Po zmroku

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejny grzmot odbił się od nagrobków i mogłoby wydawać się, że wiatr poniósł go dalej. Poprzedzająca go błyskawica rozświetliła całość na moment i w mroku można było dostrzec zbliżającą się postać. Jego oczy rozbłysły i gdyby ktoś znajdował się wtedy obok niego mógłby wystraszyć się okropnie.
Był jednak sam, tak przynajmniej myślał. Jego pomysł był dość ryzykowny już nie ze względu na Niemców, bo te leniwe świnie również wolały zostać w ciepłym i suchym pomieszczeniu, a przez pogodę, która w takiej postaci nigdy nie przynosiła nic dobrego.

Wiatr znowu chciał pokazać, że to on właśnie gra tu główne przestawienie i docierając do każdych zakamarków wierzchniego ubrania młodego Zawadzkiego przyprawił go o dreszcz, ale nie spowodował spowolnienia marszu.

- Chciałem spytać cię o radę!- Wykrzyczał, ale wiatr i deszcz obijający się o beton zagłuszył go skutecznie.- Proszę pomóż mi...

Włosy rozwiane na wszystkie strony teraz przylepiały się do jego czoła i policzków wymieszane z deszczówką i piaskiem przenoszonym z wiatrem. Zimno wwiercało się stopniowo do najdalszych zakątków jego organizmu powodując dreszcze i powolne tracenie czucia w kończynach.

- Obiecałaś mi pomagać...-Jego głos słabł wraz ze słabnącą nadzieją. Miał wrażenie, że chaos w jego sercu jest teraz większy niż ten który odczuwał na skórze.

Piorun rozświetlił stojąca obok niego rzeźbę wielkiego, nachylającego się nad nim anioła ze złożonymi dłońmi. Kruchy beton porośnięty mchem wyłonił się na sekundę z mroku zwracając jego uwagę. Drgnął, ale nie ruszył się z miejsca. W końcu po coś tu przyszedł i nie wyobrażał sobie zrezygnować bez otrzymania tego co chciał. Na co liczył.

Wtem rozległy się szmery dochodzące z jego prawej strony. W końcu zaczął rozróżniać dźwięki, między innymi szczekanie. Tam gdzie był pies zawsze musiał być też jego najczęściej w takich przypadkach hitlerowski właściciel.
Tadeusz upadł na kolana chcąc ruszyć się z miejsca. Jego stawy były skostniałe, a mięśnie odmawiały pracy. Wbił palce w kałużę czując jak ziemia wchodzi mu pod paznokcie. W końcu gdy zauważył już światła reflektorów wstał i odbiegł chowając się z małą kapliczką. Przycisnął plecy do zimnego betonu odchylając głowę do tyłu, popatrzył w niebo które zdawałoby się być jedynie czarną masą i zaczął miarowo oddychać. Woda lecąca z dachu spływała wprost na jego klatkę piersiową mocząc koszulę i ciurkiem leciała dalej niczym potokiem przyprawiając go o kolejne dreszcze.

Kiedy czuł jak kleją mu się oczy, a światła nasilają się zdecydował, że musi zabierać się stąd póki jeszcze ma czas.
Sekundy dzieliły go od spotkania z patrolem, to w godzinach policyjnych robiło się zdecydowanie mniej przyjemne, a ograniczało się właściwie do strzału.

Zmusił się do ruchu i zaczął biec. Potknął się o nagrobek upadając ciężko na kamień. Poczuł piekący ból i pisk w uszach. Wydał z siebie stłumiony wrzask i zmrużył oczy kiedy zrozumiał, że musi natychmiast wstać. Kiedy udało się mu to ostatkami sił ogarnął go strach. Chciał zacząć biec dalej, ale jedyne co potrafił zrobić to utykać. Więc musi mu wystarczyć i to.

Słyszał zawodzenie psów, niemal mógł poczuć kłapanie ich szczęk i ostre zęby. Zastanawiał się czy jego wyprawa tu będzie tą ostatnią, aż coś pociągnęło go mocno w bok. Nie wiedział kto to zrobił i czy ma bać się o swoje życie czy wręcz przeciwnie odetchnąć. Teraz to i tak nie miało znaczenia. Przestało mu zależeć.
Był ciągnięty przez czarną postać za ogrodzenie aż został przyparty do muru w świetle latarni.

- Was ist? No dalej, zabij mnie.

- Co ty gadasz?- Postać zbliżyła się do niego przyciskając go mocniej do zimnej powierzchni.

To nie był Niemiec, to Rudy.

- Janek!- Jego twarz rozpromieniała w bólu kiedy zobaczył znajomy wzrok.

- Nie możemy tu zostać. Trzymaj mnie za rękę, trzeba będzie biec.

- Mam daleko do domu.- Złapał go posłusznie za dłoń i wzdrygnął się czując przyjemne ciepło.

- Idziemy do mnie. Trzymaj się i cicho siedź.

Zrobił wszystko o co został poproszony. Ruszyli przez ciemne uliczki wymijając te bardziej oświetlone przez uliczne latarnie. Tadeusza wszystko bolało, szczególnie lewe kolano i policzek. Piekł siarczyście jakby ktoś przypalał go żywym ogniem.

- Achtung!

Obcy krzyk rozniósł się niewiele dalej od nich, ale Rudy nie zatrzymał się.

- Rudy jak teraz się nie zatrzymamy zacznie strzelać.

- I tak to zrobi. Idź.

- Musimy się zatrzymać.

- Nie musimy.- Ścisnął jego dłoń i przyspieszył kroku. To samo zrobił hitlerowiec rozglądając się po ciemnej ulicy.
Zaczęli prawie biec co nie było łatwe ze stanem Zośki.
Nawet nie wiedział kiedy już byli na miejscu, a Rudy drążącą dłonią otwierał właśnie drzwi próbując trafić kluczykiem w dziurkę. Kiedy to już się udało niemal wpadł do środkach szybko zamykając je za sobą.

- Siadaj tu, ja idę po coś ciepłego.

- A twoi rodzice?- Kierował się już na dużą kanapę w salonie Rudego.

- Wyjechali, a Duśka śpi. Nic dziwnego bo już naprawdę późno.

- To znaczy, że mam zostać na noc?- Dalej roztrzęsiony zapytał kiedy Rudy był już w pomieszczeniu obok.

Nie doczekał się odrazu odpowiedzi. Siedział wpatrzony w delikatny płomień świecy odbijający się od zasłoniętych zasłon. Nie potrzebowali widowni od strony ulicy.

- To chyba oczywiste, musimy coś sobie wyjaśnić.- Rudy pojawił się w salonie z przezroczystym kubkiem pełnym parującej cieczy. Trzymał go oburącz przy okazji samemu czerpiąc nieco ciepła. Stanął przed Zawadzkim czekając co zrobi, ale kiedy ten nie ruszył się zrobił delikatny ruch głową wskazujący na jego pokój. Zośka szybko zrozumiał o co chodzi i dalej kulejąc przemieścił się do pokoju za ścianą.
Usiadł w rogu jeszcze zaścielonego łóżka i popatrzył na dłonie.

- Możesz mi wyjaśnić co robiłeś na tym cmentarzu?

-  A co ty tam robiłeś?

- To nie jest istotne.- Rudy zmieszał się i odłożył na stolik świecę wraz z kubkiem.

- To co się robi na cmentarzach.

Zawadzki wzruszył ramionami i syknął z bólu dotykając skroni. Była cała we krwi co szybko zauważył i poprosił Rudego o chusteczkę. Ten w zamian pojawił się chwilę później w pokoju z miską letniej wody i białą tkaniną w dłoni.

Bez słowa usiadł tuż obok Tadeusza i zaczął oglądać dokładnie szkody na jego twarzy.

- Dosyć mocno zaryłeś o czyjś nagrobek.

- Przepraszam.

- Nie mnie przepraszaj, a tą biedną duszę. Matko jesteś cały we krwi. Zośka mów po coś tam poszedł?

Zośka nie odpowiedział dalej chowając się za murem chłodu.
Siedział w bezruchu dając zrobić ze sobą właściwie wszystko.
Z jednej strony był zły, że to Rudy musiał się tam pojawić i mu przerwać, a z drugiej zawdzięczał mu w końcu życie.

Bytnar nie czekając wziął jeszcze biały materiał do rąk, zamoczył jego skrawek w jeszcze cieplej wodzie i pozwolił mu zabarwić się na czerwono przykładając go do łuku brwiowego Zośki.
Ten syknął delikatnie, ale nie odsunął się.

- Przepraszam.

- Masz szczęście, że akurat dzwoniłem i nie było cię w domu to wylazłem cię szukać. Hanka zaraz dostałaby zawału, nie martw się już do niej dzwoniłem jak woda się grzała. I nie przepraszaj tyle.

Znowu przyłożył ciepły, wilgotny materiał tym razem do podbródka przyjaciela. Wpatrywał się uważnie w dane miejsce, za to Tadeusz w jego jasne oczy.

- Musisz to zdjąć, koszula przesiąka krwią w wielu miejscach, jak tego nie opatrzysz to źle się skończy.

Kierowany słowami kolegi Zośka napiął się i zdjął niedbale przez głowę mokrą koszulę, a dwa guziki strzeliły pod jego siłą i odleciały na drugi kąt pokoju.

- Wolniej Zośka, jutro będziesz tego żałował.- Wstał osłupiały i przyniósł zdobycze kładąc je przy świecy.

Zapatrzył się drżąc w klatkę piersiową Zośki po której jeszcze spływały strugi wody, aż w końcu rozbudzony jego zirytowanym spojrzeniem przytrzymując go jedną ręką w talii by nie uciekał zaczął przemywać rany na brzuchu.

Tadeusz mimo kobiecej postury i niskiej wagi był dość umięśniony. Rzecz jasna nie tak jak on sam czy Alek co wynikało z jego funkcji, ale i też figury.
Rzadko kiedy wychowany Tadeusz raczył innych widokiem siebie pozbawionym koszulki czy jakiegokolwiek innego ubrania. Wolał raczej nie eksponować swojego ciała i pozostać w cieniu za dużej marynarki czy koszuli.

Nawet będąc jeszcze za czasów gimnazjum często nad rzeką wolał pływać w koszulce w miarę możliwości, a jeśli nie szybko ubierał się po wyjściu z wody dlatego też Rudy zdziwił się, że jego prośba została tak szybko wykonana.

W końcu Bytnar dotarł aż o obojczyków gdzie w ich zagłębieniu rana była najbardziej głęboka i bolesna.

Tadeusz wcześniej względnie grzeczny teraz odruchowo złapał za nadgarstek przyjaciela gdy tylko ten sprawił mu ból. Zacisnął dłoń mocno, ale Rudy bez większych emocji tylko na niego spojrzał.

- Wybacz. Ja nie chciałem.

Rudy uśmiechnął się ciepło pierwszy raz tego wieczoru i sam odsunął rękę kiedy Tadeusz już ją puszczał.
Odczekał chwilę i gdy przyszedł czas na powtórną próbę zrobił to delikatniej niż wcześniej.

- Ale się załatwiłeś. Powiesz mi w końcu co tam robiłeś? Jeszcze chwila, a by cię dopadli.

- Nie chcę o tym rozmawiać.

- Tego się domyślam, ale wychodzenie z domu w taką pogodę o takiej godzinie i w takie miejsce to szaleństwo.

Tadeusz zawahał się na moment wpatrując bezemocjonalnie, a wręcz chłodno w Rudego, aż w końcu w sekundę jego wyraz twarzy nagle zelżał pokazując skruchę, a może nawet smutek. Jego brwi wcześniej uniesione opadły.

- Chciałem porozmawiać z mamą.

Bytnar szybko odsunął się zadziwiony po czym po dłuższym przemyśleniu delikatnie wczepił się w nagi tors przyjaciela przyciskając policzek do jego lewego boku. Skóra była dalej lekko wilgotna, ale rozgrzana od krótkiego pobytu w ciepłym domu.
Tadeusz zmęczony i wystraszony odwzajemnił uścisk.
Rudy wstał chwilę potem i chciał wymusić uśmiech, co nie do końca się udało.

- To coś złego?

- Nie, jasne, że nie. Ja tylko...- Wyciągnął do niego ręce, ale został uprzedzony ruchem Zośki. Tadeusz wziął do ręki szmatkę i nasączając ją wodą wytarł policzek Rudego.

- Moja krew... ubrudziłeś się.

- Oh... tak. Dzięki.

- Chciałem tylko poprosić o radę. Brakuje mi jej.

- Ale co ci odbiło wychodzić o tej godzinie? I pogodzie...- Wyjrzał zniesmaczony za szczelnie zasłoniętą firankę.

- Siedziałem sam w domu i w pewnym momencie straciłem w ogóle jakąkolwiek ochotę na dalsze planowanie akcji. Chciałem tylko znowu z nią porozmawiać. Po prosić o radę co dalej.

Płomień świecy wesoło zamrugał.

- Zawsze możesz spytać mnie.

- Rudy, to moja mama.

Tadeusz popatrzył na niego ze zmarszczonym nosem, ale nie był rozbawiony. Emanował od niego smutek.
Bytnar nie stracił jeszcze kogoś tak bliskiego. Nie był też związany ze swoją rodzicielką tak jak Tadeusz. Kochał ją to prawda, ufał, podziwiał i uwielbiał z nią rozmawiać, ale to Zośka ze swoją miał tą jedyną, niepowtarzalną więź.

- Ale dlaczego w środku nocy?- Powrócił do wycierania tartych ran przyjaciela dokładnie im się przyglądając. Przykładał materiał do skaleczeń i delikatnie dmuchał by złagodzić ból chociaż wiedział, że mało to da.

- Poczułem się nieco przygnębiony. Potrzebowałem otuchy.

- Zośka...- Popatrzył mu głęboko w oczy kładąc mu dłoń na piersi.- Nie jestem twoją mamą, ale możesz zawsze do mnie przyjść. Jutro pójdziemy wspólnie na jej grób, jasne? Tylko obiecaj, że więcej nie zrobisz takiego głupstwa.

- Chęć rozmowy z nią to głupstwo?

- Jak z dzieckiem...- Bytnar wymruczał bardziej do siebie i po względnym opanowaniu emocji znowu zwrócił się do Tadeusza.- Nie, ale mogłeś nie wrócić z tego cmentarza żywy. Albo co gorsza, trafić na Szucha czy do obozu. Gdzie ciebie mogliby wywieźć? Oświęcim, a może do Lublina? Gdzie wtedy miałbym cię szukać?

- Nie musiałabyś tego robić, a co ważniejsze nie powinieneś.

- I tak bym to zrobił. Wiesz o tym, od tego zacznijmy. Zrobiłbyś dla mnie to samo. A po drugie...

Drzwi zaskrzypiały, a wzrok obu chłopców zwrócił się na drzwi do pokoju Janka.
W progu stanęła zaspana Duśka. Jej jasny warkocz sięgał prawie do pasa, a zamglone oczy odejmowały lat.

- Co tu się dzieje?-rozejrzała się- Janek co Tadeusz robi u ciebie... o matko!

Podeszła już bardziej rozbudzona do przyjaciela swojego brata i klękając przy łóżku przyjrzała się ranom.

- Kto go tak załatwił?

- Sam bez niczyjej pomocy. Wywrócił się na cmentarzu. Dobrze, że poszedłem go szukać i szczęście, że wpadłem na ten sam pomysł co on bo mogłoby się to źle skończyć, miał gestapo na piętach.

-Halo, ja też tu jestem.

- Wybacz Tadziu.- Dziewczyna zwróciła się już do niego.- Mogę wam jakoś pomóc?

- Śpij Duśka, Tadek zostanie,  zajmie mi łóżko, a ja prześpię się w salonie. Pomożesz temu światu wysypiając się, dam radę.- Janek uśmiechnął się ciepło do siostry, która czuła się bezpieczna z bratem u boku i zmęczona wyszła uprzednio żegnając się ze starszym kolegą.

Rudy szybko uporał się z klatką piersiową i chwycił za dłoń Zośki nie uprzedzając go wcześniej o swoim zamiarze.
Odchylił ją w swoją stronę i zaczął przemywać ranę od wewnętrznej strony. Trzymał ją tak delikatnie, jak nikt nigdy nie trzymał Zośki. Jakby bał się, że wyrządzi mu jeszcze większą krzywdę.

- To tylko zadrapania.- Zośka czuł się całkiem nieswojo kiedy ktoś tak o niego dbał. W końcu są ciężkie czasy, a zwykle rany nigdy nie dorównają tym na sercu.

- Jeśli chcesz być zdrowy to trzeba je przemyć. Tak zawsze robiła mi mama.- Spojrzał mu nagle w oczy odrywając wzrok od dłoni. Uśmiechnął się nieznacznie co Zośka odwzajemnił chwilę potem czując ciepło rozchodzące się po ciele. Na końcu wracając do pracy delikatnie ucałował wewnętrzną stronę jego ręki uważając by nie zahaczyć boleśnie o zadrapanie.- Tak też mama robiła.- Dodał zmieszany czując, że popełnił za duży błąd.

Po tym szybko wstał składając rzeczy i kierując się do drzwi.

- Słuchaj, nie zmieścimy się u mnie we dwóch, zostań tu, ja będę spał w salonie. W końcu rodziców i tak nie ma.- Wyjął z szafy szybko czystą koszulę i rzucił ją w jego kierunku.

- Jesteś pewny?

- Oczywiścue. Śpij już bo jest środek nocy. Dobranoc.

Rudy już miał wyjść, kiedy został zatrzymany przez Zośkę silnym uściskiem na dłoni.

- Nawet prawie śpiąc wiem, kiedy znikasz.- Uśmiechnął się w ciemności.- Proszę nie idź Rudy. Pomyślisz, że ja bredzę, ale wiem, że tak nie jest. Zostań proszę. Nie chcę być dzisiaj sam.

Rudy zamyślił się i omiótł wzrokiem łóżko uważnie analizując, czy aby na pewno z niego nie zleci podczas snu, ale ostatecznie położył się obok, jednak podczas tej czynności Zośka pociągnął go znowu za rękę tak, że wylądował na nim.

Odsunął twarz szybko od tej Zośki, ale nim zdążył cokolwiek zrobić Tadeusz przycisnął go do siebie stękając od uwierających go ran.

- To cię boli Zosiu, daj mi zejść.

- Nie puszczę cię.- Samotna łza pociekła po jego policzku.

- Ale...

- Nie puszczę cię już. Nie mogę stracić i ciebie. Już dosyć strat.

- Hej, nie stracisz. Chcę tylko dać ci spać, w salonie zrobię to lepiej niż będąc tutaj.

Tadeusz odwrócił wzrok podczas kiedy Janek dalej uporczywie kierował go na jego twarz.

- Jesteś kimś wyjątkowym, uratowałeś mnie kiedy byłem taki głupi.

- Już mówiłem, zrobiłbyś to samo.

- Ja nie jestem tak odważny jak ty.

- Jesteś bardziej.- Założył mu niesforny kosmyk włosów za jego ucho i uśmiechnął się sunąć palcami po zaróżowionym policzku.- Jesteś najodważniejszą osobą jaką znam Zośka.

- Tak myślisz?

- Tak.

- Tylko nie porównuj mnie więcej do mojej mamy, bo czuję się niezręczne to robiąc.

Zośka poczuł w sobie odwagę i w przypływie emocji przycisnął swoje usta do tych Rudego dalej delikatnie mrucząc przez ból.
Rany zdążyły się już zasklepić, ale teraz gdy przyciskał do siebie drugie ciało niemało otwierały się na nowo.

Rudy wzdrygnął się, ale nie odsunął. Nie mógł powiedzieć, że mu się to podoba, ale jednocześnie nie chciał odchodzić. Nawet nie analizował co to w ogóle ma oznaczać. Uznał, że są bliskimi przyjaciółmi już dawno temu i jak bardzo naiwnie by to brzmiało postanowił potraktować to właśnie w takim wydźwięku. Oszukiwał sam siebie zgadzając się na takie obrót spraw.

Po policzkach Zośki poleciały strugi łez. W końcu tak bardzo brakowało mu kogoś bliskiego od śmierci matki... Czuł w sercu ciepło i nie do końca myśląc co robić dalej po prostu nie przerywał.
Kiedy Janek spragniony oddechu w końcu nieznacznie się odsunął Zośka nie przestał płakać. Wręcz przeciwnie, czując jak coraz więcej łez płynie mu po policzkach po prostu wtulił się w ramię Janka. Ten leżąc na nim delikatnie przeczesywał jego włosy tak jasne i lśniące mimo mroku i pozwolił obejmować się w pasie. W końcu patrząc na to wszystko sam zapłakał, ale kiedy tylko pierwsza łza skapnęła na policzek Zawadzkiego ten nagle przebudził się z transu i otworzył szeroko oczy patrząc na niego z troską.

- Nie płacz Rudy.- Jego głos był poważniejszy i bardziej opanowany.- Nic się nie dzieje.

- Ty też płaczesz.

- Bardzo rzadko, ale raz na rok, raz na dwa potrzebuję się wypłakać za ten cały czas powagi. Ale ty... ty nie możesz płakać. Jesteś zawsze taki wesoły i taki...- Słowa ugrzęzły mu w gardle i nie pozwoliły dalej mówić.

- Zośka...

- Jesteś najbliższą mi osobą.

- Zosiu...

- Daj mi powiedzieć proszę.- Popatrzył mu głęboko w zapłakane oczy.

- Czasem za dużo mówisz. Jesteś wspaniałą osobą i każdy kto cię zna dobrze o tym wie. Twoja mama bardzo cię kochała i na pewno nie chciałaby żebyś teraz płakał nad jej losem. Zobacz ile zła ją ominęło na tym świecie. Ty żyjesz i ona również w twojej głowie. Wiesz Zośka, człowiek żyje tak długo jak żyje w czyjejś pamięci. A ty zawsze będziesz żył w mojej. I moich dzieci i ich dzieci też.

Zośka poczuł pustkę na sercu kiedy Rudy wspomniał o dzieciach. Nie żeby przewidywał inną przyszłość. Zwyczajnie byli młodzi i potrzebowali teraz wzajemnej bliskości. Tadeusz bał się przyszłości i zmian i faktu, że mógłby być zastąpiony przez kogoś innego.
Jedyne co zrobił to tylko mocniej przytulił do siebie przyjaciela oplatając go silnymi choć obolałym ramionami.
Ponownie zamruczał z bólu chcąc go zgrabnie ukryć, ale nie tym razem. Rudy wszystko słyszał i bardzo szybko zsunął się z Zośki kładąc się obok.

Leżeli chwilę w ciszy patrząc sobie w oczy kiedy nagle za oknem rozległ się strzał. Najpierw jeden pojedynczy, potem kolejny, a już po chwili ktoś wyładował niemal cały magazynek. Żadnych innych dźwięków, żadnych krzyków czy błagań, tylko głucha cisza. Ktoś nie zdążył wrócić do domu tym razem, a w nocy nikt nie ostrzega przed strzelaniem. Noc zabiera swoje ofiary. Może brzmieć to abstrakcyjnie, ale to żadna bajka. To ich rzeczywistość.

Rudy czując głęboki, przeszywający go strach tylko schował się w zagłębieniu szyi Tadeusza. Ten wzdrygnął się czując na skórze ciepły oddech, a po chwili delikatny całus w tym samym miejscu. Potem drugi i kolejny obok aż pół szyi miał różową i modlił się by nazajutrz nie było tego widać.

To mógłby być on.
Te kule mogły być przeznaczone dla niego.

Ale nie były tylko dzięki Rudemu. Zrozumiał jak wiele sprawił mu tym bólu i co gorsza jak bardzo się naraził. Ale teraz był bezpieczny leżąc obok niego po ciemku.

Obłęd; nikt nigdy nie był tu bezpieczny. Ale on tak właśnie się czuł.
Niby wystraszone dziecko przytulił się do chłopca, który kończył właśnie całować jego delikatną skórę jakby na znak, że tu jest i będzie się o niego troszczył. Nawet jeśli oznacza to, że wyjdzie w środku nocy szukać go po wielkim polu bitwy jakim jest Warszawa po godzinie policyjnej.

- Zośka.- Szept rozniósł się po pokoju kiedy on był już w półśnie.- Zosiu, kocham cię.

Tadeusz objął mocniej Rudego uśmiechając się przez łzy.

I nie wiedział już do końca życia czy słyszał te słowa, czy tylko mu się przyśniły.

Mój Boże jakie to jest rozlazłe i wątłe łeeee
Generalnie pisząc to ogarnęłam, że chyba w którymś shocie napisałam, że błysk został poprzedzony przez grzmot. Tak jestem głupia super biolchem ze mnie, ale już tego i tak nie znajdę więc dobra niech będzie XD
Wesołych świąt każdemu kto obchodzi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro