ochotę prychnąć. Mój mózg czasem wariuje. Nie wiem, dlaczego Carl jest miły, ale pewnie ma ku temu jakiś powód. Może chce sobie w jakiś sposób sumienie oczyścić? Odpokutować inne grzechy? Chociaż wygląda mi na takiego lizusa, który nie robi niczego złego. W jego domu panowała bardzo dobra, spokojna atmosfera, a ja pomyślałem nawet o tym, że bardzo chciałbym, żeby i u nas tak było. Żeby tata nie pił i się nie awanturował. Żeby zaczął chodzić do pracy, a nie żył tylko na zasiłku. To było za mało, patrząc na to, że większość przepijał. Zdarzały się momenty, że musiałem prosić sąsiadów o pożyczenie pieniędzy, żeby zapłacić rachunki. Oczywiście potem nie miałem ich jak oddać, więc w końcu jałmużnę się skończyły. Wszystko miało swoje granice. 

Usłyszałem krzyki z dołu i zszedłem na dół. W lodówce nie było zbyt wiele, więc zdecydowałem się na prosty obiad. Ziemniak i jajko. Nie było co wybrzydzać. Przyzwyczaiłem się do tego, że nieraz pod koniec miesiąca lodówka świeciła pustkami i nie za dużo jadłem, oddając swoje porcje siostrze. Jednak nie było co narzekać, mamy dach nad głową, a to najważniejsze. 

Niestety, ojcu moje danie nie smakowało. Liczył na jakieś mięso, a nie na jajko, bo jajko to sobie może codziennie zjeść. Rzucił talerzem o ziemie. 

- Mogłeś powiedzieć, że nie chcesz jajka wcześniej. I nie marnuj jedzenia - mruknąłem, patrząc się na brudny dywan. 

- Co powiedziałeś, gówniarzu? - syknął. 

- Nie, nic nie mówiłem - powiedziałem od razu, odsuwając się nieco. 

- Nie kłam mi tutaj!  - tym razem krzyknął, a ja się nieco wystraszyłem. - Powinieneś się domyślić już, co twój ojciec je, a czego nie je! Robisz tutaj za kobietę, więc powinieneś być przyzwyczajony! 

- Jak ci nie pasuje, to może sam sobie rób obiady? - mruknąłem bezmyślnie i zaraz się skrzywiłem, kiedy pilot od telewizora uderzył mnie w pierś. 

- Nie pyskuj bezczelny psie! Zapewniam ci dach nad głową i jedzenie, więc nie rób tutaj scen. Na kolana i posprzątaj! - bulwersował się coraz bardziej. 

Miałem dwie opcje. Albo grzecznie posprzątać i potem zrobić mu coś innego, albo zignorować jego polecenie, nakrzyczeć coś, a potem wyjść. Ale niestety - albo na szczęście - nie jestem jeszcze gotowy na samobójstwo. 

Już zaraz z ciężkim sercem wyrzuciłem jedzenie do kosza. Nie mieliśmy żadnego mięsa, ale mieliśmy parówki. Zrobiłem na szybko jakąś zapiekankę, stworzoną z trzech składników i przypraw. Aż sól i pieprz. 

Zacząłem tłumaczyć się tacie, że nie mamy akurat nic innego i dostanie lepsze jedzenie za dwa dni, bo wtedy przyjdzie wypłata. Ale on i tą potrawą gardził. Złapałem szybko jego rękę, żeby tym razem nie rzucił tego na ziemie. Niestety był silniejszy, więc wyszarpał dłoń z mojego uścisku, a potem zamachnął się na mnie talerzem. Może i parówka na twarzy nie była czymś złym, ale naczynie się rozbiło na moim łuku brwiowym, przebijając skórę. Piekło niemiłosiernie i już zaraz uciekłem ścigany krzykami ojca do łazienki. Spojrzałem na siebie w lustrze, a potem krzywiąc się, próbowałem wyciągnąć szkło. Na szczęście nie siedziało zbyt głęboko i łzy zdążyły tylko napłynąć do moich oczy, nie wydostając się jednak. Przemyłem twarz, sycząc cicho. 

Usiadłem na podłodze. U Carla albo jakiegoś innego z jego kumpli pewnie nie było takich sytuacji. I cholera! Znowu o nim myślę. Nie powinienem tego robić. Porównuję nas do siebie i widzę taką złą dziurę. 

W pewnym momencie nie wytrzymałem i wstałem, kierując się do drzwi wyjściowych. 

- A gdzie to? 

- Byle dalej! - krzyknąłem, naprawdę zdenerwowany. 

Zwykle się powstrzymywałem, trzymałem emocje na wodzy. Czasem przez to wyżywałem się na młodszych, gdzieś przecież musiałem to wszystko odreagować. Ale kiedy za długo byłem spokojny, czasami nie wytrzymywałem. 

- Nie wracaj już tutaj! - usłyszałem w odpowiedzi. - Nie próbuj wracać!

W obecnej chwili byłem zbyt rozemocjonowany, żeby myśleć o konsekwencjach. Po prostu biegłem przed siebie, żeby trochę się rozładować. Przez myśl przeszło mi, że ćwiczyłem więcej niż na wychowaniu fizycznym. W końcu zaczęło mi brakować tchu. Zatrzymałem się i rozejrzałem, próbując rozpoznać okolicę. 

Nogi zaniosły mnie pod dom Carla. Niewiele myśląc, uderzyłem w pobliską ścianę, niemal krzycząc ze złości. Do bólu mięśni po długim biegu doszło pulsowanie palców. Starałem skupić się na bólu. Przeszukałem kieszenie, ale nie znalazłem żadnego papierosa. O drobnych nie było co marzyć.

Spojrzałem na dom Carla i oblizałem usta. A jakby tak od niego wyciągnąć trochę pieniędzy? Chyba w tej chwili nie myślałem racjonalnych decyzji. W sumie to w ogóle nad nimi nie myślałem. Nim zdążyłem się zastanowić, co tak właściwie powinienem zrobić, już pukałem do jego drzwi. 

Niestety, otworzył jego ojciec.

- Um... Lucas, tak? - spytał trochę niepewnie, jakby nie do końca pamiętał. - Coś się stało? Ktoś cię uderzył? Twoja twarz nie wygląda zbyt dobrze. 

Spojrzałem się na niego obojętnie. Widziałem swoje oko, nie trzeba mi było uświadamiać tego, jak to wyglądało. 

- Jest Carl? - rzuciłem, postanawiając, że nie odpowiem na pytania. Były niewygodne. 

Ten człowiek był miły, ale pewnie z powodu obowiązku. Wcześniej nie miałem rozbitej brwi, teraz mam. Wróciłem, więc wypada się zapytać, o co chodzi. 

- Okey, rozumiem. Nie będę naciskać, ale w razie czego... - Nie skończył, patrząc na mnie znacząco. - Jest u góry. Leży w łóżku, bo jeszcze źle się czuje. Drugie drzwi na prawo. 

Wpuścił mnie do środka, a ja zdjąłem buty i poszedłem na górę. 

Leżał na łóżku, jakby robił świece. Nogi miał u góry i pisał na komórce, mrucząc cicho pod nosem. 

- I co ja mam mu napisać? - burknął. 

- Mówienie do samego siebie to choroba - stwierdziłem, a on podskoczył, co wyglądało dość specyficznie w tej pozycji. 

- Jeny, nie strasz ludzi - powiedział, kiedy już wygiął szyję do tyłu, łapiąc ciężkie oddechy. 

- Nie mów mi, co mam robić - syknąłem, bo krzyczeć nie mogłem. Jeszcze zainteresowałbym jego rodziców, którzy by tu przyszli. 

Wyglądał na zdziwionego, a ja nie mogłem się powstrzymać, przed podejściem i mocnym złapaniem jego szyi. Teraz był jeszcze bardziej zszokowany. Próbował odsunąć moje ręce, charcząc coś cicho. 

Dopiero po kilku sekundach się opamiętałem i odsunąłem się od niego. Co się ze mną dzieje?

- Przepraszam - rzuciłem szybko, nie wiedząc, co zrobić. 

Oby nikogo nie zawołał. 

- C-Co to by-było? - zacharczał, rozcierając gardykę. 

- Masz pożyczyć trochę pieniędzy? - spytałem spanikowany, wiedząc, jak bardzo było to nie na miejscu po tym z przed chwili.

Byłem takim idiotą. O wiele lepiej było po prostu podejść i poprosić go o pożyczkę, ale nie, ja musiałem rzucić mu się na szyję. W tym gorszym sensie. 

Co się ze mną dzieję? 

W końcu sturlał się tak, żeby siedzieć normalnie. Wyglądał niewyraźnie. Już wcześniej było mu niedobrze, więc tylko mogę się domyślać, jak czuł się teraz. Obstawiam taką trzydniową prawie głodówkę. 

- L-Lucas? - jęknął w końcu i zabrzmiało to dość osobliwie. Nigdy nie sądziłbym, że usłyszenie imienia w takiej tonacji może tak zadziałać na człowieka, ale poczułem jakieś nieokreślone wewnętrzne ciepło. - Ktoś cię napadł i chce pieniędzy? 

Nie mogłem powiedzieć prawdy, ale nie mogłem też wyjść na słabeusza. 

- Potrzebuję na fajki - wypaliłem. 

Znowu nie myśląc.

- Nie wspieram raka - stwierdził, ale zabrzmiało to dość niepewnie. 

Nieco podwinął barki do góry, jakby w instynktownej samoobronie. 

- No dobra. Na siostrę. Chcę kucyka Pony, a rodzice stwierdzili, że nie dadzą jej na kolejnego. A jest teraz taka smutna, a ja nie mam pieniędzy - kłamałem, nie mogąc wymyślić niczego lepszego. 

Chcę ojcu kupić przeprosinowego kurczaka, żeby pozwolił mi nocować w domu - to brzmiało zdecydowanie kiepsko. 

- A kto ci to zrobił? - Zauważył moje zaciśnięte wargi i pokręcił głową. - Nie pożyczę ci niczego, jeśli nie odpowiesz mi na to pytanie. Szczerze! 

Zastanowiłem się chwilę. Prawda nie wchodziła w grę. 

- No... To był jakiś chuligan i on mnie napadł... A potem uderzył i zabrał pieniądze. 

Sam bym sobie nie uwierzył. Ale moja wielka złość nagle wyparowała, kiedy uświadomiłem sobie, że mogłem zrobić mu krzywdę. Tak po prostu jak nieraz mój ojciec. Ta myśl mnie przerażała. 

- A potem kot stanął na dwóch nogach i zaczął klaskać - skomentował. 

- Naprawdę tak było! - powiedziałem. 

- A jak on miał na imię? 

- Dennis - rzuciłem pierwsze, co przyszło mi do głowy. 

Co ciekawe, było to imię ojca. 

- Znasz imiona każdego złego człowieka w okolicy? - spytał. 

- Tylko tych, którzy mnie biją. 

- Biją? Czyli zdarza się to częściej? Ciekawe... - mruknął i machnął w stronę biurka. - Wyciągniesz z szuflady portfel? Nie mam za bardzo siły wstać. Weź, ile tam potrzeba na taki zamek. Ile one w ogóle kosztują? 

Ile może kosztować? 

- Jakieś chyba sześćdziesiąt. Może siedemdziesiąt. 

- Kłamca - prychnął. - A to nie były kucyki? 

- Jeden szajs - rzuciłem przez zaciśnięte zęby. 

- Lucas, chcę ci jakoś pomóc, ale chciałbym usłyszeć prawdę. Czy to tak wiele? - spytał mnie i poprawił sobie włosy.

- Tak, Carl. To bardzo dużo. Nawet sobie tego nie wyobrażasz - powiedziałem, zamykając oczy. 

- Powinieneś teraz siedzieć w domu albo być z przyjaciółmi - zauważył, najwyraźniej chcąc zmienić temat, ale tylko wszystko pogorszył. 

Nie wytrzymałem i poczułem łzy, które chciały uciec z moich oczu. Zamrugałem, ale jednej się udało. W ślad za nią poszła druga, a ja już nie powstrzymywałem się. Jakoś tak czułem, że chłopak nie oceni mnie za to zbyt mocno. 

- Lucas? Chciałbyś może usiąść ze mną i zjeść babeczki? Nie musisz nic mówić. Możesz wypić herbatę i udawać, że mnie tutaj nawet nie ma - zaproponował po chwili. 

Co się ze mną dzieje? 


Hej ^^ Z jakiej perspektywy lepiej wam się czytało? Z Carla czy Lucasa?  Pytam z ciekawości, bo na przyszłość mogłabym coś takiego jeszcze zrobić. 

Co ciekawe, lepiej mi się pisało Lucasem 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro