Winny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy byłem mały nigdy nie zastanawiałem się nad tym jak będzie wyglądać moje dorosłe życie. Nie widziałem siebie w roli ojca, ani nawet męża. Po prostu nie mogłem wyobrazić się w taki, a nie inny sposób. Cała sytuacja była nieco frustrująca, szczególnie kiedy naciskał na mnie ojciec. „Znajdziesz sobie kobietę i wybudujesz dom". Może, a może nie. Miałem marzenia, każdy je ma, ale nie stawiałem ich za pewnik, nie uznawałem, że muszą się spełnić. Może to właśnie dlatego los wybrał akurat mnie. Nie miałbym właściwie nic przeciwko gdyby nie to, że obok mnie w identycznej sytuacji znalazły się osoby, które poglądy na życie mieli całkiem inne.

Nigdy nie uważałem, ze rzeczą nadrzędną jest znalezienie kogoś z kim zbuduję swoją przyszłość. Oczywiście każdy z nas mimo woli tego potrzebuje, ale ja stawiałem ponad wszystko moich przyjaciół, to oni grali w mym życiu pierwsze skrzypce. Może tak zostałem wychowany, a może to wina mojej wrażliwości, ale byli oni dla mnie jak rodzina, mogłem za nich oddać życie i to w każdej chwili
Kiedy w trzydziestym dziewiątym wybuchła wojna nie zamierzałem patrzeć na to jak powoli nas zabijają. Jeśli i tak zginiemy to warto mieć cel tej śmierci, zginąć chodząc po ziemi jak po własnej. Nigdy nie rozumiałem idei krycia się po kątach.

Miałem jeszcze coś czym nie każdy mógł się poszczycić. Miałem przyjaciół. Stali się dla mnie w tamtym okresie rodziną. Każda czynność w ich towarzystwie sprawiała, że świat był weselszy. Gazowanie każdego kina, każda narysowana kotwica, nawet głupi plakat czy znaczek. Pamiętam jak na samym początku oblężenia Rudy obkleił pół Warszawy tymi swoimi naklejkami z prowokującym tekstem. Zobaczyłem jedną z nich przytwierdzoną niepozornie do latarni nocnej, jej światło idealne oświetlało mały obiekt, ale hitlerowcy zdawali się tego nie widzieć. Wracałem do domu ze zbiórki i uśmiechnąłem się niepozornie na ten widok. Chodziłem uśmiechnięty już resztę drogi i nawet wojenna rzeczywistość nie mogła tamtego dnia odebrać mi szczęścia. To znaczyło, że żyliśmy.
Takich sytuacji mógłbym wymieniać mnóstwo. Wysadzanie torów było jedną z bardziej niebezpiecznych akcji, ale nawet z tego wybrnęliśmy i wszystko poszło zgodnie z planem.

Chcieliśmy zaznać pierwszej miłości, być może nawet ostatniej. Krzysiek i Alek znaleźli swoje Basie, Rudy miał Monię, wiele wypomni, że Hala również kręciła się zawsze obok mnie, ale choć ją kochałem to nie w ten sposób. Chciałem się o nią troszczyć, otaczać opieką czy patrzeć jak dorasta, ale czułem się bardziej jak jej anioł stróż aniżeli kochanek.
Dlatego właśnie cały oddałem się swojej pracy, którą tak kocham.
Mogłem nawet nie dbać o siebie, ale wszyscy moi przyjaciele zawsze byli bezpieczni. Prawie zawsze.

Pewnego dnia Monia przyszła do mnie do domu. Była sama, więc odrazu pomyślałem, że coś się stało, ale nie płakała. Wyraz twarzy miała bardzo kamienny, oczy z zaciekawionym błyskiem i pojedynczą zmarszczką na czole. Bez słowa zaprosiłem ją do środka i czekałem aż wyjaśni mi powód swego przybycia. Poprosiła o wodę i dopiero po względnym ochłonięciu zaczęła mówić.

- Przyszłam tu bo wiem, że planujecie ewakuację kamienicy.

Przytaknąłem bezgłośnie i odwróciłem wzrok.

- Nie mogę powiedzieć ci nic więcej jeśli o to chodzi.

- Nie, nie o to- poprawiła jasny płaszczyk, a białą chusteczką przetarła nos.- Wiem, że dostaniecie broń. Chciałam przyjść prosić cię o to, żebyś bardzo uważał na Janka. On boi się strzelać on...

- Jest dorosły Moniu, wie na co się pisze.

- Tak, ale wiem, że się przyjaźnicie i chcę, abyś obiecał mi, że będziesz się o niego bardzo troszczył.

- Mogę obiecać- powiedziałem bez przekonania nie patrząc jej w oczy.

- Nie tylko teraz, ale przy następnej i każdej kolejnej akcji również.

- Nie mogę ci zagwarantować, że sam nie wpakuje się w...

- Zośka- wymówiła moje imię stanowczo, nawet nieco zadrżałem. Wbiłem w nią swój wzrok i nie śmiałem nawet ruszyć się z miejsca.- Wiem ile dla ciebie on znaczy i chcę żebyś chronił go za wszelką cenę. Ponosisz za niego odpowiedzialność. Jesteś mi to winien.

- Winien? Za co Moniu?- słowa wypowiadałem powoli, a jednak z należytym naciskiem na cały ich sens. Może byłem nieco oburzony, nie czułem żebym był jej cokolwiek winny.

Sparaliżowała mnie wzrokiem unosząc lewą dłoń w moim kierunku. Nie moglem stwierdzić czy była zła czy faktycznie zatroskana. Wykorzystała moją słabość do Rudego by go chronić. Rzecz jasna nie było to niczym złym, robiłbym to samo i bez jej interwencji, ale wtedy zacząłem też czuć presję nie tylko ze strony własnego sumienia.
Tak, Rudy był dla mnie kimś wyjątkowym. Nawet nie potrafiłbym tego sprecyzować, po prostu był. Mógłbym właściwie zatrzymać się na tym, ale tamtego wieczoru uświadomiła mi coś jeszcze.

- Gdyby tylko ludzie wiedzieli Tadeusz, gdyby tylko wiedzieli- wstała i sunąc dłonią po stoliku kawowym zatoczyła kółko. Stanęła za mną, oparła mi dłoń na ramieniu i schyliła się na wysokość moich uszu. Nie śmiałem nawet na nią spojrzeć.- Gdyby zdawali sobie sprawę z tego kim naprawdę jesteś może zachowywałabyś się inaczej. Oni wobec ciebie z pewnością. Oh, a co powiedziałaby twoja matka? Na jakiego syna cię wychowała? A może twój ojciec przestałby się do ciebie przyznawać i to wszystko tylko dlatego, że...

- Przecież powiedziałem, że się tym zajmę- przerwałem jej drżącym głosem nie pozwalając jej skończyć zdania którego nie chciałem usłyszeć.

Dobrze wiedziałem, że nie jestem jak reszta, że o wielu rzeczach nie powinni wiedzieć. Bałem się wtedy czy to Monia jest tak spostrzegawcza, czy niemal wszyscy mają mnie za wariata. Koniec końców nikt nigdy się nie dowiedział, nawet sam Rudy. Tajemnice zabrałem do grobu.

- Jeśli on zginie, a ty wyjdziesz z tego cało to zeżre cię sumienie.

Wiedziałem, że tym w zasadzie przybiła mnie do krzyża. Ta myśl opanowała mój umysł, bo w końcu to ja decyduję o wszystkim co na takiej akcji się dzieje.

I miała rację. Cieszyłem się każdą chwilą z Alkiem  i Jankiem. Cieszyłem się, że mimo moich wad widzą też moje zalety. Naturalnie sztuką nie jest bycie ślepym na wady innych ludzi, należy jednak umieć je zaakceptować.
Jednak ja nie byłem idealny i kiedy Rudy został zabrany przez gestapo widziałem tylko jego zalety. Widziałem to jak troszczył się o mnie, jak cieszył życiem, ile miał w sobie odwagi, charyzmy, miłości i dobroci. Może zrobiłem wielki błąd tym wszystkim jeszcze bardziej się do niego przywiązując. Jeśli tak, to nigdy nie byłem go godzien, teraz to wiem.
Lecz nie sposób było się powstrzymać przed uwielbieniem kogoś takiego. Gdy straciliśmy Alka poczułem żal, ale to kiedy straciliśmy Rudego nie byłem w stanie funkcjonować. W końcu zrobiłem co mogłem, starałem się, wiem to. A mimo tego dalej czuję jakbym mógł coś wtedy zmienić, a teraz odpłacam mój błąd. Starałem się trzymać emocje na wodzach, ale kiedy Monia zrozpaczona wykrzyczała mi w twarz, że to moja wina coś we mnie pękło. Przestałem tak naprawdę żyć. Nie chciałem jej zawieść, w końcu obiecałem jej go chronić ponad wszystko.

Po śmierci Rudego moje wnętrze było jedną wielką pustynią, na której nikt nie potrafi przeżyć.
Musiałem poradzić sobie z tym wszystkim, opisać to. Dlatego zostałem oddelegowany na wieś gdzie godziny spędzałem nad piórem i kartkami. Spisywałem wszystko, każdy szczegół. Prawie każdy. Opowiadając tą całą historię czułem się jakbym przeżywał ją na nowo. Śmiałem się razem z tamtymi chwilami, podziwiałem po raz drugi wszystkie wyczyny moich przyjaciół, byłem z nich podwójnie dumny. Ale też ponownie płakałem, zatrzymywałem się w trakcie pisania patrząc się w dal. Nie mogłem pozwolić żeby ich historia przepadła jak setki innych pięknych historii w wojennym świecie. Nie twierdzę, że bohaterów mieliśmy mało bo mógłbym wymieniać ich pełne listy, a i tak nigdy nie zliczyłbym każdego. Dla mnie była to historia niesamowita, opowiadająca o bólu i cierpieniu, ale jednocześnie tak wesoła i podnosząca na duchu, że chciałem czytać na nowo wszystko to co spisałem. Tak bardzo nie chciałem nigdy tego wszystkiego zapomnieć, że musiałem podać to dalej. Zaslugiwali na to.

Ostatecznie z tak bliskiego memu sercu pierwowzoru okrojona została wstępna wersja. Nie jestem niestety w stanie zliczyć ile ważnych dla mnie chwil nie ujrzało światła dziennego. Kartki na których zostały opisane spoczywają gdzieś pod wierzbą daleko za granicami ówczesnej Warszawy. Ale nie wszystko udało mi się ukryć. Autor wiedział jak ważni byli dla mnie przyjaciele. Zbyt ważni. On umieścił to w swojej książce i miałem tylko nadzieję, że nikt nigdy nie połączy faktów.

Nie zaprzestałem jednak działaności, wiedziałem, że Rudy i Alek by tego nie chcieli. Zabrakło nam najlepszych ludzi, ale przecież dalej żyjemy. Gdybyśmy mieli poddawać się po każdej porażce nie nazywalibyśmy się Polakami. Nie opuściłem stanowiska, nie zostawiłem reszty. Teraz oni chcieli za wszelką cenę wejść na podium i dorównać swoim poprzednikom. Fakt, że nikomu się to nie udało nie był zły. W końcu się starali. Zapewne robiłem duży błąd uważając, że nikt nigdy Rudemu i Alkowi nie dorównał. Jestem pewny, że w rzeczywistości nie było to prawdą, mieliśmy masę dzielnych, odważnych i wspaniałych ludzi, którzy daliby wszystko za odzyskanie ojczyzny.
Zwyczajnie z mojego punktu widzenia wszystko było inne, a wiele spraw brałem zbyt osobiście.

Wcale nie zamierzałem ponieść strat tamtej nocy, to nie miało tak wyglądać. Nikt z nas nie chce umierać. Nie powiem, że wszystko było nieistotne i małostkowe, całokształt był dobrze zaplanowany i wcale nie taki łatwy jak to mogło się wydawać.
Chociaż byłem zmęczony rzeczywistością nie miałem dość życia, nie było mi to obojętne jak wiele mogło wtedy myśleć.
Kiedy upadłem krzyk i strzały zniknęły, zrobiło się nienaturalnie cicho. Najpierw się bałem, co będzie z moją rodziną? Co stanie się z Anią? Potem przyszedł czas na smutek. Nie zobaczę wolnej Polski, nie wezmę udziału w powstaniu, nie zobaczę już więcej mojej Warszawy. Myślałem, że będę umierał w żalu i agonii. Sam na pustkowiu, w nocy i bez niczyjej obecności. Jedynie latające kule i ślady krwi, które płynąc po trawie stawały się coraz bardziej widoczne.

Ale wtedy coś błysnęło, zatliło się, a ja otworzyłem szerzej oczy. Na skraju boru stał Rudy, a tu za nim nieśmiało Alek z dłońmi założonymi za plecy. Jego ciemne, lekko podkręcone  włosy walały się po opalonej cerze. Januś uśmiechał się tak swobodnie i szczerze. Już nie był ranny, jego lśniące jasne włosy szybko odrosły, a na miejscu blizn i rozdarć pojawiły się delikatne piegi, zupełnie jak kiedyś. Stare i brudne ubrania zastąpione były świeżą koszulą. Chociaż był chudy jak zawsze nie wyglądał na chorego. Bardziej jak ktoś naprawdę wesoły. Wyciągnął do mnie rękę. Jego dotyk uzdrawiał, już nie czułem ani bólu ani smutku. Uśmiechnął się do mnie raz jeszcze pokazując rząd pełen jasnych zębów. Biło od nich ciepło i bezpieczeństwo. Tak długo czekałem kochany.

Nawet nie musieli się odzywać, nie potrzebowałem zapewnień czy zachęty.
Już mogłem umierać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro