Wyjście z szafy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po przeleżeniu niedzieli w łóżku i wypiciu w poniedziałek rano kawy mogłem spokojnie iść do szkoły. Czułem się lepiej i oprócz lekkiego poczucia dezorientacji nic nie mogło mi przeszkodzić w planach. 

Taki atak, jak zwykłem to nazywać, nieco mnie zastanawiał. Nie wiedziałem, co powoduje takie złe samopoczucie. Zauważyłem, że dzieje się to wtedy, gdy jestem w miejscach, gdzie jest zbyt ciepło i zbyt tłoczno. Czasem jednak takie zachwiania zdarzają mi się w bardziej normalnych sytuacjach. Nie, nie mówię, że pomieszczenia, gdzie jest dużo ludzi, to dla mnie dziwne zjawisko. Po prostu łatwiej wytłumaczyć czucie się źle w tłumie niż w na łonie natury czy w klimatyzowanym pomieszczeniu. 

Rodzice pytali się, co się dzieje, a ja powiedziałem tylko, że gorzej się czuję, ale nie ma co się martwić. Przecież od tego się nie umiera. 

Szedłem dzisiaj do szkoły z mocnym postanowieniem porozmawiania z Lucasem i nakłonienia go na współpracę. Miałem nadzieję, że jednak się zgodzi. A jak nie, to trudno. Mamy całe dwa miesiące. Przecież nie przekonam go tak od razu. 

W najgorszym wypadku poproszę nauczyciela o to, żebyśmy robili te prace oddzielnie. Jednak wolałbym, żeby się zgodził. Głupio byłoby, gdybym zawalił w tak prostej sytuacji, patrząc na działania mojej rodziny, kiedy byli młodsi. Ja tak naprawdę miałem naprawdę łatwe i miłe dzieciństwo, więc inni mogą po prostu pomyśleć, że jestem rozpieszczony czy coś i dlatego nie potrafię utrzymywać kontaktów międzyludzkich. 

Ale przecież potrafię, prawda? Przecież mam Davida i Carola, a i  z innymi nawet nieźle się dogaduję. 

Nie powinienem chyba tak tym się martwić, ale jednak nauczycielki mogłyby mówić rodziców, że mam złe kontakty z rówieśnikami. A naprawdę chciałem, żeby mama i tata mieli o mnie dobre zdanie. 

Niektórym wydaje się to dziwne. Ale uważam, że ja po prostu nie przechodzę tego młodzieńczego buntu jak co niektórzy. 

Wszedłem do szatni, gdzie stał właśnie Lucas i rozmawiał z jakimś niższym chłopakiem. Chociaż rozmowa to nieco złe określenie. Wydawał się zdenerwowany i machał ręką, jakby miał zaraz tamtego uderzyć. 

Odwiesiłem swoją kurtkę i zmarszczyłem brwi. 

- Lucas, co ty robisz? - spytałem, bo tamten nie zauważył mojego towarzystwa. 

Chłopak odwrócił się. Mogłem go zostawić w spokoju, nie wyglądał na zadowolonego...

- Cholera, jeszcze ty! Odwal się ode mnie. Nie rozumiesz, co to znaczy, że nie chcę mieć z tobą do czynienia? - syknął i teraz to do mnie podszedł. 

Odruchowo się cofnąłem i odchrząknąłem, bo powiem szczerze, że nieco się przestraszyłem. 

- Um... - rzuciłem bardzo mądrze. - Po prostu... Tamten chłopak wyglądał, jakby się bał i wiesz...

- Wielki obrońca uciśnionych się znalazł! Czy dla ciebie świat jest taki idealny, że nie można być na kogoś złym lub kogoś nie lubić?  

Podszedł jeszcze bliżej, a moje plecy dotykały już ściany. Trochę obawiałem się, że mógłby mi coś zrobić, bo wyglądał na faktycznie zdenerwowanego. A mogłem posłuchać Willa, kiedy chciał mnie uczyć bicia się! Niestety powiedziałem, że to nie dla mnie. 

Przypomniałem sobie film, w którym jakaś postać mówiła, że najważniejsze jest zasłanianie głowy i klatki piersiowej. Dodałbym do tego krocze, ale z racji, że nie ma się trzech rąk, rozumiem, że są rzeczy ważne i ważniejsze.

Już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, ale do szatni wpadł nauczyciel. 

- Co tu się dzieje? - spytał, patrząc na mnie i chłopaka, który stał nade mną. 

Ten trzeci gdzieś zniknął. 

Wiedziałem, że Lucas ma na swoim kącie już kilka takich akcji, za które został upomniany i ostrzeżony o możliwych konsekwencjach - chociaż najwyraźniej się tym nie przejmował - uśmiechnąłem się zakłopotany do nauczyciela.

- Mój przyjaciel dostał okres i ma humorki   - stwierdziłem, robiąc teraz dzióbek z ust i  machając ręką. 

Lucas zmarszczył brwi i odburknął coś, odsuwając się nieco. 

- Tylko bez żadnych bijatyk! - powiedział jeszcze nauczyciel i po chwili wyszedł. 

Lucas nie wyglądał na zadowolonego.

- Nie wpychaj się tam, gdzie cię nie chcą - prychnął jeszcze i wyszedł z szatni, do której weszła właśnie grupka roześmianych dziewczyn

Kompletnie nie rozumiem tego człowieka.  

Chcąc, nie chcąc, musiałem iść za nim, bo jednak mieliśmy lekcję w jednej klasie. Ku mojemu zdziwieniu pod salą go nie było, a za chwilę zaczynała się lekcja. Jednak w sumie mi nic do tego, gdzie chodzi i kiedy. Nie miałem żadnego prawa wpychać się w jego życie prywatne, kiedy nie chce nawet współpracować jeśli chodzi o projekt. 

Westchnąłem cicho i wszedłem do klasy, gdzie mieliśmy chemię. Trochę kulałem z tego przedmiotu, bo nie rozumiałem tych wszystkich wzorów i reakcji. Znacznie lepiej szło mi z biologii, bo tam było więcej pojęć. 

Usiadłem z Carolem, który był moją pomocą na sprawdzianach. Gdzie mój mózg nie może, tam kolega dopomoże. Lubiłem to powiedzenie. 

Nauczycielka zaczęła sprawdzać  obecność, a my cicho szeptaliśmy na temat nieobecności Davida.

- Chyba w odwecie kupię mu... - przerwałem na chwilę i spojrzałem na nauczycielkę. - Jestem! - powiedziałem głośno i znów zacząłem szeptać. - Tą różową bluzę z kotkiem i każę ubierać na każde nasze wyjście. Wydawała się dość ciepła. 

- Ach! No tak. On ma niedługo urodziny - powiedział cicho Carol i zmarszczył lekko nos. - A ty masz zaraz po nim. Kiedyś marzec nie był takim drogim miesiącem. 

- Przecież nie musisz kupować niczego drogiego. Jeśli nie chcesz, to nie musisz kupować mi niczego - stwierdziłem.

Przecież nie mogłem naciągać go na dodatkowe wydatki. Wystarczy mi, że się przyjaźnimy i razem spędzamy czas. 

Nagle drzwi do klasy się otworzyły i do środka wpadł Lucas. Wymamrotał słowa przeprosin za to, że się spóźnił i poszedł usiąść na swoje miejsce. 

- Powinieneś się bardziej pilnować - upomniała go nauczycielka. - To już trzecie spóźnienie w tym półroczu.

- Ojciec zadzwonił. Musiałem odebrać - burknął, odsuwając swoje krzesło. 

- To nie jest usprawiedliwienie. Powinieneś spytać się, czy możesz iść zadzwonić albo poczekać do przerwy - zauważyła. 

- Nie, nie mogłem - powiedział pod nosem.

Siedział za mną i za Carolem, więc usłyszałem, co mówi. 

Byłem ciekawy, dlaczego nie mógł tego przełożyć na później. Ale jednak powstrzymałem się od odwrócenia i spytania. 

Pani zaczęła opisywać dzisiejszy temat, ale przerwała, gdy gdzieś za mną rozległ się dźwięk otrzymywanej wiadomości. 

- Proszę wyłączyć głos - skomentowała, wracając do opowiadania. 

Zerknąłem za siebie i zmarszczyłem brwi, widząc Lucasa, który czyta wiadomość pod stolikiem. Po chwili unosi rękę do góry. 

- Czy mogę wyjść do pielęgniarki? Źle się czuję - powiedział, chociaż nie był przy tym zbyt przekonujący. 

Nauczycielka chyba doszła do takiego samego wniosku, bo uniosła brew.

- Nie wyglądasz na chorego. 

- Ale źle się czuję. Zaczęło kręcić mi się w głowie. A pielęgniarka ma takie lekarstwa, co mi pomagają - mamrotał, bawiąc się długopisem. 

Chemiczka patrzyła na niego dłuższą chwilę, żeby zaraz potem westchnąć. Chyba zdała sobie sprawę, że jednak nie może zatrzymywać ucznia, jeśli mówi, że źle się czuje. Nawet jeśli jest przy tym mało przekonujący. 

- No dobrze. Ale idź z kimś, żebyś czasem nie zrobił sobie czegoś pod drogą. Kto odprowadzi kolegę do pielęgniarki? - spytała nauczycielka.

Bez większego zastanowienia uniosłem do góry rękę. 

- Ja mogę! - powiedziałem, a Carol spojrzał na mnie znacząco, bo jednak zareagowałem tak, jakby pani proponowała mi co najmniej kilowe opakowanie kwaśnych żelków. 

"Kto podejmie się zadania pochłonięcia całego kartonu tego podrażniacza podniebienia?"

"Ja mogę!" 

Tak, to brzmi niezwykle bohatersko, a ja byłbym gotowy, żeby wszystkich tutaj uratować i przywitać gorące oklaski. 

Jednak teraz zyskałem tylko wzrok Carola i nauczycielki na sobie oraz Lucasa, który mamrotał, że poradzi sobie sam. 

No cóż... Mówi się trudno. 

Po małej sprzeczce w końcu wyszliśmy obaj z klasy. Przeszliśmy kawałek, a ja zorientowałem się, że pielęgniarka jest raczej w drugą stronę. 

- Gdzie ty idziesz? - spytałem, próbując za nim nadążyć. 

- Już ci mówiłem, nie twój interes - powiedział. - Lepiej poczekaj gdzieś trochę, a potem wróć i opowiedz nauczycielce, że mnie zwolnili do domu. 

To nie była prośba tylko bardziej żądanie. Ale jednak nie byłem co do niego ani trochę przekonany. 

- Nie możesz tak po prostu sobie znikać. Jest dopiero pierwsza lekcja - zauważyłem. 

Chłopak zatrzymał się i spojrzał na mnie jeszcze bardziej zdenerwowany niż w szatni. Zdałem sobie sprawę, że dzisiaj naprawdę igram z ogniem. 

- Posłuchaj mnie, bo nie lubię mówić jednej rzeczy tysiąc razy - zaczął cicho. - Nie wtrącaj się. I lepiej powiedź nauczycielce to, co ci kazałem.

- A jeśli nie? - rzuciłem, unosząc brew. 

Westchnął, jakby szukał odpowiedzi. 

- Jeśli się ode mnie odczepisz, to rozważę zrobienie z tobą tego projektu - powiedział w końcu i spojrzał na ekran telefonu. - Ale teraz naprawdę muszę iść, więc daj mi choć na chwilę spokój. 

Spojrzałem się na niego, czując zadowolenie, że jednak przybliżyłem się do współpracy z nim. Jednak zawołanie "ja mogę" zawsze jest bohaterskim czynem. 

Nagle w głowie pojawiły mi się scenariusze, w których mówienie tych słów byłoby wielkim błędem. Kto może odbierać poród? Kto chce oddać swoje serce na czarnym rynku? Kto będzie chodził na zajęcia dodatkowe z chemii? Niby wszystkie te rzeczy mogłyby się w jakiś sposób przydać, ale jednak wtedy nie chciałbym tego krzyczeć. 

- Pewnie nie powiesz, gdzie się śpieszysz? - zaryzykowałem. 

Chłopak parsknął i odwrócił się na pięcie. 

- Wyślij mi zdjęcia notatek tego, co pisaliście na roślinach - rzucił.

Był to dla mnie lekki szok. Ciekawe, kogo dotychczas prosił o lekcje. A może nikogo? 

Ociągałem się z powrotem, bo jednak chemia wciąż trwała. Wszedłem do klasy pięć minut przed dzwonkiem. 

- Pani dała mu jakieś tabletki, leżał sobie, ale nie pomogło, a wręcz się pogorszyło, więc pielęgniarka stwierdziła, że nic tu po nim i ma sobie iść do domu - skłamałem na wejściu, wzruszając ramionami. 

Wątpię, żeby to w jakikolwiek sposób sprawdziła. Przecież ma dużo spraw na głowię. Jak na przykład sprawdzenie w końcu naszych kartkówek, które pisaliśmy jeszcze w grudniu. Nie wiem, gdzie one przepadły. Może paliła nimi w ten zimny okres?

Nie wiem i nie zamierzam zadawać jej takiego pytania. 

- Może jednak uda mi się zrobić z nim ten projekt - szepnąłem, kiedy usiadłem wreszcie przy Carolu. 

- Co? Mieliście przecież iść do pielęgniarki, a nie do toalety romansować - skarcił mnie, marszcząc lekko brwi. 

- Co? Boże nie! Nie robiliśmy nic w łazience - powiedziałem nieco zbyt głośno, więc dalej się pilnowałem. - Znaczy byłem na chwilę w łazience, ale żeby się załatwić.

- A już myślałem... - zażartował cicho. 

Uniosłem brew i spojrzałem na niego badawczo. 

- Spodziewałbym się tego po każdym, ale nie po tobie mój drogi. Za dużo czasu z Davidem ci nie służy? 

- Nie, to raczej te gazetki, które znalazłem u starszej siostry... - mruknął i westchnął. 

No proszę, proszę! Carol, ten grzeczny chłopak, podkrada siostrze gazety. Kto by się tego po nim spodziewał? 

- Ale już jej oddałem. Były takie... Niecodzienne.

- Co w nich było takiego niecodziennego? - spytałem go. 

Po obejrzeniu książki od wujków, nic  mnie już chyba w "tych" sprawach nie zdziwi. 

- Bo tam wszystkie pary były kobiece. Żadnego mężczyzny - szepnął, rumieniąc się nieco. 

- No lesbijki. Co w tym niecodziennego? - rzuciłem.  

- A co jeśli ona też jest taka? To byłoby dziwne mieszkać z kimś takim pod jednym dachem - stwierdził Carol. 

Spojrzałem na swoje dłonie. Nie podobało mi się określenie "z kimś takim". Niby nic takiego, ale brzmiało niemal jak obelga. 

Mruknąłem tylko coś pod nosem i wyszedłem z klasy bez czekania na niego. 

Rodzina wiedziała, że byłem inny. Tata mówi, że to przez moich wujków, ale w sumie nie ma im tego za złe i że każdy może być tym, kim chce. Mama jest tego samego zdania. Jednak znając Aloisy'ego i innych trudno byłoby mieć jakieś negatywne nastawienie do tego wszystkiego.

Niestety osobą w szkole bałem się powiedzieć. No oczywiście nie mówiłbym od razu całej szkole. Tylko Davidowi i Carolowi. Ale jednak nieco się przed tym stresuję. Może podejrzewają coś przez to, że czasem moje zachowanie jest "inne", ale żaden nigdy niczego o tym nie powiedział. 

Może zrobię kiedyś przed nimi "coming out", jak to czasem w moich serialach mówią. Brzmi to lepiej niż "wyjście z szafy". Kto to w ogóle wymyślił? Tak jakbym wcześniej bał się zewnętrznego świata i musiał zamknąć się gdzieś, gdzie czułbym się bezpieczny. W małej, ciasnej przestrzeni, wśród ciemności i znajomego zapachu. Ale przecież tak wcale nie było. Nie wiem, jakie słowa najlepiej obrazują ten stan. Kiedy zaczynasz komuś ufać na tyle, że jesteś w stanie powierzyć mu swój największy sekret. Może samo "wyjście" to za mało. Ale "coming out"  jest bardziej chwytliwe niż jakieś długie zwroty. 

Niestety. Jeszcze nie jestem gotowy, aby wyjść ze swojej szafy. Mam się tam bardzo dobrze. Góra koców, seriale oraz kwaśne żelki są tam moimi towarzyszami, więc nie narzekam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro