Nowa twarz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jacob

Świeże, chłodne powietrze sprawiło, że wreszcie się ocknąłem. Godzina siedzenia na wycieraczce pod drzwiami własnego domu uświadomiła mi, co miało miejsce.

Było już po północy. Gdy wszedłem do środka, rodzice już spali. Pragnąłem trzasnąć dębowymi drzwiami oddzielającymi mój pokój od korytarza, ale nie mogłem obudzić rodziców. Byłbym wtedy skazany na szczerą rozmowę i współczucie, na żadną z tych rzeczy nie miałem ochoty.

Ściągnąłem nieszczęsny, ulubiony sweter Ivy, a chwilę później koszulę. Zostawiłem tylko spodnie. Już byłem w drodze do porzucenia ich na dnie szafy, by już nigdy więcej już ich nie oglądać, ale przypomniałem sobie, że znajdowało się tam mnóstwo ubrań mojej byłej dziewczyny.

Nagle wszystko zaczęło mi się z nią kojarzyć. Płyty zakupione przez blondynkę jako świąteczny prezent, zdjęcie pozującej dziewczyny na tle błękitnego nieba i kwiecistej łąki, wcześniej wspomniane ubrania, a nawet poduszka, która pachniała blondynką, gdyż jeszcze kilkanaście godzin wcześniej na niej leżała.

Położyłem się na średnich rozmiarów łóżku i utkwiłem wzrok w ścianie. Zastanawiałem się nad tym, jak w ogóle mogłem pozwolić Ivy na rozstanie. Nie zaoponowałem. Nie walczyłem tak długo i dzielnie, jak powinienem. Niestety nie mogłem cofnąć już czasu.

Czułem, że nie mam już siły. Nie miałem siły, by wstać, by odezwać się nawet sam do siebie, by przebrać się w piżamę. Najchętniej zostałbym tam i nigdy nie pojawiał się w miejscu publicznym.

Straciłem ją i już nie odzyskam.

Ta myśl towarzyszyła mi bezustannie. Straciłem osobę, na której tak bardzo mi zależało. Dziewczynę, za którą szalałem jak mało kto.

Straciłem miłość.

Miałem do siebie ogromny żal. Od dnia, w którym dowiedziałem się o smutnej przeszłości szmaragdowookiej, miałem z tyłu głowy scenariusz, przedstawiający dziewczynę w towarzystwie kilku podejrzanych mężczyzn z wódką i papierosami w dłoni, patrzących na blondynkę w jednym celu. Ta jednak nie mogła oddalić się z powodu nadwyżki procentów alkoholu we krwi. Ivy próbowała uwolnić się, uciec, gdy już spostrzegła, jakie zamiary mają ci mężczyźni, ale było już za późno.

Bałem się, że moje obawy mogłyby okazać się prawdziwe i uzasadnione.

Leżałem w takiej pozycji, nie zasypiając do rana. Dopiero, gdy rodzice o świcie pojawili się w moim pokoju, udawałem, że byłem pogrążony we śnie. W końcu udawanie stało się rzeczywistością.

Przez kilka godzin miałem przed sobą te same obrazy. Sylwetka, twarz, poszczególne części garderoby blondynki ukazywały mi się w snach. Najbardziej jednak prześladowała mnie jej zmęczona, smutna twarz pełna żalu i zawodu. Taka sama mina towarzyszyła jej pamiętnego wieczoru.

Nazajutrz postanowiłem zrobić sobie wolne od szkoły. Wolałem nie spotykać Ivy tak krótko po zerwaniu. Za bardzo za nią tęskniłem. Wysłałem krótką wiadomość do Leigh i ponownie pogrążyłem się w rozmyślaniach.

Nie będzie mnie dzisiaj w szkole.

Jeśli będziesz chciał porozmawiać, wiesz gdzie mnie szukać.

Pamiętam.

Będzie dobrze, wierzę w to.

Ja nie do końca wierzyłem, dlatego nie napisałem już żadnej wiadomości.

Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Do południa jedyne, czego dokonałem to spanie, leżenie oraz skonsumowanie ziarnistego kawałka chleba z serem.

W końcu mój wzrok powędrował w dobre miejsce. Spojrzałem na kolorowy podręcznik do biologii, który znajdował się na drewnianym biurku.

Wtedy przynajmniej nie musiałem kłócić się o przygotowywanie się do konkursu biologicznego ze szmaragdowoooką. Mogłem poświęcać tyle czasu nauce, ile tylko sobie zaplanowałem. Bez żadnych przeszkód, bez awantur.

I mimo początkowej radości z nowych możliwości, uświadomiłem sobie, że nie było to szczególnie atrakcyjne. Nagle zaczęło mi brakować tych kłótni o spędzanie razem czasu. Ile bym oddał za jedną małą, niewinną awanturę z blondynką. Dopiero wtedy otworzyły mi się oczy. Te wszystkie poboczne problemiki nie były istotne, ponieważ nasze intencje były dobre. Chcieliśmy tylko być ze sobą jak najdłużej. Nagle to wszystko stało się takie błahe! Nagle byłem w stanie znaleźć kilkanaście różnych, pozytywnych i kreatywnych wyjść z tej sytuacji.

A jednak... Było już za późno.

Musiałem stłumić ten smutek i złość na samego siebie. Musiałem się odprężyć, spróbować zapomnieć.

Udałem się do biblioteki. Jednak nie było to pierwsze, lepsze miejsce, do którego przychodzili ludzie, by czytać lub wypożyczać albo oddawać książki. To była moja oaza.

Wielki, stary, przestronny budynek, starannie i z rozmysłem odrestaurowany, nadal zachowywał swój urok. Mili, zawsze służący pomocą pracownicy biblioteki sprawiali, że aż pragnęło się tam wracać, zostawać jak najdłużej. Długie, mocne półki utrzymujące potężny ciężar wiedzy wyglądały zachwycająco. W każdym pomieszczeniu mieściły się także poręczne laptopy, wygodne krzesła i stoły, a także kilka różnobarwnych kanap.

Przed wyjściem z domu wyznaczyłem sobie cel. Miałem wypożyczyć niedawno wydaną książkę, znanego, cenionego autora, mikrobiologa, który potrafił przekazać wiedzę w niezwykle interesujący sposób.

Pomimo rozeznania z niemałym trudem udałem się na poszukiwania owego dzieła.

Po kilkunastu minutach wertowania półek byłem wniebowzięty, gdyż wreszcie zauważyłem przedmiot mojego zainteresowania. Już wyciągałem rękę, by chwycić lekturę, gdy ta niespodziewanie zniknęła.

- Wreszcie! - Usłyszałem uradowany głos za regałem.

Nie miałem w to uwierzyć. Biblioteka była ogromna, a ta osoba musiała przywłaszczyć sobie akurat moją książkę.

Okrążyłem regał, by spotkać się oko w oko z człowiekiem, który odebrał mi zdobycz sprzed nosa.

Po chwili moim oczom ukazała się dość wysoka dziewczyna z ciemnym odcieniem skóry i bujnym, czarnym afro. Rywalka cechowała się także ciemnym kolorem tęczówek i pełnymi, wydatnymi ustami. Ubrana była w czarne, obcisłe jeansy oraz ziemnozieloną bluzę z kapturem, a także granatową, zimową kurtkę.

- Przepraszam, ale mam pewną sprawę - zwróciłem się do uradowanej dziewczyny.

Czarnowłosa choć początkowo zdziwiona, spojrzała na mnie przyjaźnie.

- Tak, jaką? - spytała zaciekawiona.

- Szukałem tej książki od jakiegoś czasu. Bardzo mi na niej zależy, przygotowuję się do pewnego konkursu biologicznego, a ten autor pisze... - zacząłem, jednak dziewczyna nie dała mi dokończyć.

- W niezwykle interesujący sposób, z pasją - dokończyła za mnie.

Trudno było mi uwierzyć, ale dokładnie to miałem zamiar powiedzieć.

- Tak, dokładnie.

- Miło mi poznać rywala. Widzisz, ja też przygotowuję się do tego konkursu, jeśli myślimy o tym samym - wytłumaczyła.

Tak, myśleliśmy o tym samym.

- Tak się składa, że ja też szukałam jej od dłuższego czasu. Przykro mi, ale nie oddam jej tak łatwo.

Westchnąłem cicho, rozumiejąc czarnooką.

- Ale widzę rozwiązanie z tej sytuacji. Co powiesz na wspólne czytanie? No chyba, że nie przepadasz za towarzystwem, wtedy zrobienie zdjęć też będzie pomocne - uśmiechnęła się szeroko. - Och, zapomniałam się przedstawić. Zen Adams.

Uścisnąłem rękę Zen, którą wyciągnęła witając się ze mną.

- Jacob Crispin.

- Miło mi Cię poznać, Jacob - mówiła, gładząc róg lektury.

Przez kilka sekund staliśmy w ciszy, wpatrując się w przedmiot naszego zainteresowania.

- To jak będzie?

Przypadkiem spojrzałem na kolor paznokci Zen, który przypomniał mi o mojej ulubionej gitarzystce. Ona podobnie jak czarnowłosa lubiła jasne odcienie. To zamyślenie spowodowało, że na chwilę odciąłem się od świata i nie zakodowałem pytania Adams.

- Jacob? Wszystko okej? - spytała, tym razem lekko zdezorientowanym i zmartwionym tonem.

- Słucham? - podrapałem się nerwowo po głowie, powoli analizując znaczenie słów nowo poznanej dziewczyny. - Nic mi nie jest. Zamyśliłem się.

- To dobrze - odparła towarzyszka. - W takim razie wolisz zdjęcia czy wspólne czytanie?

- Muszę przyznać, że nie jestem w najlepszej formie. Lepiej będzie jeśli skorzystam ze zdjęć - Starałem się powiedzieć to w miarę subtelnie, jednak przychodziło mi to z trudem z uwagi na sytuację.

- Nie ma sprawy. Proszę, zostawię Ci ją i pójdę się rozejrzeć.

Książka należała do dość obszernych, dlatego zrobienie zdjęć, nawet części lektury zajęło mi sporą chwilę. Na szczęście Zen nie poganiała mnie i nie wywierała na mnie jakiejkolwiek presji.

- To chyba już wszystko. Dziękuję, że mi jej użyczyłaś - mówiłem, zamykając dzieło i jednocześnie wkładając telefon do kieszeni.

- Nie ma za co. Trzeba sobie pomagać - uśmiechnęła się czarnowłosa.

Przytaknąłem, próbując również odwzajemnić uśmiech.

- Wydajesz się być w porządku gostkiem. Takich teraz to ze świecą szukać. Wolę nie zmarnować takiej szansy na ciekawą znajomość - oznajmiła czarnoskóra. - Prędzej czy później dodam cię na jakimś portalu społecznościowym, więc nie przestrasz się. To będę tylko ja.

- Nie przestraszę się - próbowałem wydusić z siebie choć krztę radości.

Chwilę później pożegnałem się z Zen i udałem się w kierunku drzwi wyjściowych.

Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że ta przypadkowo poznana dziewczyna sprawi, że w głowie rozjaśni mi się tak wiele rzeczy. Ta odważna osoba stała się dla mnie kimś naprawdę ważnym i była obecna w moim życiu do samego końca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro