Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

#oomlSZ na twitterze

Hej, hej :)

Nigdy nie należałam do grona osób, które mocno angażują się w kibicowanie danej drużynie. Nie miałam swojego ulubionego zespołu ani piłkarza, do którego wzdychałabym jako nastolatka. Ku niezadowoleniu ojca nie chciałam również zbyt często uczestniczyć w rozgrywkach lokalnej drużyny z miasteczka, z którego pochodziłam. O zasadach i przepisach w piłce nożnej wiedziałam tyle ile przeciętny Anglik, czyli wystarczająco, by obejrzeć mecz bez zadawania pytań o to, czym jest spalony, albo co oznacza rzut karny, ale cała moja nadprogramowa wiedza związana z tą dziedziną opierała się tylko na tym, co wiązało się z wykonywanymi przeze mnie obowiązkami.

Dlatego teraz, siedząc w strefie wyznaczonej dla marketingowców i otaczając się innymi pracownikami działu, nie skupiałam się na każdej sekundzie tego, co działo się na murawie. Trzymany w ręce tablet przyciągał więcej mojej uwagi niż spoceni sportowcy, którzy mimo drugiej połowy meczu nadal remisowali z zeszłorocznym mistrzem ligi. Miałam do zaplanowania spotkanie drużyny z fundacją charytatywną, a zgranie grafików, by ostatecznie zjawiła się przynajmniej połowa obsady, niemal graniczyło z cudem.

- Dostałam potwierdzenie od pięciu osób - oznajmiłam siedzącej obok mnie Betty, która nie odrywała wzroku od ekranu swojego laptopa.

- A to szok - odbąknęła z sarkazmem. - Jeśli nie widzą benefitów, to nie chcą w niczym brać udziału.

- A manager Santosa?

Trzydziestopięciolatka przeskoczyła między otwartymi zakładkami i przejrzała otrzymane maile, kręcąc głową z irytacją. Była jedną z niewielu kobiet w tej obstawionej przez facetów sekcji i podobno utrzymywała się na pozycji od czterech lat, więc musiała mieć nerwy ze stali.

- Nic, pusto. Trzeba będzie do nich dzwonić i dopytywać, czy łaskawie zaszczycą swoją obecnością.

Porównywałyśmy tabelki harmonogramów, wymieniając się uwagami. Dobrze, że to tego zadania zostały przydzielone cztery osoby, bo gdyby wszystko spadło na jednego pracownika, wydarzenie nie miałoby szans, by dojść do skutku.

Na moment podniosłam głowę, rozglądając się po boisku. Do końca meczu zostało dwadzieścia sześć minut, a wynik nadal nie uległ zmianie. Zawodnicy byli coraz bardziej znużeni, ale trener najwidoczniej uznał, że nie potrzebują zmiany, choć na ławce rezerwowych roiło się od chętnych do pracy, a przy linii bocznej stale ktoś się rozgrzewał.

- Koleżanki, może trochę więcej zainteresowania?

Obróciłam się do tyłu, skąd kibicowała reszta teamu.

- Nie wystarczy, że siedzimy tutaj w sobotę, zamiast odpoczywać w domu albo buszować po sklepach? - odparła ze znudzeniem Betty.

Mężczyzna, który chyba miał na imię Benjamin, a jego biuro znajdowało się trzy pokoje od mojego, przewrócił oczami. Pewnie właśnie takiej reakcji się spodziewał. Pochylił się i oparł ręce na tylnej części mojego krzesełka.

- Gdyby nie te klubowe koszulki, to od razu zwróciłbym uwagę, że coś jest z wami nie tak. Zamiast kibicować, rozmawiacie o robocie. Tablet na wierzchu, otwarty laptop... Jeszcze załóżcie sobie na uszy te śmieszne bezprzewodowe zestawy.

Zwróciłam oczy ku t-shirtowi, który miałam na sobie. Pierwszego dnia pracy został mi sprezentowany cały zestaw klubowych gadżetów, a do tego dorzucono trzy koszulki. Dzięki takiemu ubiorowi rzeczywiście w jakiś sposób mogłam stopić się z tłem, bo przecież gdybym założyła komplet garniturowy, każdy od razu zerknąłby na moją wejściówkę i wiedział, że jestem pracownikiem, a nie jednym z trzydziestu tysięcy kibiców. Nie potrzebowałam natrętnych spojrzeń, zwłaszcza w świetle wydarzeń z ostatniej konferencji prasowej.

- Spadaj, Ben. - Betty machnęła na niego ręką, z powrotem odwracając się przodem do murawy. - Nie każdy spuszcza się nad tym, że ma darmowy wstęp na cały sezon. Osobiście wolę koszykówkę.

Mężczyzna skrzywił się z niesmakiem, jakby właśnie usłyszał najgorszą obelgę. Odsunął się, patrząc na Betty z politowaniem, ale ona znowu skupiła się na przydzielonym jej zadaniu i miała w głębokim poważaniu, że kolega z pracy próbuje do niej zagadać.

- Jesteście pracoholiczkami - tym razem odezwał się do mnie.

- Tak jest, przyznaję. - Wzruszyłam ramionami, bo nie powiedział niczego, czego bym już nie wiedziała.

Miałam bzika na punkcie wypełniania swoich obowiązków i sprawdzania tego, co już zrobiłam, nawet wtedy, gdy byłam po godzinach, albo od dawna trwał weekend. Praca pochłaniała obecnie większą część mojego życia, ale dzięki temu nie miałam czasu chociażby pomyśleć o nudzie, a tym bardziej o tym, że nie mam z kim dzielić życia towarzyskiego, którego - notabene - od dawna w ogóle nie posiadałam. Nie miałam koleżanek, a dawne znajomości zakończyły się z biegiem lat, gdy każdy poszedł swoją drogą, rozpoczynając dorosłe życie. Im bardziej poświęcałam się pracy, tym rzadziej uderzały we mnie dołujące myśli o tym, że jestem w tym mieście sama jak palec i w domu nie mam nawet do kogo otworzyć ust.

- A przecież zamiast biadolić nad jakąś fundacją, powinnaś podgrzewać Langhama do walki. - Benjamin uśmiechnął się złośliwie, chcąc wbić mi szpilkę. - Zejść na boisko i złapać go za kolano albo za coś innego...

Zazgrzytałam zębami, uciekając spojrzeniem na biegających mężczyzn. To nie był pierwszy przytyk, jaki usłyszałam po konferencji prasowej. Ludzie ze sztabu podśmiewali się, mrugając do mnie w taki sposób, jakbyśmy byli kumplami od piwa, a nie kimś, kto mija się na korytarzu w drodze do biura. Jakimś cudem wszystko rozeszło się kościach i zobaczyłam swoją twarz na tylko dwóch portalach, ale współpracownicy upatrzyli sobie w tym świetny temat do szydzenia.

- Podrywa cię? - Ben nie odpuszczał, śmiejąc się coraz głośniej, bo wiedział, że to mnie jeszcze mocniej wyprowadzi z równowagi. - Zostałaś Zkieranowana?

- Zkie... co? - Zmarszczyłam brwi.

- Zkieranowana. Tak się mówi na laski, które złapały się na urok Langhama.

- Nie podrywa mnie - zaprzeczyłam szybko. - A ja nigdy nie poleciałabym na kogoś, kogo nazywają Zraszaczem Damskich Majtek.

Benjamin parsknął donoście, ale natychmiast się uspokoił, gdy na horyzoncie pojawił się pan Duncan. Szef przywołał mnie palcem, więc wstałam i podeszłam na sam koniec strefy, czując się jak uczennica, która coś przeskrobała i musi się wytłumaczyć przez surowym nauczycielem. Do tej pory mężczyzna nie skontaktował się ze mną w sprawie konferencji, ale wiedziałam, że prędzej czy później będziemy musieli o tym porozmawiać. To, że sprawa przeszła bez echa, nie znaczyło, że nic się nie stało.

- Czy jest coś, o czym chciałabyś mi powiedzieć? - spytał, siadając na ostatnim wolnym krzesełku.

Stałam przed nim, patrząc góry, choć tak naprawdę to on miał pełnię władzy. Nawet na mnie nie spojrzał, bo jego oczy cały czas śledziły rozgrywkę, ale jego ton głosu miał ogromną siłę przyciągania.

- Nie, proszę pana.

- Powinienem się martwić? Wolę wiedzieć, na czym stoimy, niż później mieć przechlapane, gdy o coś mnie spytają. Czy wy...

- To był impuls, nieprzemyślana reakcja - oznajmiłam szybko, urywając jego wypowiedź. - Chciałam go powstrzymać przed powiedzeniem jakiejś głupoty, który później by się za nim ciągnęła. Nic nas nie łączy i to się już więcej nie powtórzy, zapewniam.

Pan Duncan otworzył usta, by coś powiedzieć, ale szybko je zamknął. Zwęził oczy, po czym ponownie się wyprostował.

- Langham twierdzi, że jesteście parą.

- Słucham?!

- Podobno wasze uczucie wybuchło jak erupcja wulkanu i nikt nie jest w stanie zatrzymać tej lawiny - rzucił. - Nie patrz takim wzrokiem. To są jego słowa i zakładam, że jak zwykle się wydurnia.

Westchnęłam, kręcąc głową. Przeklęty Kieran. Dałam się podpuścić i przez to sama wpakowałam się na minę, bo zauważył, że potrafi mnie zirytować, a to sprawiało mu chorą przyjemność.

- Wiedział, prawda? - Wydęłam usta w zadumie. - Zdawał sobie sprawę, że ten stolik nie miał obicia? Dlaczego robi mi na złość?

- Nie przejmuj się. - Szef machnął ręką, choć pewnie sam by się zdenerwował, gdyby był na moim miejscu. - Dokucza ci, ale niedługo mu się znudzi i znajdzie sobie inną ofiarę.

Taaa... albo wcześniej go uduszę.

- Cieszmy się, że nikt nie spekuluje o was jako o zakochanych. - Usta Duncana rozciągnęły się w uśmiechu, gdy zobaczył na boisku coś satysfakcjonującego. - Całe szczęście, że po konferencji Langham wybrał się wieczorem do restauracji z jakąś dziewczyną i uwaga skupiła się na niej, a nie na tobie.

To prawda, miałam fuksa. Media rozpisywały się o jego pięknej blondwłosej towarzyszce, z którą zjadł dwugodzinną kolację i raczył się drogim winem, a później odjechali spod restauracji jego wypasioną furą w nieznanym kierunku. Założyłam, że zabrał ją do siebie, ale o tym już nie pisano w szmatławcach, bo paparazzi zgubili ich w korku i nie mieli pewności, gdzie udała się para.

- Co on wyprawia?! - syknął nagle Duncan.

Zerwał się z krzesełka i doskoczył do barierki, zaciskając na niej dłonie. O ile było to możliwe, wrzawa na stadionie jeszcze bardziej się wzmogła. Kibice skandowali obraźliwe hasła skierowane do rywali. Wiele osób zaczęło wykrzykiwać nazwisko Kierana, który właśnie odpychał dłońmi kapitana przeciwników, Olivera Kennetha, a ten nie pozostał dłużny, także wprawiając ręce w ruch. Dookoła zdążyła się zebrać grupka pozostałych piłkarzy, którzy próbowali załagodzić spór, lecz ich poczynania poszły na marne, gdy Langham odchylił głowę, chcąc z całej siły uderzyć Kennetha czołem. Bramkarz London Black Dragons w porę zainterweniował, zakładając ramię na szyję kolegi i odciągając go na bok, ratując go tym samym przed czerwoną kartką, ale sędzia nie miał zamiaru odpuścić i za moment wyjął dwa żółte kartoniki, nagradzając nimi zarówno Langhama, jak i Kennetha, który wycofał się z zadowolonym uśmieszkiem chytrego lisa.

- Prasa będzie miała używanie - stwierdziłam, wyczuwając pod stopami drganie trybun.

Kibice byli bezlitości. Wyklinali Kennetha, wykrzykiwali coraz to bardziej rozmaite i pomysłowe wulgaryzmy. Choć sama nie widziałam, co zainicjowało starcie między zawodnikami, po reakcjach tłumu łatwo było wywnioskować, że do agresji ze strony Kierana przyczynił się jego stary kolega. Byłam pewna, że po Langhamie to spłynie, bo to nie był pierwszy raz, gdy starł się z innym piłkarzem, a dla mnie oznaczało to dodatkowe godziny ślęczenia przed komputerem, gdzie musiałam prześledzić to, o czym już wkrótce miano zacząć się rozpisywać. Pozostawiło mi jedynie zacząć się modlić, by chłopak nie wpadł na idiotyczny pomysł i nie udzielił żadnego pomeczowego wywiadu, który na sto procent spartoliłby w nerwach, albo jeszcze gorzej - zacząłby się podniecać, że gdyby nie kolega z drużyny, to powaliłby rywala na ziemię.

Z posępną miną wróciłam na swoje wcześniejsze miejsce i zabrałam tablet. Uznałam, że nic tu po mnie, bo i tak niczego nie wskóram, a wcześniejszy powrót do domu mógłby przecież zaowocować wymyśleniem notatki prasowej na temat zajścia z boiska. Było mi obojętne, czy drużyna przegra, czy też zejdzie do szatni w ferworze wygranej. Choć z marketingowego punktu widzenia zwycięstwo otwierało więcej dróg i możliwości, musiałam skupić się na tym, by wyciszać takie sytuacje jak ta, która miała przed chwilą miejsce.

Przeciskając się do wyjścia między ludźmi ze sztabu, a później kibicami, którzy za tak dobre miejsca zapłacili krocie, co jakiś czas zerkałam w dół, czując niepokój, że zanim dotrę do domu, wydarzy się coś więcej, a ja będę rwać sobie włosy z głowy, by spisać odpowiednie oświadczenia, które powinnam wysłać szybko piłkarzom na wypadek, gdyby ktoś zadał im podchwytliwe pytanie.

Mecz sprzyjał podróży powrotnej do domu. Ulice nie były tak zakorkowane jak zazwyczaj, ruch odbywał się płynnie, bo większość londyńczyków siedziała z nosem przed telewizorem, emocjonując się starciem swojej ukochanej drużyny, za którą daliby się pokroić. Służbowy samochód, który otrzymałam kilka dni wcześniej, bezproblemowo przetransportował mnie do mojej dzielnicy, ale zanim znalazłam wolne miejsce parkingowe, minęło kilkanaście minut. Mecz zapewne już się skończył i ludzie zaczynali szturmować wyjścia ze stadionu, więc uniknęłam tego, co najgorsze.

Wyjechałam na siódme piętro, dziękując niebiosom za to, że tym razem nie ujrzałam na windzie karteczki z napisem "usterka", i weszłam do wynajmowanego mieszkanka. Zawiesiłam torebkę na wieszaku, zrzuciłam buty i przeszłam przez zagraconą kawalerkę, by ostatecznie spocząć na fotelu przed biurkiem, gdzie od razu uruchomiłam laptopa. Zabrałam się za przeglądanie pojawiających się artykułów i ocenianie szkód, i tak się w tym zatraciłam, że zapomniałam o głodzie, który towarzyszył mi od kilku godzin. Ssanie w żołądku nasiliło się, gdy przez otwarte okno dosięgnął mnie aromat pieczonego kurczaka, dlatego oderwałam się od obowiązków i już miałam przejść do wnęki, która stanowiła aneks kuchenny, gdy usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. W głowie zabrzęczał mi alarm, że to ktoś z szefostwa, więc czym prędzej podbiegłam do wieszaka i wyszukałam w torebce komórkę, a gdy na wyświetlaczu pojawiło się imię Anthony, serce w milisekundę podeszło mi do gardła.

"Widziałem cię w telewizji, gdy podczas meczu realizator uchwycił cię na kamerze. Jesteś jeszcze piękniejsza niż rok temu."

Czułam, jak zaczynają drżeć mi dłonie. Telefon prawie wyślizgnął mi się z ręki, więc szybko wzmocniłam uścisk na urządzeniu, by nie upadło na podłogę. Uniosłam spojrzenie i wbiłam je w lustro, którym zostały obleczone przesuwne drzwi znajdującej się przede mną szafy. Byłam blada jak ściana.

Ostrożnie odsunęłam drzwi i przemknęłam rozdygotaną dłonią pod kolorowych materiałach, by przywołać się do rzeczywistości, ale uczucie bezsilności i przerażenia nasiliło się do tego stopnia, że musiałam kilkukrotnie zamrugać, by nie stracić kontaktu z jawą. Mój oddech stał się płytki i urywany jak po ciężkim wysiłku. Zaskoczono mnie, nie spodziewałam się, że ON jeszcze kiedykolwiek się odezwie, a najgorsze było to, że widział mnie w telewizji, więc znając moją wcześniejszą drogę zawodową, musiał skojarzyć, gdzie teraz pracuję. To nie była żadna tajemnica, a ja nie zamierzałam się ukrywać, bo nie miałam ku temu żadnych powodów, a mimo to poczułam, jak po kręgosłupie spływa mi zimny pot.

Widział mnie.

Napisał do mnie.

Już nie chciałam żyć w ten sposób, uwolniłam się od tego. Zamknęłam szafę, bojąc się, że jeśli zbyt długo będę patrzeć na przedmioty znajdujące się na półkach, moja przeszłość znowu mnie dogoni. Przełknęłam ślinę i uszczypnęłam się w przedramię, zmuszając się do tego, by wziąć się w garść.

Przecież ta wiadomość tak naprawdę nic nie znaczyła. Chciał być miły, być może dowiedzieć się, co u mnie słychać, a ja wszystko wyolbrzymiłam. Nigdy nie stanowił dla mnie żadnego zagrożenia. Głupia, przewrażliwiona Lacey.

I choć do końca dnia wmawiałam sobie, że nic się nie stało, nie byłam w stanie przełknąć kolacji, a zbliżająca się noc okazała się bezsenna, bo... powiedział, że jestem jeszcze piękniejsza.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro