Chyba zostanę na noc

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leżałem nieruchomo przez pełną napięcia chwilę. Poczułem na twarzy jego oddech, a sam Ronan chyba pozostawał w jednej pozycji, bo nie słyszałem, by się ruszał. Niepewnie otworzyłem oczy. Jego twarz znajdowała się tak blisko mojej, że nasze nosy niemal się stykały. Zadrżałem, ale to u mnie tak normalny odruch, że niemal nie zwróciłem na niego uwagi.

- Boisz się? - zapytał cicho, przyglądając mi się bardzo uważnie. Poruszyłem głową na boki. - Widzę, że się boisz.

Bałem się? Nic nowego.

Byłem swoim domu w miejscu, gdzie zwykle zachowywałem pozory bezpieczeństwa. Lecz teraz znajdował się tutaj ktoś jeszcze. Obcy, inny, nieprzewidywalny. Nie miałem pojęcia czego po nim oczekiwać, więc strasznie się bałem. Najlepiej uciekłbym do pokoju i zamknął drzwi na klucz.

Zetknął nasze nosy, a ja przegryzłem policzki od wewnątrz. Środek ust składał się z samych drobnych ranek, które zadawały moje zęby. Przełknąłem głośno ślinę, a on dalej lekko stykał nasze nosy. Nie ruszał się, tylko dokładnie przyglądał się moim oczom. Nagle gwałtownie odepchnął się i siadł obok. Ja natomiast dalej leżałem, czekając na jego dalsze ruchy. Znów spojrzał na mnie, a potem na jedzenie. Wyciągnął w moją stronę dłoń.

- Wstawaj - westchnął. Podałem mu rękę, a on podciągnął mnie do góry.

Złapał kawałek pizzy i wepchnął mi do rąk. Patrzył na mnie stalowym spojrzeniem, mówiącym, że mam jeść.

- A-ale ja napra-awdę ni-ie chc-ę - powiedziałem cicho, patrząc tępo w ekran telewizora. Leciał jakiś program naukowy, który był dość nudny, ale obserwowałem biegające lamparty z wielkim zainteresowaniem.

- Zjesz tą cholerną pizzę, albo sam ci ją wsadzę do gardła - syknął.

Sam nie wiem czy w tej chwili był miły, czy wredny. Tak jakby się o mnie troszczył, nie okazując jednak współczucia.

Pokręciłem głową na boki.

- Pro-oszę n-nie. - Odłożyłem swój kawałek na stół i zakryłem buzię ręką. Dłoń pachniała lekko pizzą, więc dwoma palcami zatkałem nos. Od samego zapachu chcę lecieć do łazienki, a co by było, gdybym ją zjadł.

On jednak jedną dłonią złapał pizzę, a drugą kierował w stronę moich rąk przy twarzy. Już miał je złapać, gdy rozbrzmiała muzyka. Szybko wyciągnął komórkę, odkładając jedzenie i wstał pośpiesznie, kierując się w stronę kuchni. Pomimo tego nadal było słychać jego przerywaną rozmowę.

- Tak, nadal... Jest dobrze... Nie do końca dobrze, ale nie tak źle... Nie musisz dzwonić co godzinę... Tak wiem bracki, ale... Tak, wiem... WIEM!... Nie wiem... To do później... Pa! - Najwyraźniej się rozłączył, bo można było usłyszeć jego kroki.

Po małej chwili wszedł do salonu i znów usiadł na kanapie. Jego ręka powędrowała szybko do pizzy, a ja nie zdążyłem ponownie zasłonić ust, bo złapał moje dłonie za nadgarstki. Przystawił jedzenie do moich zaciśniętych warg. Starałem się wstrzymywać oddech, by nie wdychać tego zapachu, który podrażniał mój zaciśnięty żołądek.

- Otwórz - powiedział, a ja mimo wszystko dalej nie rozłączyłem warg. - Zdajesz sobie sprawę, że gdybyś był teraz u Willa, miałbyś co innego w ustach? Znając życie nawet byś mu się nie sprzeciwił. Pewnie nawet nie pomyślałbyś o tym, żeby powiedzieć mu to głupie "nie". Mam rację?

Oczywiście, że tak. Ale on tego nie rozumiał. Nie był przy tym wszystkim. A ja na pewno mu o tym nie opowiem, nikomu nie zdradzę, co się działo.

- T-tak - odpowiedziałem.

- Więc otwieraj tę buzię. Nie musisz zjadać wszystkiego. Pewnie nawet byś nie mógł. Zjedź chociaż pół.

Łatwo mu było mówić. On nie robił takich długich przerw w jedzeniu. Dla niego to proste. Iść do lodówki, wyjąć coś i skonsumować. Wyglądał mi na takiego, co nie ma zbyt dużych problemów, bo jest twardy.

Puścił moje nadgarstki i przybliżył ręce do mojej twarzy. Kciukiem zaczął otwierać moje usta. Kiedy wsunął palec pomiędzy moje wargi, zacisnąłem zęby. Nie chciałem jeść czegoś takiego. Ostatnim posiłkiem była kanapka dwa dni temu, więc nie potrzebowałem tego tak bardzo.

- Otwórz te pieprzone zęby - warknął, stukając w siekacza paznokciem. - Naprawdę nie chcę używać siły.

Ból. To słowo natychmiast pojawiło się w mojej głowię, więc moje zęby się rozłączyły. Wcisnął pomiędzy nie kawałek pizzy. Ugryzłem i zacząłem przeżuwać chwilę, po czym połknąłem. Poczułem obrzydzenie i to nie tylko do samego siebie. Pizza miała tłusty, ciągnący się się ser, jakieś warzywa bez smaku i przypalone, żylaste mięso. Jednak mała część mojego racjonalnego myślenia mówiła, że to była moja ulubiona pizza przed tym wszystkim. Twierdziła, że smak się nie zmienił, to tylko mój umysł wymyślał, by dać powód, żeby tego nie jeść.

Zakryłem twarz dłonią. Chciałem wstać, lecz powstrzymał mnie Ronan.

- Nie wyplujesz tego - stwierdził stanowczo.

Żeby mi tylko o wypluwanie chodziło...

Przymknąłem oczy i pomyślałem sobie, że to tylko chleb. Przecież jadałem kanapki. To nie było nic większego. Jeden malutki gryz.

Po chwili był drugi i trzeci. Zjadłem już połowę, więc niepewnie się od niego odsunąłem.

- W-wysta-arczy - poprosiłem, patrząc błagalnie w jego oczy.

- Niech ci będzie. Następ...

Nie skończył, bo znów usłyszeliśmy tę muzykę. Ponownie wyszedł do kuchni, by porozmawiać, a ja chcąc nie chcąc, słyszałem, co mówi. Znowu.

- Hej, mamo... U znajomego... Asher miał ci powiedzieć... Nie... NIE!... Macie mnie za idiotę... Tak byłem idiotą... Ale... Pomagam. Temu koledze... Później będę... Zdążę odrobić... Pa!

Pomagam. To słowo dzwoniło mi w uszach przez dobrą chwilę. Jednak z zamyślenia szybko wyrwał mnie głos Ronana.

- I co pójdziesz tam? - Nie zastanawiając się, pokiwałem głową. - Ani mi się waż - wysyczał zły.

O co się złościł? Przecież to nie jego sprawa. On nawet mnie nie zna. Pierwszy dzień w szkole, a on już się mnie uczepił, tylko że w inny sposób niż inni. Najwyraźniej chcę pomóc, lecz tylko pogarsza sytuację.

- Ja mu-uszę... - wyszeptałem.

- Kurwa! - wykrzyknął, po czym dodał normalnie. - Nie idziesz i koniec. Nie mam pojęcia, co mam zrobić, żebyś tam nie szedł... Chyba na noc zostanę.

Co on odpierdziela?! Nie rozumnie znaczenia słowa muszę? I jeszcze chce zostać na noc... Jak się uwiesi tego postanowienia, to będzie tak jak z tą pizzą. W końcu ulegnę. Zawsze tak jest.

- Pr-o-oszę, n-ni-ie. - Denerwowałem się coraz bardziej, co potęgowało jąkanie.

On złapał za telefon i wyszedł.

- Elo... Bracki... Powiedź mamie, że zostaję... Ja nie... Proszę. Ty powiedź... Asher, proszę cię... Przecież nic głupiego nie zrobię... Naprawdę?! Dzięki, bracki... No, pa!

Wrócił do pokoju. Patrzył się na mnie uważnie. Po chwili westchnął, siadł obok i oparł głowę na rękach.

- Kiedy twoi rodzice przyjadą? - zapytał, po chwili milczenia.

- Nie przy-yja-adą - stwierdziłem.

Przez następną chwilę opowiadałem mu, jak to jest z moimi rodzicami. Gdy w końcu odpuścił, zaczął wyciągać zeszyty.

- Pomimo tego, że jestem nowy, też muszę odrobić lekcje - mruknął.

Zerkałem na jego zeszyty i nieśmiało sprawdzałem, co ma zadane. Miał przed sobą notatki z historii, z której byłem dość kiepski, bo nie mogłem zapamiętać tych wszystkich dat. Poszedłem po swój plecak, sprawdzając lekcję na jutro. Westchnąłem cicho, gdy odkryłem, że mam zadane z matematyki. Siadłem z powrotem i zacząłem mozolnie rozwiązywać obliczenia. Ronan najwyraźniej skończył, bo nachylił się nade mną.

- Mieliśmy to w poprzedniej szkolę - stwierdził.

Zaczął tłumaczyć mi zadanie, nad którym się męczyłem, jak gdyby były to obliczenia na poziomie podstawówki. Zarumieniony pisałem dyktowane rzeczy, przytakując na znak zrozumienia.

Gdy skończyliśmy, spojrzałem na zegar. Już po dwudziestej pierwszej?! Ale jak?! Wytrzeszczyłem oczy, lecz nagle skamieniałem. Ktoś pukał do drzwi. Wstałem i poszedłem w stronę wyjścia, a Ronan podążał za mną. W głowię miałem tylko jedną osobę, która mogła tutaj przyjść... Wiedziałem, że nie zjawienie się u niego źle się skończy...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro