Pogmatwanie z poplątaniem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


To było dziwne. Rodzice Carla przychodzili do mnie i zaczynali opowiadać jakieś pokręcone historie, a potem próbowali mnie przekonać, że powinienem nad wszystkim się zastanowić, żeby nie zrobić czegoś, czego mógłbym potem całe życie żałować. Słuchałem ich z grzeczności, a nawet przytakiwałem, bo jednak nie wypadało ich wyganiać. Starali się mi pomóc. Ale jednak... Wiem już po kim Carl ma to wszystko. 

Zdziwiło mnie jedno zdanie wypowiedziane przez jego ojca. Że będą mnie kochać tak jak Carla, a przecież on także nie jest ich rodzonym dzieckiem. Chłopak nigdy nie chwalił się, że został kiedyś adoptowany. Ale jeśli się zastanowić, to raczej nie jest coś, o czym mówi się na prawo i lewo. Chyba musieli mi w jakiś sposób zaufać, że powierzyli taki sekret o własnym synu. 

I właśnie tutaj zaczynały się pierwsze schody. Carl jest raczej dobrym dzieckiem. Nie wygląda na takiego, co sprawiałby jakieś wielkie problemy wychowawcze swoim rodzicom. A ja? W sumie to nie wiem, czy potrafiłbym być taki jak on. Mam trochę za uszami i nie chcę, żeby moja reputacja w szkole bardzo się zmieniła. Może i nie miałbym już ojca alkoholika do ukrycia, ale jednak... Integracja z wieloma ludźmi jakoś bardzo mnie nie pociąga. Odzwyczaiłem się. 

Do pokoju wszedł Carl, przerywając mi moje myślenie. Zmarszczyłem brwi i chciałem się zdenerwować, ale jednak doszło do mnie, że to jego pokój, więc ma większe prawa tutaj przebywać niż ja. 

Ale jednak przypomniał mi o tym, co zrobiłem rano. To było dość głupie, nie powinienem tego robić. Sam nie wiem, co mnie tak nagle naszło, żeby go pocałować. Nie mam pojęcia, kiedy to się zaczęło. Znaczy się, moje myślenie o nim. Jakoś wcześniej nie zastanawiałem się nawet, jaka płeć bardziej mnie pociąga. A teraz uświadomiłem sobie, że Carl to ktoś, kto w sumie mi się podoba. Ma dużo cech dobrego chłopaka, a przynajmniej tak sądzę. Jest przystojny i opiekuńczy. Przyjemnie przytula. Ale nie wiem, czy czasem nie mylę pojęć. Bo przyjaciel też może taki być, prawda? A takiego prawdziwego przyjaciela też chyba nigdy nie miałem. 

Na tę myśl przypomniałem sobie małego Daniela, z którym bawiłem się w piaskownicy, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi, a nasze matki się spotykały, żeby poplotkować. Wtedy mama była jeszcze z nami, a ojciec nie obrażał się na cały świat, że żona go zostawiła. Daniel był dość... Przyjemny. Tak, tym słowem właśnie mógłbym go określić. Był przyjemny. Przyjemne w dotyku były jego włosy, przyjemny był jego chichot i przyjemny był jego charakter. Ja chyba wtedy też byłem jeszcze przyjemnym człowiekiem.

Spojrzałem na Carla, który kręcił się po całym pokoju i oceniałem jego poziom przyjemności. Chyba zasłużył na sześć punktów. Może siedem. To raczej dobra ocena, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo czasami bywał raczej bardziej irytujący. Na tyle, że miałem ochotę go uderzyć. 

Czemu rano miałem ochotę go pocałować? Chyba chciałem po prostu to wszystko wypróbować. Nie uważam, że pierwszy pocałunek musi być doskonały. Jeśli nie robiłem tego nigdy wcześniej, to jak ma być chociaż dobry? No właśnie. 

- Pomożesz mi zejść na dół? Chciałbym zrobić obiad - rzuciłem, wciąż się w niego wpatrując. 

W pewnym stopniu go to najwyraźniej zawstydzało, ale nie chciał tego po sobie poznać. Niestety, kiepsko mu to wychodziło. 

- Nie powinieneś się za dużo ruszać - zauważył, stając w końcu na środku pokoju. 

Opuścił ręce wzdłuż ciała. Z nim rodzice chyba też rozmawiali. Wyglądał, jakby chciał otworzyć buzie i zaraz coś powiedzieć. Nie miałem zamiaru wysłuchiwać po raz kolejny długich kazań. Nie od Carla. 

- Robienie obiadu nie jest sportem olimpijskim. Jestem święcie przekonany, że podołam temu wyzwaniu, nie zabijając się przy okazji.

- Um... Chyba powinienem zapytać rodziców... - wymamrotał. 

- Jak mi nie pomożesz, to sam tam pójdę. Ale wtedy raczej pogorszę swoje obrażenia - zauważyłem. 

Normalnie wzruszyłbym ramionami, ale odkryłem, że lepiej nie robić tego ze złamanymi płucami. Nie, żebrami. Mam złamane żebra. 

Patrzył się chwilę, ale w końcu mi pomógł. 

Usiadłem przy stole, a Carl został moim pomagierem, który wszystko mi podawał. Podobała mi się taka współpraca, nie powiem. Najgorzej było w momencie, gdy powinienem stać przy garnku i mieszać sos. Chłopak zabronił mi to robić i sam dodawał składniki, ruszając przy tym plastikową łyżką. 

- Lucas? Nie powinieneś czasem leżeć w łóżku? - spytał jego tata, kiedy zajrzał do kuchni. 

- Chciałem zrobić dla państwa obiad i chociaż trochę się odwdzięczyć - wytłumaczyłem. 

- Jakie państwo? Możesz już zacząć mówić mi tatusiu! - rzucił, zaczynając się szeroko uśmiechać. 

- Tatuś... - zacząłem pytająco, ale Carl zatkał mi usta, wsadzając tam łyżkę z sosem. 

 - Nie, proszę. Nie mów tego do niego. To złe! - powiedział, zaraz potem każąc mi oblizać łyżkę. 

Patrzyłem na niego obrażony, ale w końcu oddałem mu czystą łyżkę. 

- Dodaj jeszcze papryki i tymianku, tatusiu - burknąłem do Carla, wywracając oczyma na to, jak zdzielił mnie ręczniczkiem w tył głowy. 

- To ja was może zostawię... - zaczął, wycofując się, ale w końcu zmarszczył lekko nos. - A tak właściwie, co to będzie? 

- Zapiekanka z makaronu i sera. Bardzo dobra. Znaczy mi zawsze smakowała. I Janet też. Mam nadzieję, że pań... Że wam też będzie smakować. 

Trzeba jak najszybciej pomóc małej. Mam nadzieję, że była na tyle mądra, żeby zamknąć się w swoim pokoju. Gdybym był zdrowy, to poszedłbym do niej, żeby jej pomóc, a tak? Teoretycznie tata Carla mógłby tam iść, ale to z kolei podchodzi raczej po porwanie, a przynajmniej oni tak mówili. Trzeba porozmawiać z policją czy czymś podobnym. Dlatego muszę szybko się zdecydować. Ale czy mam większy wybór? Dla chociażby dobra małej powinienem się zgodzić. A i ja raczej na tym zyskam. Postanowiłem, że przeprowadzę tę rozmowę po obiedzie. Nie lubiłem psuć sobie jedzenia. 

Spojrzałem na Carla, który zgodnie z moim poleceniem dodawał przypraw. A co on o tym wszystkim myślał? Czy miał ochotę, aby zostać moim bratem i dzielić ze mną dom? W sumie nazywanie go bratem nawet w myślach było dla mnie dziwne. Niezbyt podobało mi się to określenie i postanowiłem, że będę go unikać. To nie tak, że nie chciałem robić sobie jakiejś złudnej nadziei. Po prostu wolę mieć dziwne myśli o chłopaku niż o bracie. To już jest mniej dziwne. 

- Daj posmakować teraz - rzuciłem, żeby nie myśleć o tym za dużo. 

- Twoje robienie obiadu zawsze wygląda tak, że siadasz i pomiatasz innymi? - spytał, podając mi łyżkę. 

- Tylko wtedy, kiedy mam pod sobą takiego uległego głupka - stwierdziłem z uśmiechem i posmakowałem. - Dodaj jeszcze trochę przypraw. No naprawdę, żałujesz nam? 

- To pali mój przełyk - skomentował, ale w końcu grzecznie dosypał. Zamieszał, a potem zaczął krzątać się po kuchni. Położył przede mną miskę, mikser i parę składników. - Ciastka możesz zrobić, siedząc na tyłku, więc wykaż się, marudo. 

Miałem wielką i nagłą potrzebę, żeby rzucić w niego jajkiem, ale powstrzymałem się. Już jakiś czas temu nauczyłem się, żeby nie marnować niczego. 

- Ej? Załatwisz mi jakieś fajki? Chcę mi się palić - mruknąłem.

Wciąż uważam, że nad tym panuję. Teraz mam ochotę się zaciągnąć, więc to zrobię. To nie tak, że mój organizm każe mi to zrobić. 

- Już kiedyś ci powiedziałem, że nie wspieram raka. - Zrobił ten taki dźwięk językiem, który ukazuje pogardę. 

- Ale mi się mocno chcę! - burknąłem. - No nie bądź taki. Chcesz, żebym ci umarł z tęsknoty za papierosami? Naprawdę tak chcesz to zakończyć? 

Dramatycznie położyłem się na stolę, robiąc to jednak w zwolnionym tempie, żeby żebra czasami nie zaczęły znowu boleć. Leżałem tak chyba pięć minut, a ten idiota niczego nie powiedział. Prychnąłem pod nosem. Trzeba będzie jakoś inaczej zdobyć fajki. Może odwiedzą nas jego wujkowie? Od nich powinienem coś wyciągnąć. 

W końcu zacząłem robić te głupie ciasteczka. Dawno żadnych nie piekłem, ale wydawało mi się, że pamiętam, jakie składniki trzeba dodać. Wsypywałem wszystko na oko, mając nadzieję, że wyjdzie. Moje gotowanie zazwyczaj tak wyglądał, więc już nawet się nie martwiłem. Teoretycznie mógłbym sprawdzić w internecie, ale w praktyce nie chciało mi się za bardzo tego robić. 

- Jak będziesz zdrowy, to może pójdziemy na jakąś randkę? - spytał Carl po tym, jak wsadził jedzenie do piekarnika.

- Co? - rzuciłem zaskoczony i zmarszczyłem brwi. 

O jakiej randce on mówi? Nie sądzę, żeby koledzy chodzili na randki. A może się przesłyszałem? Ale co innego mógłby powiedzieć? Chociaż "iść na wpadki" brzmi równie idiotycznie. 

- No... Pomyślałem sobie, że pary chodzą na randki. Więc i my możemy. Do kina albo gdzieś indziej. Nie wiem, gdzie lubisz chodzić. Ale możemy iść tam, gdzie lubisz - stwierdził, drapiąc się po policzku. 

Miałem ochotę powtórzyć swoje pierwsze zapytanie, ale po chwili szoku po prostu parsknąłem śmiechem. Szybko jednak przestałem, bo cholernie bolało. 

- Tak, pary chodzą na randki. Ale my nie jesteśmy parami - zauważyłem na wstępie, dotykając lekko bolącego miejsca. - A kino jest oklepane. 

- Co? - Tym razem to on to powiedział. Patrzył się na mnie tak, jakbym odebrał mu coś dla niego ważnego. Jakbym go uraził. - Jak to nie jesteśmy parą? 

- A czy któryś z nas zapytał tego drugiego o to?  - spytałem i uniosłem brew. 

Przynajmniej twarzą mogłem porządnie gestykulować. 

Spojrzałem na zawartość miski, dosypując tam jeszcze proszku do pieczenia. 

- A czy zawsze trzeba się pytać? To nie jest takie poważne jak związek małżeński, żeby klękać na kolano i zadawać to pytanie - zauważył i teraz patrzył się na mnie nieco zdenerwowany. - Myślałem, że ten pocałunek rano to było takie przypieczętowanie naszego związku. W takim razie dlaczego to zrobiłeś? 

Zaplótł ramiona na piersi i stał oparty o blat. Wyraz jego twarzy był trudny do odgadnięcia. Wyglądało to trochę tak, jakby miał się zaraz rozpłakać albo zacząć na kogoś krzyczeć. 

- Naszła mnie taka ochota, żeby to zrobić, więc to zrobiłem. Nie uważam, żeby było to coś złego. A ty nie powinieneś interpretować wszystkiego tak bardzo - powiedziałem mu. 

- Ale mówiłeś, że ci się podobam! - podniósł teraz głos. 

- Ale to także niczego nie oznacz...

- Oznacza, idioto! Ugh, jesteś dupkiem! 

Znowu oberwało mi się ręcznikiem, a chłopak po chwili wyszedł. 

Teraz to ja poczułem się zmieszany. Może faktycznie nie powinienem robić tamtego rano? Ale jakoś moje ciało samo działało. Jeśli mam być szczery, to od jakiegoś czasu mam dziwne sny.  Nie przyznałbym się przed innymi, ale główną rolę zajmuje tam najczęściej Carl. Dotykamy się bez skrępowania, całujemy i badamy swoje ciało kawałek po kawałku. To wcale nie dziwne, że chciałem takiego uczucia doświadczyć w rzeczywistości. Zwykle wydawało mi się to bardzo przyjemne, a postacie w śnie na to reagowały błogim stanem. Moje ciało nie pozostawało dłużne, czego prawdę mówiąc trochę się wstydziłem. Bo na przykład Carl nie miał takich snów. 

Może faktycznie chciałem z nim być? Bo jednak sny zwykle ukazują twoje pragnienia. A przynajmniej tak ludzie mówią. Chyba, że śnią ci się potwory. A może to oznacza, że jesteś ukrytym masochistą? 

Sam nie wiedziałem, co dzieję się w mojej głowie i jak powinienem na to reagować. Jednocześnie chciałem być z nim w związku, ale także bałem się. Co jeśli nam się nie uda? Mieszkanie w jednym domu może wtedy okazać się strasznie ciężkie. A jednak może uznać, że jednak nie jestem w jego typie, że miał inne oczekiwania. W sumie, to mógłbym się go spytać, czego oczekuję, a potem najwyżej udawać...

Uch! Tematy związku brzmiały za każdym razem równie trudno i skomplikowanie. Miałem nieodparte wrażenie, że to sposób, aby wszystko zrujnować jeszcze bardziej. 

Zamiast miksować ciasto schowałem twarz w dłoniach. Pierwszy raz od dawna miałem taką wielką ochotę, aby zacząć płakać, chociaż zdawałem sobie sprawę, że nie mogę tego teraz zrobić. Bałem się, że mogłem przypadkiem wkopać się w bagno, które ukrywało się w środku łąki. Kwiaty pokrywały powierzchnie, po której chciałem przejść, wyglądając tak zachęcająco, że w końcu się położyłem i nagle zacząłem się wolno zapadać. Miałem jeszcze szansę na uratowanie, ale czy chciałem to zrobić? 

Teoretycznie wszystko mogło się udać, jeśli zgodziłbym się na ten związek. Przecież tak w sumie to sam go chcę. Ale naprawdę obawiałem się konsekwencji tego, co mogłoby się stać po zakończeniu tego wszystkiego. W prawdzie mógłbym udawać. Może inni nie mają mnie za takiego człowieka. Nieraz słyszałem, że brak mi serca czy innych rzeczy, ale jednak dla dobra Janet mógłbym nawet działać wbrew sobie. 

Odsunąłem dłonie od twarzy, a potem szybko je znów zbliżyłem, uderzając się w policzki. Zwyzywałem się od idiotów. Od kiedy ja tak panikuję? Naprawdę nie potrafię znieść już myśli, że może być dobrze bez żadnych dodatkowych starań? To naprawdę głupie. Chcą mi pomóc,  a ja niczego nie zepsuję poprzez robienie tego, na co mam ochotę. 

Zamknąłem na moment oczy, a potem wstałem. Wyłączyłem piekarnik, bo danie w środku było gotowe. Postanowiłem jednak zepsuć sobie być może obiad, rozmawiając przy nim o tym, co leży mi na sercu. Nie obchodzi mnie, czy ktoś się zaśmieje albo że ktoś potem się o tym dowie. Jeśli mam się topić w bagnie, to po same uszy. 

Dlaczego to musi być takie skomplikowane. A może ja sam to wszystko gmatwałem w swojej głowie? 

- Obiad! - krzyknąłem zdenerwowany, otwierając gwałtownie szafkę z talerzami. 

Moje przemyślenia tak bardzo mnie irytują, że chyba sam ze sobą nie wytrzymam w jednym pomieszczeniu. 

Jak inni dają sobie radę z przebywaniem ze mną?

~~~

Hej, hej! W następnym tygodniu może nie być rozdziału, ale postaram się napisać jakiś na zapas jeszcze w tym ^^


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro