Jestem żałosny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Drżącą ręką złapałem klamkę i zacząłem ją powoli naciskać. Następnie pociągnąłem drzwi do tyłu, kuląc się instynktownie. Słychać było tylko ciche kroki Ronana, który stanął za mną. Niepewnie podniosłem głowę i spojrzałem na postawnego mężczyznę. 

- Witam. - Popatrzył ponad mną. - Mogę wejść? 

- T-tak - powiedziałem, odsuwając się, by wszedł. Zamknąłem pośpiesznie drzwi i poprosiłem braci do salonu. Asher w ręku miał jakąś torbę. 

- Ronan jesteś niepoważny. Już nawet nie mówię o tym, że jutro masz inne lekcję niż dziś. Jak możesz zostawać na noc u kogoś, kogo znasz jeden dzień? - zaczął Asher, stojąc przed rozwalonym na kanapie bratem. Ja nie zamierzałem im przeszkadzać, więc odsunąłem się pod ścianę. 

- Ale bracki...

- Nie skończyłem - przerwał mu tak stanowczym tonem, że lekko się zatrząsłem. - Przychodzisz sobie do kogoś bez żadnych rzeczy i oczekujesz pewnie, że da ci to, co potrzebujesz? Pomyślałeś, że możesz sprawiać komuś problem? 

Na ostatnie słowa Ronan skamieniał, a potem zaczął się lekko trząść. Lecz nie ze strachu, a z hamowanej złości.

- Problem? Problem?! Zapomniałeś już, że są gorsze problemy? - zapytał cicho, a potem odkaszlnął i dodał już normalnym tonem - I wyobraź sobie, że jeden z tych większych tutaj mamy. 

Asher automatycznie odwrócił się w moją stronę. Zlustrował mnie całego, po czym poprosił delikatnym tonem.

- Mógłbyś zdjąć bluzę? - pomimo łagodnego głosu, patrzył na mnie wyczekująco.

Czemu się na nią uparli? Bez bluzy było mi strasznie zimno, ale drugi raz tego dnia złapałem za jej krawędzie.  Teraz bardziej się różowiłem, bo stał przede mną starszy o kilka lat chłopak. W końcu przerzuciłem ubranie przez głowę i złapałem je w dłoń. 

Asher przyglądał mi się badawczo, najwięcej czasu poświęcając na ramiona i nadgarstki. W końcu spojrzał się na moją twarz.

- Ale ty chudziutki - powiedział niepewnie. Bał się, że mnie urazi? Jest miły, ale nie sądzę, żeby się tym przejmować, skoro inni mają to gdzieś. 

Spojrzałem się na siebie. Czy jestem za chudy? Pewnie im się wydaję. Może to dlatego, że ja nie jestem ani trochę umięśniony. Dziwiło mnie to, dlaczego ich to obchodzi. I czemu mówią, że jestem chudy. Przecież to komplement, prawda? Ja na takie nie zasługiwałem. Nawet na te fałszywe. 

- Tak, Asher. Wszyscy widzą, jak wygląda, więc może powstrzymasz się od takich uwag? - wysyczał Ronan, patrząc się na brata.

Lecz Asher go nie słuchał. Podszedł bliżej mnie, po czym delikatnie złapał i uniósł powoli mój nadgarstek, jakby był zbyt kruchy na mocniejsze traktowanie. Ale przecież już takie otrzymywał. Nadal był taki sam, więc znów nie rozumiałem, jego zachowania. 

- Ty w ogóle coś jesz... - Spojrzał się na mnie nagle, jakby przypomniał sobie coś, co długo leżało w odmętach jego umysłu. - Przepraszam, że dopiero teraz pytam, ale jak masz na imię?

Imię? Przecież moje imię jest nieważne. Można używać innych słów na określenie mnie.

Spojrzałem się na niego zdziwiony, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio ktoś używał mojego imienia. Rodzice, gdy bywali w domu? Nie. Mama mówiła kochanie, a tata synu. Może nauczyciele w szkole? Nie, oni posługiwali się nazwiskiem. O innych ludziach nawet nie myślałem, bo  w najlepszym razie mogłem być zawołany "ej, ty". Nawet ja sam nie myślałem o swoim imieniu. Także określałem się różnymi przymiotnikami. 

Zagryzłem lekko wargę, patrząc na Ahera.

- I-imi-ię? - powtórzyłem niepewnie. 

 - Tak. Chciałbym wiedzieć, jak się nazywasz. - Uśmiechnął się do mnie miło. 

Miło! Nie wrednie czy sarkastycznie... A może ten uśmiech był po prostu sztuczny, a ja robiłem sobie złudne nadzieję? Tak, to bardziej prawdopodobne. 

Patrzyłam się na niego chwilę, przeszukując umysł. Jak można być takim idiotą, by zapomnieć swoje imię? Nagle przypomniała mi się scena, gdy byłem młodszy. Zawsze gdy tata chciał, bym zrozumiał, że zrobiłem źle, zaczynał zdanie od "Aloisy Richardzie Morganie!".

Więc teraz to ja wypowiedziałem to zaginione imię.

- A-alo-ois-y. - Nawet przy własnym imieniu muszę się jąkać, jak gdybym był się i jego. A może tak jest?

- Bardzo ładne imię - powiedział Asher. - A może siądziesz? 

To ja powinienem to zaproponować. 

- T-ty si-ią-ądź. He-erba-aty? - spytałem, chcąc wyjść na choć trochę wychowanego. 

- Nie, dziękuję. - Rzucił torbę na kolana Ronana. - W sumie przyszedłem tutaj po to, by mu to dać. A teraz wybacz, ale będę się już zbierał i jechał do domu. 

Odprowadziłem Ashera pod drzwi i czekałem, aż przekroczy ich próg, bym mógł je zamknąć. 

- Aloisy... Nie rób głupot, dobrze? - poprosił, wyciągając w moją stronę rękę. Skuliłem się instynktownie, lecz on tylko lekko przygładził moje włosy. - Nie musisz się mnie bać. 

Posłał w moją stronę ostatni uśmiech, po czym odwrócił się i przeszedł do samochodu, w którym z znikł. Zamknąłem drzwi i zakluczyłem je. Robiłem to odruchowo po każdym przyjściu ze szkoły. Po wykonaniu tej czynności, udałem się do salonu, gdzie Ronan przeglądał torbę. Wyjął już z niej jakieś ubrania i zeszyty. 

- A ten idiota, jak zwykle martwi się o to, o co nie powinien. 

Westchnął i wsadził kilka książek do plecaka, a gdy już to zrobił, oparł się łokciami na stole, kładąc brodę na dłoniach. Patrzył na mnie wyczekująco, a ja nie wiedziałem, co robić.

- T-ta-ak? - wyjąkałem w końcu. 

- Nic, nic. Tak tylko patrzę. No nie rób takiej miny, jakbyś miał być zaraz poćwiartowany! - Przetarł dłonią twarz. - A może pójdziemy się kąpać? 

Rozszerzyłem szeroko oczy. Wpatrywałem się tak w niego chwilę, nie mogąc się opanować. Nawet nie zauważyłem, kiedy moje plecy dotknęły ściany. 

- Pó-ójdzi-ie-my? - udało mi się powiedzieć to tak, że zaakcentowałem ostatnie zająknięcie. 

Uniósł brwi, jakby z zaskoczenia, lecz szybko je opuścił, gdy prawdopodobnie uświadomił sobie, co powiedział. 

- Nie o to mi chodziło. Najpierw pójdziesz ty, a potem ja. Lub na odwrót... Jak tam wolisz. No chyba że kąpiesz się rano... - przestał nagle mówić. 

Chyba zrozumiał, że gubi się w słowach. Bo one są niemiłe. Doprowadzają do zguby, dlatego lepiej milczeć i nie plątać się w nich. Jeszcze gorszą są ich połączenia. Zdania mogą nas zniszczyć, zostawić bez nadziej. Ale czy je to obchodzi? Przecież przychodzą, zaczepiają cię i uciekają, jak gdyby nigdy nic. 

Spojrzałem na bruneta. Nie chciałem go zostawiać samego w moim domu. Mógł coś zdewastować, ukraść i pójść sobie. Zostawiłby mnie tu w stanie rozłamu jak te słowa, lecz nie miałbym mu tego za złe. Przecież byłem przyzwyczajony do uczucia pustki i zniszczenia. 

- Pó-ójd-ę pi-ier-rwszy, d-do-brze? - zapytałem się go, czując się coraz bardziej nieswojo, chociaż byłem we własnym domu.

- Dobra. Ja jeśli pozwolisz, pooglądam sobie telewizję - odparł, rozsiadając się wygodniej. 

Pokiwałem tylko głową, bojąc się coraz bardziej słów. Poszedłem do pokoju, by wziąć coś na przebranie i szybko skierowałem się w stronę łazienki. Wszedłem do niej i spojrzałem na toaletę. Szybko przeliczyłem, ile czasu minęło od zjedzenia pizzy. Cztery? Może pięć... Jak długo trafi się jedzenie? 

Zacząłem panikować. Nie chciałem tego robić, bo przecież i tak bym coś zjadł. No ale to wydawało mi się tak tłuste, że mój organizm na samą myśl miał odruchy wymiotne. Ukląkłem na podłodze, wpatrzony w jeden punkt. Moim ciałem wstrząsnęły drgawki. W oczach pojawiły się łzy. Jak można tak bardzo czegoś chcieć, a jednocześnie tego nienawidzić całym sobą? Przed oczyma na chwile pojawiło mi się imię. Will. Tamta chwila. Wstałem na chwile i odkręciłem wodę w wannie. 

Potem już tylko osunąłem się po ścianie na białe kafelki. Głowę ukryłem w kolanach, a zakryłem ramionami. 

Jestem taki żałosny, taki niepotrzebny. Sprawiam same kłopoty, problemy. Nikt mnie nie chcę, a jak już to działa z litości. Nie pamiętają mojego imienia, bo po co? Przecież sam go zapomniałem. Ronan i Asher też pewnie wyrzucą je z pamięci. Moje imię zajmuje tylko miejsce. Jak ja. Dlatego powinno mnie być jak najmniej, by rzadziej rzucać się w oczy i nie zajmować tego miejsca. 

Jestem taki żałosny, bo boję się sam sobie zadać ból. Przecież to nic trudnego, a ja tego nie robię. Na samą myśl strach mnie paraliżuję, dlatego wyniszczam się bezboleśnie. Od środka, by nikt nie widział i nie zaprzątał mną swojej uwagi. Aby nie musieli zadawać wymuszonych i sztucznych pytań o mój stan. Bo nikogo to nie interesuje. Nie robię już sobie takiej nadziei.

Spojrzałem w stronę muszli. Zatrząsłem się ponownie. 

Jestem taki żałosny...



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro