OPOWIADANIE 2: WOJNA UCZUĆ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Mgła dotykała spieszących dokądś ludzi, tuliła ich jak kołdra w jesienny dzień, nie chcąca puścić. Oplatała się także wokół rozłożystych drzew i krzewów niczym setki węży. Zdawała się po nich wspinać. Krwiście czerwone liście przeplatane z żółtymi przypominały pochodnie, które stopniowo gasły, ilekroć zawiał silniejszy wiatr. Wrzosy choć nikłe i marne starały się przetrwać wszystko, nawet zrywanie ich przez dziewczęta. Wznoszące się ku górze zza linii horyzontu słońce posyłało tu swoje promienie, a otoczone białymi kamieniami ogniska, rozstawione między namiotami, kolejno gasły.

Siedziałem pod wysokim dębem, którego w małej części ogołociły jesienne wiatry ze wschodu. Okryty kocem pisałem na trupiobladych kartach dziennika. Nie notowałem tam jednak niczego typowego, co mogłoby się w nim znaleźć. Spisywałem wiersze miłosne, czyli to, co chciałbym, by po mnie pozostało i przetrwało. Jeżeli ja nie przetrwam...

-Oderwiesz się kiedyś od pisania?

Spojrzałem do góry i mimowolnie podniosłem kąciki ust. Górowała nade mną postać dziewczyny, której policzki jak kwiaty jabłoni muskał róż, a barwa jej pełnych ust przywodziła na myśl owoce dzikiej róży. Jej oczy... To głęboki, chabrowy ocean poprzecinany unoszącymi się nań górami lodowymi. Mimo zimna zwierciadeł duszy była zbyt ciepła i namiętna, by móc ją porównać do Królowej Śniegu, o której głosiły baśnie. Krótkie złotawe włosy były pofalowane jak wydmy. Basia Kwiatkowska. Ot cała ona.

-Może kiedyś - powiedziałem cicho.- Najpewniej jak mi się znudzi- zażartowałem.

Pisanie nigdy mi się nie mogłoby znudzić... To dar, dzięki któremu można wylewać swoje uczucia. Zamierzenie. Każdy człowiek niesie wiaderka, do których ciągle, nieustannie dolewana jest woda. Zdarza się, że wiadro jest przepełnione, woda się wylewa... A czasami sami ją ulewamy, gdy jest nam zbyt ciężko. Ja tak robiłem. Wylewałem natłok uczuć na papier, nie mógłbym pozwolić, by co poniektóre zawładnęły mną całkowicie.

-Usiądziesz? - zaproponowałem.

Bez słowa siadła obok, opierając się o kolosalny pień dębu. Schowałem dziennik i okryłem Basię swoim kocem.

-Zdajesz sobie sprawę z tego, że to może być ostatnia jesień naszego życia? Wiesz, że możemy nie doczekać kolejnej?- pytała, a z każdym kolejnym słowem coraz bardziej posępniała, stawała się smutniejsza.

Milczałem. Oczywiście, że zdawałem sobie z tego sprawę. Byłbym głupcem, gdybym nie liczył się ze śmiercią. Zabrała wielu, zabierze i następnych. Towarzyszyła ludziom od zawsze, a w tych czasach... W tych czasach wyrabia poczwórną normę. Co najmniej.

-Wybacz, wzięło mnie na takie myśli...

-Rozumiem- mnie też często takie myśli nawiedzały, podsuwane przez widoki, przez chwile i lęki siedzące gdzieś z tyłu mojej głowy i wyszukujące okazji, by tylko pokazać mi, iż nadal tam są, że nie odeszły mimo starań i modlitw o nadzieję.- Znam sposób, który pomaga się ich pozbyć. Popatrz przed siebie. Zapamiętaj ten obraz swoim sercem i umysłem. A potem zamknij oczy.

Chwilę patrzyła na zlatujące z drzew liście, tańczące w powietrzu. Za niedługo miały je zastąpić pierwsze płatki śniegu... Zerkała na wrzosy chylące się ku ziemi przed rzadkimi krzewami, za jakiś czas biały puch winien je okryć. Wpatrywała się także w ludzi poruszających się tu i tam, jakoby w rytm muzyki granej przez samotnego skrzypka. Powoli opuściła swoje powieki, tak jak i zawsze opada kurtyna po przedstawieniu. Nachyliłem się ku niej, wydąłem wargi i ucałowałem jej policzek, szybko się wycofując. Basia uśmiechnęła się, nie otwierając oczu.

-Zapamiętasz?

-Ci, nic nie mów. Niech ta chwila trwa, taką jaką jest - odpowiedziała.

Położyła swoją głowę na moich kolanach. Wyciągnęła rękę ku górze i dotykała mojej brody. Czułem jak jej palce delikatnie suną po mojej skórze, znacząc różne kształty.

-Gdybym ci dała moje zdjęcie, nosiłbyś je przy piersi?

-Nie potrzebuję go- odpowiedziałem.

Zniżyła dłoń, odsunęła się ode mnie, a ja na nią patrzyłem roześmianymi oczami.

-Nie potrzebuję go, bo twoja twarz już dawno zdobi moje serce, widzę ją oczami duszy, gdy ciebie nie ma- wytłumaczyłem.

Widziałem jak to poprzednie niezrozumienie i zalążki gniewu opuszczały jej ciało. Uchodziły. Uspokajała się.

-Już myślałam...

-Nie myśl.

-No tak, dusza romantyka, mam nadzieję, że dane nam będzie być jeszcze długo...

Uśmiechnąłem się. Znów się nachyliłem lecz tym razem moje wargi dotknęły jej warg. Świat dookoła i tak nie miał sensu... Zamknęliśmy oczy, stając się jednością. Połączeni ustami i sercami. Pamięcią i wspomnieniami.

-A poza tym mam już jedno twoje zdjęcie, które zawsze ze sobą noszę - powiedziałem odsuwając się od niej.

Sięgnąłem do kieszeni po zgięte w połowie czarno-białe zdjęcie. Na którym stoimy oboje. Basia miała na sobie sukienkę w grochy... Roześmiana patrzyła wszędzie tylko nie w stronę fotografa. Jedną ręką trzymam się za pierś na wysokości serca, drugą obejmuję Basię.

Przypatrywaliśmy się zdjęciu.

-Wtedy wszystko było prostsze...

-Nadal takie może być. Póki jesteśmy razem - odpieram.

-Póki...

-Oboje wierzymy w Boga. Ma jakiś plan dla nas... Musi mieć.

-A co jeśli nie ma? Co jeśli Jego nie ma?- pyta.

-Oczywiście, że jest. Zresztą przekonamy się, gdy umrzemy ze starości, siedząc na bujanych fotelach, na werandzie z widokiem na różany ogród i zachód słońca... Póki co podziwiamy wschód. Nim się cieszmy i rozkoszujmy.

Oparła swoją głowę o moje ramię.

-Czy to się kiedyś skończy?

-Kocham cię, wiesz?- wyznałem.

Schowałem zdjęcie z powrotem. Długo jeszcze myślałem nad tym... Nad odejściem. Trzeba będzie iść i walczyć. Wrócić z tarczą lub na tarczy... To swoją drogą temat na kolejny wiersz... Myśl o Basi motywowała mnie nieraz. Teraz także miała. Basia... Kiedy znów miałbym ją ujrzeć?

***

Zostawił mi swój dziennik. Z nim swoją duszę.

Zostawił mi wspomnienia. Z nimi swoje serce.

Zostawił mi miłość. Z nią nadzieję.

Choć kochany nie wraca, czuję, że to zrobi. Czuję, że tam jest i walczy. Za wolność, honor i naród bez kraju. Walczy za mnie i o mnie. Wróci... Obiecał. Musi...

Na zawsze w sercu...

Otworzyłam dziennik na ostatniej zapisanej stronie, czytałam ostatnie jego zapiski.

"Ile dziś wycierpimy?
Za co tym razem zawalczymy?
Za serca? Za wolność?
Czy to jest polskość...?

Choć skrajnie różni
Nie lękami się nocy, ni dni.
Zawalczymy może zwyciężymy...
Ale czy z tarczą wrócimy?

Czy ja wrócę?
Czy ja ukochaną jeszcze raz ujrzę?
Czy to jest mi pisane?
Basiu, jeśli to czytasz...

...To wiedz, że kocham Cię!"

***

Nigdy już nie wrócił...

Umarł z marzeniem, by zasnąć i obudzić się przy niej. Choć ten jeden jeszcze raz.

Ona wiele lat później siedząc na werandzie i oglądając zachodzące słońce czekała na śmierć i ukochanego. Niebo było malowidłem tworzonym przez Boga z palety barw ciepłych, różu, oranżu, złota... Z każdą chwilą Stwórca wzywał ją coraz silniej, aż usnęła... Snem wiecznym.

A po tej drugiej stronie odnalazła ukochanego.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro