1: Początki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tytuł: Ostre Krawędzie
Autor: Mothyave
Fandom: Harry Potter
Rating: T, może lekkie M.
Paring: Nie przewiduję, ale z nimi bywa różnie.
Stan: W trakcie pisania.
Aktualizacje: Nieregularne.

A/N: Witam! ;) Jest to moje pierwsze opowiadanie związane z HP, które publikuję, choć nie pierwsze, jakie zaczęłam pisać.
Mam ogromną nadzieję, że bardzo nieregularne aktualizacje nikogo nie zrażą - jest to takie zabezpieczenie. Swego czasu pewne osoby przejechały się na mojej odpowiedzialności, gdy nagle zawiesiłam "Marzenie wyklętej" (zostanie ono w tym stanie, dopóki nie znajdę czasu na napisanie go od zera).
Co do ratingu - określiłabym to jako coś między T i M. Paringu żadnego raczej nie będzie, na sceny erotyczne też nie ma co liczyć. Jednak co poniektórzy mogą uznać pewną ilość krwi, mordów i temu podobnych za coś graficznego. Nie mnie to oceniać ;)
"Ostre Krawędzie" są dla mnie zagadką w równym stopniu jak dla was, więc zobaczymy, jak to będzie ^-^
UWAGA! Fragment do wewnętrznych przemyśleń został napisany rok temu, więc swego rodzaju rozjazd fabularny i stylistyczny jest, niestety, zauważalny.

______________________________

Rozdział pierwszy:
Początki
______________________________

Jeszcze pewien czas temu pogardzał szaleńcami. Teraz, gdy zasmakował ich życia, ich sposobu myślenia, wyrzucał sobie ową pogardę.

Jego umysł był czysty, jedynie czasem coś zaburzało porządek. Potrafił całkowicie skupić się na celu, krocząc po trupach, przeskakując pnie rzucane pod nogi. Widział przyczyny i skutki tak jasno, jak tłum przed sobą - coś ongiś dlań nieosiągalnego.

Choć "widział" to może złe słowo.

W podziemiach Ministerstwa Magii, w jednej z sal do przesłuchań zebrała się spora gromada istot ludzkich. Wyczuwał ich emocje, unoszące się w powietrzu niby dym. Wściekłość przeplatała się ze strachem, żal, rozpacz, brudna fascynacja. I nade wszystko litość. Coś w jego wnętrzu zawarczało donośnie. Litość! Jak oni śmią się nad nim litować?!

Jego twarz pozostała gładką maską.

Wbrew pozorom wyglądał lepiej niż na początku całej sprawy. Po ubranym w drogą, wizytową szatę ciele nie widać było śladów wieloletnich zaniedbań, głodu i trudów, przez które musiał przebrnąć. Jego pozbawiona zarostu twarz wyglądała wręcz niewinnie, a włosy układały się posłusznie, poskromione jakimś przyjemnie pachnącym środkiem.

Jedynie to udało im się spętać. - myśl pojawiła się w jego klarownym umyśle.

Doskonale wiedział jak wygląda w ich oczach: w papierach już dorosły, lecz jeszcze nastolatek, wydający się być drobnym w porównaniu do ogromnego siedziska z grubociosanego kamienia. Twarz pozbawiona śladu jakiejkolwiek emocji, swobodnie skrzyżowane nogi. Ręce w łokciach i nadgarstkach przyszpilone do podłokietników niebieskawymi, pulsującymi wstęgami magii. Parę warstw ciemnego materiału przysłaniającego wizję.

Głupcy, nic wam to nie da.

Hałas dziesiątek, jeśli nie setek głosów przerwał jeden, jak zawsze donośny:

- CISZA! - zakrzyknął Minister.

Wszelki harmider natychmiast ucichł, a urzędnik mógł kontynuować.

- Zebraliśmy się tutaj, by rozważyć sprawę występku Harry'ego Jamesa Pottera...

Prawdę mówiąc, w tym momencie jego mózg przestał rejestrować, co dzieje się w pomieszczeniu. Słyszał te same słowa, z których nic nie wynikało, dziesiątki razy, więc nie potrafił dostrzec sensu w uważaniu.

Możecie zapytać, co sprawiło, że znowu znajdował się na sali sądowej. Kolejny patronus rzucony w obronie kochanego kuzyna? Nic z tych rzeczy.

Paręnaście miesięcy temu pokonał Lorda Voldemorta. Brzmi wspaniale, nieprawdaż? Cóż, dla wszystkich poza nim.

Od tamtego czasu zaczął się zmieniać. Nie mowa tu tylko o wyglądzie - ciemniejących włosach, blednącej skórze i oczach nabierających coraz bardziej jadowitej, podobnej do promienia Avady barwy. Zdecydowanie mocniej przemieniał się we wnętrzu, w umyśle.

Większość zmian, zachodzących właściwie z dnia na dzień, przypisywano depresji i zagubieniu. Było w tym trochę racji - odkąd tylko usłyszał o Czarnym Panie, przystosowywano go do roli Zbawiciela-wojownika. A potem wykonał swoje zadanie i...brutalnie przekonał się o tym, że nie wie, gdzie się podziać. Świat nagle stał się większy i o wiele bardziej skomplikowany. Szczególnie, gdy okazało się, że coś musiało pójść nie tak.

Podejrzewał, że to wszystko wina tego jednego, konkretnego horkruksa. Niby przestał on istnieć jeszcze przed Voldemortem, lecz przez 16 lat egzystencji musiał odcisnąć jakieś piętno w jego umyśle. Piętno z opóznionym zapłonem, które ukazało się dopiero, gdy zabrakło stworzyciela.

Zaczęło się stopniowo, od drobnych szczegółów, by runąć z hukiem. Jego nastroje zmieniały się jak na karuzeli, popadał w złość na przemian z napadami chorobliwej radości. Praktycznie wszystko wprawiało go w irytację ganiczącą z fanatyczną wściekłością. Miał ochotę warczeć na ludzi. Wrzeszczeć, gdy widział ich błędy. Skrzywdzić, gdy próbowali się tłumaczyć. Zabić, gdy nie chcieli zamilknąć.

Odwrócił się od starych przyjaciół, nie czując sił, by ciągnąć to dalej. Starał się trzymać od nich jak najdalej, nie chcąc sprawić im zawodu. Z dnia na dzień coraz bardziej nienawidził ich za tę całą radość, pozytywne nastawienie do tego, co nadejdzie. Tam, gdzie oni widzieli wspaniałą przyszłość, pełną nowych ścieżek i możliwości, on ujrzał jedynie pustkę.

Lecz niektórzy nie potrafili odpuścić. Próbowali wszystkiego, by wyciągnąć go z dołu, w który wpadł. Posyłali pełne zrozumienia uśmiechy, pokazywali zmiany na lepsze, podnosili, gdy upadał. W innej sytuacji zapewne cieszyłby się z posiadania tak oddanych przyjaciół, lecz wtedy chciał jedynie uciec. Dopiero później zrozumiał, że nie miało to najmniejszego sensu. Nie da się uciec przed samym sobą.

Tamtego dnia słońce świeciło nietypowo mocno jak na końcówkę listopada. Przebijało się przez grube zasłony, tworząc na dywanie dziwaczne wzory, przypominające mu o tych, którzy oddali za niego życia. Księżyc Lupina, psia głowa Łapy, pędzel, kojarzący się z setką barw Tonks, ogromne serca jego rodziców, puchar, przekleństwo Cedrika, szeroki uśmiech Freda i setki symboli, których właścicieli nigdy nie poznał.

Względny spokój zakłócił odgłos aportacji. Nie zwrócił na to uwagi - gdyby jakiś zatwardziały śmierciożerca zapragnął pomścić swojego Pana, tylko by mu pomógł.

Melodyjne "Harry!" rozdarło ciszę na drobne kawałeczki, rozdeptane równomiernym stukotem obcasów. Parę sekund później skrzypnęły drzwi, a zza nich wyjrzała szczupła dziewczyna o długich, rudych włosach.

Ginny nie wiedziała, kiedy przestać. Dziecięce zauroczenie kazało jej ratować przyjaciela, by mogła spełnić swoje marzenia. Była jedną z tych najbardziej upartych kobiet, dążących do celu mimo ogromu przeciwności. I to właśnie przyszła robić - pokonywać przeszkody. Opowiedziała mu tym, co dzieje się poza jego czterema ścianami, przekonywała, żeby otworzył się na ludzi. Pech chciał, że trafiła na najgorszy z jego nastroi. Początkowo tylko przerywał jej cichym "Proszę, nie dzisiaj", co zapamiętale ignorowała. Lecz w pewnym momencie puściły wszelkie tamy.

Zrobił to ciężką figurką z metalu, którego nawet nie potrafił rozpoznać, jednym z setek bibelotów w tym przeklętym domu Blacków. Pierwszy cios wyrwał z jej gardła bolesny skowyt. Złapała się za swój bark, odskakując od niego z rozszerzonymi oczyma. Przebył odległość jednym krokiem, unosząc dłonie do sufitu.

Kopnięciem sprawił, że kolana Weasley zderzyły się z podłogą, a kolejne uderzenie roztrzaskało jej nos na fragmenty. Przedmiot zderzał się z kośćmi, ostre krawędzie rozdzierały miękką skórę. Krew plamiła jasny materiał koszuli, błękitną sukienkę, stare drewno.

Gdy mgła odsłoniła jego świadomość zobaczył Ginny z twarzą wtuloną we frędzle dywanu, ciało skulone i drżące. Czerwień jej włosów zlewała się z życiodajną krwią wyciekającą z ran, tworząc upiorną aureolę wokół głowy. Powieka dziewczyny zatrzepotała, by unieść się powoli i pozwolić dziewczynie spojrzeć na niego z prośbą.

Głuchy trzask pękającej czaszki rozniósł się echem po pomieszczeniu.

______________________________

A więc...koniec rozdziału pierwszego! Wszelakie komentarze mile widziane ^-^

Do następnego~☆

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro